Spod
.
Niewiele wiem
wciąż za mało
o posągowym pięknie
pin-up girl
dlatego wolę
nastawić się jak zegarek
pociągnięciem pióra
rozpisywać słowa
które wyskakują spod palców
i kosym spojrzeniem
wykłaszać źdźbła trwa
.
.
.
Sukienka
.
Wzbija się ledwie
na pół paznokcia
nie potrąci jej wiatr
Przenikliwość mgły
w przykurzonej chwili
odlatuje
.
.
.
***
.
Stopy obute w podróż
ześlizgujące się z poręczy księżyca
Powietrze znieruchomiało
Jakby zaledwie spóźniona
rwę noc w strzępy pohukiwaniem sowy
Gaszę źrenice
Milczeniem jednorazowego użytku
zwracam znoszone ciało
.
.
.
Przyczajony
.
Czas pokrojony na kanapki
smażony na wolnym ogniu
oplata ciało jak pasożyt
uniemożliwia zakwitnąć
.
.
.
Wycofana
.
Na odległość pełni
zwijam się
Uwalniam gwiazdy
ugotowane na twardo
Czekam na świt
.
.
.
Wieloskrzydłe
.
Wspomnienia żyją dłużej
nawet gdy ich nie pamiętam
choć one mnie tak
Róg ulicy przechowuje cień
który wyleciał z kieszeni
kiedy przebiegałam na drugą stronę
Łapię echo pełzające
po głuchych murach
na odległość krawężnika
Kiedyś był punktem wypadowym
dziś jest tylko potykaczem
jutro będzie zaledwie
przegotowaną myślą
.
.
.
Dekompresja
.
A gdybym wyplątała się stamtąd,
zobaczyła, że można,
że ciałodusza oznacza ptaka
zdolnego do lotu na dłużej
i do przebywania bezlotnego na trochę.
Mogłabym wzlatywać,
wracać na ziemię,
być na wysokości niższej i wyższej,
i najwyższej gałęzi drzewa.
Mogłabym znajdować się tuż przy korzeniach,
tak lub inaczej – łączyć się z wodą,
odwiedzać różne miejsca, najróżniejsze
i w nich śpiewać, i z nich odfruwać dokąd indziej
lub w nich zostawać, zakładać gniazdo,
lub je odwiedzać częściej niż pozostałe.
Spróbuję poodnajdywać, jak i co może stąd
wyniknąć dla ciałowierszagłosu.
.
.
.
Ekspertyza wyporności
.
Nie chcę odlecieć – chcę
przelatywać w mroczniejące mroczne
i tam się osiedlić. Wtedy odlecieć, to mniej więcej tak,
i tyle, jak i ile oderwać się od ziemi,
odkleić od nieba,
przerwać połączenia z tym, co znaczące,
zapomnieć się – zatracić po-czucie
łączności z tym wszystkim, co daje oparcie:
grunt pod stopami, jaką taką pewność
i spokój. Ześwirować.
.
.
.
Bezodwrotnie
.
Kiedy zakładam różowe okulary,
słowa wodosiejki
ubezwłasnowolniają ciszę,
która za futryną nocy
gra z marzeniami w pokera.
Nie mówię amen
wytrawnym chwilom, przeciwnie.
Wszystko, co na lewo od prawej,
wyciągam z rękawa i mówię:
strit.
Nie czekam na ciąg dalszy nastąpi,
używam życia
i nie rozkminiam czasu na tik-tak.
Bezimienny obelisk
wyrywam z korzeniami
i staje się resortowym dzieckiem
poza poziomem pionu.
.
.
.
PRĘDKOŚĆ
.
Pędzę autostradą
zjazdu nie widzę
życie leci jak oczko w rajstopach
kiedyś uważałam że
dorosłam do bycia dzieckiem
przeliczyłam się
Tuning w myślach
podrabiam licznik
próbuję zmyć błoto z czasu
Nie zatrzymam dni
nocy ani chwil
Dociskam hamulec
przed oczami wiedzę mur
gruzy marzeń i znicz
Tu gdzie jestem
nikt nie nosi zegarków
.
.
.
Zarachowanie
.
Stadium terminalne
wyszarpane twardej rzeczywistości,
zieje chłodem przemijania.
Ubrane wspak,
słowem stającym się nałogiem,
próbuje reanimować myśl,
dokonać przeszczepu wiersza.
Na awaryjnych
wyprzedza żałobny kondukt,
osierocone kikuty bezimiennego
poety, który opasany rdzawym drutem
zdążył jeszcze podnieść krucyfiks.
.
.
.
Cokolwiek plus
.
Wstęp metodyczny
żaden wstępniak
niewzajemnych rozliczeń z życiem
za życie krytykoliterackie.
Rozpisuję rytuał pełni.
Zastanawiam się, czy jeśli
postawię przecinek, to już będzie więcej
niż tylko myśl –
może już blurb?
Z lebiody wydzieram
resztki eterycznych słów
i staję się bardziej niema
od pustej stągwi.
.
.
.
Głód
.
Zapominam żyć
sugestywnie, świadomie,
podświadomie.
Transfuzja myśli
przeliterowała
i usunęła kropkę.
(Wiersza nie będzie)
Zmaltretowany sekretarzyk
nie wytrzymuje
zadrapań stalówki.
Świt faszeruje obłędem.
Brak snu zatrzaskuje źrenice –
co z tego?!
Martwica pożera pojedyncze słowa
mając radochę z kaźni.
(Nic nie napiszę)
Szprycuję duszę
ostatnią miarką
adrenaliny
i patrzę Bazyliszkowi
w oczy.
Nachlana naftą
lampa wodzi na przemęczenie
gołębia na parapecie.
Słońcu rzednie mina –
a ja nie czuję, nie czuję.
Wtrynia mnie brak czucia.
.
.
.
***
.
W zaparte
nieprzytomna do połowy
bez skazy czasu
w ciasnych gwiazdach
wymazuję miłość
zapieram się imienia
Pomóż mi odnaleźć biel
.
© Kasia Dominik
.
.
.
KATARZYNA DOMINIK
Urodzona w 1982 roku. Pisarka i poetka z zamiłowania. Propagatorka oraz ambasadorka DKMS Bazy Dawców Komórek Macierzystych Polska. Animatorka lokalnej kultury i krzewicielka regionalnej tradycji. Działaczka Stowarzyszenia Pacjentów Po Przeszczepie Szpiku Kostnego w Katowicach oraz Fundacji Lokujmy w Dobro.
Wiersze Katarzyny Dominik są publikowane na portalach społecznościowych, w antologiach grup literackich, na stronie „Kuźni Literackiej, oraz wyświetlone są na murach przy ul. Brackiej 2 w Krakowie w ramach międzynarodowego, wielojęzycznego serwisu społecznościowego poświęconego poezji – Emultipoetry.eu. Ponadto są tłumaczone są na języki: angielski, niemiecki, włoski, rosyjski, węgierski i chorwacki.
W 2020 r. otrzymała nominację w kategorii Publication of the Year (International) przez międzynarodowe forum poetyckie do nagrody Spillwords Press, w 2021 r. do publikacji miesiąca marca, nagrody „Publiczności” miesiąca maja Spillwords Press oraz do nagrody Burmistrza Gminy i Miasta Dobczyce w dziedzinie kultury.
Swoją przygodę z poezją zaczęła od wydania tomiku zatytułowanego Dobczyckiej poezji czar – wiersze zebrane (2012). W kolejnych latach wydała: Kropla krwi – życia bezcenny dar (2013), Słowa zaklęte w poezji… (2014), Moje Eldorado (2016), Nie umykaj… (2016), Droga do Emaus (2017), Są słowa (2017), Elizjum (2018), Exodus – wewnętrzna emigracja (2019), Nowe Jeruzalem (2020), Język Babilonu (2020), Genezaret – niebo nad ziemią (2021).