Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Lila Czerniawska
Przed wojną i Po wojnie (w tłumaczeniu Tomasza Pierzchały)

 

 

Przed wojną

 

28 stycznia

dziś jest dzień, jak gdyby ojciec wiózł skrawek szarej wełny. Gdzieś moknie drzewo, które dla tych, którzy przechodzą obok, pachnie przyszłością. Wolnością, słodkim światłem

 

30 stycznia

patrzyłam przez okno, śniegu było jeszcze wystarczająco tyle, by ulepić z niego zająca. Budowniczowie między piętrami budynku-widmo umieścili żółte schody i łatwo po nich wchodzą. Mogę oglądać ten film przez długi czas, nie nudzę się. Ruda trawa na brzegu i biały śnieg w tajemniczy sposób splatają się ze sobą. Duchem przypominają mi rysunki da Vinci i jedno stare zdjęcie mojej babci w brązowym kraciastym szalu. W tych wszystkich różnych rzeczach dostrzegam tę samą powagę
1 lutego

Noc jest taka ciemna. Surowa. Jakiś mężczyzna szedł z wózkiem. Nadal jest to dla mnie dziwne uczucie, gdy patrzę na kogoś z daleka i zdaję sobie sprawę, że nigdy niczego się o nim się nie dowiem. Nie poznam ani jego imienia, ani jego losu. A on nawet się nie dowie, że na niego patrzyłam. Noc jest bardzo spokojna. I nawet światła na drugim brzegu są skąpe i niewyraźne. Jezioro śpi pod swoim lodem. Szyld apteki świeci się w służbowy sposób, ale przynajmniej tak jest dobrze. Styczeń już się skończył. Będzie teraz leżał jak ciemny kamyk na dnie zimnej wody.
2 lutego

Rano słońce trochę rozświetliło powietrze, a gołębie stały się jak dzieci w pięknym ogrodzie, co nie mogą usiedzieć na miejscu. Jeden długo wpatrywał się w szybę okna. To był dobry moment. Chciałoby się powiedzieć światu cześć.

 

3 lutego

pada śnieg. Powietrze jest zimne i święte. Kiedyś narysuję w oddali kreskę czarnego lasu, był dla mnie miły, a ja czasem na niego patrzyłam. Narysuję go na zielono z czarnym. Trudno znaleźć sens. To zadanie nie dla mnie. Dobrze, że pada śnieg i niczego nie chce. Można mu powiedzieć: jesteś jak panna młoda. I on nie przestanie padać

 

6 lutego

wczoraj na kuchni zastałam białe światło dzienne, zimną chustkę i prezent, jakby zimna ciotka mojego ojca przyjechała w gości. W tym świetle biało-niebieski młynek do kawy stał się jeszcze bielszy. W nocy z ulicy do mieszkania wszedł dym zimy – witaj wolności, ciężko się tobą oddycha, jesteś taka niezwykła

 

9 lutego

zimą drzewa na brzegu są czerwone i surowe jak na jednym rysunku Leonarda da Vinci, drzewa jak eidos. Za nimi drży niczyje ognisko – kwiat w butonierce wieczoru

 

powietrze zimowego dnia może na chwilę zapachnieć żebraczym gołębim piórem i spraną niebieską flanelą. Żadna zabawa nie jest go w stanie przyćmić, przyszedł do ciebie jak pocztówka z kilkoma skromnymi słowami

 

10 lutego

rano dwa gołębie siedziały na okapie domu naprzeciw. Szary dzień. Ojcowski. I szare szyby w oknach. Niczym paryska szarość. Na dworze jest mokro, z podwórka słychać odgłosy bez oblicza wiosennych porządków, a z placu budowy odgłosy spawania. Od strony jeziora czuć ruch, wierci się, niezadowolona tafla wody. Zaproszono mnie, by patrzeć na dzień. Wydaje mi się, że dzień to takie miejsce, do którego trzeba być zaproszonym, tak po prostu nie wejdziesz

14 lutego

dziś od strony jeziora nadeszła taka radość: biały dym z komina leciał po błękitnym niebie. Ludzie wydawali się radośni i wydychali wesołą parę. Gdzieś za tym wszystkim rozciągała się złota nić, to ona błyszczała w słońcu. Pełnym szczęściem byłoby teraz jechać z mamą ku miłym gościom przez bór sosnowy. Żeby za oknem się ściemniało, a my byśmy jechały i milczały. A być może zając przebiegłby przez drogę

 

16 lutego

czekam ulicy jak świętą. Wychodzisz, a tam powietrze, niekończąca się wspólna uczta, na którą cię jeszcze zaproszono. Pewnego roku, wczesną wiosną widziałam, jak bezdomni rozpalili ognisko. Wzmógł się wiatr i było słonecznie. Pachnęło ze wszech miar dymem i wolnością. Pamiętam uczucie powrotu do zdrowia, wysychającą ziemię i splątaną, jak włosy prorokini, trawę

 

 

Po wojnie

 

25 lutego

nie pamiętam straszniejszej nocy w moim życiu. Bywały też straszne, ale było w nich oparcie w postaci świata. A teraz tego nie ma, jest poczucie, że świat mnie strasznie osaczył i milczy, i niczego nie obiecuje, bo sam nie rozumie, co dalej. Ciężki warkot samolotu wojennego nie mówi mi nic poza śmiercią. Okna się teraz nie świecą, pies szczeka na ulicy. Nie wyłączam telewizora od godziny 6 rano 24 lutego. Czytam wiadomości na fb. Dobrze, że jest elektryczność. Nasz dom opustoszał, wiele osób wyjechało lub poszło do schronu. Nie mogę niczego robić. Jeśli zacznie się ostrzał, będę siedziała w łazience, na razie nie zamierzam iść do schronu. Boję się teraz o wszystkich Ukraińców. Proszę Boga o miłosierdzie i życie dla naszej ziemi. Podziwiam odwagę naszych obrońców. Chwała Ukrainie!

 

26 lutego

dniu, jesteś dziś jak płótno. Wszyscy czekaliśmy na ciebie. Pies biegł drogą i szczekał na samochód, okrążał go z przodu i nie dawał za wygraną. Chciałabym go zapytać, dlaczego to robi. Na co jest zły? Może na wojnę? A ptaki po prostu nie rozumieją wojny. Wczoraj rano zaczęły tak  śpiewać, jak małe, niepotrzebne spotkanie żywych i niepotrzebnych. Z pewnością śpiewały o nocy: a co to było, słyszałyście? Gałęzie drżały, a noc była cała czarna, jak zwariowana żona

 

28 lutego

muszę z tobą jakoś porozmawiać, świecie. Świecie, świecie, jak mnie słychać? Mówię wprost z kuchni. Świecie, czy naprawdę zwijasz się jak zwój, niebieski wewnątrz i czarny na zewnątrz. Co jeszcze chciałam powiedzieć. Że noc przez ostatnie pięć dób szczerzyła się jak wychudzona wadera. Właśnie widzę ją przez okno. Wczoraj spacerowała pod drzewami w obłędnym świetle latarni. Mój umysł nie był przygotowany na wojnę, tak jak nie był przygotowany na śmierć. Obwiniam się za to. Trzeba coś przeczytać – myślę czasami – i ja zrozumiem. Muszę przeczytać Ewangelię. Jest tam mowa o śmierci, o tym, że nie należy się jej bać. Pamiętam, że o niej mowa jest. Muszę zapoznać się ze świadectwami różnych ludzi na temat wojny i może będę na nią bardziej przygotowana. Sama jednak mogę powiedzieć, że jest przerażająca i głupia. Wyje. Chce odebrać człowiekowi życie i zapewnić mu pospolitą śmierć. Wstyd mi za nią, jakbym i ja była za nią winna.

 

 

2 marca

Moja mama pyta rano: czy to dziś siódmy dzień wojny? Tak – powiedziałam. Pada mokry śnieg. Dziś rano wyła syrena. Erynio, nie wyrywaj się – mówię. Psy zebrały się w małą zgraję i na coś warczą, może jest im zimno w łapy, może nie podoba im się to, że pada śnieg. Oczywiście śnieg jest teraz postrzegany zupełnie inaczej. Nie chce mu się powiedzieć: idziesz, panno młoda? Jest teraz nieudolnym pocieszycielem, jest jak ospały, mokry kwiat, który wszystkim siebie wręcza. Cieszę się, gdy ktoś nagle idzie pustą drogą w pobliżu jeziora, mniej lub bardziej bezczynnie, trzymając ręce w kieszeniach, nigdzie nie biegnie, nie spieszy się.

 

3 marca

już dawno zrozumiałam, że dzień nie jest niczym prostym. Że jest to łaska tak wielka, że nie da się jej wyrazić. Biały dzień z jednym niebieskawym pociągnięciem lub biały dzień – tajemniczy chleb powszedni. I niczego niż on się nie pragnie. Po prostu pobyć w białym dniu. Teraz dzień jest na wagę złota. Przychodzi z tak daleka, jak piękna pocztówka z zagranicy, świadcząca o tym, że temu, kto ją wysłał, powodzi się dobrze, zupełnie inaczej niż tu

 

8 marca

Zawsze jest to, co nas podtrzymuje i to, czego się trzymać. Od dawna uważam, że za widzialnym życiem kryje się coś niewidzialnego, co nie daje mu się rozpaść, toczy się niewidziana przez nas batalia. Na przykład, białe płótno dnia jest szyte bezustannie. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że nie żyję dzięki własnym wysiłkom, ale dlatego, że coś mnie podtrzymuje. A teraz to uczucie się nasiliło. Teraz jeden dzień pokoju w Kijowie jest możliwy tylko dzięki wysiłkom wielu ludzi, ukraińskich żołnierzy i tych, którzy sumiennie wykonują swoją pracę. W Kijowie można kupić chleb, jest woda i światło. Ludzie rozmawiają ze sobą na ulicy. Czasami na podwórku zbierają się małe zgraje psów. Od rana pada śnieg, leci niezliczona armia śniegu, ale wcale nie straszna. Śnieg to taka dziecięca rzecz na świecie, jest ślepawa, ale sama świeci.

13 marca

Przez wszystkie noce wojny jedno okno w domu naprzeciwko stale się świeci szpitalnym białym światłem. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś tam boi się ciemności lub pracuje nad czymś, póki jest taka możliwość. Ale T. powiedziała, że to pewnie ludzie w pośpiechu nie wyłączyli światła i wyjechali. To się może zdarzyć. Jest to zimne światło, które niczego nie obiecuje, ale mimo to jest światłem. Z kolei światło w mieszkaniu Ziny jest ciepłe i dużo kosztuje. I ręczniki, które schną na jej balkonie. Czasami Zina wychodzi na balkon i patrzy na ulicę, tak jak kiedyś. To takie miłe. A ja i moja mama patrzyłyśmy dziś na ulicę od strony jeziora. Widziałyśmy też rowerzystę z filmu Angelopoulosa. Jechał powoli, a ja myślałam o nim, że jest jakby obojętny, ale wszystko zauważa i jakby nikomu w niczym nie pomaga, a jednocześnie pomaga. Przynajmniej tym, że jest spokojny. To tak, jak gdyby był niezniszczalny

 

14 marca

Wczesna wiosna to czas pisania nędznych wierszy. Tak nędznych, że nie da się ich odróżnić od rudych źdźbeł trawy, które widzę z okna. Takie wiersze są jak czyjeś nędzne słowa. Żeby w nich była ziemia Ziemi, niebo Ziemi, ludzie Ziemi. Palto, żeby pachniało dymem i gałązkami. I żebyśmy po prostu radośnie szli. Zaprawdę, proszę, zmiłuj się nad nami.

 

 

przełożył Tomasz Pierzchała

 

Lila Czerniawska

 

 

Lila Czerniawska urodziła się w Kijowie w 1973 roku. W 1994 roku ukończyła Kijowskie Technikum Eksploracji Geologicznych, a w 2008 roku Kijowski Narodowy Uniwersytet Teatru, Kina i Telewizji im. Iwana Karpenki-Karego na kierunku filmoznawstwo. Publikowała w magazynach „Artykulacja”, „Literatura”, „Soloneba”, „Magozero”.

PODZIEL SIĘ

Do góry