DSC_0057

Leszek Budrewicz
Varia (2)

Pan Tadeusz, whisky i herbatniki

Zadzwoniłem.

W drzwiach stał pan Tadeusz, który w tych średniej wielkości drzwiach wyglądał na mniejszego, niż był. Zachrypniętym głosem, który był świadectwem jakiegoś krążacego po ciele nowotworu, powiedział „dzień dobry”.

Wszedłem do typowego rozkładowegp mieszkania, które po wojnie i odbudowie dostawali w Warszawie do zasiedlenia różni pisarze.

Siedzieliśmy, w pamięci mi zostało, że w fotelach.

– Odkąd żona umarła nie prowadzę gospodarstwa, tylko takie skromne życie. Do wyboru mam whisky i herbatniki. Co pan wybierze? – spytał pan Tadeusz.

Siedzieliśmy przy whisky. Zdradziłem, ze chcę pisać doktorat o jego twórczości i że mam parę pytań ( do dziś piszę i piszę…)

– Jak to było, proszę pana – pytam – z tym pana udziałem w antysowieckiej partyzantce. Nie każdy był, i to właściwe już po wojnie, w antysowieckiej partyzantce ?

– Wie pan – zaczął pan Tadeusz, strzelając wesołymi iskrami z oczu, które zawsze dezorientowały rozmówców co do stopnia powagi wypowiedzi – antysowiecka partyzantka wiele może zmienić w życiu człowieka. Bo jak przed tą partyzantką sobie płuca zbadałem, jeszcze jakoś w Wilnie, to miałem całe obłożone. A jak po niej prześwietliłem sobie płuca w Krakowie, to mi się cofnęło wszystko. Tak – sam się jakby na sekundę zdziwił – antysowiecka partyzantka wprowadza w człowieku duże zmiany.

Potem jednym tchem i grzecznie odmówił mi udzielenia wywiadu. Strzelił znowu tymi iskrami kpiny, skrywanymi w oczach.

– Bo wie pan, ja mama taką depresję, ze jak wychodzę po ziemniaki, to się pod murem przemykam. A i w ogóle to najlepiej po zmroku. Taki dość depresyjmy jestem.

– No to, panie Tadeuszu, jak pan z tym sobie dawał radę z ekipą filmową, jak pan filmy kręcił. Taka ekipa to czasem jest przecież kłębowisko żmij? –  spytałem.

– Aaaa, proszę pana – podniósł się w fotelu i wyprostował – Jak coś, to ja też Litwin jestem. Gdyby tu, pod oknami jakiś wagon ze złomem stanął, to ja bym sam go przez ulicę przetoczył.

Dopiliśmy whisky (jakoś po dwie szklaneczki) i pan Tadeusz, żegnając mnie, powiedział: „Mam nadzieję, ze pana zniechęciłem do tego doktoratu”.

Widziałem go tylko jeszcze raz. Na Foksal jakaś przerwa w jakimś zebraniu. Wszyscy stoją na zewnątrz i palą. Z małej ścieżki między tamtejszymi płotami wyszedł pan Tadeusz, tak samo niewysoki jak wtedy w tych drzwiach. Teraz ubrany w prostą kurtkę, zwaną w PRL „szwedką”. W dłoni miał plastikową reklamówkę.

Powiedziałem „dzień dobry”, ocknąl się nagle, jakby ktoś go zaskoczył, czy od czegoś oderwał. Lekko skinął głową, zupełnie mnie nie wyławiając z tysiecy twarzy w pamięci. I poszedł w zmrok.

PODZIEL SIĘ

Do góry