Joshua Clover wiersze

Joshua Clover
Dwa wiersze

WIERSZ

 

Zmęczony ludźmi, zapragnąłem poczty,
Która wprowadziłaby niewielkie, acz wystarczające zmiany.
Poczułem, że utknąłem we wczesnej fazie, gdy inni
Płynęli przed siebie na uwolnionych wyspach z palmami masztów,
Których mocno się trzymali, gdy fałszywy wiatr przejścia
Do następnej części czochrał im włosy i rozwiewał ubrania,
Ciągnące się z tyłu. Wszystko to byłoby zabawne,
Gdyby nie to, że uwięzłem gdzieś na początku
I w odróżnieniu od innych nie miałem bladego pojęcia,
Co się dzieje. Dotarli aż do
Connecticut, rozmówka przy czymś
Z lodem wśród uwertur tajemniczych
Sąsiadów. Za oknem można zobaczyć
Postać w czarnej czapce, wieszczącą nieszczęścia.
Tak długo był zły, że ma się za człowieka.
„Wszyscyśmy tacy, John, wszyscy”. Brzęk.
Ledwie pamiętają początek, pełen
Obiecujących flirtów i niezobowiązujących spacerów
Przez lekko płynące popołudnie czegoś, co wtedy
Wydawało się czystą przestrzenią, bo potem
Wyłonił się paskudny łeb tego, jak rzeczy powinny się rozwijać.
Cała historia nabrała aspektów zupełnie nie-kwietniowych,
Doki pełne ludzi i puste, nieznajomi machający
W dali. Całe to poruszenie
Przybierze w końcu postać jednego ruchu,
Mniej więcej takiego, jak u gwiazd,
Które noszą bruzdy na powierzchni. A teraz, Boże mój,
Nawet lizusy są mądrzejsze ode mnie – gdzie moja
Jesień, gdzie moje mizerniejące królestwo?

 

CZERWONE PLAKATY

 

 

Byliśmy już jakąś chwilę w świecie, gdy dwaj mężczyźni przystanęli na przeciwległych
peronach, rozmawiając głośno w języku, czekając na przybycie pociągów,
które były też naszymi pociągami, mieliśmy wspólne pociągi i wspólne informacje,
pędziliśmy po obrazkowych torach ku obrazkowym klęskom, które też były
wspólne, zawsze była jakaś klęska lub odniesione przypadkiem obrazkowe zwycięstwo
w telewizji lub na okładkach dzienników wszelakich opcji, taki codzienny reżim sobie
narzuciliśmy, a pociągi, język i pieniądze były głównymi sposobami przesuwania
rzeczy w przestrzeni i w czasie. O, nasze stulecie, w którym żyliśmy jak w mieście.

Byliśmy już jakąś chwilę w świecie, w blasku obrazków, które nas raniły, rozmawialiśmy
przez tory, tkwiąc tam z jakichś nam wiadomych przyczyn, skuleni
w metrze na dużej pętli, czerwone plakaty na ścianach zdawały się obwieszczać
dalsze klęski niezrozumiałym szyfrem, szczątkowa świadomość,
że jest się na peronie, wrażenie wielu pętli przebiegających
przez nas, takie bycie w świecie nam zaproponowano, jego częścią była
niemożność nazwania, gdy wieszaliśmy plakaty, były to plakaty
światowe, obrazki raniły nas lub zdradzały, my robiliśmy im
to samo, a w końcu żyliśmy razem w świecie jak z obrazka.

Nadjechał pociąg, konduktorka zeskoczyła z przedniego wagonika, a inna ją
zastąpiła, i ta pierwsza machała torbą z wyjściowymi ubraniami, wychodząc
po schodach ze stacji, to piękno było także naszym pięknem, było pięknem
świata, mężczyźni stali na peronach będących peronami świata
i choć wyglądali na biednych, żyli tutaj z nami, w mieście świata, gdzie
byliśmy mężczyznami i kobietami świata, pociągi były pociągami świata,
wydawane pieniądze wskakiwały do pętli, hop, od razu wiedzieliśmy, że
choć kiedyś były do naszej dyspozycji, to teraz już nie, teraz były pieniędzmi świata.

PODZIEL SIĘ

Do góry