Obserwowany przez krztuszący się księżyc
.
jadę samochodem z górki przez aleję
żółtych lamp i kubłów na ubrania
w których często śpią cyganie
ojciec tym razem nie zabrał mnie ostatniego
ze świetlicy, bo wyrzygałem w łazience na podłogę
czerwoną oranżadę oraz kanapki z tuńczykiem
resztki sałaty przylepiły się do moich butów
zajeżdżamy pod wielkie wentylatory
wypluwające na wszystko dookoła opary
pieczonych bułek i kłęby kurzu
zawsze patrzę ile kosztuje tortilla
i czy z zoologicznego nie uciekł im
znowu jakiś szczur
gazetki, gazetki, gazetki
nurkuję twarzą w soku z ogórków kiszonych
właśnie tak rodzą się uzależnienia
obserwuję panie w czepkach na głowach
które rżną piersi z kurczaka i
kroją prostą dłonią grube plastry szynki
wydając przy tym odgłosy beczenia
jeszcze tylko wyżydzenie mamby albo maczug
i chleba tostowego na cotygodniowe oglądanie filmów
wracając stary puszcza dłuuuuuugą
transową muzykę i prawie przejeżdża
zgarbioną babcię z rynsztoku
notorycznie drapiącą swoje uda
,,znowu nie trafiłeś, może następnym
razem”
spoiler: nigdy nie chciał jej trafić
..
.
Dwójka pojebów
.
w parku nad stawem z trzema wypiętymi
pannami do klepania w pupcie
przy koszu z toną butelek po piwie
na ławce z tobą, gra języków
z rzucanymi w kamienie kaczkami
przy automacie do oddawania moczu
oraz Nigeryjczyku bełkoczącym coś o Bogu
pod łkającym na pianinie księżycem
oraz nucącymi w harmonii drzewami
z czającymi się żulami na wózkach z biedronki
oraz błądzącymi bez wyczucia nastolatkami
pijemy naszą czarną kawkę i palimy zwycięskiego papierosa
obok rodziców z pomarszczonymi dziećmi
i bandytów z nożyczkami do salami w kieszeniach
vibeujemy jak dwójka pojebów, tonących
w rytmicznej plątaninie słów oraz oparów
naszych czekających na nieuchronny koniec
pewności ciał
.
.
.
Wieczór wyzwolenia ćmy
.
zepsute ekrany patrzą, jak ostatni raz
tańczę na korytarzu do muzyki w swojej głowie
wielka rodzina drzwi widzi, jak ostatni raz
sunę w rękawiczkach, żeby dłubać się w podpaskach i tamponach
napuchnięta twarz Elvisa z jego ostatniego koncertu
ostatnie show na tych salach
przycisk do windy i drzwi wychodzące
do królestwa śmieci, szczurów i głodnych przybłęd
o północy, w sercu miasta
przechodząc przez największe podziemne skrzyżowanie
wszyscy myślą o tym, żeby nie dostać pięścią w twarz
zapach palonej gumy i wieczornych perfum
wśród białych koszul i drogich zegarków
babcia sprzedająca kwiatki jeszcze nie śpi
chodnikiem między stolikami, schodami w dół
w czerwonej poświacie
otoczony odorem dawno niemytych zębów
siadam przy pustym stoliku
i rozkoszuję się poezją tego świata
który pozwala mi rzucać co i kiedy chcę
mimo że zasady w tej grze się
nie zmieniają
.
.
.
.
Tomasz Popławski, młody pisarz paranoik próbujący na co dzień nie utonąć.