Piekące słońce przebijało się przez zakurzone firanki i odbijało blaskiem od szklanki z herbatą stojącej na kuchennym stole. Kasia czuła gorące naczynie w dłoniach. Nie przeszkadzało jej. Stare dłonie miała pokryte grubą, ogorzałą skórą. Słysząc ptasie trele przez szeroko otwarte okno i czując powoli spływający pot po czole i plecach, trzymała szklankę oburącz i czuła kontrolę. Dotyk sprowadzał ją do tu i teraz, zakotwiczał w tej kuchni, w tym blasku, w tym skwarze. Pociągnęła łyk świeżej herbaty.
Słyszała, jak siostra krząta się w salonie. Była sobota, więc Marta jak zawsze zapalczywie sprzątała całe mieszkanie. Kasia wypiła jeszcze jeden gorący łyk i wstała, przecierając wierzchy dłoni, żeby poczuć, jak wnętrza się nagrzały. Przeszła do salonu, oparła o framugę drzwi i przyglądała się, jak Marta czyści ścierką witrynę meblościanki.
– Słyszałaś? – spytała Kasia.
– Co słyszałam? Wołałaś mnie? – Marta wyglądała na naprawdę zmartwioną.
– Nie, pytam, czy słyszałaś wieści.
– Co się stało?
– Nie czytałaś w gazecie?
– Chcesz mi powiedzieć czy nie? Przecież widzisz, że nie mam czasu – powiedziała i odwróciła się, żeby dalej przecierać kurze.
– Magda Gessler przyjechała do nas.
– Gessler?
– Ano – Kasia skrzyżowała ręce na piersi przed niedoinformowaną siostrą, czekając na grad pytań.
– Po kiego?
– Jak to „po kiego”? Chyba nie na wczasy, no nie?
– No dobrze, rozumiem, będzie tu robić program. Tylko to mi chciałaś powiedzieć?
– Przecież lubisz ją oglądać – zdziwiła się Kasia.
– No lubię, lubię, ale co mam zrobić?
– Nie chcesz jej zobaczyć?
– Już widziałam. Wczoraj w telewizji.
Teraz Marta przecierała okrężnymi ruchami lakierowaną fasadę szafki. Do każdego mebla wyciągała nową, świeżą szmatkę z mikrofibry i wycierała wyobrażony brud.
– A ja się cieszę. Nigdy nikogo tu nie ma – bąknęła Kasia i usiadła na kanapie. – W gazecie o tym pisali nawet.
– Za to im płacą.
– Będę szła na zakupy teraz, chcesz coś ze sklepu? – spytała zniechęcona Kasia.
Marta przyłożyła wykrzywiony artretyzmem, sękaty palec do dolnej wargi, próbując tym samym ostentacyjnie zaprezentować akt myślenia.
– Mimry z mamrami – odparła po chwili z pełną powagą.
– Aha. Co ty taka dzisiaj?
– Nie widzisz, że jestem zajęta?
Marta odwróciła się i wróciła do wycierania kurzu z półek stojącej w salonie meblościanki. Potężne, jaskrawe słońce lipca potęgowało blond jej farbowanych włosów i biel odrostów. Ubrana była w spodnie od piżamy do połowy łydki, starą bluzkę i wyświechtany kardigan. Kasia nie rozdzielała garderoby na ubrania domowe i wyjściowe, więc rano zawsze ubierała się, jak do wyjścia – miała na sobie jasne jeansy i różową koszulkę. Poszła tylko nałożyć delikatny makijaż i ułożyć włosy.
– Jak ja wyglądam – mruknęła do siebie, czesząc się. – Jak czupiradło, jak wiedźma, jak wampir. Ale mam to gdzieś.
Kasia rzadko roztrząsała temat swojego wyglądu, bo wiedziała, że nie w fizjonomii leży jej wartość, a wystające boczki są w jej wieku czymś kompletnie normalnym. Teraz była tylko podekscytowana wizytą celebrytki w jej małej mieścinie. „Niesamowite. U nas, tutaj”, myślała sobie, gdy nakładała prowizoryczny makijaż. Wzięła szczotkę i pieszczotliwie ułożyła fryzurę, aby wyglądać reprezentatywnie, ale trochę niedbale, jakby jej włosy naturalnie układały się w ten sposób. Nagle uderzyła ją jedna myśl.
– Marta! – Krzyknęła z łazienki i przeszła szybkim krokiem do salonu. – A jak ja będę w telewizji?
– Co? Czemu będziesz w telewizji?
– Bo oni zawsze wychodzą na miasto do ludzi, no nie? W tym jej programie.
– Jest coś takiego, pod koniec jakoś.
– No, to może się załapię.
– A rzeczywiście… Masz rację, to lepiej nie wychodź, mamy wszystko.
– Ach, ale ja właśnie chcę się załapać! Chcę być w telewizji. Kto by zresztą nie chciał? – Kasia była szczerze zdziwiona.
– Ja nie chcę – odparła Marta.
– Głupia jesteś, każdy chce. Durna.
Kasia wróciła do łazienki i zaczęła poprawiać makijaż. „Muszę się wypięknić, nie ma przebacz, nie wiadomo, czy ta szansa wróci”, myślała. Następnie poszła do garderoby, wyciągnęła niebieską spódnicę sięgającą do kolan i ulubioną bluzkę, którą kupiła na Krupówkach podczas ostatnich wczasów.
Wyszła ostatecznie w całym tym rynsztunku na ulice jej miasteczka i ruszyła po sprawunki. Czuła na sobie niedbałe spojrzenia przechodniów, a także dłuższe zerknięcia kobiet w jej wieku. Zauważyła, że starszy mężczyzna przystanął ostentacyjnie, aby się jej przyjrzeć, a gdy na niego spojrzała z wyrzutem, tylko uśmiechnął się szeroko. Rzuciła wesołe „dzień dobry” do pani Malinowskiej idącej z naprzeciwka i zauważyła, że jej odwzajemniony uśmiech jest trochę sztuczny, a podskakujące blond pukle lśnią w słońcu i pięknie komponują się z beżową letnią sukienką. Pani Malinowska, kierowniczka lokalnego banku, była niegdyś jej pracodawczynią. Głośno, bezkompromisowo stukając obcasami o zalany słońcem bruk, odciągała uwagę od skromniejszej Kasi, ale tylko na te kilka chwil.
W drogerii musiała kupić dezodorant i mydło neutralne dla skóry. Długo nie mogła znaleźć tego, czego szukała. Sklep był bardzo duży, a do tego niedawno zmieniano rozkład półek. Stanęła w końcu przed ciągnącą się niemal do sufitu ścianą kolorowych produktów. W końcu wybrała mydło siarkowe, chwilę później antyperspirant i ruszyła do kasy. Jej oznaczona plakietką imienniczka skasowała produkty i uśmiechnęła się radośnie, niewinnie i beztrosko, jak tylko młodzi ludzie mogą się uśmiechać. Ten uśmiech, to imię, to beztroskie spojrzenie na chwilę wprowadziły ją w zgorzknienie. Czy kiedyś też się tak uśmiechała? Wiedziała, że to było wtedy, że teraz jest starsza, ale wiedziała też, że ten czas tak naprawdę nigdy nie minął. Chyba wciąż czekała na tak wulgarnie beztroski uśmiech. Nabrała dużo powietrza i ciężko westchnęła po wyjściu ze sklepu. Dość.
Z siatką z drogerii postanowiła pójść do sklepu żelaznego po żarówkę i super klej, a najcięższe zakupy spożywcze zostawić na sam koniec. Lokal z artykułami przemysłowymi znajdował się dalej od głównych arterii miasteczka. Szła więc mniejszą, pustą uliczką. Była cisza, a w tej ciszy tylko śpiew ptasi, tylko samotny odkurzacz i bąkający coś lektor telewizyjny z któregoś z okien nad jej głową.
Po chwili usłyszała też chłopięce głosy zza rogu zbliżającej się, prostopadłej uliczki prowadzącej na tyły bloku. Będąc bliżej, zrozumiała, że są to prostackie głosy – krótkie, wulgarne szczeknięcia. Trochę przyspieszyła kroku i spuściła głowę.
– Czekaj, idzie jakaś babka – usłyszała.
Spojrzała mimowolnie. Czterech czy pięciu młodych chłopaków, mniej więcej w wieku piętnastu czy szesnastu lat, stało przygarbionych w przejściu pomiędzy budynkami. Ssali trzymane w brudnych dłoniach papierosy, wciągając przy tym pucołowate, łyse policzki. Wyglądali z nimi nienaturalnie. Przyglądali się jej z odwróconymi w jej stronę głowami. Jeden z nich spojrzał na resztę z uśmiechem, później na nią i krzyknął:
– Ej, ty stara krowo, chodź no tu! – cała grupka zaśmiała się szczerym, niehamowanym śmiechem – Pokażę ci coś, chodź! – chłopak wsadził rękę do spodni i wraz z grupką kontynuował gromki śmiech.
Kasia natomiast przyspieszyła kroku i zignorowała podrostków. Zaczerwieniła się i poczuła ciepło na twarzy. „Durnie małe, chamy niewychowane!” pomyślała wściekła. Serce biło jej mocniej jeszcze przez całą drogę do sklepu. Gdy była w środku, powiew klimatyzacji uświadomił jej, jak bardzo się spociła, poczuła zimno pod pachami i na plecach. Kupiła żarówkę i klej, po czym poszła do spożywczego. Podczas gdy wybierała z zamrażalnika tackę z drobiem, myślała o nich, o tych chłopakach, o pucołowatej, brudnej twarzy tego, który nazwał ją krową. Starała się myśleć o czymś innym, ignorować niepokój.
Wróciła do domu, który wraz z siostrą odziedziczyły po zmarłych rodzicach. W przedpokoju przywitała się z kotem i wypuściła go na zewnątrz. Poszła z siatkami do kuchni, żeby je wypakować, a mijając salon, rzuciła powitanie do siostry myjącej mopem parkiet.
– Wróciłam!
– Cześć!
Wsadziła część zakupów do lodówki, część do szafki i część do chlebaka. Włączyła czajnik.
Z gorącą herbatą usiadła w jasnej, nagrzanej kuchni. Po chwili przyszła Marta i w ciszy przygotowała napój również dla siebie. Usiadła na taborecie przy stole kuchennym koło Kasi.
– I jak było? Kupiłaś wszystko? – spytała.
– Tak, tak… Dzisiaj kurczak.
– A kupiłaś te rodzynki?
– Rodzynki? Nie. Nie mówiłaś nic.
– Nie? Wydawało mi się, że tak. – Marta spojrzała w zamyśleniu na kilka ziarenek rozsypanego cukru na stole kuchennym. Po chwili spojrzała w górę z uśmiechem – A Magdę Gessler? Spotkałaś?
– Magdę Gessler? Nie. Całkiem o tym zapomniałam, no tak…
– Mhm.
Kasia wstała, trzymając kubek z herbatą w dłoni.
– Chodź pooglądać telewizję – powiedziała.
Usiadły na kanapie w salonie, gdzie podłoga była już niemal sucha. Kasia oglądała wiadomości na kanale informacyjnym, a jej kubek stał na białym obrusiku z żółtymi koronkami. Gdy herbata nie była już zbyt gorąca, wzięła naczynie w obie ręce i delektowała się ciepłem. Lipcowy upał, w połączeniu z gorącym kubkiem pełnym gorzkiej herbaty dawał jej poczucie własnego miejsca w świecie. Zakotwiczał ją w tu i teraz, w tym pokoju, w tym blasku, w tym skwarze.
Miron Kądziela
(ur. 1994) – absolwent Collegium Medicum oraz filozofii na UJ, publikował publicystykę m.in. w „Popmodernie”, „Artpapierze”, „Filozofuj!”, a prozę w „Helikopterze”, „Drobiazgach” oraz w „Stronie Czynnej”. Nominowany do nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania 2019. Prowadzi bloga „Suchoty”. Mieszka w Krakowie, ale tak naprawdę to w Nowej Hucie.