ćwiczenie fonetyczne
I
bla bla (warsztatowa onomatopeja)
rablador
blade rabarbary – kły
blade albo d’or
labrador
język skundlony
między wargami
pęka dno nieskończoności
w którą się wsypujemy (jak pieprz cytrynowy)
szczekam morfemami
wyję – martwe jętki między zębami
gubię sensy (semantyka to zielona piłka, na dodatek piszcząca)
II
fonemy wrzą, parzą w język
susza, wiór, nagie ości, rozdarte gardło
spluwam kalekimi głoskami:
niedzielne opiaty, na które ktoś mnie woła
problem ze zwarciami, problem z wybuchami
ubezdźwięczniam siebie
III
borges napisał opowiadanie o historii literatury
w której to poezja brulionu
okazywała się ogromnym schroniskiem dla wszystkich psów
wałęsających się z wolna w miastach wojewódzkich po 1989 roku
może warto zdefiniować taką powolność
literatura z literatury, język obcych krwinek, siny koralowiec – puchnie wyrazami
transformacja: szara sklejka – bulwar plastiku
kolor należy najpierw obwąchać, potem można zaufać
IV
zwalniam mowę z ciężaru ja (kolejne wypowiedzenie)
spotkamy się w wygłosie (z wolna opuszczam taśmę wyrażeń)
homo immunologicus
I
wypisak
II
skruchy chleba układają się w serie
serpentyny i to mnie przeraża
mówię struty
III
przed zaśnięciem policz cienie
na komendę wstań, wsadź język w mrowisko
zaśnij w bramie przed prawem mowy nadrzędnej i podrzędnej
IV
mijam nowy napis na muranowskim murze
piłka nożna tylko dla patogenu
(oswajanie obcego)
V
proszę cię ocal w tekście tę pszczołę
przyjmij jej dłuto
niech rzeźbi śliną
VI
technologie reakcji na rozkruszanie wiązań słów
raczej fonetyzacje, stylizacje
VII
pamięć wilgotnieje
i osadza się niewypranych ubraniach (lekko zużytych)
VII
transplantare – mówienie
po pierwsze nie szkodzić
po drugie nie przeżywać
homo artista
wiewiórka może zakopać orzech, ale nie jest w stanie zagrzebać jego nazwy
Tymoteusz Karpowicz
On już się nie wyodrębnia, on się już rozpada
Maurice Blanchot
językiem wydrapuję falsyfikaty z nabłonkowej pasmanterii
monety z zabrudzonym czołem juana carlosa
śniedź pachnie miodem
to są bilonowe monety, a to czarne otoczaki w pierścieniach
to są zdjęcia obcych ludzi, których nigdy nie rozpoznałem
to są nadpalone łuski, wykopane razem ze świńskimi kościami strzałkowymi
to jest broszka w kształcie cekinowego motyla, który dusił się powietrzem
to jest znaczenie mojego imienia, ogłoszone przez straganiarską kapitułę na rynku (wycieczka)
tu mój oddech zasypiał w szczelinach, przysypując się psim ciepłem i pyłem
jesień już Panie a ja już mam dom właśnie, pełen grysów i szorstkiej wykładziny
ale zabrakło mnie już w tych tujach, w natapirowanej kolumnadzie malin i grusz
wszystkie nasze drzewa pokrywamy nadal woskiem i smalcem, nie wapnem
którym zasypuje się martwe ciała pod lasem obok tych, co palą plastikiem w piecu
widać ich znaki na niebie, jak sine kajuty na niebie, czarne – oddech marynarza
wszystkie nasze drzewa stoją jak ołowiane żołnierzyki
co przeglądają się w zdjęciach drewnianych matek z guzikami zamiast oczu
tu mój oddech przewracał się z boku na bok
jak pierwszy atlas płazów i gadów polski (w tkackiej obwolucie)
tu mój oddech czytał pierwszy poemat końca (nie znałem Cwietajewej jeszcze)
gdy zmarłe myszy chowałem w trumny szuflad (razem z otoczakami, żwirem i zdjęciami)
tu mój oddech smakował zbożówką
pytał o sens zaropiałych plaży, plagi sinic, zgasłych podłużnych oczu
wypalam język do granic pamięci (bez opamiętania)
aż zostanie sam popękany kościec, wyrzynający pojedyncze słowa
jak pierwszy dwutakt, pisk halówek, pudło
zdzieram skórę na kolanach aż zobaczę czerwone fraktale głosek na wargach
nerwowa siatka grzybni otacza zdjęcia, łuski, salamandrowe broszki
grzybnia otacza jamochłony ust, wodne, puste
otwierające się tylko z przyzwyczajenia
językiem wydrapałem siebie z pamięci
jak nierozpoznanych ludzi ze zdjęć
śmierć pachnie miodem
moje imiona pogrzebano w stawie pod ulem
przykryto czarną stułą płazińców
których nikt nie zbawi słowem
jesień już Panie a ja już mam dom właśnie, okrywam się kursywą jak znoszonym kocem
poggioreale
linieję
(imionami i twarzami, które mieszkają w pustych miastach i dołach)
z wersu
na wers
wierszem tresuje się śmierć
mówię imionami, rzucam twarzami
nie przynosi ich z powrotem
śmierć wybiegła z kojca słów
mój niedoszły syn oddaje pustą kartkę
szary falochron, gęsty piach, ja – wołam
ćwiczenie fonetyczne
mówię tak (mówię, mówię), mówię nie (mówię, mówię)
Beata Kozidrak
mówię mną
mówi się
mówię śmierć (mówię, mówię)
życie
reprise
białko, język, pokuta
ogolona mowa
musztra elementarnych kroków, głoska w głoskę
nic
reprise
skopiować białko, powtórzyć się w odziedziczonym domu – jestem
pluta głoska, zwarcie, przester – ja
pluton egzekucyjny – imiona ojca, syna, matki
prześwit kończy się na trzeciej gałęzi (wiązce białka, genu zrostu semów, fonicznego tiku)
mój wywód: chtoniczny podrzutek w gnieździe rodowym
dyszę poza jakąkolwiek chronią
w wąskich tunelach zbliżeń
w szczelinach głośni podobieństwa
ślepą i brudną syntaktyką
zapisuję zasłyszanego siebie (w waszych ustach)
zatem mówię mną
twój zmęczony wydech to nagłos mojego imienia (płyny nastrojowe)
powiadasz bez pracy nie ma wołaczy
pracuję na to, by mój język wypełzł z ciebie
wypełzł nagi, zimny, szorstki, jadowity
by na nowo ogłosić
co jest mną
a co śmiercią
co jest odbiciem
a co załamaniem głosu
w domu bez światła
miłosna notatka z grą słowną na końcu
dla Brokuła
sedymentacja semów
narysowałam węglem twój wyraz
gromadzę siebie i ciebie
wiązania
chwalisz moją wymowę obcych słów
nienależących do mnie, lecz do ciebie
utwardzonych – zawieszam je na piersi
wietrzenie języka (martwi mają język o barwie dolomitów)
mówię – osadzam się na twoich biodrach i palcach
już piryt sanctus za życia
Michał Trusewicz – urodzony w 1995. Mieszka w Warszawie. Publikował tekstowe różności w „Kontencie”, „eleWatorze”, „Blizie”, „Fabulariach”, „Opcjach”, „Fragile”, „Akcencie”, „biBLiotece”, „Culture”. Robi redaktorskie rzeczy w „Wizjach”. Ma psa. Szczęśliwy posiadacz brokuła.