Odbitki
.
Konik polny, konik bujany, hop i dynda krótsza nóżka.
Twarz roześmiana do pierwszej komunii.
Siostry zakonne przyglądały się jej, potakując: wzorowa
z Pater noster, kulawa
i nieomal święta.
Francuskie loki tamtej spłonęłyby od jednej zapałki,
ale ona, przejęta, że poparzy rodzoną siostrę,
której zazdrościła
długich włosów, zamykała się w kiblu,
pielęgnując plany na przyszłość, znienawidzoną,
przyciętą „pod garnek” fryzurę i wspomnienia
dwóch słoików malin ze szpitalnej szafki.
Spójrz, ta dziewczynka, to ja: za duża piżama,
za duże oczy.
.
.
.
„Paskuda”
.
Tak ją przezywali, bo po narodzinach dało się zauważyć,
że w jej twarzy nic do siebie nie pasuje:
ani nos do oczu, ani usta do nosa.
Kiedy podrosła, założyli jej na nogi aparaty
ortopedyczne. Miała chorobę Heinego-Medina,
szlag trafił fikołki na trzepaku,
grę w gumę.
Na pierwszej spowiedzi wyznała, że klnie
— ale bez pewności, czy to grzech ciężki.
Ksiądz udzielił jej rozgrzeszenia, dodając,
że powinna nieść swój krzyż, jak Pan Jezus.
Nie mogła pojąć: czemu?
Przecież on nie jest brzydki
na żadnym obrazku.
.
.
.
Grudzień
.
Ręce masz brudne od farby i nie stać cię
na taksówkę. Składasz grosz do grosza i obraz do obrazu;
z życzeniem, żeby nic nie zostało
między sztalugą.
A śnieg przecież może spaść w maju,
z głębi ulic, obłoków, warstw farb,
które starzejąc się, pękają.
Zimno wgryza się w sweter — po nim choćby
kilka szkiców węglem. Ostatnia flaszka wina już pusta:
nawet drzewa twardnieją,
żeby przeżyć.
.
.
.
A Bóg jest miłością
.
Lizol, wspomnienie szpitalnych sal.
Ściany tak zimne jak rozmowy, że Bóg mnie pokochał,
dlatego pokarał. Zrzucałam skórę
po zmianie każdego gipsu,
łasiłam się do obcych. Siostry zakonne uwodziły
świętymi obrazkami.
W rytmie szczęku nożyc opadały bandaże
jak zeschnięte płatki róż — szybciej
niż wiara w Boga, przepełniona lękiem.
Myliłam wcielenia Jezusa z panem B.,
nie polubiłam Matki
Boleściwej, a Duch Święty we mnie nie wniknął.
Chociaż szukałam miejsca na czternastu stacjach
krzyżowych, mój pociąg nie nadjechał.
Po latach znalazłam w sobie drogę do Boga.
Potykam się, zbieram siły
i moje kule, wstaję. Idę.
.
.
.
Babcia
.
Jej łokieć jak gałązka z Drzewa Mądrości
szturchał, gdy szeptała rodzinne sekrety.
Puszczała oko i zbierała szyszki do kąpieli:
„Lekarze nie wiedzą, nie mają prawa
kroić twojej nogi.”
Z każdym rokiem coraz mniejsza
piekła chleb, zasypiając przy piecu.
Wykrzywione palce splatały warkocz,
który wydłużał się cieniem
na ścianie.
.
,
,
.
Ewa Brzoza Birk — poetka, w latach osiemdziesiątych wyjechała z Warszawy do Danii, gdzie mieszka do dziś na Półwyspie Jutlandzkim. W roku 2009 zadebiutowała tomem wierszy Krajobraz po meblach. Była nominowana do nagrody im. Jacka Bierezina i ogólnopolskiego konkursu poetyckiego „O Granitową Strzałę”. Poezję publikowała w Odrze, Cegle, Szafie, Babińcu Literackim, magazynie Europen Literature Network, emigracyjnych pismach w Massachusetts i Bostonie. Jej wiersze były tłumaczone na język angielski.