Czas (nie)mój
zasypiając patrzę na sufit
wygładzam prześcieradło
nucę kołysankę
z książką bez fabuły
przekraczam noc
od niepamiętnych czasów
jem w łóżku
jabłko z rumieńcami
kalendarz traci daty
dojrzewam powoli
zamiast kakao brudny kubek
wypłowiały atrament z każdym słowem
ciasne etui wspomnień
zamyka przyszłość
a ja
czarno-białe zdjęcie
w pękniętej
antyramie
Stół z krótszą nogą
Drewniany blat
z nogą podparta kartką
kiedyś gromadzący rody
od lat nie pachnienie
głośnym śmiechem
Na obrusie plama zgrzytu
ktoś z nielicznej już rodziny
spogląda frasobliwie na tych
którzy jeszcze wczoraj
trzymali się za ręce
podczas pacierza
Zażyłość na ostrzu noża
wzburzyła szklanką wody
więzi utknęły na widelcu
Dwanaście potraw
leży w śmieciach
Krzesło bez oparcia
chwiejne od huśtawek
gdy dziedzic przemówił
rozsypało się na amen
(Za)świadczenie
Kiedy z lekkością liścia
zwiędniesz bezpowrotnie
pamiętaj że byłeś wybrańcem
Oddaj ostatnią koszulę
podnieś kruszynę z ziemi
Twoje czyny rozliczą
ilością słowa dziękuję
gesty wydrążone w skale zamiarów
słoną kroplą
wyryją na nagrobku
Weź głęboki oddech
pierwszy czy ostatni co za różnica
podziękuj za stracone szanse
zaufaj intuicji i przytul mgłę
I nie wypieraj się myśli
napisanych na czole
Przezroczystość oczu
akredytuje (twoje)
człowieczeństwo
Inny chłopak
Spotkałam chłopaka innego
bardziej niż dwie krople
otwartego jak drzwi
Kiedy upadły czytelnie
jego ulubiona też
zniknął za rogiem książki
wspólnej
szukając kolejnego tomu
Teraz stoi pod mostem
puszcza kaczki po betonie
Wczoraj wymamrotał:
w obliczu śmierci
nauczyłam się życia od nowa
dziś że każdy jest jeden
a on w trzech osobach
To już nie jest nasz czas
Nikt nie przeczuwał
że inteligentna maszyna
stanie się alternatywą
człowieka
Żadna istota
nie przypuszczała
że nauka zamorduje
życie
Teraz już każdy wie
(za późno) że dziś jutro
nie należy do nas
Jesteśmy słabym ogniwem
popełniamy błędy
mylimy się częściej
niż saper
lądujemy w koszu
Nawet proch nie zostanie
***
Walczę z piórem w dłoni
z kartką zapisaną
Przed chwilą
tańczyła w powietrzu
Klnę się na wszystkich
jak mogła
wyrwać się sama
Nie pytając
o zgodę
Przez moment żyła
bardziej niż ja
Patrzę na kreski
ich znaczenie przepadło
Klasycy
oświecenia romantyzmu
mądrości zaprzedane
słowa frazy myśli
obszerność i wywody
otwarcie zakutego umysłu
Farmazony dla
głupich przed i po śmierci
Ubolewam nad ich:
innymi czasy nigdy
Rozpoznaję styl
oni nie
Umrą w niepoznaniu
***
Odchodząc zostawił lukę
w ciasnych słowach
na południe od piekła
i nawet się nie wzruszył
Nigdy nie znaczy wcale
kiedyś zasłyszane zdanie
powiesił na klamce
W pustym łóżku
na zimnej poduszce
uduszono płatek róży
Nieme spojrzenie
Kiedy chce więcej
trafia na martwy punkt
Dni wstecz
Na szczycie mojej ulicy
dojrzewał sad papierówek
u podnóża zasiedziałe deski
oferowały wytchnienie przed górą
obok trzepaka rosła huśtawka
konar dwa sznurki opona
schowana w łące
biegałam boso na deszczu
zostawiałam dziecięce ślady
rozróżniałam wszystkie krople
źdźbła łaskotały pięty
z pola wracałam umorusana
grubo po zmierzchu
pośród egipskich ciemności
bywało ciasno często zimno
węgiel w szopie przylegał
codzienność bez masła
i tylko chleb powszedni
nie zawsze
pies przy budzie
szczekał na mrówki faraona
szaflik jak piramida
nie słyszałam kiedy
dorosłość zapukała
zasunęłabym rygiel
Świtanie
Czerwienieje
lunatyczny świt
Milczący gest słońca
zakwita na niebie
kłosem wiatru
Cichy szept
grochu na ścianie
rysuje łzę
Jestem wciąż
Daleka na kilometr
z kroplówką pod rękę
odmierzam kroki
Spada na mnie
jak wacha z nieba
Nie użyźnia
sprawia że jestem sucha
jak Sahara
a nawet bardziej
Nie liczę dziur po igłach
utkałam z nich perukę
Marznę od nadmiaru pustki
między tą a tamtą stroną okna
Ale walczę
wrosłam w to martwe życie
jak drzewo
Zakład
Stoję pośrodku
winna ze zdziwienia
które swędzi lewą rękę
i rzuca adrena(linę)
W efekcie cocktail party
rezonuję jednym zmysłem
(pozostałe odsypiają)
Wyłapuję znikopisy
widzę i wątpię
szybuję jak jastrząb
Pozbawiona powodu
kołuję i zanurzam się
twardo schodzę
Patrzę w otwarte okno
dotykam wiatru
myślę: jest pięknie
dziś znowu
będę gołębiem
W okrążeniu
Wczoraj miałam zrost żył. Uciekła mi droga.
W oku krew. Nie wiedziałam, że łzy krwawią.
Wstawałam, zasypiałam, a może śniłam
z entą tabletką, z miśkiem pod głową.
W nieczującym od paraliżu ciele,
wbijający igły wrzask pompy
zagłuszył ostatni podryg życia,
który zastygł w lewym kąciku ust.
Prawie martwa ruchem rzęsy
dałam znak, że jestem jeszcze tu,
gdzie brzask na podłodze bywa
jak północ bez księżyca.
Sama przeciw wszystkim.
KATARZYNA DOMINIK
Urodzona w 1982 roku. Pisarka i poetka z zamiłowania. Propagatorka oraz ambasadorka DKMS Bazy Dawców Komórek Macierzystych Polska. Animatorka lokalnej kultury i krzewicielka regionalnej tradycji. Działaczka Stowarzyszenia Pacjentów Po Przeszczepie Szpiku Kostnego w Katowicach oraz Fundacji Lokujmy w Dobro.
Wiersze Katarzyny Dominik są publikowane na portalach społecznościowych, w antologiach grup literackich, na stronie „Kuźni Literackiej, oraz wyświetlone są na murach przy ul. Brackiej 2 w Krakowie w ramach międzynarodowego, wielojęzycznego serwisu społecznościowego poświęconego poezji – Emultipoetry.eu. Ponadto są tłumaczone są na języki: angielski, niemiecki, włoski, rosyjski, węgierski i chorwacki.
W 2020 r. otrzymała nominację w kategorii Publication of the Year (International) przez międzynarodowe forum poetyckie do nagrody Spillwords Press, w 2021 r. do publikacji miesiąca marca, nagrody „Publiczności” miesiąca maja Spillwords Press oraz do nagrody Burmistrza Gminy i Miasta Dobczyce w dziedzinie kultury.
Swoją przygodę z poezją zaczęła od wydania tomiku zatytułowanego Dobczyckiej poezji czar – wiersze zebrane (2012). W kolejnych latach wydała: Kropla krwi – życia bezcenny dar (2013), Słowa zaklęte w poezji… (2014), Moje Eldorado (2016), Nie umykaj… (2016), Droga do Emaus (2017), Są słowa (2017), Elizjum (2018), Exodus – wewnętrzna emigracja (2019), Nowe Jeruzalem (2020), Język Babilonu (2020), Genezaret – niebo nad ziemią (2021).