Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Kinga Paterak
Wiersze

Czas

.

Czas zawsze jest zły
Przelewa się przeze mnie
Wypełnia żyły gęstymi godzinami
Rozpiera i dusi

Od czasu boli głowa
Rusza się szybko i zostawia cię w tyle
Nie da się za nim nadążyć
Bez kolek i płaczu

Czas zmusza cię do oddechu
Od czasu rosną włosy i zawody
Sobą, ciągle tą samą
Ciągle w miejscu gdy on biegnie do przodu

Mam takie marzenie
Że się przy mnie zatrzymuje
Głaska po włosach i daje mi pauzę
Na leżenie kwilenie darcie

Wtedy obiecam że wstanę

.

.

.

Seweryn

.

Mój psychiatra Seweryn ma małe oczy i kubek z herbatą
I kalendarz na ścianie
I wcale się nie dziwi, że boli

Przewlekły ból zwiększa ryzyko depresji o pięćdziesiąt procent
Mówi, ale ja już cała składam się z procenta

Jestem jebanym procentem nieszczęścia
Oczy mam suche i trochę puste
Nie używam słowa na D
Stan to bezpieczniejsza przystań

Mój psychiatra Seweryn ma oczy jak jastrząb
Małe i skupione na celu
Dwie pregabaliny, aciprex i sulpiryd teva
Może nauczę się patrzeć tak samo

.

.

.

Ból przewlekły

.

Mam nowego przyjaciela
Który lubi mnie trochę za bardzo

Tuli się do mnie dniem i nocą
Przysysa jak słodki pasożyt
Jak spragnione czułości dziecko

Jak dziecko lubi też lalki
Małe laleczki voodoo
Wbija się we mnie tysiącami igieł

Utop mnie jak Marzannę, proszę
Ale on nie lubi kukieł
Topią się zbyt szybko

Mój przewlekły przyjaciel lubi mnie trochę za bardzo
Mam unikający styl przywiązania, mówię
Ale on boi się puścić

.

.

.

Niebezpieczeństwa leżenia

.

Nikt nas nie uprzedzał o niebezpieczeństwach leżenia
Więc gdy już wstaniemy, złożymy skargę
Ci ze zbawiennym lękiem wysokości

Od leżenia miesza się w głowie
Kurczy się sufit, kurczą się ściany
W gardle zasycha łza i ślina

Od leżenia robią się odleżyny
Przez skórę do tkanki, przez tkankę do kości
Żeby finalnie nimi rzucić (tylko nie przez okno!)

To co wypadnie to sąd ostateczny
Niech ktoś nas podniesienie
Niech zasłoni okna
Wysokość Lęk bywa przewrotna

.’

.

.

Sen o mamie

.

Budzi mnie ze strachem w oczach
Schowana za plecami i pyta:
Widzisz?

Pokazuje palcem, chociaż to ja leżę na brzegu
I czuję, jak się trzęsie, jak trzęsą się szyby
A ja od dziecka mam zbyt ostry kąt oka

To łóżko wujka, myślę
Może w łóżkach nieboszczyków spać się nie powinno
Powinno się je wynosić i palić
A resztki zsypywać do grobu

W tym domu grzmi zegar
A podłoga jęczy od duchów
Śpij, proszę, ale mama
Nie zaśnie póki nie wrócę do domu

.

.

.

Oddech

.

Desperacja pachnie rozkładem
Topniejącym asfaltem i marchewką na parze
Sztucznie wpompowaną witaminą D
Rozbitym kompasem

Będę: wstawać oddychać wychodzić oddychać
Przepona działa nawet przez zaciśnięte zęby
Wystarczy ją aktywować

Lato w mieście to lato w wielkiej płycie
Pocę się dniami i bólem brzucha
Wypróżniam suplami i rezygnacją

Będę: wstawać oddychać wychodzić oddychać
Mijać ludzi z drewna
I chodzić ulicami z kartonu

Przesiewam się przez nie
Zapadam jak w piasku
Z pękniętym pod żebrem płucem

.

.

.

Powrót I

.

Jeśli chcesz puścić, musisz wrócić
Tak mówi cały świat mojej bańki
Pani Izabela i Pani Katarzyna
I ułożenie mojego kosmogramu

A więc: wracam po raz pierwszy
Na kanapie w ciemności ze świecą
Przez ciało i poza nim
Szukam w głosie ratunku

Widzisz ją? Widzę
Bosa przy schodach w owocowej piżamie
Z żądłem i jadem
W gotowości

Ma pięści jak kamienie: twarde i gotowe
Wie kim jestem
I co tu robię
Czeka na mnie zbyt długo

Widzisz mnie? Widzę
Z nagimi palcami w różowej piżamie
Pamiętam jej dotyk
Białe pęknięcia na ścianie

Dziś nie mogę podejść bliżej
W porządku, mówię
Nie szkodzi
Dziś nie musisz schodzić na dół

.

.

.

Somatyczni

.

Lubimy wpychać wszystko pod skórę
Pokoleniowo zbiorczo potulnie
Sprytne owieczki wypchane watą
Od której pulsują skronie

Nasza słodka ekspresja genów
Lubi wgryzać się w ciało
W najmilsze tkanki gładkie i miękkie
Uszkadza je bez złego zamiaru

Odziedziczam: kolki nerwowe
Bóle żołądka jelito kręte
Katastrofizację i piegi
Dwa chromosomy X

Nie lubię wpychać wszystkiego pod skórę
Zaklinam się do tego od dziecka
Jak głupia owca wypchana kamieniem
Wciąż czeka aż ją rozprują

.

.

.

Ułuda

.

Wielkie ułudy
Great Expectations
Publikacja: wczesną wiosną
Z pierwszą odwilżą

Pierwsza ofiara złożona
Trzysta złotych siedem minut
Ucisku na brzuchu ucisku na mózgu

Patowy przypadek jeden na milion
Taki jakich wiele
Lubią nas wrzucać w jedno miejsce

D jak dysfunkcja
D jak dyskusja
D jak darmowa ankieta poznawcza

Dałabym wiele żeby wróciło
To moja wielka ułuda
To co skopane wraca nieśmiało
Albo wcale

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Kinga Paterak (ur. 1998) – absolwentka twórczego pisania i marketingu wydawniczego na Uniwersytecie Śląskim. W ramach studiów uczestniczyła w licznych warsztatach prozatorskich i scenopisarskich. Czujna obserwatorka rzeczywistości, która docenia czarny humor i złożone charaktery. Interesują ją ludzie, relacje, traumy i wszystko to, co można przekuć w dobrą i szczerą opowieść.  Przez znajomych zazwyczaj wołana po nazwisku.

Za swoje literackie próby otrzymała II miejsce na Festiwalu Artystycznym Młodzieży w Krakowie w kategorii proza (rok 2015). Na swoim pisarskim koncie ma także dwie wygrane w kategorii reportaż (Grand Prix oraz trzecie miejsce w Konkursie Publicystycznym O Laur Peryskopu).

Teksty jej autorstwa można znaleźć w internetowym magazynie Szpol. Jej opowiadanie Kiedy o zmarłych mówi się źle jest częścią stworzonej pod okiem Tomasza Kontnego antologii Bez ograniczeń.

PODZIEL SIĘ

Do góry