Jezioro Dominickie (1)
Ścieg głowicy coraz mniej gęsty.
Bezsenność strażników najwyższej częstotliwości.
Zdecydowanie inaczej wyobrażałem sobie czas.
Jako coś na zewnątrz i bez konsekwencji.
Więcej było ludzi i chyba też więcej
dyskotek w oddali. Głośniki w jeziorze.
Nie sądziłem, że taką grozą może
się okazać złożoność wiatru
w kilku gałązkach drzewa.
Jestem tuż obok.
Piję wodę, jakbym szeptał,
potem szepczę, jakbym tonął:
nabrałem tu kiedyś sporo paliwa,
które stało się swoim własnym paliwem,
letnią nocą rozświetlaną rojami śmieci.
Laborem exercens
Patrzyłem w wodę z przerwą na lunch.
Dość wysoko. Śnieżyło i… tak, to poważne sprawy.
Była moją suchą skórą, łzawiłem jej oczami.
W korytarzu przy windach stary bóg
z młodszym wadzili się o mnie
i w moim imieniu. A po drugiej
stronie wciąż to samo: miarowy rytm
oddechów, szelest rozgarnianej rzęsy słów.
Czy on tam naprawdę pracuje nad stylem?
Nauka o ślinie
Podczas gdy wątroba księżyca
tak widowiskowo odpływa
w okrutny błękit, wszyscy chyba,
jak tu stoimy, zgodzimy się, że plucie
w towarzystwie nie jest kulturalne.
Przytaknęli bezgłośnie. Lecz co
w takim razie z pluciem w samotności?
Nim odpowiecie, przejdźmy dalej.
Czy jeśli przez nikogo nieobserwowany
plunę w górę i złapię to tak, że mi wpadnie
z powrotem tam, skąd wyleciało,
powiecie, żem jest obrzydliwy
czy że nie? Ależ mistrzu, zawołali,
wszak to do ciebie niepodobne!
A to przecież tylko tak, jakbym przełknął ślinę.
Czy przełykanie śliny może kogoś brzydzić?
Co takiego się dzieje, gdy ona mnie
na tę krótką chwilę opuszcza?
Pomyślcie nad tym i zróbcie mi miejsce.
Grzegorz Hetman, autor „Putzlagi i innych wierszy”.