Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

A jednak
Jaga Słowińska

A jednak

Widziała, słyszała i czuła już wiele. Lot zimorodka nad Nysą Kłodzką. Aligatora. Łuszczycę, Jagódki w wersji disco polo, wsysający lej Anisha Kapoora, ciepły ręcznik na twarzy w Swiss Air. Tyle tego wszystkiego było, szklanka pełna, więcej się nie zmieści. Być może po raz pierwszy w swoim życiu już na nic nie czekała. Teraz tylko kręcić się po kołku i odchodzić, odchodzić, odchodzić, kończyć bal.

Zapomniała, że z końcem jednego balu, zaczyna się następny. Oczywiście, było kilka spokojnych momentów w szatni, wydech, sprzątanie confetti, ból, rytuały, przywracanie siebie sobie i ani się człowiek obejrzy, już znowu tańczy.

Dzikie Kuce Antarktydy. Nie istnieją, a jednak, cholera, poczuła je, gdy przegalopowały przez jej ciało. 52 lata, dominująca litera w życiu to R – retinol, rozstępy, rozwód, rekonstrukcja owalu twarzy, racjonalność, recenzje i rutyna. Miedzy tym wszystkim lodowce Antarktydy, zszarzałe, topniejące, mało w nich dawnej mocy, a jednak.

R – to nie był słownik młodości, a jednak.

Płynęła już spokojnie, leniwym nurtem, zbliżając się do rozlewiska, tak myślała, i nagle wlał się w nią chłodny wartki strumień, dziki, rwący. Nie prosiła o niego. Zjawił się i zmienił ją.

– Ile masz lat?

– 27.

Nosiła długie, równo podcięte, siwe włosy, bo tego wymagała moda, choć dobrze wiedziała, że w farbowanych czułaby się lżej, a jej krok byłby nieudawanie sprężystszy. Lubiła nosić ekstrawagancką, statusową biżuterię, chodziła na masaż twarzy i wypełniała sobie regularnie jedno miejsce – pionową zmarszczkę między brwiami – bo to ona , konsekwentnie ukazując się co kilka miesięcy, oznajmiała wszystkim prawdę o kawałku życia, którego nie chciała nosić publicznie.

A on spojrzał na nią i ją tam dotknął, właśnie w to miejsce. Przejechał po nim kciukiem, patrząc jej w oczy, jakby wiedział wszystko, jak można było to zobaczyć? Fala gorąca obudziła jej ciało, które stało się naraz wyraziste i zwiotczałe.

– Ile masz lat?

Speszył się wtedy, widocznie się speszył. Ona się zaśmiała, również speszona. Poczuła się naga, bo zobaczyła, że to właśnie ona pisze tę opowieść. Nie wiedziała czy tego chce. Zawsze ktoś ją pisał za nią. Jego włosy opadały w ciemnej, śliskiej kaskadzie na twarz. Choć jeszcze tego nie zrobiła, wiedziała, ze powącha zapach spod tych włosów, zapach młodego, ciepłego, już nie źrebaka, a jednak, bardzo młodego konia.

Gdy Kobieta pyta o wiek, to z obawy i niepewności. No bo jak? Chyba, że Madonna. Nie była Madonną. Była zimną Antarktydą, w dodatku topniejącą.

Czy gdy pyta mężczyzna, to jakby już odwijał srebrny, szeleszczący papierek?

Nie wiedziała. Ale wiedziała, że między nią a nim stała na mocnych nogach starucha, która karze i grozi krzywym palcem.

Są opowieści o wampirach. A wampirzyce? Jakby pożądanie do tego chłopaka nie obejmowały nawet opowieści grozy.

– Zapraszam po napar imbirowy.

(Przyjaciółka) wzruszyła ramionami.

– To przecież normalne, czemu się tak dziwisz? Bierz, skoro leży na twojej drodze i czeka, bierz i się ciesz. Ty chyba nie jesteś normalna! – kręci głową i się śmieje, chyba ze wzruszeniem?

Czy rzeczywiście jest teraz wzruszająca?

Co było normalne i dlaczego tak było?

Dlaczego sprężarka pneumatyczna wystrzeliwująca jedenastokilogramowe kule mięsopodobnego wosku w białą ścianę była dla niej normalna, a nawet agresywnie zmysłowa, a to co teraz odczuwała, już nie? Kto to włożył poza normę i dlaczego?

Zadzwoniła do niego.

Pierwszy raz kochali się u niego w mieszkaniu.

Gdyby miała to do czegoś porównać to do pełnych dyskomfortu prac Choi Ji Soo, gdzie pod eleganckimi kopułami z dymnego szkła na fantazyjnym wzgórku połyskującej satyny, sztucznej zielonej trawy i porostów zwijała się w konającym skręcie czarna, zniekształcona, gumowa rękawica, przypominająca kolumny Berniniego, nadmuchiwana i odpompowywana rytmicznie powietrzem wydobywającym się z ukrytej sprężarki, ozdobiona w miejscu zwyczajowych paznokci szpilkami o porcelanowych łepkach.

Albo do tego momentu, gdy tworzy się na chwilę, przez chwilę, jednominutową rzeźbę Erwina Wurm’a, stając w nieruchomym oporze wobec dwóch wiader lub trzech pomarańczy, które w chwiejnym pionie przytrzymuje się na białym postumencie własnym czołem. Doświadczenie z tych poza słownikiem, a jednak istniejące, rzeczywiste. I jeszcze ta niekompatybilna scenografia młodości jego mieszkania. Oprawiony plakat z koncertu Syny, obok zdjęcia z autografem Kena Roczena. Jego szara czapka z napisem oneal, zakopiańskie kapcie. Jak dalece to mogło być zaplanowane, świadome, a jak bliskie zdeformowanego przypadku? Choreografia przedmiotów.

– Czy coś, co leży na obrzeżu języka, istnieje, jest? – zastanawiała się, gdy leżeli obok siebie w milczeniu. Bóg jest w słowniku, a jednak.

I jak bliskie filmowi grozy było doświadczenie, gdy przypadkiem, podczas spaceru, spotkali jego rodziców. Czy patrzyli na nią jakby była złodziejką i przyszła okraść ich syna z młodości, w zamian zapijając go do ciężkiego wozu? Na wozie leżałyby starość, jej dzieci, jej życie. ‘On przecież jest stworzony do lekkiego biegu, czy pani tego nie widzi’- nie padło takie pytanie, ale przecież tylko takie mogło paść.

– Bardzo się cieszę, że mogę wreszcie panią poznać. – A jednak. Życie  pisało się poza jej słownikiem.

Kiedyś potrafiła poczuć skórę wokół własnej kostki. Teraz była emigrantką we własnym ciele, być może życiu. Obcym, ekscytującym, ciut za szybkim.

– Cały ciężar oddajcie ziemi, rozluźnijcie skronie, mięśnie wokół oczu, puśćcie miękko język, odklejcie go od podniebienia. Policzki oddzielcie od kości policzkowych…

Myśli rozdygotały oddech. Czy naprawdę ktoś obok szepnął ‚stara suka’? Zacisnęła mocniej powieki, kompresując w ciele żywy, wartki gejzer. Gejzer czego? Anish Kapoor, Shooting into the corner. Pah. Zacisnęła mocniej zbliżająca się eksplozję. Usłyszała szelest zwijanej maty. Pospiesznie, oddalające się kroki. Dlaczego ten koc był taki ciężki?

Płakała potem  w swojej łazience, która pomieszczała już tak wiele. Strach, radość, rozkosz – wszystko dla jej oczu. Teraz też płakała dla swoich oczu, dla swojego życia. Nie pomieści tego, co to w ogóle, do cholery, było, przyszło ją zdeformować od środka i wypluć na podgrzewaną podłogę. Przynajmniej tyle z godności, że podłoga była podgrzewana.

A jednak. Wydech. Wydech. Pływalność.

– Delikatnie przytkaj prawą dziurkę, zrób wydech, a następnie głęboki, powolny wdech lewą, tak, o tak… Teraz przytkaj lewą dziurkę i odetkaj prawą. Zrób wydech, a następnie głęboki wdech prawą, tak…

Wciąż ją słyszała. Pneumatyczna sprężarka cicho pracowała w tle.

Nikt nie zwracał na nią uwagi, a ona, zanim zwróciła na siebie uwagę, to najpierw dostrzegła wszystkich wokół. W półmroku wyłowiła postacie pociągnięte laserunkiem ultrafioletu. Nie sądziła, że jeszcze się tego używa. To była przecież jej młodość, a jednak, ultrafiolet zdążył już zatoczyć wokół niej koło i zatańczyć w przykucu,’ strike a pose, siostro!’. Pod ścianą, przy kolumnach, miękki światłocień na wytatuowanych lędźwiach, czyjeś dłonie, błysk sygnetu. Zamknęła oczy, chłodny wartki strumień płynął przez jej ciało. Nie prosiła o niego. Zjawił się i zmienił ją.

.

.

.

Jaga Słowińska. Stajnia.

Jaga Słowińska – Mieszka i pracuje we Wrocławiu, gdzie ukończyła z wyróżnieniem studia na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych.

Zajmuje się zawodowo ilustracją, literaturą, grafiką i rysunkiem zawodowym. Ilustrowała dla magazynów Świerszczyk, Kukbuk, Szosa, Przekrój i inne oraz pracowała dla takich marek jak Wedel, Kinder, Samiboo. Zilustrowane przez nią książki otrzymały w 2018 nominację do Nagrody Żółtej Ciżemki ('”Smacznego, proszę wilka!” Wydawnictwo Tashka) oraz w 2016 nominację do nagrody Dobre Strony na Wrocławskich Targach Dobrych Książek ( „Bajka o rozczarowanym rumaku Romualdzie”, Wydawnictwo Tashka).

W 2021 roku zadebiutowała powieścią Czarnolas wydaną przez Wydawnictwo Korporacja Ha!Art. Książka uzyskała nominację do Nagrody Conrada. 

W 2022 została stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie sztuk wizualnych.

PODZIEL SIĘ