Liryka lat wojennych
.
Możliwe, że ktoś z was pamięta, istniało kiedyś takie określenie – liryka wojenna. W czasach pokoju nie raziło to jakoś specjalnie moich uszu, ale teraz brzmi wyjątkowo absurdalnie. Liryka lat wojennych.
Wojna, którą większość zapewne przeczuwała, choć nie miała odwagi przyznać się nawet przed sobą, po prostu nadeszła. Co prawda jeszcze nie bezpośrednio do naszych domów. Wprawdzie barbarzyńcy już stoją przed bramami miasta, nasłuchując naszych kłótni o rozmaite bzdury, podczas gdy w obrębie murów już formują się bataliony pożytecznych głupców. Część z nich liczy na to, że barbarzyńcy będą dla nich życzliwi, łaskawi, a może nawet podzielą się władzą. Otrzymają od nich wówczas epolety i władzę nad innymi ludźmi. Kilkoro najbardziej aktywnych wśród nich możliwie nawet rzeczywiście dostąpi tego zaszczytu – ale większość pożytecznych idiotów stanie się raczej tym, czym zawsze staje się na wszystkich wojnach – zwyczajnym mięsem armatnim.
Wydawałoby się, że w czasie wojny nie byłoby czymś nadzwyczajnie trudnym napisać coś, co wywołuje emocje, coś manipulującego. Celem jest zaszokowanie czytelnika. Albowiem, jak powiedziała kiedyś jedna z figur litewskiego dziennikarstwa – na mądrych nakładu się nie zrobi. Trzeba więc manipulować tłumem. A tłum nigdy nie jest zbyt inteligentny. Tłumem nie rządzi rozum, lecz emocje i instynkty. I jedno i drugie łatwo pobudzić. Właśnie to czasami robią również artyści. Wszyscy oni chyba szczerze wierzą, że w ten sposób kształtują ten inne, lepsze tłumy. Szerzą piękne i szlachetne idee. Natomiast to, co dzieje się dalej, równie dobrze mógłby opowiedzieć przykładowo Gabriele d’Annunzio, który na początku pewnie nawet nie podejrzewał, że tworzy scenografię i kostiumy dla faszyzmu Mussoliniego.
Ale pisać wiersze o wojnie, gdy jest się od niej daleko, wygląda jakoś nieprzyzwoicie. To tak jakbyś pisał przerażające raporty z frontu, bezpiecznie siedząc gdzieś na tyłach.
Ogólnie rzecz biorąc, nie mam już ochoty na pisanie. Może poza jakimś wypadkowym wierszem, gdy wpadnie mi prosto w ręce. Do tej pory tak nie było. Może kiedyś po wojnie.
Inni próbują pisać dalej, jakby nic się nie stało. I nie ma w tym nic złego, nie mam zamiaru ich potępiać. Kiedy nie wiesz, co masz zrobić, kiedy czujesz się zupełnie bezradny, najlepszym rozwiązaniem jest po prostu robienie tego, co robiłeś dotąd. Nawet mechanicznie. Pomaga to, aby nie zwariować.
Ogólnie rzecz biorąc, nie należy wymagać od artystów zbyt wiele. Żadnymi przewodnikami narodu przecież nie są – i chwała Bogu, że nie są. Artyści to ludzie jak wszyscy inni, z tą różnicą, że na odmianę od innych posiadają wyraźniejszy gen naśladownictwa. Jak robaki – któryś zaczyna się poruszać w jakiś ciekawszy sposób i zaraz inne też zaczynają robić to samo.
Czasami myślę, że chyba już wiem, dlaczego Rimbaud porzucił wszystko i został handlarzem niewolników.
Nie chcę już rozmawiać o literaturze, o sztuce. Sztuka: samouwielbienie. Artysta: zakochany we własnym micie. Niczym jakaś gwiazdka TikToku o silikonowych ustach, która zrobiłaby niemal wszystko, aby tylko stać się sławną. Jedynie po to, aby zwrócić uwagę na swoją osobę.
Porozmawiajmy więc lepiej o wojnie. Podejrzewałem, że będzie wojna, od czasu inwazji na Gruzję w 2008 roku, która była pierwszą „zewnętrzną“ inwazją Rosji – Iczkerię można było jeszcze od biedy uznać za konflikt wewnętrzny Federacji Rosyjskiej, choć już było jasne, że jest to wojna imperium z krnąbrnym krajem próbującym się jemu wyrwać na wolność. Wiadomość o wojnie w Gruzji nadeszła podczas mojego pobytu w Szkocji, gdzie pracowałem nad wspólnym programem ze szkockimi i islandzkimi muzykującymi poetami. Oni mnie pocieszali i uspokajali, a ja im mówiłem, że jeśli świat teraz przemilczy, to Rosja wkrótce zaatakuje albo Ukrainę, albo nas, kraje bałtyckie. Świat przemilczał.
Wiedziałem, że będzie wojna, od 2013 roku, kiedy przeczytałem tzw. doktrynę Gierasimowa. Ale nawet bez tej lektury wystarczyło po prostu przyjrzeć się nieco dokładniej temu, co działo się już wówczas w Rosji. Konsekwentnie i znacząco zwiększany budżet wojskowy. Szczególny nacisk na broń ofensywną. Szybka modernizacja sprzętu wojskowego. Izolacja i fizyczne zniszczenie opozycji. Przejęcie i pełna kontrola nad mediami. Na co wskazują wszystkie te działania? Do jakiej imprezy przygotowywała się Rosja, być może do pikniku z potańcówką?
Ten kraj z pewnością nie szykował się na piknik. Przygotowywał się do odbudowy imperium. A potem do przejęcia władzy nad światem. Stare sowieckie marzenie o zwycięstwie komunizmu na całym świecie dotyczyło w gruncie rzeczy tego samego – podboju świata. I nigdzie nie zniknęło.
I nawet kiedy wspominałem niektórym moim kolegom o tych faktach w naszych rozmowach o Rosji, jedyne co otrzymywałem w odpowiedzi to ironiczne uśmiechy. Patrzyli na mnie tak, jak ludzie Zachodu zazwyczaj patrzą na mieszkańca krajów bałtyckich – który jak wiadomo jest nawiedzony z tym swoim odwiecznym „Ruscy nas atakują”. Mamy przecież XXI wiek, to już nie te czasy, panowie. Ludzie się zmienili. Przecież o wiele wygodniej i spokojniej jest przekonanie samego siebie, że nic złego nie może ci się przytrafić. Że jeśli zaprzyjaźnisz się z sąsiadem ludożercą, to on cię nie zje. Niestety, mój przyjacielu, zje – tylko może nie od razu, ale nieco później, kiedy bardziej zgłodnieje. Dla ludożerców posiadanie pod ręką żywych konserw jest akurat bardzo zręczne – zdejmuje to z nich kłopot z związany z ich przechowywaniem.
Potem zdarzył się rok 2014. Ukraina. Po raz kolejny świat przemilczał. No, może nie do końca – tym razem trochę poszemrał. Wyrażił jeszcze głębsze zaniepokojenie.
W 2015 roku miałem okazję wziąć udział w zorganizowanej przez Niemców międzynarodowej dyskusji w estońskiej Narwie. Pewien ukraiński politolog jako jedyny w otwarty sposób mówił o rosyjskiej inwazji w 2014 roku – celnie i boleśnie. Po jednej z jego trafnych uwag na temat putinowskiej Rosji, nie wytrzymałem i zacząłem bić brawa – i nagle zdałem sobie sprawę, że jestem jedyną osobą na sali, która to robi. Organizatorzy nie klaskali. Jakby tego było mało, spoglądali na mnie, ewidentnie przestraszeni, jak na wariata.
Przypomniałem sobie to teraz i pomyślałem – dziś prawdopodobnie ostrożnie dołączyli by się do klaskania.
Potem zdarzył się rok 2022. To po prostu nie mogło się nie wydarzyć. Ponieważ jeśli coś zdarzy się dwa razy, to zdarzy się również i po raz trzeci.
Mówiono mi – uspokój się, nie będzie żadnej wojny, to jest tylko straszenie, wymachiwanie szabelką. Odpowiadałem: zgrupowanie dwustu tysięcy wojsk na granicach Ukrainy to zbyt kosztowna przyjemność dla Rosji jedynie w celu zastraszenia. Będzie wojna.
I w lutym wojna się wydarzyła.
Pod koniec kwietnia grupa niemieckich intelektualistów napisała list otwarty do Bundestagu, już drugi z kolei. W liście padła propozycja aby nie dostarczać broniącej się Ukrainie uzbrojenia, gdyż autorzy listu są głęboko przekonani, iż w ten sposób jedynie zachęca się do dalszego prowadzenia wojny. Albowiem im więcej będzie broni, tym więcej będzie wojny. A wojna jest zła, więc niech raczej ci Ukraińcy pozostaną bezbronni, aby się tylko nie bronili i poddali się jak najszybciej. W ten sposób wszyscy unikniemy wojny światowej. Nie dawajmy Dawidowi kamieni – Goliat sam się z nim rychle rozprawi i wszyscy będziemy mieli spokój. Przecież on prawdopodobnie zadowoli się jedynie Europą Wschodnią i Środkową, a Zachodu raczej nie tknie. A jeśli jednak tknie? Jeśli Putinowi jednak uda się podbić całą Europę? Myślę, że wówczas ci wybitni intelektualiści, artyści, pisarze, filozofowie, dziennikarze, przez chwilę się zasmucą, a potem z wielkim oddaniem będą dalej tworzyć swoją szlachetną sztukę. Albowiem, jak powiedział litewski poeta Kubilinskas[i], najważniejszy w życiu jest akt twórczy, cała reszta się nie liczy.
Wspaniałe czasy. Intelektualiści piszą listy do polityków i nawołują ich do reprezentowania jeszcze większej zgnilizny, niż ta, która zazwyczaj ich charakteryzuje. Tak, dobrze zrozumieliście. Intelektualiści piszą właśnie w ten sposób. Do polityków. Nie na odwrót.
Nawet sam Olaf Scholz, który, delikatnie mówiąc, nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do dostarczania ciężkiej broni Ukrainie, nawet on – zdegustowany tym co usłyszał – odpowiedział intelektualistom: „Wiecie, szanuję wszelkiego rodzaju pacyfizm i mam szacunek do każdego punktu widzenia, ale z punktu widzenia obywatela Ukrainy propozycja, aby bezbronny bronił się przed agresją Putina wydaje się być wyjątkowo cyniczna.”
Gratulacje, wielcy niemieccy intelektualiści – udało wam się przegnić jeszcze głębiej niż politykom. Olaf Scholz uczy was moralności!
Chociaż z jakiegoś powodu wydaje mi się, że oni po prostu obawiają się o swoje własne, bardzo cenne skóry. Nie wyczuwam tu wcale troski o losy świata, a jedynie rodzaj głęboko zakorzenionego imperialnego rasizmu. Zachodnia skóra ma przecież większość wartość od ukraińskiej. Zwłaszcza skóra elity kulturalnej, która z reguły jest już właściwie bezcenna. Bo to właśnie elity kulturalne są tymi, którzy tworzą i decydują o przyszłości świata. Przynajmniej sami tak uważają. Dzisiaj jednak przyszłość świata tak naprawdę nie jest tworzona i definiowana przez elity kulturalne, lecz przez zwykłego Ukraińca broniącego swojego kraju, który daje wpierdol rusofaszystom.
Nadeszła więc wojna, a wraz z wojną przyszła rozpacz. I zupełna bezradność – że nic nie można zmienić. Widzisz, że nadciąga lawina, stoisz i nic nie możesz zrobić. Może jakiś wiersz, co? No, wiesz, taki, który uratowałby świat?
Rodzi się dziecko, piękne, jak wszystkie dzieci. Pięknie się uśmiecha. Czyta „Mumu” Iwana Turgieniewa, płacze, dorasta i wychodzi zabijać ludzi. Albo słucha swojej ulubionej IX Symfonii Beethovena i idzie uruchomić komorę gazową. Poeta Kostas Kubilinskas, który zastrzelił partyzanta w bunkrze wraz ze swoim kolegą, poetą Skinkysem[ii], podobno wieczorem tego samego dnia oglądał w Wilnie operę. Prawdopodobnie była to „La Traviata”.
Sztuka nie zmienia świata. Możesz nazywać się artystą, jeśli tylko tego chcesz. Lecz jeśli służy to jedynie zaspokojeniu własnego ego, jest tylko rodzajem rozrywki, jeśli nie ma to w sobie ani kropli wyrzeczenia, ani krzty gotowości do cierpienia za swoje poglądy – wówczas miano artysty jest nic nie warte. Dobra dziewiarka zmienia świat o wiele bardziej niż marny artysta. Być może nawet bardziej niż geniusz.
Co czuję teraz, gdy minęło ponad 100 dni wojny? Właściwie to prawie nic, prawdę mówiąc. Na początku odczuwałem tyle bólu, że włączył się mi tryb automatycznego znieczulenia. Mózg w ten sposób się broni. Wszystko, co uzbierało się mi w ciągu ostatnich czterech lat nałożyło się na siebie: niemal jednocześnie, w ciągu miesiąca, zmarli moi rodzice, a potem natychmiast rozpoczęła się pandemia Covid. Pomyślałem wówczas – ta pandemia na jakiś czas odroczy nam wojnę. Zanim pandemia się skończyła, pojawiły się problemy zdrowotne – gdyby nie pewna wspaniała lekarka, pewnie bym już wykitował. Miesiąc później rozpoczęła się wojna na Ukrainie.
Takie już jest to życie.
Nawet jak nie chcesz być lakoniczny, nie masz wyboru.
Chociaż być może sztuka jednak trochę zmienia ten świat. Ledwie ledwie, i jedynie w wyjątkowych przypadkach. Po prostu istnieje bardzo mało sposobów, które umożliwiają zaszczepienie u człowieka miłości – a proces ten jest bardzo długi i żmudny.
Natomiast sposobów na zaszczepienie nienawiści – szybkich i łatwych sposobów – jest całe mnóstwo.
Gdyby tylko Putin w dzieciństwie przeczytał uważniej „Bajkę o złotej rybce”, gdzie Starucha postanowiła zostać Władczynią Mórz i ostatecznie pozostała u rozbitego koryta. Gdyby w młodości gdyby czytał Heraklejusza, który ostrzegał przed tym, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki… Ale on wówczas trenował judo, a następnie studiował w szkole KGB. A potem czytał już chyba tylko literaturę fachową.
Dopiero na starość zaczął czytać literaturę piękną, Dugina i Surkowa. Bardzo niezdrowo jest zacząć czytać beletrystykę w starszym wieku.
On wyobraża sobie, że jest to wojna cywilizacji. Lecz to nie jest wojna cywilizacji. Jest to wojna z cywilizacją. Jest to wojna przeszłości z teraźniejszością.
Jak zakończy się ta wojna? Oni przegrają. Będzie dokładnie tak jak w bajce – Starucha pozostanie z rozbitym korytem. Z krwawym, rozbitym korytem.
Co wówczas będę robił, po wojnie?
Jeśli jeszcze będę żył, znów będę oswajał słowa. Będę na nowo uczyć się mówić.
Być może nawet napiszę jakiś wiersz, jeśli wpadnie mi w ręce.
.
.
/tłumaczenie z języka litewskiego – Nikodem Szczygłowski. Oryginał ukazał się w magazynie „Metai” Nr. 7/2022/
[i] Kostas Kubilinskas (1923-1962) – litewski poeta, pisał w szczególności dla dzieci. Został zwerbowany przez sowieckie KGB w 1948 r., jako agent tej organizacji brał udział w likwidacji ośrodków antysowieckiego ruchu oporu na Litwie i jej przywódców.
[ii] ². Algirdas Skinkys (1925-1970) – litewski poeta zwerbowany przez sowieckie KGB w 1947 r., wraz z Kubilinskasem został infiltrowany do antysowieckiego oddziału partyzanckiego, działał jako prowokator. Osobiście brał udział w likwidacji dowódców oddziałów partyzanckich.
Przypisy tłumacza
.
.
.
**
.
widziałem ABBĘ
jak miałem dwanaście lat
czasami zdarzał się taki cud
w szczególnych warunkach atmosferycznych
sygnał telewizyjny ze Szwecji
dolatywał z drugiego brzegu Bałtyku
i dosięgał małego okupowanego kraju
w którym mieszkałem ja, rządzony
w sposób jedynie słuszny przez sekretarza
generalnego Leonida Iljicza Breżniewa
przełączałem kanały telewizyjne
choć ich było jedynie dwa
centralny moskiewski
i miejscowy z Wilna
kręciłem gałkę w kółko
oglądając jak śnieży ekran
była brudna brunatna jesień
możliwie nawet listopad
i wówczas ich zobaczyłem
ci ludzie byli niczym z innego świata
nie było dźwięku, lecz oni śpiewali
uśmiechali się i błyszczeli i byli tak kolorowi
w naszym czarno-białym telewizorze
i nawet bez dźwięku nagle
zrozumiałem wszystko, o czym śpiewają
gdyż śpiewali wyłącznie dla mnie
smutnego dziecka na drugim brzegu morza
śpiewali o świecie, w którym
jest Nils Paluszek, lecz nie ma Breżniewa
jest Karlsson i Pipi Pończoszanka
i żadnego, żadnego Breżniewa
a jeden z tych facetów, zdaje się Björn
puścił do mnie oko i powiedział:
hej, mały, w świecie ludzi jest seks i
muzyka
lecz w tym ludzkim świecie nie ma Breżniewa
uśmiechali się do mnie, machali przyjaźnie
i śpiewali o tym, że nic nie przepadło, nie znikło
że wszystko wciąż jest tam, gdzieś i czeka
na mnie, na drugim brzegu morza
wszystko jest tak, jak mówiłeś,
dokładnie tak, Björnie
Breżniew zmarł
Litwa jest wolna
pewnego dnia stałem na pokładzie
patrzyłem na domki na szkierach
i myślałem o tym małym tam kiedyś
o tym, jak w końcu wyrosłem
i jak przepłynąłem morze
.
.
.
**
.
kai man buvo dvylika
aš mačiau ABBA
kartais nutikdavo toks stebuklas
ypatingomis oro sąlygomis
švedų televizijos signalas
perskrisdavo Baltijos jūrą
ir pasiekdavo mažą okupuotą šalį
kurioje gyvenau aš neklystamai
vadovaujamas generalinio sekretoriaus
Leonido Iljičiaus Brežnevo
junginėjau televizoriaus kanalus
nors kanalų tebuvo du
centrinis Maskvos
ir vietinis Vilniaus
sukau rankenėlę ratu
stebėdamas televizinį sniegą
buvo purvinas rudas ruduo
berods netgi lapkritis
ir tada juos pamačiau
tie žmonės buvo iš visai kito pasaulio
nebuvo jokio garso bet jie dainavo
jie šypsojosi ir spindėjo ir jie buvo spalvoti
mūsų nespalvotame televizoriuje
ir aš net ir be garso staiga ėmiau ir
supratau viską ką jie dainuoja
nes jie viską dainavo asmeniškai man
liūdnam vaikui kitame jūros krante
jie man dainavo apie pasaulį kuriame
yra Nykštukas Nilsas bet nėra Brežnevo
yra Karlsonas ir Pepė Ilgakojinė
ir visai nėra jokio Brežnevo
o vienas iš tų vyrukų, berods Bjornas
pamerkė man akį ir pasakė:
vaike, žmonių pasaulyje yra seksas ir muzika
bet žmonių pasaulyje nėra jokio Brežnevo
jie šypsojosi man, draugiškai linkčiojo
ir dainavo, kad niekas niekur nedingo
kad viskas tebėra ir laukia manęs
kitoje jūros pusėje
viskas lygiai taip,
kaip tu sakei, Bjornai
Brežnevas numirė
Lietuva išsilaisvino
ir vieną dieną stovėjau denyje
žiūrėjau į namelius šcheruose
ir galvojau apie tą vaiką
apie tai kad užaugau
ir kad perplaukiau jūrą
.
.
.
.
Gintaras Grajauskas (ur. 1966) – litewski poeta, dramaturg, eseista i prozaik. Laureat licznych litewskich nagród i wyróżnień, jest jednym z najczęściej tłumaczonych współczesnych poetów litewskich. Wydał dziewięć zbiorów wierszy, dwa tomy esejów, powieść i kilka sztuk teatralnych. Mieszka w Kłajpedzie.
.
.
.
Nikodem Szczygłowski
Absolwent Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Podróżnik, pisarz i eseista. Tłumacz, biegle włada m.in. litewskim, słoweńskim, ukraińskim. Znajomość słoweńskiego doskonalił na Uniwersytecie w Lublanie. Źródłem wielu inspiracji są zwłaszcza Bałkany, lecz punktem odniesienia pozostaje Europa Środkowa – odbierana jako wspólna przestrzeń kulturowa pomiędzy Bałtykiem, Karpatami i Adriatykiem.
Laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).