Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Marcin Wróblewski
Wiersze

Proces

.

Wmówiłem sobie, że muszę być
mocny i niewzruszony,
jak dąb.

Posłuszny wobec głosu
z wewnątrz
wrosłem w nierzeczywistość
czarnoziemu, tratując korzeniami
wiele małych istnień, ich domy.

Delikatne pyłki,
wysłużone liście, drobne patyczki –
wszystko to, niesione wiatrem,
odbijało się
od chropowatego pancerza kory.

Było tam wiele mniejszych drzew,
którymi – z jakiegoś powodu –
gardziłem. Nie potrafię dziś
przypomnieć sobie ich nazw.
Przyzwalałem nielicznym ptakom
na wicie gniazd w koronie –
odstraszały gryzonie
i pozbywały się owadów.

Tak, byłem mocny i niewzruszony.

Lecz gdy odkryłem wobec czego
niewzruszona była moja moc,
mój wewnętrzny głos zamilkł.
Jakby skrył się…

Minęło sporo czasu, zanim
zdałem sobie sprawę,
że nie chcę być już jak dąb,
i z dumą zacząłem przyglądać się
giętkim, wierzbowym gałązkom
na wietrze.

.

.

.

Landmark

.

Widziałem narodziny i śmierć człowieka.
Widziałem technologie
tak zmyślne, że zapierały dech.
Widziałem bogactwo
tak ogromne, że wydawało się
bezkresnym.
Widziałem wiarę
tak silną, że rodziła
tylko zazdrość.
Widziałem umysły
tak niezwykłe, że trudno było uwierzyć
w ich ziemskie pochodzenie.
Widziałem sztukę
tak prawdziwą, że dotykała Boga.
Widziałem narodziny i śmierć człowieka.

.

.

.

Wiatrołap

.

Problem w tym, że myślisz
pod wiatr.
Śmiejesz się, płaczesz, krzyczysz
pod wiatr.
Tylko smutno ci
z wiatrem.

.

.

Stygmaty

.

Rana ojca jest głęboka.
Wciąż krwawi – mniej lub bardziej,
nie zrasta się nigdy.
Rana matki jest wewnątrz.
Umiejscowiona gdzieś
pomiędzy mostkiem a żołądkiem,
oprócz bólu oznajmia się czasem
dziwnym mrowieniem
graniczącym z łaskotaniem.
Nie znalazłem dotąd chirurga,
który by sobie z tym poradził.
Popijając mocną kawę, rozkładam się
na krześle i patrzę tępo na stół
ze szpulką nici
i wbitym w nią błyskiem igły.

.

.

.

Grabarz śmierci

.

Grabiłem liście ze starych jabłoni
na kupki równe, raczej sterczące
aniżeli płaskie. Śmierć ma być widać.
Siłą rzeczy nie każda kupka była jednakowa.
Toteż, gdy tylko to dostrzegałem,
pospiesznie ubierałem liści z większej
i dokładałem do mniejszej.
Śmierć ma być równa.
Na koniec, pakowałem liście do worków
i wywoziłem na kompost.
Śmierć ma mieć swoje miejsce.
Trochę tego było, więc zmęczyłem się
i ubrudziłem. Zbyt długie przebywanie
ze śmiercią jest nużące i zostawia ślad.
Muszę jednak przyznać,
że było mi to potrzebne.

.

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Marcin Wróblewski, rocznik 1980. Pochodzi ze Zwolenia. Ukończył filologię polską na UJK w Kielcach, pracę magisterską o Konstantym Aleksandrze Jeleńskim napisał pod kierunkiem prof. S. Żaka. Następnie pracował jako nauczyciel. Pisał felietony, artykuły prasowe, poezję wyłącznie „do szuflady”. Po rozstaniu z oświatą, w której nie czuł się dobrze, podejmował różne zajęcia. Od kilku lat zajmuje kierownicze stanowisko w jednej z dużych firm na Lubelszczyźnie.

Prowadzi bloga z własną twórczością. Interesuje się muzyką i malarstwem. Mieszka z rodziną pod Nałęczowem.

Wydał dwie książki poetyckie:

„Zimne ognie”, wydawnictwo Mamiko, 2023

„Brama”, wydawnictwo Białe Pióro, 2023

PODZIEL SIĘ

Do góry