Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

2020 (XI)
Zbigniew Machej

XI

 

Jeszcze chodzę na dwóch nogach, ale w Dzień
Wszystkich Świętych nie idę na cmentarz, dziś
w ogóle nie wychodziłem z domu, a wczoraj
poszedłem tylko nad rzekę. Rząd zamknął
cmentarze, aby było jasne, że głównym rozsadnikiem
zarazy są demonstracje Strajku Kobiet. Wolałbym,
by moje prochy zostały wsypane do rzeki.
Nie wierzę w świętość świętych i świętych
obcowanie. Święte są tylko źródła rzek.
Jeśli moje prochy zostaną wsypane do rzeki,
mój grób nie będzie zawadzał na cmentarzu,
nie trzeba będzie go myć ani nic tam nosić,
ani zapalać świeczek opakowanych plastikiem.
Obciążony wywiad chorobowy, pozytywny wynik
testu, niewydolność najpierw oddechowa, potem
także krążeniowa, w końcu wielonarządowa.
Przez cały dzień zmierzch i deszcz. Koło południa
zadzwoniła pani z domu pomocy społecznej
z wiadomością, że umarła ciotka Wanda. Na covid,
ale niespodziewanie, bo jeszcze przedwczoraj była
w dobrej formie. Zmiotło ją nagle z powodu astmy.
Miała 75 lat. Przez wiele lat chorowała psychicznie,
słyszała głosy i od czasu do czasu bywała agresywna
i niebezpieczna. W DPSie jednak uspokoiła się
dzięki stałej opiece lekarskiej i rodzinnej atmosferze
zakładu. Pani, która do mnie zadzwoniła, też była
w izolacji covidowej. Jako ostatni krewny zmarłej
zdecydowałem o kremacji zwłok i o tym, że jej prochy
zostaną złożone w rodzinnym grobowcu
w rodzinnej wsi. Wieczorem pojechałem do proboszcza
i ustaliłem z nim formułę pogrzebu. Rano wybrałem
urnę i dopełniłem formalności w zakładzie pogrzebowym.
W kwestionariuszu kremacyjnym jest pytanie,
czy w ciele jest rozrusznik serca. Wanda miała
jakieś problemy z sercem, ale nie miała rozrusznika.
Jak sprawdzić, czy wspomnienie nie jest implantem?
Ciało zostało w chłodni i w sobotę zostanie
przewiezione do krematorium, gdzie wytworzyła się
kolejka zwłok oczekujących na spalenie.
W zakładzie pogrzebowym czekałem, aż pracownik
w plastikowej przyłbicy i za taflą z pleksiglasu
przebrnie przez kwestionariusz z parą starszych
ewangelików, którym zmarł sędziwy ojciec.
Podczas redagowania tekstu klepsydry z trudnością
ustalali relacje rodzinne. Czy zmarły był wujkiem?
Czy był szwagrem? I dla kogo? Pracownik zakładu
zaimponował mi spokojem, rzeczowością i kompetencją.
Inni dwaj pracownicy w czarnych płaszczach
wyszli na ganek zapalić papierosa. Szklanki
z mętną kawą postawili na płaskiej metalowej
poręczy. W przypadku ciotki Wandy problem
ustalania relacji odpada. Nie zamówiłem klepsydry
tak jak nie zamówiłem mszy. Jak sprawdzić,
czy schizofrenia nie odezwie się w następnym
pokoleniu? Liczba osób na pogrzebie i na mszy
jest ograniczona restrykcjami, ale mój znajomy
wiejski proboszcz nie chce się z tym pogodzić.
Pogrzeb we wtorek o 10:30. Odprowadzenie prochów
na górny cmentarz do rodzinnego grobowca
nastąpi z kaplicy na dole przy parkingu. Najwięcej
zakażeń znowu na Śląsku, kolejny dzień z rzędu
ponad 4000 na ponad 28 000 wszystkich zakażeń
wykrytych w kraju. Jak będzie lockdown
po śląsku? Czy na Śląsku kwarantanna też
ma być narodowa? Z tutejszą opcją niemiecką?
Okazuje się, że przewóz zwłok do chłodni
i przechowywanie ich tam przez jeden dzień
kosztuje 800 zł, a cena kremacji zwłok
wynosi 1000 zł. To cennik epidemiczny.
Z głębokości wołam, z chłodni i z zimnego
grobu na zamglonym wiejskim cmentarzu,
gdzie sześciu ludzi stoi nad moim grobem,
nie licząc księdza, pracownika zakładu
pogrzebowego Kalia i rozczochranego,
nieogolonego grabarza, który wychynął
pod koniec ceremonii. Sześciu żałobników,
dwie starsze pary z rodziny i dwie młodsze
panie z domu pomocy społecznej. Odpoczynek
wieczny racz jej dać, Panie, a światłość
wiekuista niechaj jej świeci na wieki. Smucąc
na siostry naszej żałosnym pogrzebie,
zabierzmy tę zbawienną przestrogę dla siebie:
że co się z nią już stało, to i nas nie minie,
przyjdzie śmierć niespodzianie w niepewnej
godzinie. Ten trup woła, ostrzega, że ani
się zwiemy, kiedy też my trupami na mary
padniemy. W przeddzień narodowego święta
nie wywieszam flagi, starczy, że z okna widzę
flagi na latarniach. Nie ma na nich czerwonego
pioruna. Jeśli chrześcijaństwo gdzieś przetrwa,
to w duszach starszych, wiejskich kobiet.
To ostatnia deska ratunku Kościoła,
którego i tak już nie da się uratować.
Pochłonie go piekło kobiet i dzieci. Piekło,
piekiełko, piekiełeczko. Oj di ri di u ha.
A grób ktoś musi wykopać i nie zrobi
tego za darmo. W tych dniach grabarz
za godzinę roboty winszuje sobie trzysta
złotych. To są żniwa zakładów pogrzebowych.
Zaczyna brakować miejsc w gablotach
na klepsydry, wydłużają się kolejki
w krematoriach. Taka jest
funbralno-klerykalna kultura w tym
pseudochrześcijańskim kraju w okresie
panowania pandemii pod władzą pandemicznej,
pandemonicznej, reakcyjnej paranoi. Trzeba
od tego uciekać w las, nad rzekę, w literaturę
i muzykę, znowu nad rzekę. Z Lasku Miejskiego
przyniosłem naręcze boczniaków ostrygowatych.
To są boczniakowe żniwa. Boczniaki przyrządzam
na obiad i na śniadanie. A w zaułkach targowych
nad rzeką już mają sztuczne choinki, bo taka jest
w tym kraju plastikowa, świąteczna kultura.
Zdzierać z trupa, rozdrapać resztki, które po nim
zostały. To są żniwa pogrzebowego biznesu.
Dlatego nie grzebcie mnie na cmentarzu, tylko
wsypcie moje prochy do rzeki. Z tamtego brzegu,
za granicą, gdzie jest liberalniejsze prawo pogrzebowe.
Miłość jest łatwa dla tych, dla których nie jest
najważniejsza. Pismo jest przejawem degeneracji
kultury. Listy miłosne winny być zawczasu spalone.
Miłość to choroba współwystępująca, którą należałoby
mieć pod kontrolą rozumu. Leczenie tylko paliatywne.
Alternatywa jest jasna: albo sam się wyliżesz
albo zdechniesz. Ach mój smętku, ma żałości,
brakuje nam odporności, choć głównie na swoich
najbliższych. Jak przeżyć do wiosny i nie zwariować?
Kiedy już mi się nie chce pisać i już mi pisanie wisi,
już mi pisanie powiewa,
wolałbym sobie pośpiewać.
Ale co mi zostanie, kiedy zrezygnuję z pisania?
Tylko czytanie i słuchanie muzyki.
Muzyka we mnie kołacze,
chyba się zaraz rozpłaczę.
Jest nad czym ubolewać:
nie nauczyłem się śpiewać.
Rozkosze czytania odpowiadają rozkoszom pisania.
Ale kiedy oślepnę i ogłuchnę, co mi zostanie?
Tylko smród i gnicie. Już prawie wszystkie liście
opadły z drzew. W niedzielę rano szedłem
przez Lasek Miejski. Wśród czarnych gałęzi
na zboczach wibrowało złoto słońca, żółte liście
płynęły z ciemnym nurtem Młynówki. W bezwietrzu,
w ciszy nagle coś przeraźliwie zaskrzypiało
mi nad głową jak drzwi starej szafy. Przeszedł mnie
dreszcz, obejrzałem się, już chciałem pobiec,
uciekać, ale nic, dookoła ta sama cisza, spokój
i słońce między drzewami, nic mi nie spadło
na głowę, więc poszedłem dalej, do trzeciego jazu.
Może zostanie umysł i resztki pamięci, iskry
w popiele, bez poruszania wargami, w ciemności
umysłu będę odpominał frazy piosenek, strzępy
melodii, tylko tyle. Echa pojedynczych instrumentów,
bo żadnej symfonii nie udało mi się wchłonąć
tak, by ją w umyśle odtworzyć. Ach mój smętku
ma żałości, nie znam nawet jednego wiersza
na pamięć. Oto co zrobiło ze mną pismo.
W Lasku Miejskim nad rzeką, po drodze
do trzeciego jazu, pomyślałem sobie,
że mógłbym się przynajmniej nauczyć
„Ody do Radości” Schillera, aby w taki wspaniały
poranek z lekkim przymrozkiem, na tle rzecznego
szumu, móc ją sobie zaśpiewać, przynajmniej
zanucić, o Radości, iskro bogów, kwiecie
elizejskich pól. Może teraz od „Ody do Radości”
powinienem zaczynać każdy swój dzień
aż do wiosny. Tymczasem wczoraj przed
północą oglądałem film o sekwencjonowaniu
DNA i odkopywaniu mamucich kłów pod
kołem podbiegunowym. Jednak zasnąłem przed
końcem i nie wiem, czy udało się sklonować
mamuta. Lepiej zasnąć o odpowiedniej porze,
zasnąć przed końcem. Ale w snach najczęściej
czegoś szukam, na przykład wczoraj szukałem
komórki. I nie znalazłem. I poczułem się
zagubiony. Człowiek, który nie zna siebie,
nie jest zdolny do poznania prawdy. Ale
sobność jest doczesnym konstruktem,
który trzeba zdmuchnąć albo odsączyć,
odparować. Prawda to ciemny nurt,
który płynie pod spodem. Stare prawdzisko
jest zawsze blisko, ale zapycham je sobą
jak czarną dziurę. Pojęcie prawda jest
poza rodzajem gramatycznym. Pod
nieobecność żony, która poszła na marsz
Strajku Kobiet, śpiewałem sobie „Odę
do radości” i poczułem się lepiej. Śpiew
wyzwala z labiryntu sobności, osobności
i ewentualnej zasobności. Dlatego e-maili
z nagłówkiem bitcoin: make money
pandemic w ogóle nie otwieram. Wieczorem,
kiedy robiłem sobie kanapeczkę, nagle
przed nosem przeleciał mi motyl, rusałka
pawik, polatywał w kuchni, nad dżemem,
serem i owocami. Pod koniec listopada.
Niech sobie ten motylek spokojnie
z nami przezimuje, niech zostanie
i polatuje sobie czasem to tu to tam
w naszym mieszkaniu. Z motylkiem
w zimie i w pandemii byłoby na pewno
lżej. W nocy spadł śnieg i dla katolików
zaczął się adwent. Dla motyli adwent
niebezpieczna pora. Rusałka pawik
ukrył się gdzieś w kuchni. Czym
się karmi w zimie motyle? Może
pawik znalazł sobie niszę za szafką
w kuchni i tam przezimuje. Byle
do wiosny.

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Zbigniew Machej (ur. w 1958 r. w Cieszynie) – poeta, autor wierszy dla dzieci, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Ukończył polonistykę i religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 1980 r. Ogłosił czternaście zbiorów wierszy, m.in.: Smakosze, kochankowie i płatni mordercy (1984), Legendy praskiego metra (1996), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz Mroczny przedmiot podążania (2014)W 2019 roku opublikował tom krótkich próz pod tytułem Antidotum noctis. Współpracuje z „Literaturą na Świecie” i „Przekrojem”. W 2017 r. wydał przełożone z czeskiego Pieśni duchowe Georgiusa Tranosciusa (nagroda „Literatury na Świecie”), a w 2020 r. Pojęcia podstawowe Petra Krála. Ze słowackiego przełożył tom wierszy Cicha ręka. Dziesięć elegii Ivana Štrpkinominowany w 2009 r. do nagrody Europejski Poeta Wolności. Przekładał także wiersze dawnych poetów angielskich –  Thomasa Traherne’a i Johna Clare’a.

PODZIEL SIĘ

Do góry