Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

2020 (IX)
Zbigniew Machej

IX

 

Wojna nie spadła z nieba. Dzisiejszej nocy
padał tylko deszcz, obudziłem się tuż przed
szóstą zadowolony, że jeszcze żyję, że w nocy
ani nie spadła wojna ani nie trafił mnie szlag,
jestem w stanie wstać z łóżka, pójść
do ubikacji, wysikać się, a potem w dodatku
mogę jeszcze wrócić do łóżka i jeszcze trochę
pospać sobie z dala od żony i innych kobiet.
Czuję się w tym kraju dobrze i bezpiecznie,
póki nie myślę o tym, że mieszkam w kraju,
gdzie faszyści i policja to jedna koalicja,
w chamskim, neopogańskim państwie
teokratycznej dyktatury, wśród pazernych,
ciemnych, agresywnych nienawistników,
którzy nie wiedzą, co to jest miłosierdzie.
I nawet piękno kobiet jest tu pocieszeniem
przelotnym i marnym. W takim kraju,
w ciemnogrodzkiej cywilizacji śmierci
przyjdzie mi umrzeć, umierać na raty
w okresie szóstego wymierania gatunków
i w czasach odzwierzęcej pandemii.
Czy już wiecie, kto dzisiaj umarł?
No kto? No kto? Wszyscy wiemy, że życie
jest okrutne i smutne. Po co to jeszcze
pokazywać w filmach? Świat można poprawić
śmiechem. Artyści powinni nas rozśmieszać.
Podobno za trzydzieści lat ludzie będą
w chmurze bardziej obecni niż w ciele.
Czy będzie to chmura serdecznego śmiechu?
Mnie już wtedy nie będzie, jakieś resztki widma,
powidoki mojej niepewnej osobowości
osadzonej w niepewnym organizmie, jakieś
odgłosy, oddźwięki, wilcze echa mojego
śmiechu może będą dogorywać w atmosferze.
Ponieważ w przyrodzie nic nie ginie,
a tylko zmienia stan skupienia
w stan rozproszenia.Tymczasem stale,
chcąc nie chcąc, podsycam czarne słońce
i ssię czarne mleko poranka, tylko chwilami
staję się wirtualną sardynką, która w sieci
za głosem czarnych syren leci. Rym
się narzuca, bo chce uwolnić poetę
od tego, co chce powiedzieć. Rym
mnie dopada i już nie wiem, co mam
dalej mówić? No co? No co? Nic
mi specjalnego nie przychodzi do głowy,
w ten słoneczny dzień wrześniowy.
Może tylko tyle, że starość wydaje mi się
gorsza niż zaraza. Czy koronawirus trochę
spowolnił powolną katastrofę? Za mojego
życia ludzie wymordowali dwie trzecie
dzikich zwierząt na Ziemi. Apokalipsa zwierząt,
holokaust zwierząt rzeźnych to zbyt trywialne
metafory. Też mam w tym swój udział.
Nie mówiąc już o tym, że nadal jem mięso,
to w dodatku wczoraj gniotłem małego robaczka,
który poruszał się w lewym górnym rogu
ekranu mojego laptopa. Co ciekawe, nie
na ekranie, lecz pod. Jak się tam dostał?
No w końcu jednak mój stary laptop
nie jest szczególnie szczelny czy odporny
na robactwo i pewnie też ma swój mikrobiom.
Próbowałem żyjątko docisnąć kciukiem,
ale uciekło gdzieś w ciemność za ekranem.
A jeśli tam urośnie, karmiąc się moimi danymi,
całym moim niepotrzebnym nikomu archiwum?
Ekrany już można wyginać, łamać i ciąć.
Ile mikroskopijnych stworzeń żyje w moim
starym laptopie? W toksycznym prochu,
który wciska się z zewnątrz. Mam nikły
udział w zbiorowym tworzeniu znaczeń
i sensów. Poruszam się bardziej
w trybie ucieczki niż w trybie walki.
Tęskniąc za objęciami Matki Ziemi,
duszę się spalinami podłego świata.
Tymczasem gwałtownie rośnie liczba
zakażonych koronawirusem. Zwłaszcza
w Czechach. Mimo to udało mi się
dojechać pociągiem z Czeskiego Cieszyna
do Zvolena na Słowacji. Bum tara ta bum
tara ta, łomotał dwuwagonowy pociąg osobowy,
wspinając się ze Zvolena do Bańskiej
Szczawnicy. Zamieszkałem pod Starym
Zamkiem przy Placu św.Trójcy,
w starym domu Rubigall. W środku nocy
śnił mi się przybór brudnych wód, szarobury
nurt, który zatopił moje książki. Z powodu
szybkiego rozwoju epidemii w Czechach
Słowacy przymyknęli granicę z Czechami.
Mam nadzieję, że za trzy tygodnie jakoś
się stąd wydostanę, by wrócić do domu.
Jednak szybko mnie nużą skorupy
tego starego, górniczego miasta,
gdzie słońce zachodzi wcześniej za górami,
za lasami i nie ma w pobliżu rzeki. Ale za to
jest duży park, a właściwie arboretum,
gdzie stoją sekwoje mamucie
i cedry libańskie, a wśród nich popiersie
największego tutejszego poety romantycznego,
który nazywał się Braxatoris, a przyjął
przezwisko Sladkovic. Czytanie, pisanie,
chodzenie, picie i jedzenie, smęcenie
sikanie, czytanie, pisanie, czytanie, jedzenie
i picie, sikanie, czytanie, spanie itd. itp.
da capo al fine. Przedłużający się brak sygnału
to dostatecznie jasny sygnał. Czytam
w internecie, że z sieci społecznościowych
trzeba się wyrwać, bo prawdę znajduje się
poza Instagramem. Ale szybko dopada mnie
tu pod Starym Zamkiem i czarnym słońcem
poczucie osamotnienia, bo nie ma mnie
na fejsie ani na insta i nikt tu do mnie
nie zagląda. Spokój, samotność i rzekomo
idealne warunki do pisania, coś jakby
kolejna kwarantanna, tylko w scenerii
starego miasteczka w górach, gdzie kiedyś
wydobywano srebro i złoto. Mam więc
nadzieję, że nie dostanę tu gorączki.
Wieczorem wychodzę na galerię, aby
trochę popatrzeć w niebo i akurat
coś tam w tym moim wycinku nad dachem
Rubigalla i pod wieżą zamkową zaczęło
błyskać, może samolot może starlink
a może asteroida. Ale za długo nie
prowadzę tej obserwacji, bo błyskać
przestało i poczułem chłód wieczoru
w górach, z których wyszarpano już
całe srebro i złoto. Ale jakiś dziwne, ciche
błyski obudziły mnie trzy noce później
nad ranem. Najpierw pomyślałem,
jeszcze z zamkniętymi powiekami,
że to coś we mnie błyska, że coś we mnie
nadaje mi sygnał ostrzegawczy albo
może błysk oznacza nagłą ślepotę.
Kiedy jednak otworzyłem powieki
znów błysnęło za weneckim oknem.
Sinawe światło mignęło jak flesz.
Po chwili usłyszałem szelest deszczu.
Cicha burza rozświetla place, schody,
strome ulice i podwórza. Znów błysk…
I znów. Zauważyliśmy, że blokujesz
reklamy. A przecież reklamy wspierają
wolność prasy i demokrację, przekonują
portale. Cenimy sobie twoją prywatność.
Używamy plików cookies i sygnalizatorów
www lub innych podobnych technologii
umożliwiających śledzenie ruchu w Internecie
i wkręcenie ciebie do jego potrzeb.
Kliknij akceptuję i przechodzę do serwisu.
Nie klikam i nie przechodzę. Coraz więcej
słów i coraz trudniej dotrzeć do informacji.
Gazety i portale domagają się wykupienia
prenumeraty. Coraz więcej zakażeń
i nowych restrykcji. Chyba będę musiał
wyjechać wcześniej, bo w ojczyźnie Janosika
błyska się na stan wyjątkowy i chaos
non plus ultra. A jeżeli po tylu słowach,
po tylu lawinach słów, nie przeżyje
ani jedno słowo?

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

 

Zbigniew Machej (ur. w 1958 r. w Cieszynie) – poeta, autor wierszy dla dzieci, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Ukończył polonistykę i religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 1980 r. Ogłosił czternaście zbiorów wierszy, m.in.: Smakosze, kochankowie i płatni mordercy (1984), Legendy praskiego metra (1996), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz Mroczny przedmiot podążania (2014)W 2019 roku opublikował tom krótkich próz pod tytułem Antidotum noctis. Współpracuje z „Literaturą na Świecie” i „Przekrojem”. W 2017 r. wydał przełożone z czeskiego Pieśni duchowe Georgiusa Tranosciusa (nagroda „Literatury na Świecie”), a w 2020 r. Pojęcia podstawowe Petra Krála. Ze słowackiego przełożył tom wierszy Cicha ręka. Dziesięć elegii Ivana Štrpkinominowany w 2009 r. do nagrody Europejski Poeta Wolności. Przekładał także wiersze dawnych poetów angielskich –  Thomasa Traherne’a i Johna Clare’a.

PODZIEL SIĘ

Do góry