Każda rzeka ma swoje ujście. W przeręblu ryby schowały się przed złym rybakiem, wszystkie zamarzły na ość. Pies trząsł się, leżąc przy budzie, gryząc oblodzoną kość. Buda zawali się pod ciężarem śniegu, tak mówi sąsiadka, wyglądając zza okna. Rybak zgrzytał zębami, gdy budował ją z piwnicznych desek, w oczy szczypał mróz, drzazgi wbijały się w porowate od starości ręce.
– W zębach je Bórek powinieneś nosić… pchlarzu. – zamyślił się chwilę, czy aby na pewno w zimie skaczą pchły. Pies zaskomlał, gdy kawałek lodu z zamarzniętej kości wbił mu się w podniebienie. Latająca deska poszybowała ku górze.
Każdy rybak ma swoją wędkę, mawiają, a ty, kiedy ostatnio dałeś się złapać na przynętę chwili?
– Na żywe ryby żywa przynęta. – mawiał, siedząc na materiałowym krześle. – W zimie trudniej łowić, weź Pan tak wysiedź kilka godzin, to Panu dusza i tyłek zamarznie. Na kość.
Dzieci beztrosko wbiegały na tafle lodu. Skrzypiał pod ich ciężarem, choć serca miały przecież lekkie. Powiedzieć tak jednak o chłopcu w czerwonej czapce, to jak powiedzieć, że najlepiej tam gdzie jesteśmy. To jak nie powiedzieć, że nadchodzi zima stulecia, co usłyszymy przecież w każdym radiu. Uwaga, teraz informacja dla zapracowanych kierowców. Komunikat, powtarzam komunikat, choć nogi nie są w kształcie koła, czasem też się przydają.
– Zenek, ja ci mówiłam, nie chodź po lodzie, a tu klops, noga w gipsie, noga w przeręblu, ość w zupie.
– Mówiłem ci przecież, że rybnej nie lubię, a ty ciągle, jak nie z płotki to z pstrąga, a ja nie chcę tego jeść, łowię ryby dla zasady.
– Ale słuchaj, Zenek, krewetki kupiłam na dziale z nowościami zza granicy.
– Robaki to ja na wędkę nabijam, do ust nie włożę, może jeszcze kość Bórka mam sobie oskrobać. – Bórek wezwany na świadka sporów natury rybnej, małżeńskiej, o dumę narodową. Hau, hau, au.
– Bórek się zerwał z łańcucha, łap go, Zenek!
Biegł, a w łapy wbijały mu się ślady miejsc, w których nigdy nie był. W sierści kłębiły się płatki śniegu. Spadały powoli na ciało o czarnej maści. Pewnie zawsze marzył o tym, żeby zostać psem wyścigowym. Albo psem na posyłki. Albo po prostu…
– Bórek, szkoda, że nie jesteś człowiekiem, bo bym z tobą ryby łowił nad rzeką, a tak to ty szczekasz tylko, jak moja żona i nic z tego nie wynika. Wielkie jak dziura w rzece nic.
…psem.
Psem, co będzie biegał po kwiecistych łąkach, podnosił nogę, kiedy najdzie go ochota. Chłopiec w czerwonej czapce podniósł wzrok, a jego oczom ukazała się zroszona śniegiem kulka sierści. Zamerdał ogonem, strzepując z siebie płatki. Chłopiec pewnie wyciągnął rękę i jednym ruchem odśnieżył cały kręgosłup, aż po czubek nosa.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś ganek odśnieżył, zabiję się w końcu.
– Jaka szkoda.
– Co wtedy zrobisz, kto ci ugotuje, kto ci włoży w zęby ość, wędki wypoleruje.
– Jaka szkoda.
– O Boże, zamarzniesz z tym swoim kijem w ręce.
Posejdonie, chyba ktoś cię wzywał.
– Możesz go nie wzywać nadaremno, cały połów pójdzie jak łosoś w słodką wodę.
Chłopiec chwycił za oszroniony koniec łańcucha. Pies spojrzał mu w oczy i warknął. Wystawił zęby, z pyska kapała mu ślina, zamarzając w drodze na ziemię. Chłopiec odsunął się gwałtownie. Upadł, z głowy spadła mu czerwona czapka. Bórek podbiegł do niej, chwycił w zęby i biegł po kruchym lodzie, ile tylko miał w łapach sił. Pazury rysowały taflę, zostawiając ślady, dzieciaki nadal ślizgały się w najlepsze.
– Wracaj tu, mówiłam ci przecież, że to niebezpieczne, no wracaj tu, stąpasz po kruchym lodzie synku, jak wrócisz do domu, to dostaniesz…
To na co zasługujesz. Tak jest Bórek, właśnie na to zasługujesz. Biegł jeszcze chwilę po śnieżnej tafli, choć słyszał, że to czynność zarezerwowana tylko dla jednego mężczyzny, chociaż od lat już nie żyje. – Skoro nie żyjesz, to co innym żałujesz. – pomyślał. – Jestem Bórek i chodzę po lodzie.
Zatrzymał się po dłuższej chwili. Wełniana czapka ręcznie wykonana na szydełku wylądowała na lodzie. Bórek przyglądał jej się, po czym uniósł głowę ku niebu, zmęczone kości zaskrzypiały. Przypomniał sobie wtedy o swojej oblodzonej kości, którą zostawił przy budzie, szybko jednak odpędził tę myśl. Wodził wzrokiem po czerwieni, wąskich pasmach włóczki, czerwony to kolor agresywny, Bórek pokaż, na co cię stać.
– Na co może stać, kim może się stać, taka wyleniała łajza jak ty, ciuś, ciuś, Bórek, ciuś, ciuś.
Strzępki czapki fruwały w powietrzu swobodnie jak letnie pyłki. Położył się na tafli, a one unosiły się jak zawieszone na choince bombki, światełka, wysuszone na wiór pierniczki, co można złamać na nich zęba.
– Chcesz, żebym kolejnego zęba stracił, przyznaj się, właśnie tego chcesz, ostatnio tą ością w zupie prawie się zadławiłem, a jak przyszedł Jurek, żeby pograć w karty, to jemu też zaserwowałaś tę ościstą breję, przyznaj się, jego też chcesz wykończyć, żebym nie miał z kim łowić.
Unosiły się w powietrzu jeszcze przez moment, po długim locie kilka z nich spoczęło na szorstkiej sierści. Bórek zamknął oczy, ale nie chciał zasypiać, pierwszy raz od dawna udawał, że śpi, przedłużając tę chwilę. Rybak podszedł do oblodzonej kości i wyrzucił ją za płot. – Przyznaj się, Bórek, chcesz mnie wykończyć. – Podszedł do budy i kopnął ją, wydając przy tym przenikliwy jęk. Buda zakołysała się, deski upadły na ziemię. Wykrzywił się, dusząc się w środku od przekleństw. Wiedział, że siedzi przy oknie i słucha, wystawia tylko ucho i czeka na choćby szmer, by móc…
Zaatakowany chłopiec nadal leżał na ziemi. – Wstawaj Kajek, bo wilka dostaniesz. – Lodowi chłopcy wybuchnęli śmiechem. Wstał powoli i otrzepał się z drobinek lodu. Nie patrzył w stronę domu, nikogo nie wołał, spoglądał w stronę urwanego łańcucha, w stronę słońca, w stronę czapki, wyobrażając sobie, że też mógłby tam być.
Alicja Regiewicz (ur.1997) – studiuje Dziennikarstwo i komunikację społeczną we Wrocławiu. Współpracuje z agencją reklamową Frame Media. Redaktor naczelna magazynu internetowego Pismo Prywatne. Felietonistka i recenzentka na portalu Z kamerą wśród książek. W wolnym czasie pisze prozę i piosenki.