DSC_0023

Elżbieta Lipińska
Wiersze publikowane

Jezioro podwójnego nieba

Niektóre czujące istoty mówią, że widzą niebo,
Ale jakże można ujrzeć niebo?

Sutra doskonałości mądrości

Woda połknęła chmury.
Ryby wysypiają się na miękkich poduszkach,

a my z trudem przedzieramy się
przez suche niebo.

Ptaki uczą się latać w wodzie,
porządek odwraca się, miesza,

mała rybka rozcina światy
i łączy je na powrót.

Widzenie

Markowi Kołodziejskiemu

Nocą w łazience zamieszkał ptak.
Pióra zmatowiały, wygląda na martwego.
Wzdragam się przed dotknięciem,
zamykam cicho drzwi, próbuję zasnąć.
Oboje przewracamy się na bok.
Rano jest już tylko zabłoconym butem.

 

Carillon

Ułomnie próbujemy śpiewać nasze pieśni.
Nie, to one śpiewają nami, jak chcą,
lub nie śpiewają się wcale.

Marne z nas narzędzia. Melodia brzmi głucho
jak pęknięty dzwon, dopóki nie spodoba się pieśni.
Wtedy, o, wtedy słyszysz carillon w pełnej harmonii.

A ty, o czym byś mi zaśpiewał,
gdybyś mógł?

 

Rejestr snów 3

Byłam w Chinach.
Byłam w Chinach i one weszły we mnie.
Może nie wiecie, ale Chiny są
samopiszącym się wierszem.
Piszą we mnie każdej nocy czarnym tuszem,
dobrze zaostrzonym pędzelkiem.
Wczoraj zapisały Zadurę objaśniającego
polską czcionką chińską drogę,
dzisiaj białą jak śnieg Tildę Swinton
na czarnym tle limitów kontrolnych.
Zabierają mi wszystko. Czuję się jak wuj Tarabuk,
tyle że moje rękopisy wywrócono na lewą stronę.
Trudno odczytać.

 

Nowa odsłona

Błękitny horyzont, w który się przebrał i z którym się stopił
już dawno zszarzał i jako przebranie funkcjonuje może nawet lepiej;
nie rzuca się w oczy. Więc on teraz uważa, że jest bezpieczny.
Z tą szarością i z tym wypłukanym do cna językiem,
który woda pozbawiła wszystkich cech indywidualnych.
Wyschnięty język z trudem obraca się w ustach.
Jest kruchy i łamliwy. O giętkości może zapomnieć.

Więc – tak myśli – trzeba będzie teraz spróbować używać go inaczej.
Nie płynąć, rzeźbić mozolnie i trochę kanciasto, ale mocno i zdecydowanie. Wodowskaz zatopiony. Otoczaki poszły na dno.
Cokolwiek teraz powie, będzie szorstkie jak psi język.
Jeśli wyda z siebie coś więcej niż szmer.
Jeśli przypomni sobie brzmienie własnego głosu.

 

Na końcu języka

Ciągle to jutro, jutro i znów jutro
Wije się w ciasnym kółku od dnia do dnia.

(Wiliam Szekspir, Makbet)

W szprychach coraz więcej piasku,
coraz go też więcej w oczach.
Myślisz, że to czas, ten, który bimba nam
przed nosem aż do ostatniej głoski?
Nie wierzę w czas. Gdzie się podziewa
wczoraj, przedwczoraj i ta cała banda?
Moim zdaniem chodzą jak lisek koło drogi;
my mozolnie próbujemy im nadać kierunek,
a droga kiepska, jak to u nas.

Więc właściwie jest swojsko,
a że czasem zazgrzyta w zębach?
Umówmy się, że to samum;
zaraz zrobi się egzotycznie i pociągająco.
To lepsze od marudzenia, że zimy ciepłe,
a lata zimne i w ogóle wszystko nie takie.

Zresztą życie jest tylko przechodnim półcieniem,
to pewne. Ale, zauważ, to wciąż jeszcze nie cień.

PODZIEL SIĘ