STYL ŻYCIA
Umowność każdej pewności
jest kamieniem w bucie legionisty,
kiedy w szerokiej dolinie idzie do ataku.
Nigdy bardziej nie bywamy zirytowani,
niż w chwili, kiedy ktoś zawoła – sprawdzam.
Ten ktoś jest nieodpowiedzialny.
Pamiętajmy o rzymskiej orkiestrze wojskowej,
bo po co dodawać sensu iluzji? Rzym
nic nie znaczy, nawet śmierć traci znaczenie,
gdy gubi się wiarę w oparcie.
Dlatego orkiestry grają tak głośno.
Więc jeśli nic nie uwiera, a ból nie jest nieznośny,
nie ma spokojnej wizji upadku i uczucia,
na które nie ma słowa, to i tak
wszystko idzie na marne, na szmelc.
Zepsute popołudnia, zapatrzone w sufit,
w całą bezkresną ohydę ciągnącą się poprzez dach
do nieba gwiazd. Ten dymek wiedzy w końcu
się rozwiewa, bo orkiestra ma stalowe płuca
i ostatecznie trzeba iść na wezwanie.
Brakuje lepszych rozwiązań, a pomysły
padły na deski. Czy jest na sali lekarz? To na nic,
już po wszystkim, czemu ulegamy.
Ciche, ułożone ja dopasowuje się zawsze
do wszystkiego, oprócz bólu. Pamiętaj.
KROK ŻEŃCY
– Grywasz? – Raczej nie mam szczęścia.
Parole, zasypiałem, ten sen miał wielką moc,
nie było na to rady. Budziłem się przerażony,
w środku, może pod koniec, bardziej senny.
Opuszczałem żaluzje, zatrzaskiwałem się,
wszystko daremnie, gra toczyła się dalej.
– Kto nie ma szczęścia w kartach, ten nie ma
szczęścia w ogóle, tak mówiła tasując talię.
Z żalem myślałem o optycznej pomyłce,
ale nic nie mówiłem. Parole, one to załatwiają,
nic nie trzeba robić. Czekałem na coś,
nie na kogoś. Błąd podmiotu zaszedł mnie
od tyłu. – I co teraz zrobisz? Idąc starym
tropem przerobię błąd językowy na życiowy
idiom. Postaraj się mnie zrozumieć, spałem
i śniłem o własnej grze, która mnie poniesie.
Któż nie chciał zostać bohaterem, bez względu
na cenę. – Taki Nemeczek, kto by pomyślał?
O dziwo, nie umarłem ani nie stałem się
mądrzejszy. Paradoks gry dopada nas codziennie,
na każdym kroku. – Pierdolę parole, wół roboczy
utopiony w mozole, o tym nie uczą w szkole,
ty stary matole. – Zagrasz? Nie musimy
rozmawiać, brak szczęścia doda ci wdzięku.
ŚWIĘTO REWOLUCJI I SZTUKA UKŁADANIA KWIATÓW
Weź te wiązanki metafor połączone dość niedbale
przez wolę i marzenie, przymknij oczy na usterki
dowcipu, z którego zeszło powietrze, uznaj, że tak
miało być, bo inne możliwości okazały się obietnicą
bez pokrycia, żyranci byli podstawieni, kasjer uciekł
z kochanką, taszcząc na sankach kasę, wilki pobiegły
ich śladem, więc ta historia skończy się bez nas,
pozwólmy jej biec w stronę nieuchronnego końca,
wróćmy do bukietu, możesz go zasuszyć między kartami,
w ostateczności złożyć pod pomnikiem przyjaźni,
który jutro ktoś zburzy w intencji lepszej okazji.
PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY
Tak,
powiedziałem, kiedy już stałem na progu
i prawda o wiośnie, wdzierała się przez
rozpięty zamek kurtki. Tak, to była prawda.
Ciepły, wilgotny wiatr kładł się pod
skrzydła gęsi, żeby łatwiej było im lecieć.
Wczoraj wieczorem podczas drugiej rundy
gęsi wylądowały w mojej głowie. Co mogłem
zrobić? Powiedziałem: witajcie! Usiadły
w pustej przestrzeni i siedzieliśmy razem
w za-zen. Później, kiedy jechałem przez
most, znów je zobaczyłem. Siedziały na brzegu,
czyszcząc piórka. A dziś proszę, obietnica
została spełniona, wiosna. Powiedziałem:
dziękuję i ruszyłem na spotkanie ciepłej,
deszczowej niedzieli i była w tym zgoda
na wszystko, cokolwiek się stanie.
OBIETNICA POPRAWY
Chłopiec, który wiele myślał o błędzie,
jakim były narodziny, po pięćdziesięciu latach
postanawia naprawić swój błąd.
Nie wini nikogo, przecież ulotna chwila
sprzed wielu lat, plus okres wylęgania,
nie ponoszą winy. To jego wina, tylko jego.
Skoro zbyt szybko zdecydował się na wizytę,
teraz pora to naprawić. Tak, pamięta
światła na skrzyżowaniu, tam popełnił błąd.
Później było tak samo. Wciąż i wciąż.
Kupował książki, a później żałował, że nie dość
się zastanowił. Działał impulsywnie.
Potrzebował połowy wieku do namysłu.
Nikt nie powie, że nie przemyślał tego i owego.
Och, myślał o tym bez przerwy.
Następnym razem będzie ostrożniejszy.
Wybierze inne rozwiązanie, nie spanikuje.
Obłok na błękitnym niebie jest, a później znika.
W PRAWYM DOLNYM ROGU
To był chujowy dzień. Takim zdaniem można
zacząć każdy tekst noir. Uniwersalne zdanie,
o niesłychanej pojemności. Zdanie z turbodoładowaniem.
Więc to był chujowy dzień dla żaby. Jestem żabą,
nie wspominałem o tym? O, przepraszam.
Już widziałem kres cembrowiny mojej studni.
Już, już miałem zobaczyć to, co jest poza nią. Było jasno,
zalew światła. A tu taki pech! Co się stało?
Nie wiem, w każdym razie poleciałem w dół.
Leciałem i leciałem. Dziś mija czwarta doba spadania.
Sądziłem, że powinienem pamiętać te widoczki.
Myślałem: spadanie, to jak film oglądany od tyłu.
Nic z tego. Ci od piekła to mają inwencję. Fachowcy,
bez dwóch zdań. Dlatego płacą im tak dobrze.
Pewnie nawet muł na dnie jest podmieniony.
Powinienem wyć, ale żaby nie wyją. Po co miałyby to
robić? Czy znacie kogoś, kto słysząc wołanie żaby,
pospieszy z pomocą? Żaby to wiedzą i Breugel to wiedział:
jest plusk, ale nikogo to nie obchodzi. Wszyscy
spadamy tak samo, tylko żaba robi to cicho.