Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Esej
Magdalena Podobińska

„Nic nie zostanie zapomniane, nic nigdy nie zostanie zapomniane” Robin z Sherwood

Zawsze niech będzie słońce, zawsze niech będzie niebo, zawsze niech będzie mama, zawsze niech będę ja
(L. Oszanin)

 

Wiosna się spóźnia. Według kalendarza niby już jest, ale jakaś taka nie w humorze. Zziębnięta i kichająca. A jednak kwitnie. Na balkonie można chwilę posiedzieć w fotelu, więc wychodzę – owinięta w pluszowy koc, ściskając w dłoni kubek gorącej herbaty z imbirem i sokiem żurawinowym („ Z imbirem???” spytał kiedyś przerażony synek, „Tak, a co?” „A nic, pomyliło mi się z bimbrem!” śmieje się. „A skąd ty znasz takie słowa?”„ Z Samych swoich”!). Chmury są nabrzmiałe, słońce nieśmiałe. Ptaki głośne i zdecydowane. Patrzę na rozłożystą, cudną forsycję i nasycam myśli. Fluorescencja. Przeglądam ‘film’ z dzieciństwa. Zatrzymuję się przy niektórych obrazach i robię ‘screeny’. Wracam do miasta rodzinnego, do Pszczyny z jej – czyli moimi – pięknym zamkiem i parkiem. Łyżeczką, jak magiczną różdżką mieszam przeszłość z teraźniejszością.

M, dziewczynka obcięta na pazia, ta która patrzy na mnie z wyblakłej fotografii w przedpokoju, mieszka na osiedlu Piastów, w bloku pokrytym pomarańczowymi płytami. I azbestem. Na szóstym piętrze, niemal pod dachem nieba. Stąd jest bliżej do gwiazd. Z tego powodu zdarzało jej się spać na balkonie. I bujać w obłokach. Wewnątrz M4, które M zajmuje z rodziną, są wytapetowane pokoje – dotykam wypukłych wzorków i wracają wspomnienia, zapisane jakby alfabetem Braille’a. Rozkładam półkotapczan w małym pokoju, kładę się na nim i zasypiam. Śni mi się życie sprzed lat, później składam łóżko, rozkładam stolik i zapisuję to, co widziałam.

Wtedy w bloku wszyscy się znali. Niektórzy mieszkają tam do dziś. M lubi odwiedzać rodzinne strony. Dawni sąsiedzi zawsze miło na nią reagują. Ale wielu z nich już zmarło.
Kiedy jest daleko, tam gdzie teraz mieszka, to zapomina o tym. W jej głowie ci ludzie wciąż zajmują każdy swoje lokum, wywieszają kapiące pranie na balkonie, stukają miotłą w sufit, niechcący zalewają jedni drugim mieszkania lub przychodzą pożyczyć szklankę cukru czy jajko. Rankiem w bloku na wycieraczkach – mała M wierzy, że za sprawą elfów – pojawiają się dwie butelki mleka, jedna ze srebrnym kapslem – to ‘chude’, druga ze złotym – ‘tłuste’. Obydwa przepyszne. Kiedy M jest starsza, mleko już trzeba samemu kupować, ale pękate butelki zostały i można je potem sprzedawać w sklepie – wpadnie przy tym jakiś grosz – wystarczy na kakaowe albo pomarańczowe draże z Olzy. Albo dropsy.

M kolekcjonuje małe ‘święte obrazeczki‘. Jej ulubione, to te dwa ’Jezuse’ – jeden w koronie cierniowej z głową przechyloną i uniesioną ku niebu, wykrzywiony takim bólem, że aż skóra ciepnie, i ten drugi, z otwartym, gorejącym sercem, o spokojnym, łagodnym spojrzeniu. Tak dziwnie ściska ją w środku, gdy na nie patrzy. Pewnej nocy łzy z oczu mych otarł dłonią swą Jezus i powiedział mi nie martw się, jam przy boku jest twym (…) Powiedz ludziom że kocham ich, że się o nich wciąż troszczę, jeśli zeszli już z moich dróg, powiedz że szukam ich… Jak ta pieśń szarpała jej całe dziecięce wnętrze! Jak ciągle szarpie! I chyba zawsze już będzie.

M lubi Boże Ciało i udekorowane wstążkami i obrazami okna. No i chłopak, który jej się wtedy bardzo podoba jest ministrantem. Będą mogli się na siebie porządnie napatrzeć. Całą mszę i całą procesję po osiedlu. Lubi też roraty. Przy wejściu do kościoła dostaje się obrazki. Czasem to on je rozdaje, muskając przy tym delikatnie jej dłoń. Na roratach panuje niezwykły klimat, trochę jak w filmach grozy, wchodzi się z lampionem w dłoni do przyciemnionego kościoła. Spuście rosę niebiosa z góry, a obłoki niech spuszczą z deszczem, Sprawiedliwego, Niech się otworzy ziemia, niech się otworzy ziemia, i zrodzi Zbawiciela. Światło zapala się dopiero na Chwała na wysokościach.

 

W kościele czasem rozdawane są dary z zagranicy – najsmaczniejszy jest pomarańczowy holenderski ser i to słodkie mleko w proszku, które się podjada potem z kuchennej szafki aż do sklejenia ust. Aż zemdli. Można też dostać ‘ciuchy’ – sukienki, swetry czy buty z innego świata. O specyficznym zapachu. Wyglądają jak z amerykańskich filmów. Jak z Dynastii. (Później podobne wrażenie robiły na niej paczki z Francji, które ciocia podawała przez Polka Service). Raz na święta rozdawane są też zabawki – żeby coś otrzymać, trzeba tylko zaśpiewać kolędę. M, za fałszowane z przejęcia Pójdźmy wszyscy do stajenki dostała grę planszową – Leśne przygody. Gra się w nią podobnie jak w chińczyka czy wyścig – zwycięża ten, kto jako pierwszy dotrze pionkami do bazy. Najlepsze w niej było to, że gdy otwierało się planszę, to na środku rozkładał się domek, zupełnie jak Baby Jagi. Prześliczny, kolorowy, poruszający delikatne struny w duszy. Dużo wtedy grali. Całą rodziną. W bierki, Eurobiznes, państwa miasta, statki lub zwykłym pudełkiem zapałek, które stawia się na brzegu stołu i podbija palcem wskazującym do góry. Pudełko jest opisane: 5 punktów i 2 po niższych bokach, 10 – gdy stanie na baczność i 0 – gdy przewróci się ‘na plecy’. Zdobyte punkty zapisują na kartce. Grają też w Kosmolotek (raz w Święta M podejrzała rano jak mama podkładała tę grę pod choinkę – że niby ‘od aniołków’ – co było dla niej wielkim wstrząsem – straciła wówczas naiwność.
A przynajmniej jej część). Gra jest okrągła, w środku jest kula ziemska, wokół kosmos i planety (wtedy jeszcze uznawano ich 9: Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun i P…?, „Podpowiedz?” „Jak nazywa się pies Myszki Miki?” …”Guffi?”- sondaż uliczny w TV). ‘Puszcza się’ metalową kulkę, a ona krąży wokół i wpada do dołka z odpowiednia liczbą punktów. Czasem ujemnych. Jest też Telegra – takie pierwsze ‘memory’ z postaciami z dobranocek ze Studia Filmów Rysunkowych w Bielsko-Białej – Reksiem, Pampalinim i Kangurkiem Hip-Hop. M wymyśliła też wersję do grania samodzielnie – zawsze potrafiła sobie zorganizować czas. Rozdziela pary, jedną część układa w szeregu na stoliku, a następnie z drugiej dokłada pod spodem obrazki, też w szeregu. Później odwraca i sprawdza ile udało jej się ułożyć par – odkłada je i gra, dopóki wszystkie karty nie znikną. Wiele lat później nauczyła inne dzieci tej zabawy. Spodobała im się. Może mogłaby ją opatentować? Nie mogąc się doczekać na podarki bożonarodzeniowe, wraz z rodzeństwem płatali sobie psikusy – owijali ładnie pudełka w kolorowy papier i budzili siebie nawzajem, wykrzykując radośnie, że już są prezenty. Przeszukiwanie szafek przed świętami (gdy już aniołki odleciały z jej dzieciństwa) przypłaciła kiedyś upadkiem na ‘cztery litery’ ze stołka postawionego jeden na drugim. Upadkiem i urażeniem kości ogonowej. Co nie powstrzymało jej przed ‘sznupaniem’ w następnych latach. A te bombki na choince! Najładniejsze były trzy mikołaje- jeden miał czerwoną czapkę, drugi różową, trzeci złotą. I mieniący się brokatem bałwanek. I te wszystkie pojedyncze egzemplarze – wklęsłe z cudnymi, misternymi wzorkami! Łańcuchy z papieru kolorowego, do tego rozkładana szopka, chyba z Niemiec – coś pięknego! M przenosiła się wraz z nią do Betlejem. Za gwiazdą betlejemską świecącą jasno na ciemnogranatowym papierowym niebie.

To są czasy, gdy zima jest taka, jak ją pięknie namalował M. Kwacz w Literach. Na osiedlu M są fajne górki – dzieci zjeżdżają z nich na sankach i nartach. Do domu wraca się po kilku godzinach, z rumianymi licami, zziębniętym i przemoczonym, zwłaszcza jeśli chodzi o stopy – tu nie pomagają nawet buty Relaks. Ale nie choruje się z tego powodu.. Na osiedlu często organizowano kuligi – sanki przyczepione do samochodu mknęły między blokami. Sztuką było nie wywrócić się i nie spaść. Zabawa była tak przednia, iż zdawało się nieraz, że gdzieś obok przemyka sama Królowa Śniegu w swoich pięknych ogromnych saniach, zaprzężonych w białe konie.

W pobliżu bloku rośnie ‘lasek’ – fantastyczne miejsce na zabawy, zwłaszcza w chowanego. Kto się bawi? Palec pod budkę , bo za minutkę budka się zamyka… Stawało się z zamkniętymi oczyma przy rozłożystym drzewie i liczyło: (…) jedyna, dwana, trzyna… Lasek to w istocie tylko kilka starych dębów i krzaków. Całe Sherwood! A propos – jest weekend, choć wtedy tak tego nie nazywają. M zjeżdża windą na niższe piętro do swojej koleżanki G. Wybiera się na Robin Hooda ‘w kolorze’. Najlepszego z najlepszych – z Michaelem Praedem w roli głównej (wszystkie kolejne ekranizacje to profanacja). Już sama czołówka filmu – cudna mistyczna muzyka i człowiek w kapturze – Rooobin, the Hooded Man… – sprawiała, że dusza robiła
w środku fikołki. Rodzina M ma wtedy tylko czarno biały Helios – co i tak nie było najgorsze. Kiedyś w Wieczorze z wampirem Cezary Żak opowiadał, że jak był mały, to w domu nie mieli odbiornika i że nawet nie wiedział, jak taki wygląda, „Dopiero jak urodził mi się brat, to mama powiedziała że… ”Że to telewizor?” wtrącił szybko i bez namysłu W Jagielski.

Później M i G będą też oglądać drugą serię, z Jasonem Connerym, i mimo, że to już nie to samo, to serial wciąż broni się swoim klimatem i kiedy w ostatnim odcinku ‘biały’ Robin żegna się z Marion – M rzewnie płacze. Nagrała sobie ten odcinek na kasetę magnetofonową i słucha. (tylko ‘audio’) Nothing’s forgotten. Nothing’s ever forgotten… Wiele lat później, dzięki Internetowi, włącza serial swoim dzieciom – ‘chwyta’ – mimo, iż są już po Władcy Pierścieni – to chcą oglądać i to nie raz. Prosimy, chociaż pół odcinka! (Bierki też chwytają i oczywiście Eurobiznes! Znów każdy chce mieć Wiedeń lub Innsbruck.)

Z rozrzewnieniem i współczuciem dla samej siebie wspomina to długie czekanie na kolejny odcinek. W wielkim napięciu, z obgryzanymi paznokciami. Powrót do Edenu, Stephanie Harper poszarpana przez krokodyla, Niewolnica Isaura przypięta do pręgierza, Szogun, Północ-Południe, podglądana ukradkiem Pogoda dla bogaczy, po której miała koszmary senne. Nie było powtórek czy zatrzymania akcji. Nikt nawet wtedy nie marzył o maratonach serialowych. Za to M często wyobrażała sobie, że gra w filmie, sama wymyślała fabułę, lub odgrywała te, które znała: np. w nowych śnieżnobiałych tenisówkach tańczyła jak Jennifer Grey z Patrykiem Swayzem – tak jej się przynajmniej wydawało, podobne jak z jazdą figurową na łyżwach – do dziś więcej dzieje się w jej głowie niż w rzeczywistości. Zawsze lubiła zamykać się w pokoju i ‘odstawiać balety’, choć brakowało tam przestrzeni, ale udawała wtedy, że jest jak córka Meggie z Ptaków ciernistych krzewów, która tańczyła w stodole.

Mała M organizuje też z G kino. Mają rzutnik i wyświetlają bajki na dolnej części białych drzwi: Farbowany lis, Trzy świnki, Kwiat paproci, Wędrówki szyszkowego dziadka, Panienka z okienka, Zabłąkany kotek… Trzeba uważać, żeby nie przegrzać rzutnika, bo można urwać film. Później dorosła M wyświetla bajki swoim dzieciom. Podobają się. Bardzo. Z G grały też często w Mastermind czy makao lub bawiły się w sklep, bo G miała super kasę zabawkową z Pewexu. Zachwycały się Modern Talking i Shakin’ Stevensem. (Ten teledysk ze statkiem! ). Poza tym G podkochiwała się w George’u Michaelu, a M w Limahlu. (nieświadome ich preferencji, gdyby były starsze obydwaj złamaliby im serca). Rodzina M często spędzała niedziele w Katowicach. Był przemarsz obok Kopalni Wujek. Były kryształy u cioci. W niektórych plastikowe owoce. Na talerzach dymiące kluski śląskie i rolady. Do tego modra kapusta. Boskie! Albo bigos. Dużo bigosu. Rivers of Babylon.

Najlepszy, długo wyczekiwany dzień w roku, to Śmigus-dyngus, kiedy to woda leje się strumieniami klatkami schodowymi i z mieszkań. Korytarzem. Nikt się nie oburza. Oblewają się i dorośli i dzieci. Woda leje się strumieniami całym osiedlem. Nawet z okien. Jak dopisze pogoda, to M przychodzi do domu się przebierać kilkanaście razy. Ubrania wykręca się i wiesza na balkonie. Pełnia szczęścia. Kiedyś, wracając z kościoła, M nie chciała jednak ‘zmoknąć’ i uciekała przed grupą chłopaków z butelkami i wiadrami z wodą. Podbiegła do starszego, eleganckiego pana, chwyciła go pod ramię, a on najpierw się zdziwił, ale potem zaśmiał, zrozumiawszy, i odprowadził ją pod blok. Zabawa z wodą trwała dłużej. Do szkoły przynosiło się strzykawki, które na przerwie napełniało się wodą. I w trakcie lekcji można było kogoś ‘delikatnie’ skropić. Blok daje wiele możliwości, np. na zabawę windą – jedno trzyma, drugie dzwoni do drzwi jakiegoś mieszkania i potem uciekają, albo jedno trzyma drzwi od klatki schodowej, drugie dzwoni i uciekają. Wstyd się przyznać, ale było fantastycznie! Szalony pęd w dół, przeskakiwanie po kilka stopni i obrót – swoisty piruet w powietrzu – z rękami na barierce. Euforia jakby się obrabowało bank.

Nadchodzi sobota rano, bardzo ważny moment, kiedy to wyrusza się na łowy – obchód od kiosku do kiosku w poszukiwaniu Zielonego Sztandaru lub Dziennika Zachodniego – bo będzie plakat Kajagoogoo, Wham, Kim Wilde, Sandry czy Judas Priest, (którego M akurat nie słucha, ale ciekawie wyglądają). Za takim skarbem potrafiła obejść niemal całą Pszczynę. Pamięta tę radość, gdy się wreszcie udało. I krokodyle łzy, i niedowierzanie, gdy już jednak inni potworni ludzie wykupili wszystkie egzemplarze. Ból był większy niż przy nadepnięciu bosą stopą na LEGO. Taki plakat to był luksus, ale M przeglądała też z wypiekami na twarzy czarno-białe gazety ze zdjęciami jak obrazy z ziaren maku, gdzie twarz można było dostrzec dopiero z dystansu. Fatalna jakość, a przecież tak cieszyły. Jak to zdjęcie Gary’ego Linekera, jej ulubieńca od pamiętnego hat tricka na mundialu. Tak, tak – nieładnie, wiem, ale była mała. A że to jej zostało, ta Anglia, to inna sprawa. Na cały esej. Później były też plakaty z Bravo. Inna jakość, błyszczący papier, powiew zachodu. Wind of change…M kupuje też Świat młodych. Jest niebieski, zielony i żółty. Wnosi tyle koloru w jej życie. Pamięta ferie zimowe i babcię cerującą skarpety naciągnie na tłuczek do ziemniaków. Piękny wzór w kratkę. W przewie między cerowaniem babcia też czyta Świat Młodych. Najbardziej podobały jej się te opowiadania na końcu. Szkoda, że nigdy nie miała okazji przeczytać ciągu dalszego. Jednej jedynej zimy do Pszczyny po feriach odwiózł ich dziadek. A później woził ich na sankach po mieście. Ach! To było lepsze niż osiedlowy kulig!

M oglada Dempsey i Makepeace na tropie. Ma nawet epizod z taką fryzurą. Dość śmiałą wtedy- z tyłu krótsza, z przodu dłuższa. Jednak szczyt odwagi to pokazała jej przyjaciółka A, która dała sobie ściąć swoje piękne, gęste włosy na króciutko – według zdjęcia, które wynalazła M,
a której zabrakło kurażu na tak drastyczny krok. Ale A to A, najlepsza przyjaciółka na świecie! Z nią można było i dalej można konie kraść. A konkretniej agrest. Ale o tym ciii. (Najlepszy rósł na działkach. Tam, gdzie był zaczarowany świat z minidomkami i miniogródkami jak dla krasnali).

Wśród skarbów M jest komiks Tytus Romek i A’Tomek i seria z Thorgalem. Pięknym Thorgalem, dla którego to ona jest Aaricią. A jak! Później podkochuje się w Atreyu
z Niekończącej się opowieści! Jej ulubione miejsce to Biblioteka Publiczna ‘Nad stawem’, gdzie wypożycza głównie baśnie i bajki. Odkrywa inny świat. Przez jej ręce i serce przewijają się min. Apolejka i jej osiołek, Przygody Filonka Bezogonka, Szewczyk Dratewka. Baśnie braci Grimm, Andersena, Baśnie z dalekich mórz i oceanów, Zajączek z rozbitego lustra. Pamięta tamte regały i zapach książek. Pamięta ilustracje, zwłaszcza J. M. Szancera – same one wystarczały za opowieść, bo były tak bajeczne! Wyprawy tam to były ekspodycje po przygody. Przechodzenie przez Złotą Bramę. Do Domu pod kasztanami, gdzie w ogrodzie chowa się Kolczatek. Sąsiad milicjant, jadąc do Tychów, zawsze pukał i pytał czy kupić nam jakieś bajki jak będą (wtedy to był deficytowy towar) – Tak tak, nieważne jakie, kup! Brzechwa dzieciom, Kozucha Kłamczucha, nic nie jadłam, nic nie biłam ,cały dzień bita byłam, O małym wędkarzu i wielkim leszczu – przepiękna opowieść, prawdziwy wyciskacz łez i wiele innych, zwłaszcza niezapomniane Poczytaj mi mamo, Seria z wiewiórką, Miś i Świerszczyk.

Do szkoły M chodziła na dwie zmiany, dlatego często do domu wracała po ciemku – zwłaszcza zimą. To miało swoje uroki – nacieranie śniegiem. Były też bitwy szkół: osiemnastki i jedynki. Na kije lub śnieżki. Na serio lub na żarty. Krążyła wtedy miejska legenda o czarnej wołdze i o ubranych na czerwono trollach w lesie. Kiedyś wybrali się tam odważnie grupką przyjaciół. I jak tylko w oddali zobaczyli fragment czerwonego materiału zahaczonego o gałąź drzewa, to uciekali gdzie pieprz rośnie. Z lasu ma też bardzo miłe wspomnienia – wypady cała rodziną, zwłaszcza w niedzielę, tata rozpalał ognisko, smażył ryby, grali w badmintona. Kiedyś w lesie, jeszcze w Paprocanach – dzielnicy Tychów, gdzie pomieszkiwali, czekając na wybudowanie bloków w Pszczynie, M bała się przeskoczyć przez rów i tata ją delikatnie przerzucił. A potem musiał nieść na ‘barana’ do domu bo skręciła kostkę. I na osłodę kupiono jej pluszowego pieska. Czerwonego w liście! Nieraz z Paprocan przyjeżdżali ‘doglądać’ budowy bloków. A kiedy się wreszcie wprowadzili, to w małym pokoju za kaloryferem dzieciaki znalazły wetknięte czarno białe gołe zdjęcia. Raczej nie pokazały ich rodzicom. M bardzo bała się wyjść na balkon, trzymała się progu i wystawiała pomału najpierw jedną nogę potem drugą, była przekonana że gdy tylko puści próg i stanie, balkon runie w dół. W tych pierwszych latach w bloku, M, pod opieką wujka, który przysnął ‘na chwilę’, pięknie i dokładnie umyła mamie ogórki mydłem.

W bloku każdy ma swój kawałek korytarza, za który odpowiada i sprząta, M i A mieszkały obok siebie wiec ich był dość spory. Często bawiły się tam lalkami i pluszakami. Kiedy były większe, na klatce schodowej M udawała Limahla i śpiewała Too shy, a A musiała słuchać. I się zachwycać. I domagać bisów. M od małego lubiła muzykę. Choć nie zawsze od razu się na niej poznawała. Oglądała Wideotekę i Przeboje dwójki. Oburzała się Piosenką młodych wioślarzy na pierwszym miejscu – Jak to? To się ludziom podoba? Co to jest? Jakieś ‘ojojojojojojojoj’? To chyba żart! Albo ten jakiś Cohen – Dance me to the end of night? Dla starych dziadków – ‘Nana nana nana’? Przecież jest Dire Straits – Money for nothing, jest A-ha – Take on Me. Jest Ghostbusters! No i później The Final Countdown ‘Turururu tutututururu’! Billie Jean… Później mama kupiła jej kasetę Glenna Medeirosa- dla jednej piosenki Nothing’s gonna change my love for you, która często rozbrzmiewała wtedy z okien na osiedlu.

Jest przerwa, M siedzi na szkolnym korytarzu i przegląda z koleżankami pocztówki, które każda trzyma w specjalnym pudełku, podzielone na kategorie – miasta, kwiaty, bajki, święta itd. Raz jakieś licho ją podkusiło, żeby się ‘wymienić’ na te ładniejsze, trójwymiarowe i zagraniczne, no a potem gdy w domu to się wydało to była awantura i M musiała iść ‘odmienić’. Kartka na imieniny od cioci to kartka na imieniny od cioci, nieważne, czy ładna, czy nie! Mama kupowała jej też serię z dziewczynkami (głownie D. Muszyńskiej-Zamorskiej), którymi to M wykleiła całe drzwi swego pokoju. Zbierała też opakowania z czekolad! (a potem kody kreskowe, zwłaszcza te zaczynające się od 4). I obrazki z gum – Donald czy Turbo, do dziś pamięta ten słodki zapach. Do prostokątnego, sztywnego tornistra M wkładała Kredki z Misiem Uszatkiem, Zeszyt Papierów Kolorowanych, niebieskie cienkie zeszyty lub grube, brązowe ‘bruliony’, gumę arabską w słoiczku, strugaczki z żyletką (!), chińskie piórniki -plastikowe pudełeczka z obrazkami, a w nich pachnące gumki. Wtedy ‘Made in China’ czytało się tak jak było napisane i znaczyło ‘najlepsze’. Powód do dumy i zazdrości. Prawdziwe ‘Wow’. W tornistrze w przegródce było też pióro na atrament, który kiedyś wylał jej się i zniszczona została książka ze szkolnej  biblioteki, Czarna owieczka J. Grabowskiego. M ponaklejała kawałki papieru na granatowe rogi. I kiedy przyniosła ją zwrócić, pani bardzo krzyczała. Przy wszystkich. Ona zanosiła się płaczem. Jak pani ochłonęła, to powiedziała, że widzi, że M próbowała ratować książkę, ale i tak musi ją odkupić. Na przerwach gra się w gumę. Chłopaki stoją – ‘trzymają” a dziewczyny skaczą. W szkole i przed blokiem grają też w kapsle na krawężnikach. Każdy kapsel ma inną flagę w środku. Ach, co tu tłumaczyć!

Przepraszamy za usterki – śnieżący ekran, który likwiduje się uderzaniem dłonią z góry w telewizor. I wtedy witały nas Krystyna Loska, Bogumiła Wander czy Jan Suzin. Albo Piątek z Pankracym, Teleranek czy Pan Tik-Tak. Był też Kaczor Donald, Myszka Miki. Rozbawiał ją do łez Charlie Chaplin, chociaż był czarno-biały, i Flip i Flap. No i Louis de Funès oczywiście też. Bohaterowie M to także Winnetou – z twarzą Pierre’a Brice’a, Pippi, Kapitan Kloss, Czterej pancerni. I pies, pies też.

Jest w drugiej klasie, jest listopad. Ogłada Colargola. Ale niewiele widzi. Obraz rozmazuje jej się – ma 40 stopni gorączki. Była leczona na anginę, ale okazuje się że to wirusowe zapalenie opon mózgowych. Dostaje wysypki. Prosto z przychodni karetka zabiera ją do szpitala w Tychach. Spędza tam miesiąc. Była punkcja w kręgosłup, trzy razy. M zaciska zęby i ręce. Pielęgniarki są zdziwione, że nie płacze, chwalą, że jest tak dzielna. Są kroplówki, igła na ‘stałe’ wbita w lewą rękę bo na prawej nie ma już miejsca, całość usztywniona deseczką i owinięta bandażem. Pierwszą noc była sama na sali, chciała do łazienki ale nie miała jak zawołać żeby ktoś ją ‘odpiął’. W końcu przysnęła, przykucnięta pod łóżkiem. W mokrej piżamie. Jak już czuje się lepiej, chodzi do szpitalnej szkoły. Uczy się wierszyka na pamięć, robi górniczą czapkę na barbórkę, opiekuje się młodszymi dziećmi. Tata przywozi jej sok porzeczkowy w butelkach, ciemnych z różową etykietą. Ten smak! Raz nawet odwiedza ją koleżanka bloku. Ta z niższego pietra, G. Mama jest w domu z noworodkiem. Nie ma jak przyjechać. Od klasy M dostaje pięknie ilustrowane ‘Bajki z kobiałki’ z podpisami wszystkich kolegów i koleżanek. Z całego pobytu w szpitalu pamięta tylko jeden posiłek – zupę szpinakową, piękną, zieloną.
O okropnym smaku. Po tej zupie na długie lata zostało jej przeświadczenie, że szpinak jest ‘ble’. Kiedy jest już dorosła, odkrywa go na nowo. ‘Szpinakos bambukos’- jak mówią z dziećmi, taki, który wcinał sam Papaj. Teraz uwielbia szpinak. Ze szpitala wychodzi do domu 6 grudnia, na Mikołaja. Ma zrobioną na drutach przez mamę zieloną, wełnianą czapkę, na którą pada gęsty śnieg. Jest bardzo szczęśliwa. To najlepszy Mikołaj, jakiego mogła sobie wymarzyć!

„Dlaczego były za ciebie msze w kościele?” słyszy po powrocie. Później w maju M idzie do komunii w pięknej haftowanej sukience z Ameryki, którą zachwycają się obcy ludzie, gdy dumna maszeruje do kościoła. Dostaje od chrzestnej zegarek elektroniczny na łańcuszku do zawieszenia na szyi. Zgubi go za kilka lat na wycieczce szklonej – wpadnie do wody podczas spływu Dunajcem w Pieninach. Często sama ‘szyje’ z mamą ubrania: ona projektuje, fastryguje, a mama później zszywa wszystko na maszynie. Wymyślne bluzki z poszewek na poduszki, jedyne w swoim rodzaju sukienki z zasłon. Jeżdżą razem do Tychów do ortodonty. Lubi te ich wyprawy we dwie. Jest tam dużo sklepów. Pamięta autobusy, przystanki. Często strugi deszczu. Podobne do siebie szerokie ulice. Raz kupiły dla M katanę – czarną, długą.
I dekatyzowaną spódnicę! M marzy o komplecie na zimę – czapeczka z kangurkiem, do tego szalik. Najlepsza jest różowa. Mamie udaje się kupić taką, tylko ma trochę brzydsze kolory pasków – bez zielonego. Ale i tak M jest szczęśliwa. Prenumerują kurs j. francuskiego na kasetach.

W starszych klasach, kiedy miłostki są już poważniejsze,  wśród koleżanek i kolegów nagminne było popychanie się na przerwach na swoje sympatie. Niby niechcący. Krążył też zeszyt obarczony tytułem Złote myśli, który dawało się innym do wpisywania. Były tam nieistotne pytania typu ‘Jaki lubisz kolor?’ czy ‘Jaki jest twój ulubiony film?’ I te najważniejsze, przyprawiające o palpitacje serca: ‘Podaj inicjały dziewczyn/chłopaków, które/którzy ci się podobają’, ‘Kogo z klasy lubisz?’, ‘Czy ci się podobam’? Na szkolnych wycieczkach w autobusie kwitł filtr towarzyski. Były pamiętniki, które M trzyma do dziś . Na górze róże na dole fiołki my się kochamy jak dwa aniołki. czy Na ostatniej stronie wpisał się mąż żonie, nic nie narysował, bo obiad gotował…

M nosi granatowy fartuszek szkolny z białym kołnierzykiem. Lubi ten zrobiony na szydełku kołnierzyk. Nikt takiego nie ma! W czerwcu na długiej przerwie wymykają się do B, koleżanki która mieszka w pobliżu – na czereśnie. Wdrapują się na drzewo i napychają buzie, a potem kieszenie. Kieszeń przesiąkła owocami, będzie plama. Fartuszek jest długi, zakrywa ubranie więc nieistotne jest, w co się ubieramy. Raz A ‘zgubiła’ w łazience spódnicę i dopiero później się zorientowały, że jej nie ma. Tylko one. Tarzały się ze śmiechu. M pamięta ogródek przy szkole, który wspólnie z nauczycielami pielęgnowali. Obiady na stołówce, które wszyscy jedli. I zielnik – liście wklejane do zeszytu i opisywane. Na technice robiło się kanapki. Albo sałatki. Uczniowie pracowali w grupach, dzielili się przyniesionymi składnikami, później częstowali nauczycieli i siebie nawzajem. Było też wtedy straszne słowo – Czarnobyl. I picie jodu. Zdarzało się, że czasem szli w soboty do szkoły, nie pamięta tego dokładnie, ale raz ktoś puścił plotkę, że w telewizji będą Gwiezdne Wojny, więc nauczycielka włączyła im telewizor. Pamięta tylko czekanie w napięciu i śnieżący ekran. To jedyne co udało im się wtedy zobaczyć. Kosmos.

Jednego lata M pojechała na kolonie na Węgry – do Miszkolca. Te baseny! Soki z cytrusów
w plastikowych butelkach. I czekolada z orzechami, Afrikana, w pomarańczowym opakowaniu z palmą. Całe rzędy czekolad w sklepach! Pet Shop Boys, Sabrina, i Samantha Fox rozlegające się z głośników na otwartym basenie. Malowniczy, klimatyczny Eger z zamkiem, który wydawał się jak z baśni.

A pewnej zimy M z A wsiadają w pociąg do Zwardonia. Wysiadają na końcu świata. A na pewno Polski. Bajkowa siarczysta, zima, piękny górski krajobraz. Nie sądzę, że powiedziały rodzicom o tej wyprawie. Żyły w szczęśliwej erze bez komórek. Chyba miały termos z gorącą herbatą i kanapki. Raczej tak, w każdym razie powinny były wziąć. Nasyciwszy oczy widokiem gór, postanowiły wracać. Nie było jeszcze pociągu, a im było już zimno, zdecydowały się więc iść na piechotę do następnej stacji. Torami. W śniegu po kolana. Gdy jechał towarowy, uskakiwały w zaspy. Na następnej stacji stwierdziły, że przejdą jeszcze kawałek. Na tej kolejnej A już chciała zostać, M nie. Rozdzieliły się więc. M poszła dalej, A została i czekała na pociąg. A potem M co prawda zdążyła na czas, ale pociąg nie zatrzymał się na tej stacyjce. Mignęła jej tylko za szybą twarz zdziwionej A. M pobiegła szybko na przystanek autobusowy i złapała jeden, który jakimś cudem akurat jechał w tamtą stronę. I ponieważ pociąg chwilę stał na następnej stacji – to zdążyła! Do domu wróciły całe i zdrowe.

M mieli mamie i tacie kawę w młynku, co za aromat! Podjada przy tym ziarenka, rozgryza je
i żuje. Za kawą i innymi dobrami wystawali nieraz w długich kolejkach. Był też okres, gdy towar był na kartki. Wydzielany. Cukier, mięso, czekolada, alkohol… Pod blokiem jest karuzela. Metalowa. Są huśtawki. Metalowe. Pod nimi ubita twarda ziemia. Huśtają się na stojąco. Na siedząco. Do nieba. Trzeba tylko uważać, żeby nie spaść, nie przebiec obok, nie dostać w głowę. Najwyżej wróci się do domu ‘rannym’, jak kiedyś, gdy oberwała przypadkowym kamieniem i na schodkach od parteru aż po 6 piętro zostawały czerwone plamki – ślady jej nieszczęścia.

Na katechezę chodzili do salek na rynek, a potem tu, na osiedlu, do nowych,. Było fajnie, naprawdę fajnie. Lubiła obrazki do kolorowania z Jezusem. I nie tylko takie. Można było dostać wtedy w papierniczym takie zestawy w małych teczkach – |Obrazki do kolorowania kredkami – Reksio, ludowe – Beskid Śląski, czy najlepsze – niebieskie z takim niby krasnalem w czerwonej czapie i z dużym nochalem i pędzlem w ręce na okładce. Wyciągam z szuflady piękne chusteczki do nosa – M sprawiało przyjemność ich prasowanie, z namaszczeniem wygładzała żelazkiem te duże kraciaste i te małe dziecinne, zwłaszcza taką z osiołkiem na którego grzebiecie siedział zajączek. Później wyszyła ten obrazek, a raczej wydziergała razem z bratem specjalną, dużą igłą na szarym płótnie, wyglądało to podobnie do dywanu – nauczyła ich tego sąsiadka. Wydziergali też obrazek do filmu animowanego Mali mieszkańcy wielkich gór – przedstawiał Dżekiego i Nukę. W szkole też robili takie prace i serwetki za pomocą wełny naciąganej na gwoździki, powstawały piękne wzory. W domu do dziś są zrobione przez nich zielona i fioletowa. M gustowała w robótkach -robiła na drutach swetry i szaliki. W Pszczynie ‘na rogu’ przez wiele lat był jej ulubiony sklep, Cepelia.

Wspomnień jest więcej, ale herbata powoli stygnie, więc jeszcze wrzucę kilka słów zaklęć, od których motylki w brzuchu latają: pieczątki ze zwierzętami, skok przez kozła, herbata w szklance z koszyczkiem, malutkie telewizorki do których się przykłada oko i kręci malutkim pokrętłem z boku, czerwona maść z kotem – rozgrzewający specyfik z Chin, solniczka pomidor, lizak kogut – czerwony, Bobo Frut, Vibovit, ciepłe mleko w kubku z napisem ‘mleko’, proszek do prania Cypisek, mydło Zielone Jabłuszko (ten zapach!), prodiż, syfon, goździki z kwiaciarni na osiedlu na dzień nauczyciela lub koniec roku szkolnego, czasem też frezje, kisiel domowy – z G bawiły się w ‘spadnie, czy nie spadnie?’, unosząc łyżeczkę z kisielem do góry, (kiedy nie było jeszcze wybudowanego nowego kościoła, to z balkonu z innymi dziećmi patrzyli na samochody dojeżdżające do skrzyżowania i bawili się w „skręci, czy nie skręci?”), były słone ogórki ze sklepu ‘nad stawem’ (nad którym była ‘jej ’biblioteka) – prosto z beczki – palce lizać. Tamte lata smakują też ptysiami od Brzęczka i lodami od Szendzielorza lub tymi z rynku! Zapiekankami z uliczki w centrum lub na dworcu kolejowym w Tychach. Warto było wsiąść do pociągu byle jakiego, byle jak (czytaj ‘na gapę’) i przejechać te 2-3 stacje tylko dla tych zapiekanek. Oczywiście z A. Oczywiście bez wiedzy rodziców. Były pochody pierwszomajowe, długie i nużące ćwiczenia do nich na boisku szkolnym, wpłacanie oszczędności do SKO,  Wesołyje Kartinki, zabawki, które dostawali z ZSRR, Przygody Elektronika, Fantomas, szary harcerski mundurek z niebieską chustą. Była ufność w to, że kiedy świat jest złym Rumburakiem, wystarczy zaczarowany pierścień i można stać się niewidzialnym. Lub uwierzyć, że się jest piękną i dobrą Arabelą. Blokowe dzieci z kluczami na szyi. Wolne i szczęśliwe. Chodziliśmy po budowach, czołgaliśmy się w betonowych rurach, A raz rozcięła sobie piętę o siatkę ogrodzenia (albo stłuczoną szybę? Albo jedno drugie?). Przez pewien czas w pobliżu ‘lasku” była sadzawka, chcieliśmy się w niej kapać, ale jak tylko zobaczyliśmy kijanki to uciekaliśmy z piskiem ociekając wodą – oczywiście gdzie pieprz rośnie. Prześladowały nas potem w snach te małe, czarne, obślizgłe paskudztwa.

Biblioteczka większej M to Tajemniczy ogród, Serce, książki H. Ożogowskiej czy M. Musierowicz, Wakacje z duchami, Dziewczyna i chłopak, Szósta klepka, Inna, Ten obcy, seria Portrety: Maciek, Grażyna, Maja, Irmina itd. Przeczytała wszystkie „Tomki”. Z wypiekami na twarzy. I Złoto Gór Czarnych, dzięki któremu pokochała Indian. Później, z mniejszymi rumieńcami ale też, przeczytała „Anie”. Wiadomo skąd. Większa M na targu kupuje kasety magnetofonowe, przeważnie podróbki z logo Takt. Kasetę, która wciągnął magnetofon ratuje się taśmą i przewija na palcu lub na ołówku. M odtwarza muzykę na wspaniałym radiu Kasprzak. Kiedy jest mniejsza, eksploruje teren osiedla i domków jednorodzinnych, tam gdzie jej szkoła, osiemnastka. Później rynek i park. Na schodach pałacu czyta książki, później uczy się do matury. Mój dom to mój zamek, mój zamek to mój dom. Nastaje era koralików z makaronów, jarzębiny, kasztanów, żołędzi, zasuszonych i pomalowanych ziemniaków. Jest walkman na uszach i spacery po całej Pszczynie, którą przemierza wzdłuż i wszerz. W nocy i w dzień. Kolorowe spódnice do kostek plączą jej się o nogi, a włosy płukane rumiankiem powiewają swobodnie.

Są podróże. Już sama jedzie do babci na wieś na południowy wschód lub do cioci – na południowy zachód. O tym, że zajechała bezpiecznie rodzice dowiedzą się za kilka dni z listu, który wrzuciła do czerwonej skrzynki pocztowej. U cioci przesiaduje w ogrodzie z widokiem na Śnieżkę lub w zabudowanym balkonie tuż nad drogą w stronę Jeleniej Góry. Jest tam fotel przy oknie i biblioteczka. Czyta Wyspę Skarbów i inne książki. Jest lato, upalne, słoneczne. La Isla Bonita. Pieszo wędruje z Kostrzycy do Kowar. Kupuje tam jaskrawe sznurówki i gumki do włosów – ostry róż i ten drugi kolor, seledyn. Szpanerskie. Kupuje czarno-białe zdjęcia Limahla. Idzie do kina na Neverending story. Raz w zimie jest tam z tatą. W Kowarach nabywają dywan, który pociągiem zawiozą do Pszczyny. Prawdziwy puszysty dywan. Mieszkanie cioci jest tajemnicze, pełne zakamarków, komórek, tajnych przejść, mieści się w poniemieckim domu pełnym przybudówek. W pobliżu jest piękny zabytkowy szpital Bukowiec. M jeździ autobusem do Jeleniej. Odkrywa miasto, w którym przyszła na świat (w szpitalu w Cieplicach). Bardzo jej się tam podoba – ten rynek, ratusz, krużganki! Jest zafascynowana festiwalem teatru ulicznego.

16 letnia M wybiera się autobusem do Paryża. Z Janis Joplin na uszach. Po powrocie, za wiersz Paris dostaje szóstkę z francuskiego. Kiedy na lekcji opowiada, że była na Père-Lachaise, pani się ożywia i pyta ‘Odwiedziłaś grób Chopina? Nie… Jima Morissona. To era Voo Voo, floty zjednoczonych sił. Do końca świata i jeden dzień, Dżemu i The Doors. Era Wodnika. M jedzie do Spodka na Ryśka Riedla. I na Metro. Na dworcu w Katowicach, niezapomnianym Brutalu natykają się z D – przyjaciółką, z która siedziała 4 lata w jednej ławce w LO na biegnącego J. Józefowicza. Ale czas spędzony w Chrobrym i przyjaźnie z tamtych lat to inna historia. A potem pojawiła się telewizja kablowa i MTV. Najlepsza muzyka na świecie, zwłaszcza unplugged i kasety video. M brzdęka na gitarze, gdy nikogo nie ma w domu, nagrywa swoje piosenki. Po latach niektóre z nich zaśpiewa na swoją melodię Mahen. Wraz z MTV nastaje czas Nirvany, REM i Pearl Jam. Teraz M najchętniej tańczy do Hair czy Jesus Christ Superstar. Ale to już też inna historia. Idę do kuchni, podjadam oponki serowe i sernik z ciemną kruszonką, którą wydłubuję ukradkiem po kawałku, aż niewiele zostaje. Patrzę w lutro. Widzę ja, pyzatą, obciętą na pazia. Choć zawsze chciała mieć długie włosy, ale jej cienkie piórka nie wyglądały dobrze spięte w kucyki i obwiązane kokardą. Było sobie życie. Ach było…Był Wodnik Szuwarek, Rumcajs, Krecik, Makowa Panienka, Ahoj! Zaczarowany ołówek, zaczarowany długopis, klawiatura, którymi można przywrócić to co było wczoraj. Tak, wczoraj. I jest cały czas. W środku. Nothing’s forgotten.

Ta noc jest tak przenikliwa że mimo kota drżę. A kiedyś po prostu był jakiś Pośpiech
i Powieczerzy i sen… Zabierz mnie tam, Nacudjo nasza! (MP).

a

a

a

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

a

Magdalena Podobińska urodziła się w zachodnio-południowej Polsce, dorastała w środkowo-południowej części kraju, obecnie mieszka wraz z rodziną na południowym-wschodzie. Wszędzie tam czuje się dobrze, niemniej gdyby miała, chętnie nosiła by T- shirt z hasłem I love Gdynia.
Jest nauczycielem j. angielskiego i francuskiego. Pisze dla dorosłych i dla dzieci. Bierze udział w cyklicznych Przeglądach Twórczości Nauczycieli w Muzeum Ziemi Leżajskiej.
Ma na swoim koncie mniejsze i większe sukcesy literackie, znalazła się też w kilku antologiach, na Brackiej, na Zamku w Cieszynie czy w radiu Poznań.
Nie wyobraża sobie życia bez muzyki. Poza tym czasami rysuje, maluje i pstryka zdjęcia, które często jak mówi ‘podkręca’ by pokazać entuzjazm z jakim mimo wszystko patrzy na życie.

W listopadzie 2021 ukazała się jej debiutancka książka poetycka Ocalały karp pod redakcją  Jadwigi Maliny, wydana przez Krakowską Bibliotekę Młodych Stowarzyszenia Pisarzy Polskich pod red. Miłosza Biedrzyckiego i Michała Zabłockiego.

Więcej na stronie:  https://www.facebook.com/magdalenapslowaobrazymoje

PODZIEL SIĘ