Kiedy w marcu tego roku snułem rozważania o dwóch książkach Dominika Żyburtowicza „Żaglowce” oraz „Spaceboy”, doszedłem wtedy do wniosku, że pozostawiają one w czytelniku ogromny niedosyt. Nazwałem je wtedy swoistymi encyklopediami niekończącej się utraty, w których autor podejmuje się próby redefinicji świata po doświadczeniu wszechobecnej śmierci, robiąc to w sposób bardzo subtelny i delikatny, jakby się jeszcze czegoś obawiał. Może świata tak idealnie dostrojonego do umierania wszystkiego wokół? Może siebie samego i swoich możliwości poznawczych? A może tego głębokiego patrzenia w ciemność nocnego nieba?
Po okresie moich powrotów do poezji Żyburtowicza, dziś widzę, że jego dwie pierwsze książki są zapisem szamotania się autora z sobą samym, szamotania się ze światem. Są próbą wyrwania się z okowów stereotypowego patrzenia na siebie i na to wszystko, co pozornie tylko niezrozumiałe. I wreszcie, są udaną próbą pogłębiania samoświadomości swojego kruchego istnienia, okupioną zapewne niejednokrotnie wewnętrznymi huraganami myśli. Burzami i grzmotami jego własnych przekonań i wierzeń, z którymi musiał się zmagać w samotności. Którym musiał stawiać czoła. Ale tak jak po burzy przychodzi spokój, tak po okresie zmagania się ze sobą przychodzi wyciszenie. I tak właśnie, mam wrażenie, staje się w przypadku najnowszej książki Dominika, pod tytułem „Klucze uniwersalne”, wydanej nakładem Wydawnictwa Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. W tej podzielonej na pięć części książce, podmiot liryczny zdaje się schodzić na Ziemię, by tam właśnie poszukać zrozumienia rzeczywistości. Zdaje się wracać do źródła, to znaczy do świata, który sprowokował go do podniesienia wzroku ku niebu, ku nieogarnionym przestrzeniom kosmosu. I tak oto w pierwszej części zatytułowanej Modlitwy zakochanych mamy do czynienia z powrotem podmiotu lirycznego do tych wszystkich chmur, domów, autostrad. A zatem do świata realnego, dotykalnego, widzialnego. Nie jest to jednak powrót bezmyślny, ale przesiąknięty zrozumieniem, a nawet pewnym namaszczeniem przez tajemnicę uniwersum. Namaszczenie to można już wyczuć w wierszu będącym jednocześnie tytułem pierwszej części, gdzie Żyburtowicz pisze, że „coś / łomocze w jądrze planety i nareszcie możemy potwierdzić:/ miłość – trzęsienie Ziemiogłowu”. A więc o miłość tutaj chodzi, bo tak odczytuję frazy autora w wierszu Urok, kiedy mówi, że widział „ tyle cudownych znaków, że nie sposób zapamiętać. Jednak do końca swoich dni będę wspominał chóry,/ wstępujące we mnie jak błogosławieństwo”. Błogosławieństwo jednak, czasem okazuje się przekleństwem, co niechybnie uwidacznia się w wierszu Dom. Nieoczekiwanie wkrada się choroba. Ktoś, kto jest dla podmiotu sprawcą zrozumienia tajemnic życia i miłości, staje się nagle kimś, kto wprowadza zamęt w harmonicznym widzeniu rzeczywistości. Oto na horyzoncie pojawia się widmo śmierci. Utraty sensu, a tym samym pytania, czy będę z Tobą jutro? Pojutrze? Na zawsze? Daleko i blisko, w tym czy innym życiu? Jak w wierszu Z tobą. Grunt zaczyna się osuwać w mroczną przepaść innych niepojętych tajemnic. Tajemnic odchodzenia.
Czy zatem, w kontekście nieuchronności śmierci, może dziwić tytuł drugiej części książki Pejzażysta? Niespodziewana strata zawsze generuje niezliczone pokłady wspomnień, tych najpiękniejszych. Żyburtowicz jednak maluje tu pejzaże smutne i mroczne, jakby chciał jeszcze mocniej pokazać to przekleństwo namaszczenia ponadzmysłowym widzeniem. W kolejnej części Jeśli umarli mają marzenia idzie jeszcze głębiej, ocierając się niemal o klimat nieopisanej straty w trenach Kochanowskiego. Co prawda w innym aspekcie, ale z podobną skalą bólu i cierpienia. Wszystkie te doświadczenia jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do próby poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego wszystkiego.
Czy Dominik Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny? Tego każdy powinien dowiedzieć się sam, bo może okazać się, że coś, co kluczem dla autora nie było, może być wytrychem do zrozumienia, dla uważnego i otwartego na tajemnice czytelnika.
Rafał Kasprzyk – urodzony w 1980 roku. Pochodzi z Kopek. Poeta – górnik. W 2018 ukazał się jego debiut książkowy „INTERAKCJE (czyli życie oparte na węglu)”. Publikował w „Salonie Literackim” , „Sztafecie”, „Przeglądzie Rudnickim”, „Arkuszach Literackich”, „Wersie”, „Naszym Ludwinie”, Kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie “Krynica”, Ogólnopolskim Almanachu Poezji Religijnej „A Duch wieje – kędy chce”, w almanachach poezji „Spojrzenia 4 ” i „Spojrzenia 6”, a także w Dzienniku Polskim w rubryce „Wierszowisko” prowadzonej przez poetę Józefa Barana. Laureat wielu Ogólnopolskich Konkursów Literackich.