Polska proza współczesna

Enterprise
Sylwester Gołąb

Gdyby nie to, że osobiście znam operatora koparki, który ucałował żonę, wziął kanapki i wyszedł na nocną zmianę wyrównywać i zniekształcać. Gdyby nie to, że znam tego, który nie daje spać mieszkańcom osiedla. Może gdybym nie wiedział, kim jest ten, przez którego emerytowani górnicy wychodzą na balkony, zadzierają głowy w stronę srebrnego globu, będącego dla nich potencjalnym miejscem eksploracji. Gdyby nie to, że od wielu lat nie wierzę sobie, mógłbym przyjąć, że na wyrobisku za lasem żyje jakieś prehistoryczne zwierzę.

Moje czterdzieści pięć lat zobowiązuje. Moje trzydzieści pięć lat, w których nie byłem pewny rzeczywistości w jej najmniejszych przejawach  ̶ zakręconego, odkręconego gazu, miłości i jej wyobrażeń, dat, imion i nazwisk; nie mówiąc już o przyczynach tego stanu rzeczy. Wiedziałem jedynie, że na początku było słowo, lecz jakie i w jakim zapisie, to już nie.

I na przykład, jest przedpołudnie, a ja mam przyjaciela, który od piętnastu lat nie żyje, ale to nie przeszkadza mi wybrać jego numer. A gdy nie odbiera, ubieram buty, wkładam bejsbolówkę, która jest biała, chociaż wygląda na czarną, zamykam drzwi i wychodzę na ulicę, która wydaje mi się dosyć rzeczywista; zahaczam o sklep i kupuję alkohol. Wszystko to robię z myślą o przyjacielu, który od piętnastu lat nie żyje, bo się powiesił; chociaż nie wiadomo, czy nie zrobili tego za niego inni, słowem, uczynkiem i zaniedbaniem.

Wyciągniesz jeden kamyk i cały kopiec runie, choć dla świata wyda się nietknięty, dla ciebie straci wartość. A później skucha za skuchą, recesja, dżdżysty grudzień, rozstanie z dziewczyną, które jeszcze bardziej utwierdzi cię w tym, że scenariusz i reżyseria tej gry są do niczego i nic tego nie zmieni, ani potop, ani zaraza.

Musi być w tym wszystkim coś z dziecięcej zabawy w gnębienie insektów, a co jeśli tak zwany Pan Ajamama, który wyrwał mnie z niebytu i przeniósł do Polski Zet, ma piętnaście lat, dostał od starych konsolę z prymitywną grą pod tytułem World and People i ma w niej ciebie, która odchodzi na sportowych obcasach i mnie, który ma wątpliwości co do tego przedsięwzięcia. A na innym biegunie gra twoja nowa miłość, która sra kasą i ma co do tego stuprocentową pewność i dowody zuchwałe. Gdyby nie to, że mam wątpliwości co do dotykanych przedmiotów, uznałbym, że dotykam sedna sprawy, a to jak dotykanie źrenic, jak bieg po polu, które może się okazać polem kukurydzy.

Gdyby nie to, że od wielu lat nie odróżniam snu od jawy, poszedłbym z tym do prasy, do telewizji, usiadłbym na skórzanej kanapie i powiedział, że w gruncie rzeczy kłócicie się o rzeczywistość, której nie ma; toniecie w niej, oddajecie jej cześć. Albo sprzedałbym to wszystko w internecie, napisałbym o tym jakąś książkę, a tak pozostaje tylko las, balkon, szczęk żelaza, ptaki rozglądające się po kątach rejonu.

Od zawsze miałem przeczucie rzeczy niewidzialnych, więc wątpiłem we wszystkie inne. Za lasem w rzeczywistości żeruje prehistoryczne zwierzę, kolega przyjdzie w odwiedziny, emerytowani górnicy wsiądą w przewóz robotniczy Enterprise 5000 i wylecą do pracy.

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo

 

Sylwester Gołąb
Ur. 1980 r. w Kamiennej Górze. Wiersze publikował w polskich, norweskich oraz rosyjskojęzycznych czasopismach literackich. Autor książek poetyckich Garda (wyd. MaMiKo, 2016) oraz Nomada (wyd. WBPiCAK, 2018). Od niedawna pisze opowiadania. Redaguje magazyn literacko-emigracyjny „Obszary Przepisane”. Mieszka w Stavanger w Norwegii.

PODZIEL SIĘ