ex
ziemia jest pusta,
ale nie wyludniona.
papierki, żyłki, gumki i sny
snują się jak księżycowy pył
po chodnikach. czarny bar nas
pamięta, wydarza z siebie.
ziemia i bar tacy sami
napaleni na siebie młodzi
gówniarze, na plaży
świecą napisy końcowe,
ceny detalicznie milczą,
tylko kelnerki szybko chodzą,
sprzątają ślady człowieka,
kopulują z okruchami chwil
przenośnych opowiadaczy.
skóra napina się
jak powietrzny pręgierz.
faluje ocean plastikowych rurek.
stolik odbija tamten świt
chyba jest pełnia, ludzie
to strasznie przeżywają
na portalach społecznościowych
didaskalia. statystyka
300 tysięcy poetów napisało w Polsce 15 milionów wierszy.
wieczorek poetycki powiatowy. pięć starych kobiet szepcze.
koraliki słów wysypują się. zamieniają się w królestwo
którego znaczenia nigdy nie zrozumiesz. potem
idziemy prężnie szlakiem wygasłych fraz,
rzucamy w kosmos najlepsze ulotki metafor.
stary, pijany mężczyzna z brodą
przygląda nam się w milczeniu.
a nie, on tylko patrzy na przejeżdżający autobus.
oboje są siebie warci. starzy i parszywi.
kiedy nie możesz już ich znieść, stają się dobre.
wystarczająco dobre, do druku na miał ściółkę
powszednich czytaczy wizjonerów łazienkowych
malkontentów literackich, włochatych niedźwiedzi
parkujących w lesie, zatrutego powietrza dzieci
outlet
jestem małą wewnętrzną skorupką
w styksowej oprawie. słowo wydymać
znaczy to samo, co oszukać, jak i odbyć
stosunek seksualny. elektronika pacierze
krew czuwanie, świętych się nabijanie
przemierzam niezgłębione wody, praczki
piorą ubrania z sieciówek hadesu, obole
zatęchły między zębami, mozart oprawia
skóry wytrwale z mozołem twórczym
uderzam uciekam odwiązuję cumy
każdego dnia odpływam w mgielnej
dzielnicy, naprzód! woła gromada świec
odbijam się
w tafli czystej wody
zauważam mały czarny
paproch
nieświadomość nie może go znieść
kupuję więc kolejny
przeceny są przecież dla ludzi
melancholia Larsa von Triera na polskiej prowincji
ciemne niebo chce spaść mi na głowę.
gwiazdy świecą. wkurzające jest to migotanie.
galaktyki ciągną za sobą biały ogon.
kosmiczny smród unosi się w powietrzu.
niespodziewany obiekt latający pulsuje.
niepokojąco zbliża się do ziemi. po której ciągle chodzę.
zadeptuję ślady z wczorajszego dnia. boję się zboczeńców i apokalipsy.
kiedy to wszystko zgaśnie poznam. nierówna powierzchnia księżyca
była zbudowana z kurzych odchodów i zgniłych obierków.
didaskalia. po sezonie
moje wiersze są zbyt zrozumiałe.
nawet jak byś je przetłumaczył na
wszystkie języki obce świata
mowę nadrzeczną, podrzędną i niedorzeczną
piasek pustyni, bruk miast i szept kamieni
w dalekim Arkansas, nostalgię jurty
i śmiech pagody. oparłam się o parapet
chcę zetrzeć werniks i kurz. nie ocalić
liter z esemesów. rozdarta aorta kartki
to w końcu spokój. spływa cienką strużką
białej krwi. moje plecy jak śnieg.
nigdy dość
nachalnie wchłaniam się
w ciemność, krawędź rani przybliża koszmar, gwoździe
pod skronią, minionki w kinie, szaleństwo trwa.
na przyczepie znalazła się całkiem przyjemna grupa
przyjaciół : zło gnuśność opętanie i bezdenność
mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
pisanie mości się w zbędnych płatach mózgu
przeżeranych przez puste, miłe czynności:
sprzątanie holokaust i telewizja, oddychanie,
spanie w hotelu, wyrzucanie snów przez okno
pacyfistyczna nowoczesna gimnastyka, groby
pod oknem rosną jak efemeryczne rysunki
Indian, tybetańskich mnichów i gifów.
trwam męcząco i na przekór, zatruwam
spalinami Wasze niejedno zdumione oko
nigdy nie oślepnie od sztucznych łez
więc miejmy już to za sobą, odhaczmy
zwycięstwo i dam Wam alert spokoju
wiecznego
las nacjonalizm błysk
tamta dziewczynka patrzała na mnie
spłoszonym wzrokiem dalej szereg
równo ustawionych żołnierzy
w perspektywę złamanych drzew
wiedziała że tam znajdzie gniazdo
rodzinne matki ojca podpisów
małych wewnętrznych rozejmów
kły zwierząt jej nie dosięgły
łapczywym okręgiem nie widząc
błysku minimalistycznej lampy
oświetlającej urzędniczy dom
tak było lepiej dla wszystkich
powiedział psychoanalityk w czasie sesji
nagrywanej kamerą w razie czego
gdyby tamto miało się powtórzyć
tej czterdziestoletniej kobiecie z prowincji
po udanej liposukcji wynurzeń
nie wracajmy już do tego
wizytę opłaci pani w recepcji
ojczystej kliniki leczenia traum
Justyna Nawrocka, z zawodu pedagog, ur. 15. 03. 1977 w Wałbrzychu, mieszkanka Szczawna – Zdroju.
Prozatorka, poetka, laureatka wielu nagród i wyróżnień (uczestniczka Pracowni Pierwszej Książki, Biuro Literackie, Poeta Dolnego Śląska 2011, 2017 Dolnośląska Biblioteka Publiczna im. T. Mikulskiego Wrocław, Nagroda Prezydenta Wrocławia za wiersz o Juliuszu Słowackim).
Pisze prozę ( laureatka warsztatów literackich z Olgą Tokarczuk, Karolem Maliszewskim, Zbigniewem Kruszyńskim „Pisanie Nowej Rudy”) oraz dramaty.
( „Noc z K.” oraz „Singing queen” wystawione w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. „Pan od busa” półfinał Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej).
Publikuje recenzje teatralne w „Dzienniku Teatralnym”.
Autorka książki „Paragon” 2018 r., wydawnictwo Mamiko, opowieść w stylu realizmu magicznego, o latach 90–tych, schyłku epoki punk–rocka, książka znalazła się na liście książek zakwalifikowanych do konkursu Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus.