Rozdział 15
Miłość jest głupia
Miłość nie ma nic wspólnego z mądrością, rozsądkiem i racjonalizmem. Miłość jest ślepa, miłość ogłupia, miłość wybiera za Was. Z punktu widzenia pozbawionego propagandy, której przez lata uczyły was bajki, książki, filmy i religia, miłość to po prostu chemiczna reakcja organizmu. To haj, zwykły narkotyk, uzależnienie, które – jak każdy nałóg – na jednych działa lepiej, a na innych gorzej.
Czujesz takie coś i chce Ci się różnych rzeczy i wtedy jest miłość. Różne głupie i irracjonalne rzeczy robisz.
Serio, zastanówcie się przez moment. Ile razy zrobiliście coś głupiego i usprawiedliwialiście się, jakby to w ogóle było jakieś usprawiedliwienie, że to z miłości.
– To z miłości! – wystarczy powiedzieć, a na prawdę wiele zostanie Wam wybaczone. A przecież równie dobrze można by rzec, że:
– To z powodu mojego uzależnienia od metamfetaminy.
Tylko, że wtedy idzie się do pierdla.
Oj, tak, wiem, miłość nie psuje waszego układu nerwowego, nie wypadają wam po niej zęby i tak dalej.
Chociaż, czy aby na pewno?
Nie możecie się jednak nie zgodzić, że zakochanie się, miłość, niewiele ma wspólnego z rozsądkiem.
Bo potem to coś cudownego się nudzi i potem już ci się nie chce tego uczucia albo, co gorsza, chce ci się i wszystko jest od nowa.
Miłość to nie jest ani nic super, ani nic trudnego, ani ostatecznego.
Przyjaźń, z drugiej strony, oooo, no to to już jest ciężka sprawa na zupełnie inny rozdział.
Wracając więc do miłości, byłem przykładem tego wszystkiego, o czym piszę. Wiedziałem, że robię źle, że proszę się o kłopoty, ale jeździłem potem tym autobusem prawie przez dwa tygodnie. Dwa tygodnie wsiadałem dokładnie do tego samego autobusu, na tym samym przystanku i czekałam, nie mogąc normalnie funkcjonować.
Serce biło mi za każdym razem tysiące razy mocniej, a mózg zalewały endorfiny i serotonina, kiedy gdzieś na tyłach zobaczyłem kogoś podobnego do niej.
Przepychałem się na przez cały pojazd, a potem następowało rozczarowanie.
Rozdział 16
Aż pewnego dnia
Aż pewnego dnia – kiedy emocje trochę już opadły i kiedy może, gdybym spóźnił się na ten autobus i to wszystko nie wydarzyłoby się, przeszłoby mi, minęło – spotkaliśmy się ponownie.
Pamiętam to uczucie, a raczej ten wybuch i mieszaninę. Pamiętam, że była ubrana w rajstopy i zieloną sukienkę do pół uda. Włosy miała spięte na czubku głowy, na nosie okulary. Ćwiczyłem i wyobrażałem sobie ten moment milion razy, ale wtedy, kiedy do tego doszło, sparaliżowało mnie.
Zebrałem się w sobie zbyt późno, ale jednak, zebrałem się w sobie i – niby to przypadkiem – przeszedłem, przeciskając się obok niej. Raz, a potem drugi i trzeci, i wtedy, zirytowana już tym kręceniem się obcego pasażera podniosła głowę znad telefonu:
– O, pan profesor. – zdjęła słuchawki.
– Witam panią pani Żaneto! – udałem zdziwionego. – Jak się pani miewa? Cóż za przypadkowe spotkanie.
Tak, powiedziałem “przypadkowe spotkanie” i zrobiłem się czerwony na buzi.
Powiedziała, że wraca z zajęć. Urwała się z ostatnich wykładów, stara się tego nie robić, ale czasami trzeba. To dlatego nie mogłem na nią trafić!
– Och, miło było ponownie spotkać pana profesora – uśmiechnęła się i ruszyła przez tłum do wyjścia, ponieważ autobus zajechał na jej przystanek.
To trwało niczym wieczność. Myśli przechodziły przez głowę jedna za drugą. Rozważałem wszystko, ale tak naprawdę to już dawno podjąłem decyzję. Wyskoczyłem z autobusu, myślałem, nawet liczyłem na to, że dostanę zaraz zawału, ale ostatecznie krzyknąłem za nią trochę zbyt głośno:
– Pani Żaneto, proszę zaczekać!
Umówiliśmy się. Na kawę. Pod pretekstem powspominania starych czasów. Widzicie, mówiłem, że miłość jest głupia. Nie wiem, dlaczego zgodziła się ze mną spotkać.
Rozdział 17
No i tak
Spotkaliśmy się raz, drugi, trzeci. Czwarty, a za piątym, kiedy odprowadzałem ją do domu, kiedy oboje byliśmy lekko pijani, pocałowałem ją i moje życie wywróciło się do góry nogami.
Stresowałem się przy niej. Mimo, że była ode mnie dużo młodsza, rozmowa z nią czasem brzmiała jak jakiś test. Teraz to ona – swoim podejściem do życia, oczytaniem, humorem, inteligencją i erudycją – sprawiała, że czułem się egzaminowany.
A jeszcze potem dowiedziała się, że mam narzeczoną – która to narzeczona myślała, że wziąłem na siebie zajęcia dodatkowe, korepetycje i dlatego znikam wieczorami – i Żaneta przestała się odzywać do mnie na jakiś czas.
Myślałem wtedy, że umrę. Czułem się, jakby ktoś odebrał mi cały sens, całą energię, wszystko. Nie miałem siły wstać, jeść ani spać. Byłem gotowy rzucić dla niej wszystko, ale też, to nie było takie łatwe. Dom na kredyt, zobowiązania, rodzina, ślub w drodze – zaliczki powpłacane. Poza tym, jak mogłem zrobić to mojej narzeczonej, przecież dla niej byłby to koniec, załamałaby się.
Tak, jestem tchórzem i podłą szują.
Rozdział 18
Telefon późno w nocy
A jeszcze, jeszcze potem, którejś nocy mój telefon zawibrował – napisała wiadomość.
“Zadzwoń” – głosił sms.
Płakała, ja też płakałem i obiecaliśmy sobie miłość.
Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Wziąłem wolne i cały dzień spędziłem z Żanetą u niej w mieszkaniu – jej współlokatorka była na uczelni.
Obiecałem, że będę już tylko z nią, później stchórzyłem i znowu przez kilka dni milczeliśmy, aby wrócić do siebie.
I tak to było. Przez kilka miesięcy. Aż do tamtego wieczoru 19 maja.
Rozdział 19
Pierwsze posiedzenie
Planeta Rzeżuch miała niebo w kolorze benzyny. Idąc, eskortowany przez Rzeżuchy, przez jakiś czas zachwycałem się tym widokiem, jednak kiedy zobaczyłem trybuny, na których w wielu rzędach lekko bujały się stada roślin, nie mogłem oderwać od nich wzroku.
Wprowadzono mnie na wielki amfiteatr, gdzie stanąłem na środku sceny, a one dalej kołysały się na boki. Było ciepło i nie było wiatru.
Na głównym podium siedziała jedyna istota wyglądająca inaczej od reszty mieszkańców. Wielka, wpatrzona we mnie, pohukująca głośno sowa o długiej łabędziej szyi.
Sowa zatrzepotała skrzydłami i umilkła. Stałem tak chwilę, ale w końcu musiałem coś zrobić, drażniony jej spojrzeniem. Odezwałem się więc, zwracając się do wszystkich zebranych:
– Nie wiem, naprawdę nie wiem – mówiłem drżącym głosem – dlaczego tu jestem i czego ode mnie chcecie.
Następnie ich brak reakcji pomieszany ze strachem wywołał we mnie wybuch złości:
– Mam dosyć. To nieludzkie tak kogoś więzić. Chcecie mnie zabić, zabijcie mnie! – krzyknąłem. – Albo dajcie mi spokój!
Sowa ponownie zatrzepotała skrzydłami, po czym sięgnęła ku trybunom i mocnym uderzeniem dzioba, niszcząc kawałek budowli, zjadła kilka Rzeżuch. Pozostałe z nich nie zwróciły na to uwagi.
I wtedy w mojej głowie pojawiło się pierwsze z oskarżeń.
Znowu widziałem obrazy sklejone z różnych dokumentów, filmów i spektakli. Przedstawiały one łąki, lasy, góry i morza. Dzikie stworzenia – małpy, ryby, ptaki. Przez chwilę stałem się nawet jednym z ptaków, widziałem jego oczami i byłem nim, byłem małym głosikiem, który czasem słyszymy w głowie, tym, który mówi do nas i podpowiada. Unosiłem się nad ziemią, czułem powietrze, które uderza mnie w twarz, obserwowałem wszystko, a to wszystko, z tej wysokości wydawało się kompletnie inne.
Wtedy usłyszałem huk i poczułem przeokropny ból. Spadłem i leżałem na ziemi, czując dokładnie to, co czułem jeszcze przed chwilą, jako człowiek, kiedy patrzyły na mnie Rzeżuchy. Czułem niesprawiedliwość i niezrozumienie. Okropny strach.
A potem nie było już nic.
Rozdział 20
Przejęcie
Byłem z powrotem w amfiteatrze. Rośliny przestały się ruszać. Głowa sowy zbliżyła się do mnie, wyciągnięta na swojej szyi. Nie mogłem powstrzymać płaczu, łkałem, łykając łzy. Wizja była tak prawdziwa. Przez tę krótką chwilę poczułem więcej emocji niż przez całe swoje życie. Nie wiem jak, ale kosmici potrafili zaszczepić we mnie to wszystko.
Ten proces, nazwany został przeze mnie “przejęciem”, nawet w tak bardzo krótkim czasie jest w stanie sprawić, że po jego zakończeniu obiekt, który go doświadcza, ma wrażenie jakby przeżył jedno z żyć.
[Próby wpłynięcia na istotę, którą podczas przejęcia jestem – ponieważ to nie jest tak, że mam bezpośredni wpływ na przejętego, nie steruję jego zachowaniami – nazywam “Podszeptami”. Wzięło się to stąd, że mogłem jedynie podpowiadać istocie, być intuicją, głosikiem w głowie czy czymś takim].
Podczas trwania przejęcia miałem pełną świadomość zarówno siebie jak i zwierzęcia. Byłem tym ptakiem, wiedziałem o nim wszystko, znałem jego pragnienia i potrzeby. Wiedziałem, co czuję. Znałem jego przeszłość.
Jedna z moich teorii zakłada nawet, że Rzeżuchy są w stanie pokazać człowiekowi, przypomnieć mu jedno z jego poprzednich żyć.
Oczywiście teoria ta zakłada istnienie reinkarnacji, w którą nigdy nie wierzyłem, ale po czymś takim nie wiem już, w co mam wierzyć.
Rozdział 21
Obrona
– Rozumiem – powiedziałem do Sowy i zebranych Rzeżuch.
– Ale nie wiem, co mam z tym wspólnego. Nigdy nikogo nie zabiłem. Mam psa, któremu nigdy nie zrobiłbym krzywdy. Dlaczego to robicie? Przykro mi, ale macie nie tę osobę.
Cisza.
– Ludzie popełniają błędy, fakt, nie zawsze są dobrzy – broniłem się. – Ale naprawdę nie wiem, co mam z tym wspólnego, nie wiem, co miałbym zrobić. Zawsze tacy byli i będą.
I kiedy wypowiedziałem słowo “będą”, Rzeżuchy odezwały się po raz pierwszy. To nie była mowa, a szelest liści, który przywodził na myśl coś pomiędzy śmiechem, a wzburzeniem. Ten dźwięk narastał i nagle oślepiło mnie światło. Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem zobaczyłem przyszłość.
Rozdział 22
Wojna
Wszystko zaczyna się w Poniedziałek, jakieś 40-50 lat temu, w przyszłości. Zamieszki na ulicach trwają od miesięcy. Miasta europejskie, pogrążone w chaosie, płoną. Nie ma chyba ani jednej całej, nie roztrzaskanej sklepowej witryny. W próbę zaprowadzenia pokoju wplątane jest wojsko.
Jak to zabawnie brzmi. Rozumiecie? Ja już rozumiem. Pokój i wojsko.
Ministrowie i Ministerki, Politycy i Potylice, ich żony, mężowie, matki, ojcowie, dzieci i niektórzy krewni zostali już dawno ewakuowani.
Wszystko wskazuje na to, że to w końcu koniec. Planeta została zatruta, zasoby zostały wykorzystane, wokół sterty śmieci, a rasa ludzka ma za chwilę wyginąć. Ludziom już nie zależy, dlatego też przyśpieszają nieuniknione.
Rozdział 23
Cudowny wynalazek
Facio miał, a raczej będzie miał, na imię Jerry. To on uratował was w przyszłości przed wyginięciem. Jak? Postanowił przyśpieszyć inne nieuniknione. Odkrył sposób, aby zmusić człowieka do dalszego rozwoju, do kolejnego kroku, do ewolucji.
Upraszając:
W normalnych okolicznościach ewolucja następuje poprzez pewne odstępstwa od normy. Oto nagle pojawia się zmodyfikowana wersja istoty, ta istota, poprzez swoją mutację odnosi pewną korzyść, zradza potomstwo, z którego większe szanse na przeżycie ma to, które przejęło cechę korzystną, i tak, po upływie bardzo, bardzo, bardzo znaczącej liczby lat to odstępstwo staje się nową normą. Na przykład dwunogą małpą z przeciwstawnymi kciukami.
W tym przypadku nie było na to czasu. Zegar zagłady tykał. Wiedział o tym facio o imieniu Jerry, który był naukowcem, wiedziały zwierzęta mordujące się na ulicach, wiedzieli wszyscy, wiecie to teraz i Wy. Czy przez to, że wiecie co Was czeka, zmieni się bieg historii? Nie. Absolutnie nie. Więc śmiało opowiadam wszystko, jak leci.
Można powiedzieć, że kluczem do rozwoju ludzkości okazały się krowy, które pierdziały znacznie więcej niż inne zwierzęta hodowlane. Pierdziały wielkimi stadami, a atmosfera ziemska powoli znikała. Ludzie mieli więc wybór; przestać jeść krowy albo umrzeć. Problemem były też dzieci, bo to one najbardziej zatruwają powietrze, ale nikt nie chciał, nawet w obliczu zagłady, przestać ich robić. Ludzie wybrali jednak jeszcze inną drogę, czyli zabawę w genetykę. Chcieli, zamiast spożywać soję, robaki albo inne zamienniki, wyhodować mięso bez tego całego pierdzenia i zabijania. Stąd tyle dotacji w tej dziedzinie. W dziedzinie genetyki, nie pierdzenia.
Więc w tamtych czasach, a przypominam jest to przyszłość, ludzie wiedzieli całkiem sporo na temat genetyki, na pewno więcej niż Wy, ale nie potrafili jeszcze wykorzystać tej wiedzy do końca. Wielu próbowało, wielu poległo, ale nie Jerry. Jerry to był taki gość, który nie odpuszczał, o czym wiedziały jego trzy ex żony. Jerry znalazł sposób i Jerry, ach ten Jerry, przetestował go na sobie, przez co jeszcze bardziej mógł swój pomysł ulepszyć i tak dalej, ponieważ Jerry wymyślił banalne, ale genialne narzędzie, które pozwalało, poprzez zabawę kodem DNA, na zwiększenie ilorazu inteligencji u człowieka.
Nie będę tłumaczył co to DNA, iloraz inteligencji ani tego, co stało się z Jerrym. Powiem tylko tyle – Jerry ostatecznie skończył tak sobie, ale stał się piekielnie mądry i dobry.
Rozdział 24
I stała się światłość
Zobaczyłem efekty tamtych działań i odkryć.
Mimo nieodwracalnych zniszczeń, wiele lat później pozostali na Ziemi ludzie żyją w zgodzie. Nie nastąpił koniec. W nowo wybudowanych enklawach nie panuje głód ani nic z tych rzeczy. Każdy obywatel jest piekielnie mądry i uprzejmy, bo razem z mądrością wzrósł w ludziach poziom empatii.
Ludzie stali się tacy, jak chciał tego Jerry.
Żeby przybliżyć Wam to wszystko, tak aby zrozumiałe było w waszych czasach, użyję takiej oto metafory.
Jerry, niczym Bóg, stworzył, na swoje podobieństwo lepszego człowieka.
Tylko, że nie ma dróg na skróty, a kredyt – wzięty na ocalenie ludzkości – trzeba spłacić z nawiązką. Ewolucja nie zawsze wychodzi na dobre.
Coś za coś – jak to mówią.
Rozdział 25
Żarówka
Przed kolejnymi wydarzeniami chciałbym opisać Wam, jak to jest, stać się nagle bardzo, bardzo mądrym.
Jak to jest, współodczuwać, dostrzegać wszystkie zmarnowane momenty i gafy jakie się popełniło.
Jak to jest, kiedy nagle człowiek, poprzez ingerencję w swoje DNA, rozumie absolutnie.
I znowu, opiszę to w taki sposób, żebyście byli w stanie pojąć nieznane sobie zjawisko.
Otóż jest to tak, jakby ktoś, nagle, zapalił światło w ciemnym pokoju i zrobiłoby się Wam bardzo smutno.
Rozdział 26
Wracam
Kiedy wróciłem na planetę Rzeżuch, zemdlałem z wycieńczenia.
Rozdział 27
Kretynizm
Musicie zrozumieć, że w Waszym świecie jestem, mniej lub bardziej, normalny. Chodzi o to, że można ze mną porozmawiać, czasami nawet podyskutować, ale dla kosmitów jestem kompletnym kretynem.
Mój czas reakcji i składania słów jest dla nich wiecznością.
Kiedyś spotkałem pijaczka, który zadawał mi pytania, a kiedy mu odpowiadałem, potrzebował około półtorej minuty, aby przetrawić moje słowa. Zawieszał się i patrzył raz w niebo, raz w swoje nogi, po czym bełkotliwie zadawał kolejne pytanie.
Właśnie tak postrzegają mnie kosmici.
Rozdział 28
Kac
Gorzki posmak w ustach, nudności, zawroty głowy i ból, który odczuwałem za życia, które właśnie przeżyłem w przyszłości.
Leżałem w swojej celi i czułem się, jakbym zatruł się alkoholem. Długo dochodziłem do siebie – myślałem, nie wiem dlaczego, o pierwszej nocy, którą całą spędziłem z Żanetą. O tym, jak leżeliśmy sobie we dwójkę, w końcu nie poganiani niczym. Rozmawialiśmy, przytuleni na hotelowym łóżku, aż do zaśnięcia.
Rano, kiedy wracałem do domu, pachniałem jej perfumami.
Rozdział 29
Kopciuszek
Do tej pory większość naszych spotkań kończyła się zbyt szybko. Byłem jak za wcześnie tracący magię kopciuszek – aby nie wzbudzać podejrzeń, byłem zmuszony wracać do rzeczywistości wcześnie, przed północą, kiedy bal jeszcze trwał, a ona, Żaneta, tolerowała to. Robiła jedynie smutną minę, ale nie mówiła nic. Wiedziałem, że zagryza zęby i stara się zrozumieć. Unikaliśmy tematu, aby cieszyć się tymi krótkimi chwilami. Od czasu do czasu jedynie przestawała się odzywać, bądź mówiła, że nie ma wolnego dnia na kolejne spotkanie. Cierpieliśmy oboje, kłóciliśmy się, ale ostatecznie znowu spotykaliśmy się. Staliśmy wtedy długo, wtuleni w siebie, bez słowa i wszystko było dobre.
Marcel Marudziński – (ur. 85 w Kazimierzu Dolnym). Pisze i tworzy smutne opowieści pod wesołe melodie, ale z przyzwoitości rzadko kiedy je publikuje.