Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Marcin Lenartowicz
Wiersze

28.05.2021

 

Jak daleko pada lawina od gór?
Gdzieś za granicą wiecznej zmarzliny, ktoś urodził kamień.
Ten rósł przez eony, aż w końcu jednym ruchem tektonicznym
wypiętrzył się aż po sklepienie nieba.
Pociemniało, pojawił się pierwszy błysk, a potem odgłos gromu.
Trzeba zawsze liczyć sekundy pomiędzy.
Wtedy wiesz, jak jest blisko i czy wystarczy ci czasu,
żeby się schować.
Choć jesteś kamieniem, gdzie miałbyś uciec?
Tkwisz zatem po szyję w piasku. W glinie.
Słońce pada na ciebie prostopadle, topi,
Dopóki nie zmienisz się w magmę.

 

 

 

GÓRA

 

Z wody powstałeś, więc staniesz się w końcu pustynią.
Nieprzekraczalną granicą, zza której
powrót już nie jest możliwy.
Chyba, że znajdą cię mrówki,
poznoszą na swoich malutkich plecach
w głębiny lasu, pod koronę liści i strachu o każdy centymetr.
Ich ścieżki, to najtrwalsza ze skał.

Ze skały powstałeś, więc musisz się stać
w końcu lasem.
W każdym pniu zamieszka diabeł, lub hamadriada.
Chyba, że znajdą cię mrówki.
Wydrążą korytarze wzdłuż kory,
rzeka ich malutkich ciał zaleje twój kontynent,
staniesz się autostradą dla zapachu i ścieżek,
z których nie może już być powrotu.

Powstałeś z powrotów, z magmy i piasku.
Więc musisz się stać dziś mrowiskiem.

 

 

 

ADAM

 

Nienarodzony, choć kiedy przyłożyć mi lustro do ust,
oddam ciepło szarą mgiełką, będziesz mogła rysować na nim
uśmiechnięte minki lub napisać list, który przeczytam gdy otworzę oczy.
Gdy już oboje.

Nienarodzony, choć cały gotowy do startu.
Zaraz mięsień wtłoczy mi ducha w pusty krwiobieg,
różem obleje policzki.
Jeszcze chwila i życie wypełni mnie jak czarkę.

Lecz zanim jako ten pierwszy ujrzę cud stworzenia,
wyśpiewam pierwsze psalmy, na cześć swego mistrza.
Zanim stanę sam ze sobą i zrozumiem
czym jestem a czym nie, poczuję głód.
I brak.

I chłód ogarnie moje usta, a z nim bojaźń,
bo nie znam jeszcze słów, dzięki którym mógłbym to poskromić.
Zasnę zmarznięty pierwszy raz, wpadnę w letarg.
I śnił będę o tobie, nie mając pojęcia.

I wtedy, choć jeszcze niczym nie zdążę zasłużyć,
stworzenie się dokona – po siedmiu próbach,
w końcu idealne, jak antymateria.

Będę wielbić cię w tajemnicy, bo nie wiem czy mi wolno
i wtedy zrozumiem, ale tak prawdziwie
czym są chwytne dłonie i krew w arteriach,
pulsująca tożsamo z oddechem przy uchu.

To w twoich ramionach ułożę pierwsze wersy,
które będę zapętlał w modlitwach jak wierszach,
dopóki nie przyjdą kolejne przymrozki,
a jabłka nie zaczną spadać z drzew

I gnić.

 

Marcin Lenartowicz/ Basia Derlak

 

 

 

EWA

 

Pamiętam pierwszy śnieg,
ten który jeszcze wiosną zamarzał na wargach,
kiedy piekliśmy chleb, a czas nie znał się na zegarkach.
W cienistym wnętrzu, otoczonym zewsząd zapachem drożdży,
zakwitły mi na palcach pierwiosnki, kaczeńce.
W starym kredensie, tym jeszcze po mamie, schowałam je przycięte, aż uschły
i uszedł z nich duch i uleciał po stokroć, w aromatycznym truchle.

A gdy już umiałam kisiel i kompoty, bez żadnego ostrzeżenia przyszła jesień,
jak te szpaki dojadające wiśnie, które obwieszczą długi szabat.
Więc grzałam się chrustem i ostatkiem drzew, na których dogasały jabłka.
I spadłam razem z nimi, oderwana od myśli, aż przyszli ze wschodu i mnie zabrali.
Stałam się w końcu zaledwie zalążkiem, ziarenkiem siebie.
I mogę tylko czekać, aż ktoś wsadzi mnie w ziemię i podleje obficie.
Stanę się wtedy pierwszym drzewem, dając w zamian poznanie i wiedzę.
Już nikogo nie zaskoczy mroźny ranek.

 

Marcin Lenartowicz/ Basia Derlak

 

 

 

SĘKNOTA

 

Jest takie miejsce wewnątrz starych desek,
którego nie da się przeciąć czy przeciągnąć magnesem
chociażby o strzępek.
To kamień węgielny tego drzewa.
Wystrugają potem z niego meble do mieszkań,
a ono będzie widoczne z każdego kąta, nawet przez cegły.
Jeśli zostawić je dostatecznie długo,
nie karmić lakierem i nie chronić przed wilgocią,
oplecie każdy zakamarek,
aż dostanie jemioły, a przez nią pocałunków
między półkami na książki i wazon z suszem.
Powstanie ogród pośrodku mostu,
bo tym będzie pokój pełen tlenu i podłóg,
zamiast sufitu i dziupli.

A ja stanę się kompostem.

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Marcin Lenartowicz,

urodzony w roku Kota – Astygmatyk.
Najbardziej na Świecie (jak zresztą poza nim również) dumny, z bycia Wujkiem dla Luny, Tuptusia, Heheszki i Kruszka.
Z niemożliwości poradzenia sobie z własnym myślotokiem, stworzył sobie wewnątrz dodatkową osobę – Jagodę Mornacką – nie wpadł tylko na to, że Ona również będzie pisać wiersze.
Więc owszem – kilka z wyżej wymienionych jest również Jej autorstwa.

PODZIEL SIĘ

Do góry