Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Małgorzata Fabrycy
Dziennik imponderabiliów (fragment)

Pomiędzy mną a tobą: zawsze słowo.

Co noc stajemy na skraju przepaści. Co rano jakaś siła popycha nas ponownie do życia.

Po długiej przerwie powrót do pracy. Próba wskrzeszenia motywacji i radość (czy na pewno szczera?) z pierwszych (czy aby autentycznych?) sukcesów. Brak wiary w siebie i zwątpienie. Nieodłączni towarzysze ludzkiej doli.

Jeden z najczęstszych widoków z okien wielkich miast wychodzi na ulicę i na przeciwległy budynek, a co za tym idzie, również na okna innych mieszkań. Każde z nich kryje historię czyjegoś życia, która, choćby najbardziej banalna, jest w istocie gotową powieścią czekającą na spisanie. Czysta potencjalność. Ten niezrealizowany jeszcze akt twórczy, pozostający w swojej prenatalnej postaci, znajduje się w samym sercu życia. Co więcej! To on jest życiem. Czeka jedynie na urzeczywistnienie.

Lubię nocną ciszę. Lubię ją przede wszystkim za to, że przepełniona jest najróżniejszymi dźwiękami, nabrzmiała odgłosami. Gdy świat na chwilę zasypia, łatwiej je dosłyszeć.

Świtanie. Nadejście jutrzenki. Dawniej witane obrzędami, a przecież właściwie jest to wydarzenie tak niepozorne, że łatwo je przeoczyć. Noc powoli szarzeje i coraz bardziej rozjaśnia się. Spłowiałe niebo wybarwia się błękitem i jakby przeciera zaspane oczy. To już dzień. Niepostrzeżenie wyparł i zastąpił noc. Zdetronizował tę gęstą ciemną substancję przesączoną ciszą. Teraz, na kilkanaście godzin, nowa siła zasiada na tronie. Jej panowanie jest krótkie, jak życie jętki. Świętujmy zatem. Umarł król, niech żyje król.

J.M.G. Le Clézio dotrzymuje mi dziś towarzystwa i podsuwa trafne określenie na te niespieszne, niezdecydowane, niedodefiniowane, a jednak na swój sposób istotne dla mnie zapiski: dziennik imponderabiliów.

Po wielu tygodniach deszczu i ołowianego nieba, dziś w końcu niespodziewanie rozświetliło się ono tyloma odcieniami błękitu i fioletu, że mowa ludzka nie jest w stanie oddać złożoności tego malowniczego zjawiska. Język, to niedoskonale narzędzie, często zawodzi w zetknięciu z doznaniami zmysłowymi i ich złożonością. Kolory i kształty chmur tworzyły tak dynamiczną całość, że cóż po tym, iż opiszę gołębie połacie o poszarpanych konturach przechodzące w kobaltowe obłoki mieniące się na drugim końcu odcieniem indygo, powracające ponownie do ciężkich antracytów i grafitowych nut, pozostawiając jedynie sporej wielkości otwór, jakby wyrwę w tej pierzastej pokrywie, przez którą prześwitywało radośnie słońce – skoro i tak chwilę później ciężkie szarości przeistoczyły się już w popiel i platynę, igrając ochoczo z nadpływającymi masami w kolorze lazuru. Wszystko te słowa, nazwy są niewiele warte w obliczu tego widzialnego cudu, jakim było dzisiejsze popołudnie.

Granice języka wydają się być krańcem ludzkiego doświadczenia. Funkcjonujemy na styku tych dwóch płaszczyzn, choć ich kształt wydaje się kulisty. Jak kopuła chroni, ale i ogranicza horyzont naszych myśli.

Okna zawierają w sobie przestrzeń, która zamiast zbliżać, oddziela nas od świata. Zimne tafle szyb izolują i oddalają od zewnętrznego życia. Przestrzeń hipotetyczna, jedynie zasugerowana, lecz nigdy nie zrealizowana staje się li tylko pustą obietnicą. Niewybaczalne, lecz typowo ludzkie, marnotrawstwo. Błyszcząca płaszczyzna szyb jak ekran filtruje świat, nie dopuszczając go do nas, jak coś szkodliwego. Żebyśmy się go za bardzo nie nawdychali. Liczba decybeli prawdziwego życia jest zdecydowanie zbyt wysoka. Prawie zupełnie jak ekrany montowane przy drogach, chroniące przed hałasem. Te bezcielesne cielska tworzą bezcielesne pejzaże. Ekran, tym razem kinowy, na którym można obejrzeć imitację życia. Jednakże wniknąć w nie, nigdy. Jesteśmy jak więźniowe szklanych powierzchni, wygnańcy ze świata, kurczowo łaknący zeń kontaktu. Ekspaci na szklanej łasce. Okaleczeni wewnętrznie. Jak ptak w klatce, który spędziwszy w niej całe życie, mimo iż coś go przyzywa, szybuje jedynie w sobie. Niezdolny do lotu, zamyka się w marzeniach. Wzbija się w nich się hen wysoko i unosi prawie bezwładnie, lekki i niczym nieskrępowany. Sen o przestrzeni bez szklistego poblasku. Kraina tęsknot i rojeń.

Nieumiejętność przyznania, że drąży nas dojmująca pustka.

Piszemy, żeby ułożyć się jakoś ze słowami, które w nas pomieszkują.

Umieramy wśród słów, które nas przeżyją.

Valéry pisał, że żadna myśl nie jest odosobniona, samotna idea nie ma sensu. Myśl zakłada centrum i peryferia. Rozchodzi się jak faliste koła po wrzuceniu kamyka do wody. Albo jeszcze inaczej: płynie jak rzeka pozostająca w ciągłym ruchu. Jej odpryski spiętrzają się, formując na powierzchni pianę świadczącą o niepowstrzymanym przebieganiu procesów wewnętrznych. Myśl napędzana jest własnym wartkim strumieniem. Jest dynamiczna, jak nieustannie wymieniająca się woda w górskim potoku. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – pisał Heraklit – podobnie rzecz ma się z biegiem ludzkiej myśli. Wszak mimo naszych usilnych chęci, część wody już upłynęła i niemożliwy jest powrót w dokładne miejsce dawnych rozważań.

Dziś, pierwszy raz od dawna, łapczywa lektura. I zaraz potem wątpliwość: czy aby na pewno taka jest lepsza od tej powolnej i uważnej. Dziecięca chciwość i pasja czy dogłębna refleksja. Wertykalność kontra horyzontalność doświadczenia czytelniczego.

To co nazywamy hucznie osobowością, tożsamością, wreszcie sobą, mną, tobą – to hałdy zmagazynowanych przez lata marzeń, na które świat nie znalazł miejsca, a które dopominają się coraz już wątlej swoich praw.

Życie jest podróżą, błądzeniem, tułaczką przez czas, przez wszystkie te epoki spęczniałe od zmarszczek historii, nabrzmiałe od ludzkich istnień. Czy nie jesteśmy tu jedynie po to, by dawać świadectwo życia tych, którzy tu bytowali przed nami? By w naszych gestach i słowach trwał ich oddech? By ich myśli przepływały wciąż wartkim i żywym strumieniem.

Co noc spadać w przepaść i wciąż nie umieć się przyznać do wyrwy, jaką to w nas pozostawia.

Ten, który milczy, zgłębia czystą obecność.

.

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Małgorzata Fabrycy, urodzona w Opolu, ukończyła filologię romańską na Uniwersytecie Opolskim. Obecnie przebywa w Paryżu, gdzie kontynuuje naukę na Sorbonie. Tłumaczyła z języka francuskiego poezję i prozę takich twórców jak Francis Jammes, Stéphane Mallarmé, Jean-Michel Maulpoix, Stephen Moysan, Hélène Gaudy, Rim Battal czy Cécile Coulon. Ponadto tworzy, głównie poezję, w tym eksperymentuje z japońskimi formami haiku i senryu. Pisze także eseje oraz teksty krytycznoliterackie. Fragmenty jej prozy i poezji publikowane były w licznych czasopismach. Zaangażowana jest również od lat w działalność Demosceny – społeczności tworzącej sztukę cyfrową.

PODZIEL SIĘ