Błędna burza
Jestem z płomienia wydartym rumieńcem
Jestem, jestem z troski i odpowiedzi
Jestem z wody płynnym językiem mówiąc
Jestem z powietrza zachłyśniętym okrzykiem wiatru i wiary
Jestem z ziemi kością wydartą z padołu
Posypany ziarnkami ubolewam nad prawdą
Płomienny rozkazem żądzy ciała duszę w sobie : Prawdę i miłość
Z pośród czterech ta największa, bo zajmuje trzy-czwarte powierzchni
Ujarzmij pędzlem pęd ku świętości
Mając w rozumie dwa worki pod oczyma
Jeden wykształcony kierunek w obozie w drodze na szczyt
Kilka kropel potem zamówię twą obecność
W nieobecności stoją przywileje : do głosu i czynu
Jestem człowiekiem – stopnieję w ręce ukochanej
Uschnę na pustynnej burzy wędzidle – dopiero utwardzę się w miłości…
Gdy spadnie śnieg na źrenice wiecznie głodne spełnienia
Sen się spełni muzyką z serca na liniach podtrzyma
Wieczny zachwyt literatury
Gwarancja grawitacji
dzisiaj zaserwuję ci planetę Mars
w całym pyle
wdzięk unosi zbawienie
choć ono dalekosiężne
bunt wśród wedet
uroczyska czarnych dziur w białym swetrze utkanym z nici fal
wiem:
wiem:
jestem niczym – trybikiem
na pasterskiej łące
podcinam kwiaty wedle ich wieku, pozycji i zasług
płaczę na włosy anielskie
z twojej głowy wydostał się chaos
choć miał synów wielu
zamieszkując peryferie zimy
mam:
mam:
usta czynne, oczy skostniałe, dłonie zasłużone
umarła
umarła
tratwa w poezji odnalezione wiertło
wyczekujące kołysanki
od ust
do ust
Lambdy, Lukrecji, Melpomeny
odmierzony nieczynnym spojrzeniem
zmagam się z tytanem
pracy w ramach niezgłębionych
władza:
władza:
logicznie mówi
As ubiega się o elekcję na powierzchni bez atmosfery
mam w sobie eter i temperaturę wrzenia
mam w sobie zero bezwzględne
unieś mnie pogwarze pożądania
ażeby czerń była czernią
a biel – bielą
kaszlę plując coraz dalej
gdy jestestwo umawia się z heliocentryczną rózgą
od:
do:
nieskończonością barwiony stanowię o śnie
ja doskonały
czuję
Odpowiedzialni za eternię
kamień ma
walor ciężaru
i milczenia
a ty czym porzucisz
samotność?
– jeśli kto wybierze
samotność
ma dach świata
nad sobą
bez smaku
bez zapachu
bez śmiertelności
ulepiony
szlifowany
obmyty
jeśli kto wybierze
bezdomność
– nigdy nie będzie sam
obracasz na wargach
prawdę jego
dążeń…
ku strukturze
ku pędzie i wytchnieniu:
jeszcze już po
kto wybiera śmierć
– nie przestanie żyć
komu zatrzymacie
– będą zatrzymane
komu odpuścicie
– będą odpuszczone
minerały
nad wyraz
szlachetne
Drugi front
w poziomach wód widnieje napis pożądania:
w ogniach pędu ludzkiego mrowiska płonie symbol spełnienia
na szczeblach drabiny gwiazd ustaje szept wybrańca
a u podwalin, fundamenty zrywają się z odwiecznej powinności
kreacja uncji liryzmu dobija do drzwi, a tam stoi zmęczenie
wydalone na kilkanaście języków, sztandar wolności łopocze furią
ubieram się w szept – ubieram się w milczenie – ubieram się
w zobowiązanie prawdy, bo posiadam obywatelstwa jurysdykcji
stąd pytanie czy uniosę ciężar powiek, gdy zamówię czas
na swoją kolej i okoliczność? umartwię przeznaczenie rubieżą
daleką w stronę sztormu, bo tylko oko cyklonu i czerwień
budzi we mnie uczucia nieskrępowane… uwierzę jeśli powiesz,
że strofa utrzyma w szyku jezdnię, po której chodził święty uśmiechnięty
na wszystkie strony świata wydając milczenie, publikując prawdę,
pisząc tak, jakby nie potrafił nic długiego wykrzesać z serca
dogorywającego, a unieś mnie nuncjuszu wody i ognia, (hejnał
urwany) bym poznał czas i miejsce
Pod niebem – nie?
pęka ziemia
szew całuje poranek
nowym głogiem
posypuje głowy
to nic wielki ruczaju
mieszkam choćby na krawędzi snu
a i tak oddycham
wyjściem
i wejściem
w zbawienie
bo wszystko mnie stąd wypędza
i wszystko w miejscu trzyma
twój dotyk spowiada mnie
twój pocałunek rozgrzewa
twój głos ustanawia zbawienie
twoja myśl ubiega się o prawo do życia
ale tylko prawo
które daje obowiązek
na oczach uniesienie
kiedy
współżyjesz
kiedy
nie ma alternatywy
są tylko cztery strony świata
w każdej z nich
twój uśmiech
prawdy
bo jedyną jesteś
trzymając za krzyż
rękodzieło
to suma wszelka
to opus
to odpust
to trawienie w gardle czyśćca
zupełnie zatraciłem się
w zbawieniu przez ciebie
a dano nam dwóję
na starcie
to nic
u podstaw gramatyki
leżę jako najwyższa wartość
splotu wyrazów:
kocham cię
Maksymilian Tchoń
Urodzony w 1987 roku. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jest członkiem Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno-Literackiego (STAL) z siedzibą w Krakowie. Jest autorem kilkunastu tomów poezji, m. in.: Poezje. Koncert zimowy (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2021), Zakazana miłość (Wyd. Episteme, Lublin 2020), Wiedziałem (Wyd. Episteme, Lublin 2020), Ziemia złych wyroków (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2019), Kolor po dniu Teoria geocentryczna (Wyd. Episteme, Lublin 2018), Potępiony (Wyd. Nowy Świat, Warszawa 2016), Ars poetica (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2015), Http (Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2015), Niecierpliwy (Miniatura, Kraków 2013) i innych. Publikował w wielu ogólnopolskich pismach literackich, np: Wyspa, Akant, Poezja dzisiaj, Biuro Literackie, 2Miesięcznik. Pismo Ludzi Przełomowych, pisarze.pl, Wydawnictwo J, Okolica Poetów, Gazeta Kulturalna, Galerii Sztuki Eprawda, KoziRynek, Epea. Pismo literackie, Bezkres. Pasjonuje się muzyką, sportem, oraz dobrą książką. Teksty autora tłumaczone są na język angielski, włoski i rosyjski (oczekuję). Uczestnik corocznego festiwalu Pożegnanie Lata Pisarzy i Artystów. Więcej informacji o autorze na autorskiej stronie https://maksymiliantchon.org.