Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Bieganie w inne strony
Jacek Bierut

 

Ależ jestem łatwy (to tekst nie o tym, to tekst o piłce nożnej, zatem można nie czytać bez wyrzutów sumienia). Niemal trzy lata temu obraziłem się na polską reprezentację. Za to, co odwalili w Rosji. I naprawdę nie obejrzałem żadnego meczu od tej żenującej końcówki z Japonią, kiedy to nasi stanęli, Nawałka pokazywał Grosickiemu, że ma paść na murawę i udawać skurcz mięśnia czterogłowego (żebyśmy jakoś zdołali dotrwać do końcowego gwizdka z brzydkim zwycięstwem, które nic nam nie dawało), a Japończycy przyjęli to ze spokojem i też stanęli, bo im to 0:1 z nami (po golu Bednarka) w tym momencie wystarczało (kosztem Senegalu). Pomyślałem wtedy: srał pies piłkę nożną i tę naszą narodową zbieraninę nieudaczników i ludzi bez pasji. Obiecałem sobie Nigdy więcej. Postanowiłem żyć bez tego i nawet nie miałem problemu z wypełnieniem czymś innym olbrzymiej przestrzeni w sobie, którą od dziecka (od złota na Olimpiadzie w siedemdziesiątym drugim, ale tak na poważnie od Mistrzostw Świata w Niemczech w siedemdziesiątym czwartym) karmiłem, pielęgnowałem i pozwalałem jej rosnąć (po osiemdziesiątym szóstym roku zazwyczaj w narastającym cierpieniu). I się udało. Powiedziałem Srał pies i nie obejrzałem od tej pory żadnego meczu nie tylko kadry Brzęczka, ale żadnego meczu (poza jedną, obejrzaną na żywo grą kobiet w regionalnej lidze juniorskiej z udziałem jednej reprezentantki Polski, co mi należy wybaczyć, bo przypadkiem trafiłem na to na boisku, na którym sam kiedyś śmigałem prawym skrzydłem, a także dlatego, że oglądanie kobiecej piłki nożnej na żywo sprawiło mi sporą przyjemność). Na trzy pierwsze mecze kadry Sousy zerknąłem z ciekawości, tak sobie, fragmentami, bez oczekiwań i emocji. Bałagan jak zwykle, ale jakiś inny, pomyślałem i tyle. I potem (w końcówce pandemicznych zakazów wszystkiego) poszliśmy z Hetmanem na legalne piwo w nielegalnym miejscu i Grzechu do mnie (bo oczywiście, rozmawialiśmy też o piłce nożnej), że to ostatnie chwile, że Lewandowski coraz starejszy (tak naprawdę powiedział inaczej, ale ten cytat brzmi mi w tym miejscu idealnie, a sensu słów Grzecha nie zmienia) i za chwilę znów zostaniemy z Niedzielanami, Rasiakami, Zahorskimi i innymi podobnymi dziadami (z całym szacunkiem). Musiałem przyznać, że ma rację. Piwo było bardzo dobre, wieczór piękny, miejsce super (w ekranizacji Lalki udawało Paryż), gadało się świetnie i pomyślałem, że niech tam, w sumie niewiele tracę (bo przecież nie honor) i dam im (patałachom i szmaciarzom; narodowej zbieraninie nieudaczników i ludzi bez pasji) szansę. Najwyżej przecież znowu się obrażę, zażartowałem. No i obejrzałem gry z Rosją i Islandią. Słabe przecież, ale ponownie, tym razem wyraźniej zobaczyłem, że ten bałagan jest jakiś inny.

Ta inność nie polega na innym systemie, czyli tej sławnej nieosiągalnej dla nas dotąd trójce z tyłu i różnych wariantach, jakie z powodu tej decyzji pojawiają się z przodu. To nie to. Już Nawałka tego próbował po oklepie z Danią i bardzo obraźliwych dla niego słowach trenera Duńczyków, że Polska jest tak przewidywalna, że wygranie z nami nie jest wielką sztuką. No tak, od trzech dekad byliśmy drużyną bardzo przewidywalną, zależną od zrywów pojedynczych piłkarzy, którzy w kolejnych meczach zazwyczaj szybko gaśli. Pamiętam wielu takich, którzy mieli nas zbawić. Nawet jestem ciekaw, jak mi się teraz przypomną w porządku niechronologicznym. Pałasz. Citko. Ziober. Pisz. Ale czemu nie Tarasiewicz i Prusik (uwielbiałem ich)? A Dziekanowskiego nie lubiłem. Kosecki, fajne było, jak wszedł prosto z drugiej ligi i się bawił w takim gazie, że aż mu się wierzyło. A Ciołek? O, to też było fajne. Zbawiciel z Wałbrzycha. W tamtych czasach nie było jeszcze tak źle. A Kowalczyk i Juskowiak? Pamiętam, jak Juskowiak powiedział kiedyś Jak trwoga, to do Juskowiaka. Chyba przed meczem z Rosją. I i tak nic z tego nie wyszło. Jak i z późniejszej ery Żurawskiego z Frankowskim i Kosowskim. A Beenhakkerowy Smolarek? Krótkotrwałe czary. I nic mam nie wspomnieć o Krzynówku? Nic o triu z Dortmundu? Nic o tym jak Kłos wybił piłkę z linii bramkowej szalonym półwolejem z rozpędzonego naskoku? W sumie najbardziej przewidywalne było zawsze nie to, jak zagramy, choć to też, ale gdzie są w tej drużynie dziury. Większość polskich kibiców znało skład reprezentacji i role na boisku kilka dni przed ważnym meczem, a w zasadzie zawsze nawalał ktoś z tej żelaznej w danej erze jedenastki (dziurawej od schyłku pierwszego Piechniczka). Po latach to się łatwo ocenia, ale na przykład w kadrze Engela mieliśmy jednego prawdziwego piłkarza (Koźmiński), dobrego bramkarza (mówi się, że bramkarza zawsze mamy świetnego, ale rzadko się zdarza coś takiego, co Boruc wyprawiał w meczu z Niemcami i i tak nic to nie dało) i tak zwaną bandę świrów, którą może i można było lubić i cenić, ale z Koreą wyglądała bardzo pociesznie. W tym momencie pomyślałem, że powinienem porzucić pisanie tego tekstu i wziąć się za napisanie o tym książki, co pewnie miałoby urok i parę. Po kolei, od Górskiego do Sousy. I jak to było. Z Iwanem. Z Buncolem. Z Rudym. I tak po kolei. Do końca. To mogłoby być ciekawe (dla mnie), bo przecież o Sousie nie wiemy jeszcze nic. To może napiszę teraz tylko o tym co teraz, a tamtą książkę niech napisze ktoś inny.

Porządnie obejrzałem dwa mecze Sousy (z pięciu) i na pewno obejrzę jeszcze trzy (z ciekawości, nie jako kibic), czyli przede mną Słowacja, Hiszpania i Szwecja. I oby coś więcej, co wydaje się bardzo prawdopodobne.

Zacznijmy od tego, że drużyna Sousy (który właściwie nie miał czasu na to, żeby ją stworzyć, ale to go w żaden sposób nie będzie usprawiedliwiało) nie będzie drużyną Sousy, bo zabraknie w niej kilku gości, którzy w innych okolicznościach na pewno wszyliby w pierwszym składzie lub byli tego blisko. Od tyłu wakaty wyglądają tak: Walukiewicz, Reca, Bielik, Góralski, Milik i Piątek, a do tego na własne życzenie Grosicki, choć pewnie było to całkiem zrozumiałe życzenie jego mniej szybkiej połowy (bo granie się kończy i szkoda stracić ostatnie pół roku takiego kontraktu za siedzenie na trybunach). Jak by nie liczyć, to z ćwierć lub pół wyjściowej jedenastki, pewnie cały lewy i półlewy korytarz, z zahaczeniem o środkowy i kawałek półprawego w górze. Wygląda źle. I Sousa na to nic nowego nie wymyślił. Skorzysta z tego, co już wcześniej było próbowane i kiepsko się sprawdziło (Zieliński i Klich razem na boisku – ja jestem za), lub z tego, co zostało po wysypaniu się wszystkiego dopuszczalnego, czyli mowa o Puchaczu, takim niby wahadłowym cieniasie z Lecha, który (mam wrażenie) szybko trochę urośnie i o którym już od jakiegoś czasu się mówiło (w takich rozmowach jak ta w imitacji Paryża z Lalki), że Reca i Rybus to nie piłkarze na reprezentację i może tego Puchacza trzeba (jak to się mówi w takich wypadkach) sprawdzić, choć z niego żaden wahadłowy, bo bronić nie potrafi i nie lubi, a z przodu może i robi wiatr, ale jeszcze więcej bałaganu. Staram się to pisać mniej więcej tak, jak zagrała nasza kadra w ostatnich meczach. Czyli w tym miejscu tekstu czytelnik nie jest w stanie przewidzieć, w którym miejscu tekstu będzie za chwilę. I czy już tylko pykanie między stoperami, czy nas sperssują i zaraz będzie się działo coś u nas w polu karnym, czy jednak taki kompletny gówniarz (Kozłowski) weźmie piłkę i bezczelnie z nią pójdzie jak ze swoją i poda do Świderskiego, a ten uderzy bardzo nieczysto i przez to nie do obrony. To może zacznijmy od tego, że Górski mógł sobie przebierać, jak mu wypadł Lubański i lekarze spaprali mu kolano właściwie na dobre i na zawsze, to wziął Domarskiego, Domarski zrobił to, co zawsze będzie już legendą (strzał był taki sobie, a legenda jest), ale Górski wziął potem Szarmacha i było jeszcze lepiej. To było złote pokolenie wychowane na podwórkach z piłką przy nodze i taki Sybis, jeden z najlepszych technicznie i z najsprytniejszych polskich piłkarzy, w reprezentacji właściwie nie zaistniał, bo mieliśmy Latę. Tak to bywało. Nawet jeszcze niedawno, kiedy kadrę obejmował Nawałka, zrobił coś, co było dziwne. Do dwóch kręgosłupów polskiej kadry, czyli Błaszczykowskiego i Piszczka z prawej i Glika, Krychowiaka i Lewandowskiego w osi środkowej, dołożył drugą oś środkową przeszczepioną wprost z Górnika Zabrze, którego był dotąd trenerem. Władował w środek kadry prostą jak piłka nożna linię Pazdan, Mączyński, Milik. Znikąd. Z Górnika. I zadziałało. Pazdan był wyjęty już wcześniej, przez Beenhakkera, ale potem przepadł. A Nawałka takie coś. Pyk i zadziałało. Grosickiego przestawił na lewe skrzydło, żeby go nie marnować, kiedy jego miejsce na boisku należało jeszcze do Błaszczykowskiego i zostało mu tylko to jedno słabe miejsce, czyli lewa obrona. To on Rybusa z przodu w tył i była pełna przewidywalność. Żartuję teraz, aż tak proste to nie było, ale tak to wygląda z perspektywy czasu i ta drużyna naprawdę grała w takim gorsecie. Nawet przez jakiś czas bardzo dobrze. Brzęczek przyszedł na gotowe, czyli na ustaloną hierarchię wypalonego (lub usztywnionego) systemu i składu. Próbował. Nawet trójki z tyłu i gry bez skrzydłowych (Polska bez skrzydłowych?!). Z tego to już wyszła taka mdła kaszana, że nawet nie żałuję, że byłem na tych gamoni obrażony i nic z tego nie muszę pamiętać. Brzęczek wpuścił w to nasze słabe miejsce Recę, co wyglądało strasznie głupio, ale sam napisałem trochę wcześniej, że Reca mógł teraz być opcją do pierwszego składu, nawet bardzo prawdopodobną. Brzęczek powpuszczał też innych, ale chyba tylko Jóźwiak z tego ostanie się na dłużej, bo trzeba tu wyraźnie napisać, Jóźwiak gra w tej Anglii na drugim poziomie i gra tam tak sobie, ale trzeba się cieszyć, chyba jest lepszy niż jakikolwiek inny polski skrzydłowy. Ma gaz i bezczelność. Nóżka mu chodzi zadziwiająco szybko. Nie ma dla niego miejsca w gorsecie. Sousa zatem też przyszedł na gotowe, na system daj mi, ja tobie, a może ci się potem uda tam dalej dać i niech Lewandowski coś wyczaruje. Przesadziłem oczywiście, ale niewiele lepiej to wygląda. Sousa zrobił jedną rzecz, która mnie przekonuje. Wyjął z Pogoni Szczecin młodzianka, wspomnianego Kozłowskiego. Nie wiem, czy młodzianek w przyszłości będzie wielkim piłkarzem, ale widzę, że może nim być, choć w tej Pogoni dotąd nie odgrywał jakiejś szczególnie ważnej roli. Coś wyraźnie ruszyło. W meczu z Islandią Lewandowski już zszedł, Zielińskiego już dawno nie było, Klicha nie było od początku, a ten gówniarz z Pogoni wziął piłkę i tak sobie bezczelnie z nią poczynał, że nawet taki (z całym szacunkiem) Świderski pyknął, choć musiał wcześniej przyjąć na klatę. Mnie to przekonuje. Przyjrzałem się nawet uważniej temu asymetrycznemu systemowi Sousy. I coraz bardziej mi się podoba, chociaż w żadnym z tych meczów nie było go widać (poza jednym wyjątkiem, jednym jego elementem, bezpłciowym posiadaniem piłki – ja do ciebie, ty do mnie). Patrzyłem, w którą stronę biegają poszczególni piłkarze, jak na nich Sousa trochę pokrzyczy. I to ma sens. Staliśmy się nieprzewidywalni. To znaczy, że może być w tych mistrzostwach źle (bo bronimy kiepsko, szczególnie przy stałych fragmentach), bo ktoś w którymś momencie pobiegnie w złą stronę, ale też możemy być świadkami kilku nowych sławnych polskich dzikich szarż. Troszkę w to wierzę. Troszkę chcę wierzyć. Najwyżej po trzecim meczu znów się obrażę.

Gdybym miał doradzić Sousie, powiedziałbym mu tak (ale tylko na Słowację):

Bramkarz: wybierz sobie, którego wolisz, nie zawali żaden z nich, ale też nic ekstra nam nie wybroni. Niech będzie Szczęsny, jak wolisz, ale i tak będziemy kończyć (od któregoś meczu) Fabiańskim, bo tak to już jest i czemu nagle miałoby być inaczej?

Obrona: Przekonałeś mnie do tego dziwnego skrzywienia przestrzeni. Niech będzie Bereszyński jako półprawy schodzący czasem na prawego (jak Puchacz wróci) i z możliwością pójścia do przodu; Glik (bo to Glik), wolny, niezwrotny, bez rozegrania, ale po nawałkowemu antycypuje jak należy, ustoi, ktoś przecież musi bronić; Bednarek jako półlewy i niech wyprowadza, jak da radę.

Pomoc: Od tyłu trzeba dać Krychowiaka, bo nikogo innego bezpiecznego na szóstkę teraz nie mamy. Przed nim Klich i Zieliński w ustawieniu schodkowym, Klich bardziej na ósemce, Zieliński wyżej i bliżej lewej (żeby Lewandowski tam się nie pchał, bo ma tę tendencję i nikt mu tego nie umie wybić z głowy). Na lewym wahadle Puchacz, bo robi ten wiatr (a o Rybusie na ten mecz zapomnijmy, bo trzeba będzie bardzo dużo zapierdzielać i wchodzić w nieprzewidywalność). Z prawej niech zasuwa Jóźwiak. I tu uwaga do całej formacji – niech wszyscy poza Puchaczem biegają czasami nie w przewidywalne strony.

Atak: Idźmy w to przedziwne zestawienie Lewandowski – Świerczok, bo właściwie tylko to mamy. Oni się marnie widzą na boisku, ale może dzięki temu Świerczok się urwie i pyknie, z czego jest znany (w wąskim gronie), nieprzewidywalnego gola z niczego.

I dalej, jak będziemy wygrywać dwiema bramkami, za Świerczoka Moder. Jak będziemy przegrywać lub remisować za Świerczoka Kozłowski (wiem, że głupio wygląda zmiana ofensywna ze zdjęciem napastnika, ale niczego innego nie mamy).

Prawda, że kiepsko to wygląda? Ale oni u Sousy naprawdę zaczęli biegać w inne strony. Tylko dotąd robili to w innych składach, z innymi patałachami i szmaciarzami (których teraz nie wystawiajmy). W tym składzie wyszliby po raz pierwszy. Zatem, trenerze, posłuchaj, przemyśl i wprowadź. Mam wrażenie, że to zaskoczy. Niczego lepszego nie mamy.

 

 

Jacek Bierut. Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Jacek Bierut, jeden z wielu obserwatorów trzech najbliższych meczów polskiej reprezentacji.

PODZIEL SIĘ