Perforacja, właściwie zaczęło się od tego. Miałam wprawdzie do wyboru pęknięcie, przedarcie, przerwę, przetarcie, rozstęp, rysę, szczelinę, szparę, wądół, wgłębienie, wlot, wydrążenie, wykrot, wyłom, ale perforacja brzmiała wyjątkowo. Per-fo-rac-ja. Do skandowania na stadionach piłkarskich, nowy zapach L’Artisan Parfumeur, pseudonim artystyczny. W takcie na cztery czwarte, gdyby na sylabę przypadała jedna ćwierćnuta, perforacja wypełniałaby cały takt.
Najgorszy był pierwszy dzień, cała hala zalana czymś białym i moje spraw Panie, żeby to była mgła, albo para wodna, ewentualnie talk Johnon’s baby. Ale to nie była mgła, ani para wodna, tym niemniej talk Johnson’s baby. Pył gumowy śmierdział siarką, spalenizną, stęchniętą podłogą przetartą starym mopem bez kwiatowych detergentów. Sztynk nieumytych, spoconych ciał mieszał się z fetorem oddechów. Takich prosto z żołądka, kiedy długo się nie je, kiedy zapomina się o piciu. Zwymiotowałam do niebieskiego pojemnika tuż przy alejce oznaczonej czerwoną taśmą. Najordynarniej na świecie puściłam pawia w strefie odkładczej. Haribo zadzwonił po panią Henię, a ta zebrała resztki mojej treści żołądkowej do porcelanowej filiżanki, pomagając sobie przy tym różową szmatką z mikrofibry. Sprzątaczka nie przyniosła wiadra, bo jak mówiła – nie było tego dużo.
– Proszę panią, proszę coś powiedzieć o tym, tam, no, jak tu pisze, zainteresowaniu muzyką klasyczną, że jaka to się tak szczególnie podoba?
– Niezwykle cenię wczesną operę wenecką skupioną wokół teatru San Cassiano, ten charakterystyczny rec…
– Aha, ja też kocham operetkę, gęsiej skórki dostaję jak tego, no, Paparottiego słyszę, z żoną na różne, tego, iventy chętnie chodzimy, takie u nas koncerty organizują raz w roku z tymi, no, hitami z muzyki filmowej. Muzyka filmowa jest przepiękna, przepiękna. Te meloooodie. Jak to szło, ta fujarka, czy jak mu tam, z tym chyba De Niro, nie, to był Irons, z tego, no, o tym misjonarzu.
– Temat grany przez obój w Misji ze ścieżką dźwiękową Enio Morricone?
– Taaaa, przepiękna piosenka, przepiękna! No, a ta, literatura, to, że tego, że jakie książeczki by pani poleciła? Takie, no wie pani, ambitne, ale nie za ciężkie.
– A coś z klasyki, może Hašek?
– Ptasiek? Żona już chyba czytała. Zresztą dobra, bo my tu gadu gadu, a tu czas ucieka, a robota czeka – trochę frenetycznie zaczął przekładać kartki mojego CV. – Pani widzi, że rym idzie? – dodał z nadęciem w głosie.
– Rzeczywiście – rozbawiło mnie to częstochowsko-gramatyczne rozochocenie, popatrzyłam w okno, żeby powstrzymać salwę śmiechu, która czaiła się w gardle już od początku rozmowy.
– Tu widzę z doświadczonkiem kiepściutko, ale dobre szkoły pani pokończyła, nawet stypendium naukowego uświadczała. Ja, w każdym bądź razie mam nosa do ludzi, ja to tak umiem człowieka przeniknąć. Jak ten rentgen – rekrutant w głośnym rechocie z trudem hamował się przed obnażeniem brakującej czwórki w uzębieniu. – Priorytet to osobowość kandydata. Pani pobierze ubranko, sejfti buciki, okularki i na pierwszą halę się zgłosi na praktyczne szkolonko. Do pana Marka Kata. A tak nomen omen, pani wie, czym my się zajmujemy, tak właściwie?
– Poniekąd.
– To pani wie czy nie? Nieważne, ludzi brakuje, niech już pani idzie.
Do szkieł wystarczały dwie chusteczki. Zanim lądowały w koszu, przecierałam nimi szybki obu telefonów komórkowych, plus kolejna czysta dla zwiększenia efektu. Potem dwa psiknięcia w klawiaturę płynem antyseptycznym, dla zwiększenia efektu chusteczka dezynfekująca powierzchnie o zapachu zielonego jabłuszka. Na płytę biurka schodziły trzy płaty włókninowe nasączone alkoholem o działaniu bakteriobójczym i grzybobójczym, skuteczne wobec wirusa HIV, do rąk woda utleniona, ekran komputera chusteczka cytrynowa, słuchawka telefonu stacjonarnego spirytus salicylowy i ręczniki papierowe, baza dokująca ten sam spirytus salicylowy. Rytuał czyszczenia kończyło wyparzenie kubka wrzątkiem z czajnika bezprzewodowego. Wcześniej czajnik przepłukiwałam pod bieżącą wodą, a kubek myłam płynem do mycia naczyń. Gąbkę do kubka przynosiłam codziennie rano z domu.
– Wiesz, że się z ciebie napierdalają?
– Nie napierdalają, tylko naśmiewają. Naśmiewać się, ewentualnie drwić, kpić, nabijać się, naigrywać, natrząsać, stroić sobie ża…
– Ej, dobra, dość, bo jak wpadasz w cug, tych no, synonimów, to robisz się męcząca.
– Czasem nie mogę się powstrzymać.
– Mówią na ciebie Hollywood, wiesz? Że taka z ciebie paniusia od chusteczek, dezynfekcji i synonimów, wiesz? Co ci odpierdala z tym myciem?
– Nie odpierdala tylko…
– Dobra, wiem, czekaj, odjebuje. Albo nie, lepiej, czekaj, tak po hollywoodzku to będzie: odbija. No to co ci tak odbija z tym myciem?
– Jakoś lepiej się czuję ze świadomością redukcji liczby drobnoustrojów do bezpiecznego poziomu.
– Dżyzys! Ja myję ręce tylko po kiblu i jakoś żyję.
– Bo jak się raz zwymiotowałam, pani sprzątaczka zebrała wszystko do filiżanki różową szmatką. Te same filiżanki widziałam u nas w kuchni, różową szmatką wycieracie przecież stoły przed lunchem.
– Kiedy ty się zwymiotowałaś? U nas? Dobra, nie mów już.
Rzucili zwłoki gumowego węża na biurko. Że cieknie. Zadaj sobie pięć razy pytanie dlaczego tak się stało, określ przyczynę źródłową problemu, czyli dojdź do sedna issue, wymyśl, co zrobić, żeby już się nie powtórzyło i odpisz coś sensownego do klienta, najlepiej asap, ale niech najpierw rzuci na to okiem Stary. No i w standardowej prezentacji, którą znajdziesz w plikach Pliki do pobrania. Jak coś, to pytaj. Włóż sobie silikonowe zatyczki do uszu, będzie ci się łatwiej skupić. Znajdziesz w dystrybutorach obok kibla.
Nie omieszkam skorzystać, kiedy słyszę z biurka obok zajebali nas, kurwa, robotą, przecież tego nie idzie, kurwa, ogarnąć, przecież tu się idzie, kurwa, wykończyć. Podziwiam siebie za zdolności przystosowawcze, może to zwyczajne wyparcie układu słuchowego objawiające się brakiem reakcji słownej, jednocześnie myślę, że ewolucja w niektórych kręgach społecznych jest zjawiskiem zwyczajnie przereklamowanym.
Powierzchnia rurki poddaje się pod naciskiem palców, jest gładka i dość miła w dotyku, przywodzi na myśl dzieciństwo w swoim podobieństwie do opony rowerowej. Wącham, czuję charakterystyczny zapach gumy. Nie mam pomysłu. Nie znam się na przewodach gumowych do układów chłodniczych. Najczęściej towarzyszył mi zapach żywicy. Zostawał na ubraniu w postaci lepkiego pyłu z kalafonii, zwłaszcza na prawym kolanie, które smyczek delikatnie muskał podczas gry na wiolonczeli.
Idę pogadać z ludźmi z produkcji, oni zawsze wszystko wiedzą. Przechodzę wzdłuż świstów metalowych autoklaw. Przypominają kegi do piwa, w trakcie wulkanizacji trochę statek kosmiczny podczas startu z białymi wyziewami wokół i stożkowatym kształtem. Kształt, forma, budowa, profil, postać, konstrukcja, kompozycja. Kompozycja, kompozycja – dudni w głowie. Liczę do trzech: raz i świst z autoklawu, dwa i ogłuszające tąpnięcie z oplatarki kevlarowych nici, trzy i znowu świst, jak w sarabandzie, z charakterystycznym akcentem na drugiej części taktu. Palce lewej dłoni w automatycznym geście poruszają się po zewnętrznej stronie prawego przedramienia, które na chwilę staje się gryfem.
– Pani, chujowe to, w tą gumę musiało coś jebnąć i to tak fest – starszy brygadzista naciska w ten sposób, że pęknięcie pokazuje się na rurce w całej swojej okazałości. – Dziura jak chuj.
Wracam do siebie. Czyli dziura. Dziura, pęknięcie, przedarcie, przerwa, przetarcie, rozstęp, rysa, szczelina, szpara, wądół, wgłębienie, wlot, wydrążenie, wykrot, wyłom, perforacja. Perforacja. Per-fo-rac-ja. W tytule prezentacji piszę: Perforacja przewodu gumowego, zgodnie z zaleceniem wysyłam w mejlu do Starego. Sekretarka prezesa wzywa mnie w trybie natychmiastowym. Dostaję awans, dział IT w stopce mejla wstawia przed moim nazwiskiem inż.
Joanna Pawlik – (ur. 1978), absolwentka Studium Literacko-Artystycznego UJ, muzykolog, wiolonczelistka, biegaczka maratonów i biegów górskich. Mieszka w Żywcu.