Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Piotr Jemioło
Wiersze

UFO NAD POLSKĄ

a

przylecą czy nie przylecą,
ślęczę przy oknie. wypatrując, nasłuchując.
nie mogą stany zjednoczone
dzierżyć wiecznie monopolu na
bliskie spotkania trzeciego stopnia!

i nic. snują się smugi. nad ofiarami
idealne kręgi zataczają drapieżniki.
błyskawica mrugnie czasami z
nazistowskim pozdrowieniem.
porządek niepodzielnie panuje w pogodzie.

prędzej bóg ci się ukaże, w całym
swym przepychu i mizerii,
niż my – mówi kosmita napotkany we śnie.
lecz bóg się nie ujawnia.
a robi to po to, by,

być może, ustąpić miejsca ufo.

a

a

a

historia zbawienia

a

wieszając się tuż po usłyszeniu wyroku,
jack unterweger zacisnął linę w sposób,
w jaki wiązał ją na szyjach swoich ofiar

– dostojewski potrzebuje 500, 600
stronic; zależnie od rozmiaru czcionki
i marginesów.

światła.

a

a

a

[Jestem starawa]

a

Jestem starawa idea,

totalnie ahistoryczna i bezużyteczna.

Samotna. Z przymiotnikami nie

idzie pogadać o niczym sensownym.

Wychowuję dwójkę małych idei,

które stanowczo za szybko

się ukonkretniają.

Nie potrzebuje mnie ultralewica,

turboprawica, frakcje pomiędzy.

Chciałabym zamieszkać w jaskini

lub w innym, ciemnym i suchym,

miejscu. Odpocząć po niczym.

Ponoć stare idee czczą nowe budynki,

ale mnie ta cześć nie dotyczy.

I oczywiście najważniejsze na koniec:

czy zostanę za życia odzwierciedlona

przez najpiękniejszy przedmiot,

jaki jestem sobie w stanie wyobrazić?

Jestem?

a

a

a

wyznania melomana

a

lubię wracać do piosenek, które lubię.
wtedy się przekonuję, że z każdym kolejnym,
nieunikalnym wyświetleniem lubię je coraz mniej.
czasem poznaję zupełnie nowe piosenki,
które z czasem przestają mi się podobać,
bo brzmią jak coś, co gdzieś
już słyszałem.

gdyby winą obarczyć nośnik, byłoby po wywodzie,
lecz nie wiadomo, co jest nośnikiem,
i czy wywód bywa w minimalnym stopniu konkluzywny
wobec niego. polubiłbym nowe idee, gdyby istniały
dla oka, ręki, rozumu, choć wiara czemuś, czego nie ma,
świadczy o heroizmie wierzącego nie mniej niż,
załóżmy, ateistyczna apologetyka.

a

a

a

[futuroretryzm]

a

retrofuturyzm jest passé, opatrzył się.
zacznę uprawiać futuroretryzm.

nie znajdziesz tego słowa w słowniku,
wielu innych też. najważniejsze to

niezapisane, o czym mówię, pisząc to.
ci żyją z pisania, tamci – pisaniem.

jedni i drudzy coś dziś nieznośnie
polityczno-profetyczni. o

zobacz jak patrzę
wstecz ślepymi oczami wyobraźni.

a

a

a

ja – baczyński

a

idziesz tędy, prościutką linią wzdłuż okopów, zasieków,
całego ustrojstwa kojarzonego z wojną.
czasem zbaczając, trawersując.
ale nie waż się przejść na stronę wroga.

to proste jak najprostsza rzecz
na świecie, czyli łażenie po prostej linii,
o tędy. obserwuj mój palec.
pora przejść do następnego etapu,

w którym giniesz od zbłąkanej kulki, po czym wstajesz
uśmiechnięty. przykazane masz slalomem zapierdalać,
gdzie ci najwygodniej było za życia.
że niby nigdzie? to tam zapierdalaj.

a

a

a

sylvio,

a

dziewczyno o oczach pszczoły ciętych sześciokątną fasetką:
dwunasty lutego rozpocznie się najzwyczajniej –
kolejnym wpisem do dziennika.

mając świadomość, że żadna broń nie jest biała,
wciąż zadawałaś sztych za sztychem. kanelą spływa kreska
krwi ku wypastowanej podłodze muzeum.
ten wernisaż przeciera szlak hochsztaplerce nitscha.

nim kałuża okaże się letą, nim drzwi staranują
fotoreporterzy, gapie i najęte płaczki, o oczach
czernionych kajalem,

ponućmy do siebie szlagiery ery makkartyzmu,
wytracając fonię aż po pisk elektrokardiografu (gorszy niż
trzepot ćmy gaszony światłem).

kalecząc angielszczyznę, pomówmy, sylvio, o pryncypiach.
jak oddać życie za kogoś, kto życiu ustawicznie zaprzecza?
urodzona jednym kanałem, zatrzaskujesz – amfilada
po amfiladzie – tysiące drzwi, które podważą łomem.

twoja nagość w hieratycznej pozie nie uczyni
ani mężczyzn bardziej barbarzyńskimi, ani mieszczan
mniej mieszczańskimi. ich kobiety, jeśli są ich, dożyją
wianuszka wnucząt z prawego łoża,

sprawdzając co najmniej raz przed wyjściem,
czy kurki od gazu zostały zakręcone;
taką nerwicę natręctw wybaczają konsylia psychiatryczne.

dziewczyno o porach skóry brzemiennych w propolis:
skoro tak szczelnie zajęłaś wydzieliną całe to muzeum
bez posągów, czas już przestać liczyć na

śmiertelność.

a

a

a

wszyscy umrzemy, to się tylko tak mówi

a

czy też macie balkon z widokiem na
cmentarz zwierząt? rasowa sceneria pod poradniki,
jak krok po kroku ulec zatraceniu w ciągu miesiąca.

szukałem bodźca – myślałem: cóż, coś się wymyśli –
tak silnego, aby powstał wiersz o kocim fenomenie.
i bodziec szybko mnie odszukał.

tuż po przeskoczeniu przez płot,
tuż przed przebiegnięciem migiem drogi,
kot. będę pamiętał ten ostatni bieg.

zatrzepotał kończynami, być może chcąc odlecieć.
zostać potrąconym na oczach człowieka!
i to przez auto pośledniej marki!

tego nie robi się żywemu resztką sił, tego nie robi
się sobie ani wrogowi. przede wszystkim sobie,
głuchym stuknięciem o zderzak.

zawsze towarzyszy temu dźwięk.
cisza utøyi. ścieżka dźwiękowa w słuchawkach.
sąsiad świstem siekiery skrócił los psa.

nie módlmy się do zwierząt; wystarczy czekać,
aż wreszcie zmartwychwstaną. żyjesz szybciej
niż inni, lecz umierasz flegmatycznie.

bez przekonania, że to już naprawdę
wymarzony zmierzch. śmierć nam się od życia
zwyczajnie należy.

zanim wieś ujrzy ścierwo, zakop głęboko.
resztą zatroszczy się ziemia łąk na tyłach parceli.
a teraz wymaż ten wiersz.

może szczęśliwi, którzy z dalekiej podróży udali się
w dalszą podróż. nie musieli już do niczego wracać,
ponieważ nie mieli już do czego.

lecz ty wymaż ten wiersz. przywróć życie kotu,
który na nieczułych oczach wsi wyczerpał limit być.
płacz.

a

a

a

z baśni

    a                                          

                                             

kto odpowiada, już zbłądził.
incognito ergo sum.
stworzyć hasło,
na które nie znajdą odzewu.

choćby stali, wystawali
noc całą pod drzwiami.
kto odpowiada, kto
przestał pytać?

to zbłąkany dawno, dawno temu.
za siedmioma pieczęciami
postawił dom.
wpuścił wiatr.

a

a

a

królowie i książęta

a

i choćby ci zabrakło

(do rolowania i szpanu)
nominału stuzłotowego

użyj dziesięciozłotówek
choć za dziesięć złotych

i tak nie kupisz mączki
i nie będziesz musiał

martwić się brakiem
większego nominału

a

a

a

[nie takiego]

a

myślałam, że jak się spotkamy,
to wyciągniesz nóż i
bałam się tu przyjść,
a ty siedzisz i mówisz tyle
co konieczne,

o, spójrz,
nasze spojrzenia,
skrzyżowane, spiłowane piszczele,
czy twój wiersz ukułby taką
przenośnię na poczekaniu?

nie takiego cię oczekiwałam,
nie takiego cię sobie wymyśliłam,
nie będzie noża, suszy się w szkle,
jak kwiat, którego mi odmawiasz,
miałam nadzieję, że nóż,

obnażony miecz tristana –

a

a

a

[motyle]

a

Cały dzień bolał cię brzuch.
Klęczałaś przy sedesie,
wkładałaś palce do ust,
modląc się przy wtórze
cieknącej coraz donośniej wody.

Nic nie chciało z ciebie wyjść.
I nie wyszło. Pomyśleć – calutki
dzień. A nocą nie zmrużyłaś oka.
Załóżmy roboczo, że masz rację,
chociaż wolałabyś się mylić:

to tylko motyle, tak, motyle,
które szukają ujścia.
Od tego trzepotu,
po trzech dniach,
burze, gradobicia, migrena.

a

a

a

[cześć]

a

No cześć, ginę –
i muszę coś, nim zginę, wiesz, z nami zrobić.
Sms od ciebie jak alert, jak –
załóżmy teoretycznie, że masz rację. Idziesz

na dno tuż po przeciągnięciu, zahaczając o restobar, bistro,
trattorię, bar mleczny. Resztę biorą jako
napiwek, nie wydając dań. Czekasz,
czekasz (satiacja semantyczna) –

aż ze słowa czekasz odpływa cała krew, aż przynoszą krem
z dyni i pół porcji czegoś tam, mniejsza o drugie dania, c’
nie? Nie zdążyłem powiedzieć
nie, a ty tak.  

a

a

a

TAK

a

pamiętam,

jak kiedyś dla żartu

oświadczyłem się przyjaciółce,

a ona (też dla żartu)

wypowiedziała magiczne

„TAK”,

i dodała: „chyba by mnie pojebało,

gdybym odmówiła”.

a później się

dowiedziałem, że

zupełnie na serio, nie pytając

o zgodę, odebrała sobie życie.

(historia opowiedziana przez znajomego)

a

a

a

[krótsze dni, noce]

a

Tak mało powiedziałem.

               Krótkie dni.

               (…)

               Tak mało powiedziałem,

               Nie zdążyłem.

(Czesław Miłosz, Tak mało)

krótsze dni, noce
dłuższe, aż –

mawiała, że im krótsze, tym lepsze;
nie trzeba z piciem czekać do
późnych zachodów lipca, wczesnego sierpnia.
kto wie czy nie siedzi właśnie
na wytrzeźwiałce.

krótsze dni, dłuższe noce.
na wsi wysiadło światło – pewność, że latarka
w telefonie wytrzyma góra parę minut,
wywołała myśl: pora zapalić gromnicę.

żaden piorun nie uderza
i nie uderzy i nie rozjaśni ciemnych okien.
blackout rozjarzy wyłącznie żar papierosa,
choć coraz krótszy ten papieros.
i dzień też.

jaśniej wyłącznie we śnie:
podpalam dom, w którym śpię – aż do
sczerniałych tęczówek i białych źrenic.

a

a

a

pure taboo

a

umieść ciało w suchym i chłodnym miejscu.
mówią mi elisabeth, elisabeth
fritzl. tobie przypada rola ojca.
(rób tak, żeby bolało, ale dopiero jutro).

wyrzuć zdjęcie innej kobiety (1979, bombaj),
która za 10 lat będzie twoją matką.
wyrzuć,

choć to najpiękniejsza kobieta,
jaką widziałeś w życiu:
bez filtrów i póz.

zalep otwory, którymi komunikuję się z impotencją
świata; potencją mężczyzn, czasem twoją.
jestem w nastroju NIEFLIRTOGENNYM.
jestem cała krwią.

(nowa wersja)

a

a

a

ja tam już od samego początku

wiedziałem, kto zabił

a

czemu filmy pornograficzne są
tak żałosne?
zamiast połechtać, śmieszą od lat do łez.
ich główny walor wynika z histrionizmu,
a nie z ukazania frapujących pary
pozycji DIY.

pospieszne ruchy frykcyjne,
jak gdyby nad łóżkiem zawisła niewidzialna
meta, którą trzeba przekroczyć tu i teraz.
drętwa linia dialogowa lub jej brak.
close-upy na narządy płciowe.

i to, co w nich najgorsze: wiadomo,
bez przewijania, jaki będzie koniec.

(nowa wersja)

a

a

a

new sincerity – old lies

a

Łzy smakują niczym pierwszy dzień jesieni.
Benzodiazepiny, inhibitory, f4f, l4 i candid pics.

Mknie światłowodem rozświetlona krew.
Mehr licht, mehr nacht; meeh.

Jak czuł się cień Lucky Luke’a.
To nie jest pytanie. Jak ma się

twój. Czy wywabisz z niego całą czerń.
I czyim cieniem nakryjesz ciało.

Kąpią się we łzach, chcieliby rewolty.
Brokat, traumy, algorytm, selfie, psychotropki.

Enumeracja to nie emancypacja.
On Jej Ona Jego. My kontra Wy.

Język owinął ci się wokół głowy. To zdanie z nic
po nic, zaciśnięta piąstka; płacz.

(nowa wersja)

a

a

a

[nienawiść]

a

w wolnych chwilach od życia podkochuję
się w śmierci, lecz to miłość na odległość,
bez zobowiązań i – po prawdzie –
bez wzajemności;

właściwie krystalicznie czysta, niczym
niezmącona nienawiść.

* * * * *

a

a

a

[JEB]

a

JEBAĆ MOWĘ NIENAWIŚCI

(krzyczał i krzyczał i krzyczał)
JEBAĆ MOWĘ NIENAWIŚCI

                                              

(krzyczał, krzyczał
i przestał –                                       

nie lżejszy o nienawiść do adwersarzy,
nie cięższy o miłość wobec towarzyszy

).

(nowe wersje)

a

a

a

je ne regrette rien)

a

gdyby (załóżmy)

kazano mi

przeprosić ludzi których

świadomie (bądź nie)

skrzywdziłem to

nie wiedziałbym

od kogo

zacząć (

a

a

a

„a jutro stwierdzą / to tylko

trzy łokcie pod ziemią”.

a

Każdy tu chce być bardziej na offie niż Arczi Rojek,

                               A wszystko, co robimy, robimy dla ładnych kobiet.

                               (…)

                               Już trwa tu licytacja, kto gorszy ma jakiś problem,

                               Wygrywa ten, kto przegrał, to przecież jest jakiś obłęd.

(Filip Szcześniak, Dele)

chyba nikt nas nie śledzi.

schodzimy do podziemia

wprost z nagrzanej ulicy,

i działamy, dzieje się.

dobrze, że was tu nie ma.

liczby się tu nie liczą.

im mniej, tym lepiej.

dzięki stoperom, do uszu,

nie słyszymy podkładu,

co tylko podkreśla

offowość projektu.

schodziliśmy,

aż zeszliśmy ostatecznie,

bez szans na ucieczkę.

  1. odpływa beze mnie w bit.

latam sam pod sufitem sutereny.

drzwiczki w podłodze rozchylają się –

a

a

a

(suplement)

a

               Wszystkie złe rzeczy to już przeszłość

               To jest relatywne piękno już nie chcę kopać w krzesło.

(Wojciech Laskowski, good will hunting)

[restaurant posse]

Palę nicotine i jadę limousine (x3)

Palę nicotine i jadę limousine
Krzysiu Hołowczyc wrzuca mi bieg piąty
Jestem trochę retro zaraz wsiądę w metro
Pojadę do lat osiemdziesiątych
Jebany audiofil lepszy niż nekrofil
VHS przewijam na podglądzie
W dłoni Hennessy to jest courtesy
Z bitches na ty gadam o pogodzie

(feat. się ogarnie,
byle nie off-beat)

Mama nie kmini po angielsku
Jak będę chciał to przewinę se po persku
Jak będę chciał to nagram lo fi i ambient
Ale za moment bo teraz
Palę nicotine i jadę limousine
Aż mi przed maskę wskakuje
Jakiś sukinsyn prosząc o fotę
Jebać trueschool i całą tę hołotę

Palę nicotine i jadę limousine (x3)
Skrrr! Skrrr!

a

a

a

Piotr JEMIOŁO (1990) –.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

PODZIEL SIĘ

Do góry