Nie ma końca
Nie mam oczu kwiaty zapchały źrenice
nikt nie dzwoni przestrzeń skurczyła się
miasta odpływają jak starożytne
dzwonek do drzwi i znów wychodzę z trumny
można umierać po godzinach
między minutami mieć co chwilę pogrzeb
a potem znów kruszyć cały świat rozdmuchiwać
przeżywać po to aby znowu umrzeć
rozcinam ulicę droga też nie ma pierwszego życia
a co dopiero łyżka księżyc albo taniec
zaraz się skończy chociaż z nami zostanie
i będzie pamiętać poprzednią sekwencję
moje oczy to ptaki wrócą kiedy obrócę głowę
wylecą kiedy zobaczę zgubioną do swojej twarzy
drogę i nie ja mówię tylko czas mną roznosi
to co z nas zabiera aż znikniemy i znowu trafię
nie do jutra do teraz
Plamy
Idę przez trawę aż zaczynam mieszkać w kłosach
to są teraz moje jedyne oczy inne pietra świata
codzienność to krzywa bajka jak nikt zna się
na miastach z których ktoś wytrząsł owoce
ich upadek to pierwszy krok do kolejnego
imienia dla słońca więc włączam telewizory
i śledzę czy coś się faktycznie zmienia w stacjach
informacyjnych przywiązany do nocy polewam się
ciepłą wodą szukam kolejnych wgnieceń lub plam
czyli okien drzwi kroków podniesionych lekko w górę rąk
bo ziemia to okrągły kamień który wsadziłem dziś
do kieszeni więc powiedz mi gdzie teraz stawiać
kroki w która stronę mam iść i co się ma zmienić
Mur
To co płacze to ściana przede mną
przywiązane do niej z drugiej strony
dwa drzewa wyrwane z korzeniami
a w ich koronach migrujące patki
ktoś przed ścianą wydłubuje zaprawę
żeby zobaczyć o co w tym smutku chodzi
ale stoi za wysoko więc widzi jakby żywe
drzewa i nic nie rozumie
są tacy co siedzą oparci
patrzą w przeciwną stronę
ale jest nią tylko ziemia
bo naprzeciwko koparki
dopiero budują inna drogę