Proza współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Głód
Justyna Hrycyk

Najadłam się strachu. Całe tony, tłuste i ciężkie, przez lata. Uzależnienie nie wybiera, można jednak wybrać uzależnienie. Tym gorzej, jeśli jest to rzecz naturalna: każdy czasem musi jeść i się bać. Jednak ja postanowiłam pójść o krok dalej; ja, dziecko chorowite, małe i słabe, z wątłymi członkami i bladą twarzą, kachektyczna i kaleka córka straumatyzowanych komuną rodziców, postanowiłam przeżyć. Odżywienie było tu rzeczą kluczową, aby więc zmaksymalizować swoje szanse: po prostu wpierdalałam. Kompulsywnie, bez opamiętania. Z tygodnia na tydzień obserwowałam jak mój brzuch, biodra i pośladki, coraz pełniejsze i pulchniejsze, stają się delikatne i miękkie. Gorycz rozczarowania piekła mnie w gardło. Okrutne! Mimo wzrostu czułam się jeszcze bardziej podatna; zyskałam co prawda pewną amortyzację, wynikała ona jednak z opatulenia w warstwy, z ukrycia. Nie potrafiłam podnieść rąk, aby osłonić twarz przed ciosem, nie potrafiłam unieść nóg wystarczająco wysoko, by nie potykać się wciąż o niezliczone kłody na mojej drodze. Wszystko na nic. Choć bardzo chciałam odwrócić wzrok, wybór był coraz bardziej agresywny i natarczywy: zostać w uwitym pieczołowicie kokonie i przeżyć śmierć lub wyjść i skonfrontować się twarzą w twarz z ewentualnością… Na samą myśl ogarniały mnie mdłości, krew odpływała z nalanej twarzy, przed oczami błyski mieszały się z mrokiem. Nigdy w życiu! Do tej pory świat dział się w mojej głowie, tak miało pozostać, śmiało. Jednak traciłam kontury. Rozlewałam się coraz bardziej, skóra topiła się, receptory ewaporowały, wnętrze wyciekało. Uryna mieszała się z potem, pot z krwią, krew ze łzami, łzy z żółcią, żółć z kałem, kał ze śliną i płynem mózgowo-rdzeniowym. Było mi wszystko, jedno i to samo. To był ostatni moment, właśnie wtedy, kawałek brokatu zawirował mi przed źrenicą, po czym wbił się w spojówkę dolnej powieki w lewym oku. Ostatni przebłysk świadomości, dyskomfort i ból, ulga. Ostatni pierwszy moment, w samą porę, jak pierwszy śnieg w wigilię Bożego Narodzenia. Nie miałam wyjścia, ono było przede mną, po prostu istniało. Wzruszenie ścisnęło mi gardło, wiedziałam, że nie ma odwrotu, poczułam skurcz, pochyliłam głowę i zwymiotowałam wszystko, do ostatniej kropli. Po czym wyprostowałam się, w końcu kompletnie pusta i po raz pierwszy, chwiejnie i pewnie, stanęłam na własnych nogach.

.

.

Justyna Hrycyk

.

Justyna Hrycyk (1997)

Mieszka, studiuje, pracuje, parzy herbatę, pisze, slamuje, spaceruje, pedałuje. Do tej pory publikowała swoje teksty w „Helikopterze” oraz na łamach „WydawnictwaJ”. Ulubiony cytat: „Wszystko wszędzie naraz”. Głównie (lecz bez wyłączności) we Wrocławiu.

PODZIEL SIĘ

Do góry