Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Co drugie zdanie (fragment powieści)
Maja Hypki

 

 

            Zaczynała go już denerwować ta pewność jej młodości. Uważała, że skoro jest młoda, nie musi nic z sobą robić. I tak będzie się ślinił na jej widok, zawsze przecież ubrania można ściągnąć. Miała rację, ale powinna pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Przymioty, które wykorzystuje, posiada też wiele innych kobiet. I może one w domu ubierają się inaczej. I jeszcze ten dobór kolorów. Jako aspirująca artystka powinna wiedzieć, że ten pomarańcz, z placów budów, gryzie się z tym odcieniem brązu. Jako artysta, powinien dostrzegać piękno w brzydocie. Z brzydoty powstają czasem ciekawe rzeczy. Chciałby kiedyś namalować taki akt jak Lucian Freud, oczywiście nie powtarzając jego stylu. Tyle że ona nie była gruba i stara, tylko młoda i zgrabna. Pomyślał, że pewnie dla niej to obojętne. Nie myśli o tym, żeby mu się podobać. Może zależy jej tylko na tym, co jeszcze może załatwić. Ona tymczasem usiadła na podłodze, podwijając nogi i układała wałeczki kolorowej włóczki w różne wzory, jednocześnie przeczesując nerwowo dłonią, krótkie, czarne włosy.

– Wiesz Adrianie – odezwała się wesoło, czyszcząc jednocześnie stare pędzle, znalezione na strychu u jego matki. – Robert coś mówił, że ma dla ciebie dodatkowe zajęcie. Chce, żebyś poprowadził jakieś warsztaty fotografii. Zapłaci – dodała pospiesznie.

– Warsztaty? Dla kogo? – spytał od razu.

-No, dla młodych chyba

-Dla fotografów, amatorów?

-Nie, dla każdego, kto zapłaci. Wiesz, to teraz modne, aktywizować ludzi, by interesowali się sztuką, kulturą – uśmiechnęła się do siebie. – Ładnie taki projekt wygląda potem na papierze i w internecie.

Laura zawsze była złośliwa, pomyślał. Usypała piasek, jeszcze znad morza, na podstawce do kwiatów i wtykała w niego te pędzle, dodała jeszcze dla ozdoby muszelki.

– Odpada, nie ma mowy, nie będę się wydurniał.
– Wiesz, nie będą ci płacić od uczestnika, wystarczą twoje uwagi, a zniechęcisz do przychodzenia tego, kogo nie będziesz chciał uczyć. Na pewno.

Wiedziała, że sądził, że lepiej komuś powiedzieć od razu, że nie umie fotografować i niech próbuje osiągnąć coś innego w życiu, niż skłamać i tworzyć kolejnego frustrata, który będzie pozował na niezrozumiałego artystę. Wiele utalentowanych osób nic nie osiągnie, wiele też zostanie zapomnianych, co powoli zaczyna i jego samego dotyczyć, ale lepiej odsiewać tych wszystkich desperatów. Zawsze doceniał właściwych ludzi.

Opuszkami palca przetarł włosie, energicznym ruchem wbił pędzel w piasek i powiedział:
– Powygłupiam się trochę. – Przyszło mu do głowy, że może przyjdzie kilka ładnych dziewcząt, zainteresowanych fotografią, ale mniej wyrafinowanych artystycznie i chodzących po mieszkaniu w kusych, seksownych sukienkach.

Laura rozłożyła nogi i uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Jej źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy wstał, minął ją obojętnie i wyszedł z pracowni. Miał dziś wizytę u lekarza.

 

Blog „Dark and White Angels”

Ona i on

            On był z pewnego wiersza. Ona była z ilustracji do niego. W słowach wiersza było, że ją kochał. W jej oczach było, że kochała jego. Może istnieli, bo przecież tyle osób się nimi przejęło. Nie mogli więc nie istnieć, skoro coś zrobili. A może to autorzy zrobili? Zapytany autor wiersza, co czuje ten mężczyzna, umył od tego ręce: Myślcie, jak chcecie. Może chodzi o tę namalowaną, a może nienamalowaną. Sam już czasem nie wiem. Mówiono, że musi wiedzieć za niego. A on buntował się, że wcale nie musi. Ona powiedziała, że tak, to zakochana kobieta. O to jej chodziło. Może w świecie, ale czy w tym mężczyźnie? On jest poza płótnem. Inny tekst też by pasował. On się upierał, że by nie pasował. Wielu mówiło, że powinno się ich rozdzielić i to powinny być dwa osobne dzieła. Nic by na tym nie straciły, a wiele zyskały. Nie jestem pewna. Ja odkryłam, że mogę być tym mężczyzną. Mogę tak przemawiać, jak on. I że mogę być tą kobietą. Mogę patrzeć jak ona. Nie wiedziałam tego wcześniej. Nie znałam się. Tak jak nie znałam autorów. To było takie prawdziwe. I wszystko zmieniło.

enter

            Kolejny dzień na słuchawkach. Lider na swoim krześle umieszczonym na podeście górował nad wszystkimi. Czuł się panem sytuacji i panem nas wszystkich. Jego jedynym zadaniem była kontrola. A ja traciłam kontrolę. Zawsze byłam flegmatyczką i teraz płacę za to głodem. A może mój pęcherz jest standardowo mniejszy niż u innych? Przecież ktoś to obliczył i wymierzył. Starzy pracownicy sobie radzili. A ja patrzyłam na zegar na monitorze. Jakbym nie starała się biec do toalety na końcu korytarza i tak potem brakowało mi minut. A każdą minutę poza wyznaczonymi dwudziestoma minutami na przerwę trzeba odrobić. I kolejny powód dla lidera, by mnie nie lubił. Pewnie myśli, że nawet siku nie umiem szybko zrobić. Wyrzekłam się więc drugiego śniadania dla wyższej potrzeby. Wiedziałam dużo o filozofii i po pracy pisałam wiersze, ale tu liczyła się norma. Za to mi płacili. Za wyrobienie normy. Normą była ilość wykonanych telefonów. Proste przełożenie: – im więcej wykonanych połączeń i odbytych rozmów, tym większa szansa na zysk. Ludzie, do których dzwoniłam, byli losowi, nie widziałam ich twarzy. Byli dla mnie tylko głosami. Cały przekrój społeczeństwa. Gdy ktoś miał zły dzień lub kiepski charakter wyzywał mnie od kurew i innych takich. Nie brałam tego personalnie. Nie dzwoniłam do nich prywatnie. To moja praca. Z czegoś muszę żyć. Tak wyszło. Drżały mi ręce i źle wpisywałam dane do systemu, gdy rozmawiałam ze staruszkami, które nie rozumiały, co do nich mówię. A i tak musiałam z nimi rozmawiać. Główna zasada: nigdy nie odpuszczać i zawsze być grzecznym, choć stanowczym. Wszystkie rozmowy były nagrywane. Każdego dnia lider przeglądał statystyki i odsłuchiwał rozmowy. Nie wiedziałam, ile je przechowywali, ale nic się nie ukryło. Każde moje wahanie i drżenie głosu, każdy niewłaściwy dobór słów był podkreślany. Na dywaniku u lidera lądowałam zawsze pod koniec dnia. Wychodziłam od niego, czując się jak kompletnie bezwartościowa idiotka. No, przecież jesteś najgorsza z grupy. Pamiętaj, że na twoje miejsce są inni, poradzą sobie pewnie lepiej. Nie ściemniał, że dostałam jakąś szansę od losu. Raczej szansę, żeby się utrzymać. Choć to było bardzo względne. Gdy oddałam słowami całą siebie, wracałam do mieszkania. Wcześniej narzekałam, że gdy wracam, nikt na mnie nie czeka. W nowym miejscu ktoś zawsze był. Wynajmowałam pokój wraz z kilkoma osobami. Gdy chciałam spać po drugiej zmianie, ktoś właśnie słuchał radia albo uprawiał seks za ścianą. To normalne rzeczy. Nienormalne, że natykasz się bez przerwy na czyjąś prywatność, a jesteście obcymi sobie ludźmi. Staraliśmy się nawet zaznaczać tę obcość, nie chcieliśmy być kolektywem, choć byliśmy. Nigdy nie byłam więc sama, bo w pracy też cały czas dzieliły mnie od innych pracowników tylko odległości między biurkami. Byłam jednak samotna. Choć godzinami rozmawiałam, nie miałam z kim wymieniać się myślami. Dlatego pisałam wiersze i wrzucałam do internetu. Jedna tylko współlokatorka, która lubiła ludzi, była otwarta. Wyrwała się od rodziców alkoholików ze wsi, gdzie wciąż nie było łazienek. Wszystko jej się podobało. Życie ze współlokatorami też. Tańczyła na rurze w jednym z barów. Opowiadała mi o tym. Inne dziewczyny wstydziły się tego zajęcia, ale ona nie miała przed kim. Rodziny nie chciała znać. Opowiadała, że nie musi się tam puszczać. Wystarczy, że się rozbiera. Nawet nie wolno uprawiać seksu w lokalu. Mogłaby na boku, ale po co. Chciała odłożyć trochę pieniędzy i znaleźć inne zajęcie. Mówiła, że tylko czasem trafi się jakiś frustrat. Była wyzywana od kurwy znacznie rzadziej niż ja. Mówiła: taka praca. Czasami miałam pokusę, by też spróbować i pozbyć się drżenia rąk. Lecz raczej nie mam prezencji na tyle, aby kogoś ciekawiło, jak wyglądam nago. A ze swojej pracy nie mogłam odłożyć na zabiegi upiększające. Miałam jeszcze rozwiązanie. Wrócić do mamy. Przyznać się do porażki, przełknąć upokorzenie. Tego jednak nie chciałam. Wolałam upokarzać się na własny rachunek, a nie kosztem matki. Tego dnia współlokatorka powiedziała mi rano, że się zakochała i wyprowadza się do swojego chłopaka. Poznała go w barze ze striptizem. Rozmawiała z nim i powiedział jej, że się marnuje w takim miejscu. Życzyłam jej powodzenia. Pojechałam zatłoczonym autobusem do biura. Usiadłam przy biurku i założyłam słuchawki. Nacisnęłam przycisk myszką i po chwili po drugiej stronie usłyszałam obcy głos starszej kobiety. Powiedziała mi, że dziś jej syn zmarł i nie może rozmawiać. Rozłączyłam się. Odłożyłam słuchawki na blat biurka. Lider podszedł do mnie i usłyszałam jego głos zza pleców: -Wiem, że to smutne, ale za szybko się rozłączyłaś. Potem usłyszałam własny głos: – Zwalniam się. Spojrzałam na swoje dłonie. Przestały drżeć.

Wcisnęła enter i stwierdziła, że da jeszcze jeden post na stronę.

życie jest banalne
nie zasługuje na wiersz
on potrzebuje głębi
i znajduje śmierć

Enter. Wstała od komputera i zaczęła się szykować na wizytę u lekarza.

            Pewnie ma żonę. Poczekalnia endokrynologa była dziś prawie pusta. To kolejny dowód, że nie warto tu chodzić. Hipochondrycy! To dla nich te ciepłe kolory ścian, zdjęcie białych tulipanów na ścianie, miękkie fotele? Mają się czuć bezpiecznie? Bezpieczeństwo ma płynąć z grubych czasopism na śliskim papierze, z nieaktualnych numerów. Przejrzał je pospiesznie: Architektura, Pani. Tak, na pewno lekarz ma żonę.

            Adrian nie miał, a przed Laurą ukrył wizytę. Gdyby nie znajomy internista, nigdy by się tu nie pojawił. Po drugiej stronie siedziały trzy kobiety, staruszka, atrakcyjna blondynka, której wieku nie umiał zgadnąć i bardzo młoda.

– Dzień dobry, pani profesor – odezwała się dziewczyna. – Pani też tutaj?

Najstarsza patrzyła pod nogi. Ta w nieokreślonym wieku, blondynka, drgnęła. Nawet zgrabna. Jego uwagę przykuły jej nogi. Czerwone sandałki na szpilce. Twarz dojrzała, ale skóra na szyi wciąż gładka. Nie potrafił zgadnąć, ile ma lat. Była jeszcze dziewczyna, brunetka, zbyt szczupła. Miała na sobie czarną koszulkę ze złotym napisem „Kiss” i czarne dżinsy do wojskowych butów. Ociężałe powieki od czarnych cieni podkreślały cienie pod oczami. Mnóstwo bransoletek z jakimiś amuletami pobrzękiwało przy każdym ruchu. Miała jednak piękne, choć blade usta, to musiał przyznać.

– Dzień dobry – powiedziała ta w szpilkach, do tej za chudej. – Ciężko się dostać, więc przyszłam po receptę dla niej – odpowiedziała, patrząc na niego kątem oka.

– Pani córka też? A ile pani córka ma lat?

Jego to też zainteresowało.

Uśmiechnęła się promiennie i odpowiedziała:

– Tyle, co ty.

Staruszce odmalował się na twarzy grymas niedowierzania, ale milczała cały czas.
– No, jesteśmy pokoleniem Czarnobyla, dlatego tarczyca w młodym wieku. Tak mówią.

Młoda też się niepotrzebnie wytłumaczyła.

– Niestety, pewnie tak.

Lekarz w okularach z cienkimi oprawkami otworzył drzwi gabinetu. Zobaczył blondynkę, uśmiechnął się  szeroko i zaprosił ją do środka. Wstała lekko. Jej sukienka w czerwone kwiaty idealnie opinała jej tyłek. Dziewczyna wyjęła z torebki książkę. Zerknął na okładkę. Chciał jakoś wywnioskować, kim jest ta, z którą rozmawiała. Na okładce wymalowany był jakiś stwór, trochę przypominający ośmiornicę, nawet nieźle narysowany, i napis Lovecraft.

 Coś mu to mówiło:

– Nigdy tego nie czytałem.

– Polecam – uniosła wzrok znad tekstu tylko na sekundę.

– Trochę pewnie to mroczne, wolałem „Mistrza i Małgorzatę” z takich klimatów.

 – Czytałam „Mistrza i Małgorzatę”, lubię, ale to jest s-f. To nie są demony, tylko kosmici, choć działają i wyglądają podobnie do demonów, jest wyjaśnienie. Lubię jego książki, choć miał rasistowskie poglądy. Jednak miał bardzo nieszczęśliwe życie, taka epoka i dobrze pisze.

–  Wolę Edgara Alla Poe,  Opowieści grozy.

 – Ja też, to się nie wyklucza – w końcu się poddała i odłożyła książkę.

– Młodzi teraz mało czytają, a ty czytasz.

– Ludzie ogólnie mało czytają, ale młodzi całkiem sporo. Tylko nie zawsze się przyznają.

– Czemu?

– Bo trzeba się tłumaczyć, że się czyta bajki dla dzieci, a nie poważną literaturę. Lepiej powiedzieć, że się nie czyta, i spokój.

– A ty się jeszcze uczysz? – zaczął wreszcie zmierzać do interesującego go tematu.

– Skończyłam szkołę policealną. I szkołę językową, a to była moja nauczycielka angielskiego z tej szkoły – powiedziała to bez uśmiechu, patrząc mu prosto w oczy. Zaskoczyło go to. – I faceci z grupy proponowali mi pieniądze, za to, żebym dała im jej numer. A ja jakoś nie – powiedziała to bez uśmiechu.

Staruszka prychnęła pod nosem.

– Ale ja chciałem twój numer – skłamał.

– Oni mówili, że chcą korepetycje – dodała, z uśmiecham.

– A ja jestem fotografem i zaciekawiłaś mnie. Gdyby cię to interesowało, mogłabyś pozować.

Staruszka nie wytrzymała i po raz pierwszy się odezwała:

– Dziecko, nie daj się na to nabrać. Zajmij się nauką.

Dziewczyna zignorowała ją.

– Ja wolę fotografować niż pozwalać, żeby ktoś robił mi zdjęcia. Ale robiłam sobie, bo chciałam się uczyć, a koleżanki mówiły, że nie będą pozować, bo są za grube i na sobie próbowałam. Wrzucam na swój blog. Miał być literacki, ale nikt prawie takich nie czyta, kogoś takiego jak ja. Ale teksty dalej są. Mogę dać adres.

– Chętnie zobaczę.

– Muszę uprzedzić, że jestem lesbijką, dlatego fotografuję tylko kobiety i naturę.

Starsza kobieta wstała i stanęła przy drzwiach do gabinetu. Nauczycielka wyszła i pożegnała się ze wszystkimi z uśmiechem. Mimowolnie popatrzył za nią, gdy wychodziła. Gdy wracał wzrokiem, zauważył, że młoda przyglądała mu się.

– Jeśli chcesz, to wpisz sobie w wyszukiwarkę: „Dark and White Angels”. Pisane razem. Tam w kontakcie jest mój mail. Dla mężczyzn tarczyca jest groźniejsza – dodała.

Z bocznych drzwi wyszła asystentka lekarza i zwróciła się do dziewczyny:

– Proszę na USG.

On zaś został poproszony do lekarza. Dowiedział się, że jego otyłość nie ma nic wspólnego z tarczycą i zalecono mu zmianę stylu życia. Obiecał sobie, że już więcej nie będzie się wygłupiać. Blogerki nie było już w poczekalni. Może jeszcze trwało badanie. Tylko staruszka patrzyła się na niego z dezaprobatą.

Blog „Dark and White Angels”

            Zawsze czułam, że moje życie to jedna wielka poczekalnia. Nigdy nie wychodziłam z poczekalni. Kolejne gabinety lekarzy. Kolejni lekarze. To zlewało się w tło. Różniły się tylko poczekalnie, a raczej to była jedna wielka poczekalnia, o wielu pokojach. Te prywatne miały wygodniejsze krzesła, a na stolikach czasem nawet były kolorowanki. Jakieś nudne obrazy wisiały tam na ścianach i wszyscy udawali miłych. W państwowych nikt niczego nie udawał. Patrzyli podejrzliwie na moją mamę, że zbyt bardzo się o mnie troszczy. Moja natura nie wybaczała błędów. Zawsze kaszlałam. Raz odwiedziłyśmy z mamą duże miasto, udało się dostać na wizytę do jakiegoś dobrego specjalisty. To samo, w którym teraz mieszkam. Bardzo chciałam pochodzić sobie po tych pięknych sklepach, u nas takich nie było, i kupić sobie jakąś zabawkę. Mocno kaszlałam, ale przecież zawsze kaszlałam, a nie miałam gorączki. Chodziłyśmy po sklepach uniesione radością, że widzimy coś nowego, robimy coś razem, a nie, że ja leżę w łóżku, a ona przykuta do mnie pilnuje, czy oddycham. Konsumpcjonizm to straszna rzecz, ale może łatwiej to zrozumieć, gdy piesza wycieczka czy zabawa na placu zabaw były niemożliwe. Byłyśmy też szczęśliwe, że ten słynny medyk rozwiąże pewnie nasze problemy. Nie rozwiązał, bo nie mógł. Powiedział tylko, że mam znowu zapalenie płuc. Czasem początek jest bez gorączki, to źle, bo organizm nie walczy. Mama miała wypisane na twarzy wyrzuty sumienia, że raz uległa chwili. Ja nie rozumiałam nic poza chwilą. Byłam dzieckiem. Nie rozumiałam, że ten reżim ma przedłużyć moje trwanie. Zawsze mi zależało, by trwać dla matki. To jedyny powód, jaki rozumiałam. Nauczyłam się czekać. Mama czuła się bezpiecznie w tych kolejkach. Nie trzeba było podejmować decyzji, wszystko działo się poza nami, trzeba było tylko pilnować swego miejsca, to było z góry postanowione, że trzeba było wyczekać. Żadnego ryzyka życia, tylko trwanie. Jestem dorosła, a nie potrafię dalej wyjść z poczekalni. Trwać dla siebie, jeśli nie żyć. Może Bóg czeka na nas w swoim gabinecie? Tylko czy jest dobrym specjalistą, jeśli większość się go boi? Ojca też się bałam. Zwracam uwagę na starszych facetów jak na tego dziś w poczekalni. Przez Freuda wydaje mi się to wstrętne. Oczekuję tylko rozmowy, która się nie odbyła. Będę próbować ją odbywać z wszystkimi mężczyznami. Wiem, na co czekacie. Na nowe zdjęcia Mary. Moje słowa to tylko przerywnik. Zapraszam jutro.

            Pomyślał, co za pretensjonalne bzdury. Oczywiście, wszedł na tego bloga. Oprawa w stylu emo, ciemne tło, anielskie skrzydła, gotyckie ornamenty. Jedna dziewczyna nazywana czarnym aniołem pisze dziennik internetowy i wiersze i robi zdjęcia drugiej, nazywanej białym aniołem. Niektóre wyuzdane, ale niezbyt jednak kontrowersyjne, inne delikatne, w plenerze lub w pokoju, z rekwizytami i spontaniczne. Jakość niska, ale musiał przyznać, że dobrze łapała kadr. Modelka przeciętnej urody, ale zgrabna. Zatrzymał się na zdjęciu jej pośladków w dżinsach, rozłożonych na bladzie stołu. Twarz zawsze była sprytnie ukryta, nie do rozpoznania. Czarny anioł nie miał najwyraźniej żadnej pokusy lansowania się przez wygląd, bo nie było ani jednego jego zdjęcia. Nie ma w niej kobiecości, iskry, pisze smętne teksty, ktoś powinien ją obudzić z dzieciństwa. Słowa nie były jego mocną stroną, myślał obrazami, napisał tylko jedno zdanie i adres. Poczuł jak… obejmuje go od tyłu, szybko zamknął okno przeglądarki.

– Co powiedział lekarz? – zapytała.

– Że jestem zdrowy – mruknął.

 

Blog „Dark and White Angels”

 

nie budzę się z kobietą
budzę się z mężczyzną
nie sypiam z kobietami
śnię z nimi te same sny
nigdy na to nie zasłużę
królową balu jest się noc
co zrobić z resztą
zawsze wydadzą
jak noce i dni
człowiek od dawna
nie brzmi
kobieta wciąż tak samo
niemo patrzy w lustro
zakrywa dzieciom oczy
przy scenach seksu
nawet jak są miłością
na zabijanie niech patrzą
bądź mężczyzną

szepcze synowi

gładząc mu włosy

            Rozpacz zawstydza innych. Bardziej niż wypróżnianie.  Można mówić, że ktoś przesadza, ale taka osoba nie schowa się zawstydzona. Może potem. Wtedy jest jej wszystko jedno. Bo przypomina, że i nasze życie, nasze miłości, i nasze szczęście kiedyś miną. Internet to nie miejsce, żeby się uzewnętrzniać. A gdzie jest takie miejsce? Zaszyj się domu, nie odbieraj telefonów, nie aktualizuj statusu na Facebooku. Nazwą cię nieprzystosowanym.  Lekarz, leki, jeśli będą mogli cię zaciągnąć. Więc wychodzisz, nie lubisz cmentarzy, ale tam masz spokój, nikt nie pójdzie z tobą, jeśli nie poprosisz. A ty nie prosisz. Zaczynasz prosić, ktoś idzie, po drodze gada, że trzeba żyć. Starasz się więc, bardzo starasz. Aktualizujesz status i wrzucasz zdjęcia, tak przerabiasz, żeby uśmiech nie wydawał się sztuczny i wszyscy widzieli, że dajesz radę i żeby dali ci spokój. Wtedy za plecami gadają, że twoja rozpacz nie była prawdziwa, bo tak szybko się pocieszyłeś. Czują ulgę. Ulgę, że nie zawiedli. Potem masz upragniony spokój, prawie nikt już się tobą nie interesuje, choć potrzebujesz, właśnie wtedy potrzebujesz najbardziej, żeby ktoś się zainteresował. Znajdujesz coś lub kogoś, łapiesz się, wynurzasz. Lub toniesz. Tonie się w ciszy, wcale się nie krzyczy. Tylko na filmach, w życiu nie.

Komentarz użytkownika prawdziwy_polak: Dorośniesz to dopiero znajdziesz powody do rozpaczy. A jak będziesz się ubierać tak jak Twoja koleżanka (pewnie to ty) to nigdy nie znajdziesz męża.

            Mąż. Obce mi całkiem słowo. Ojciec mówił, że nigdy nie znajdę męża. Czemu miałabym mu nie wierzyć? Wprawdzie dodawał jak… i tam było to, co powinnam w sobie zmienić. A ja nie umiem tego zmienić. Czy nie chcę? Nie znoszę zajmować się domem ani wyglądem. Bo to zabiera czas. A ja chcę poświęcać czas i się uczyć. Podobno mam jakąś tam inteligencję. Mężczyzna powinien przecież tylko. Kto z nich jednak zarabia tyle, by utrzymać kobietę z choć jednym dzieckiem? Taką, co tylko robi wypieki i dba o siebie. Są takie jeszcze inteligentniejsze ode mnie, co wszystko godzą. Ja aż tak bystra nie jestem, muszę wybierać. Nie liczyć, że ktoś mnie wybierze. Pięćset złotych dużo zmieniło dla tych, co nie mieli nic. Ja miałam takie momenty, gdy nie miałam na podpaski, więc wiem, ile to zmienia: mieć nic a pięćset złotych. Jednak pamiętam, co mówiła siostra. Ojciec górnik przynosił takie super paczki z kopalni, dostawał, a potem nawet kopalni nie było. I sam z kolegami zrobił sobie namiastkę kopalni. Biedaszyb to się nazywa. Przestał kopać, gdy znajomego podobno przysypało. Tak mówili, bo oficjalnie zaginął, a ci, co z nim byli, może coś powiedzą, ale na pewno nie policji, że kopali z nim. Ta plotka jednak wystarczyła. Niemniej wiedzy nikt człowiekowi nie zabierze. Hmmm. Choć jak się umie dobrze gotować, można zostać kucharką. Kucharka zawsze się przyda, zawsze ktoś nie będzie mieć akurat żony pod ręką i zapłaci za gotowanie. Powinnam była pójść do technikum gastronomicznego. W domu rodzinnym stara kuchenka, ledwo gaz trzymała. Strach było odpalić piekarnik. Tu nie mam piekarnika, dwa palniki na kuchence elektrycznej. Zawsze mogę ściemniać, że moja kuchnia jest zdrowa i stworzona zgodnie z zasadami pięciu żywiołów, a ostatnim jest miłość. Dla rozrywki dużo czytam ezoteryki. Jeszcze bardziej przydaje się spryt, bo szybszy efekt. Chyba nie zginę, choć długotrwałe małżeństwo odsłania karty. Męża chyba mieć nie będę. Ojciec miał rację. Czy jednak mamie po coś był ten mąż? Żona ojcu rzeczywiście przydawała się do wszystkiego. Złościł się: po co pracujesz, za takie pieniądze, co to za fanaberia. Mama pracowała jako sprzątaczka w szkole. Załatwiła jej to znajoma, nauczycielka. Potem przyjaźń się skończyła, bo weszła zazdrość między przyjaciółki. Okazało się, że sprzątaczka zarabia więcej od nauczycielki. Na szczęście nauczycielka odeszła na emeryturę i nie było dalszych kwasów. A potem jak już nie było tej kopalni, mama utrzymywała ojca i nas z tej pensji.

            Nie dostał żadnej odpowiedzi na mail. Zaczęły jednak spływać podania kandydatów na te żałosne warsztaty. Na specjalnie w tym celu założoną skrzynkę mailową, na którą postanowił nigdy więcej potem nie zaglądać. Poprosił o przesłanie dwóch swoich zdjęć. Swoich, czyli wykonanych przez siebie. A ta przysyła swoje zdjęcie dowodowe. Debilka. Zresztą, nie było tak wielu chętnych, więc i tak weźmie wszystkich, jak leci, może poza tą kretynką. Otworzył następny mail. Poznał tę fotografię. Widział na jej blogu. I tak się zatem spotkają.

            Zobaczył ją siedzącą w ławce. Jak uczennica. Zgarbiona patrzyła przez okno na zarośnięte podwórko. Światło padało na jej włosy tak, że błyszczały, jak złoto. Ta konstatacja nie miała w sobie nic z romantyzmu. To była uwaga techniczna w jego mózgu, że korzystnie to by wyglądało na fotografii. Inni rozmawiali, siedząc rozluźnieni na krzesłach i obracając się do siebie. Jakby zapłata zwalniała z oceny ich pracy. Ona wydawała się nieobecna. Usiadł za biurkiem i zapomniał o niej. Skupił się na swojej roli. Choć po to  zawsze stawał za sztalugą i aparatem, by obserwować, a nie być obserwowanym. Nie lubił takich sytuacji, ale umiał to ukryć. Przywitał się. Na jej twarzy odmalował się grymas, gdy pierwszy raz ich spojrzenia się skrzyżowały.  Zrobił jakiś wstęp, a potem zapytał, od czego chcą zacząć. Jakiś młody chłopak z trądzikiem zaczął się śmiać i powiedział:

– Może zaczniemy od aktów?

– Dobry pomysł, może męskich, koleżanki na pewno się ucieszą. – kilka dziewcząt zaczęło chichotać. Chłopak lekko się zmieszał, ale starał się to ukryć. Adrian pomyślał, że nie chce być w szkole, niech to będzie zabawa, ale i nauka zaczyna się od zabawy.

– Zaczniemy od zdjęć pudełkami po butach i drzew w sąsiednim parku. Przynieście pudełka po butach na następny raz.

Ona się nie odezwała przez całe spotkanie. Miała na sobie czarny golf i czarne dżinsy. Żadnej biżuterii, żadnej prowokacji, tylko ta głęboka czerń stroju. Twarz bez widocznego makijażu, jakby naprawdę miały liczyć się tylko jej zdjęcia, nie ona sama, ona miała być przezroczysta. Chciała wyjść bez pożegnania, jak najszybciej. Postanowił niczego jej nie ułatwiać i szybko do niej podszedł.

– Witaj, miło, że przyszłaś.

– Nie wiedziałam, że to pan prowadzi te zajęcia, nie sprawdziłam zdjęcia prowadzącego. Ale to chyba nie szkodzi?

– Wyskoczymy gdzieś pogadać?

Spuściła wzrok, jakby coś ważyła w sobie.

– Znam kawiarnię obok, napiszę tylko mojej dziewczynie, że się spóźnię.

            Kawiarnia miała wystrój, którego nigdy nie cenił. Ściany były z obmierzłej cegły, wszystkie meble niby art deco, ale każdy różnił się od innych, jakby zostały przypadkowo znalezione na śmietniku. Zdecydowanie, w mroczny pociągający nastrój wprawiał go brutalizm, a nie pseudobohema. Wszędzie unosił się zapach tytoniu. Znaleźli jakąś kanapę w kącie. Z miękkimi poduszkami,  ale bardzo zakurzonymi. Usiadła sztywno, ukryła twarz w cieniu rzucanym przez drewniane krokwie na suficie.

– Palisz? – zapytał. – To dobrze. Ja też nie. Co chcesz?

Wydawała się zaskoczona tym pytaniem.

– Koledzy o to już nie pytają. Równouprawnienie. Ale piwo.

– Jakie?

– Jakie wybierzesz.

Wybrał zwykłe, jasne.

– Lubisz tu przychodzić? Czemu?

– Bo można znaleźć cichy kąt. O czym chcesz pogadać?

Teraz to ona zadała mu pytanie.

– O tobie. O fotografii – poprawiła.

Nie pamiętał potem, o czym rozmawiali. Pamiętał, że czuł coś, czego od dawna nie czuł. Ktoś go naprawdę słuchał i był zainteresowany tym, co ma do powiedzenia. Nie była jednak małomówna, co go zaskoczyło. Wtrącała uwagi. Odsunęła od siebie pokal, gdy był już pusty. Jego jeszcze nie, dużo mówił. Wyciągnęła komórkę z torebki i spojrzała na ekran.

– Moja dziewczyna po mnie przyszła, czeka przed wejściem.

Może powinien być zły, ale go to zaciekawiło. Poszedł szybko uregulować rachunek. Mimo wszystko nie czekał na nią chłopak.

            Wszedł do pokoju. Matka klęczała na podłodze. Zbierała z dywanu kawałki kolorowej włóczki. Laura robiła z nich kolaże. Tylko to po niej zostało. Gdy nie wrócił na noc, tak łatwo domyśliła się, że to koniec. Nigdy nie dał się zaplątać w małżeństwo. To było takie proste. Spakowała swoje najpotrzebniejsze rzeczy. Wydzwaniał do niej, dowiedział się, że jest u przyjaciółki. Ucieszył się, że nie u rodziców. Umówili się, kiedy przyjdzie po resztę. Nie miał wątpliwości, że wtedy czeka go coś niemiłego. Jak tylko zniknęła Laura, pojawiła się matka.

– Nie musisz tego robić – powiedział.

– A kto zrobi? – odburknęła. Jej siwe włosy układały się na karku jak fale. Nigdy nie chciała się zgodzić, by mu pozować ani do obrazów, ani fotografii. – Ona nie nadawała się na żonę, nigdy nie umiała zachować porządku -dodała. Odkurzacz tego nie zbierze, zapcha się.

– Nie, nie nadawała się, ale wiesz, że nie szukam żony.

Poszedł do niej i ujął ją pod ramię. Wstała i niechętnie zwinęła włóczkę w dłoni.

– I artystom może przytrafić się dziecko, a ja już stara. Zupa jest w lodówce.

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

 

Maja Hypki, absolwentka filologii polskiej PWSZ w Wałbrzychu. Prowadzi internetowy klub literacki „Rubikon” (rubikon.e.pl). Należy do grupy poetycznej „Na krechę” (filia we Wrocławiu). Publikowała poezję i prozę w antologiach w Nowej Rudzie i Świdnicy, w „Pomostach”, „Helikopterze” i na stronie wydawnictwa j. Interesuje się też fotografią (zdjęcia można zobaczyć na Instagramie: majahypki). Urodzona we Wrocławiu, znaczną część życia spędziła w Wałbrzychu, związana też ze Świdnicą.

PODZIEL SIĘ

Do góry