Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Przeszłe wcielenie przyszłości
Przemysław Głuchowski

 

           

            Ta podróż wydawała się Julii nie mieć końca. Jej drobne stopy, zakrzepłe w bordowej skorupie krwi, zmęczone i spuchnięte odmawiały posłuszeństwa. Zmęczona zatrzymywała się przy napotkanych drzewach, aby je zbadać i chwilę odpocząć w ich cieniu. Każde z nich starannie oglądała, dotykała oraz wąchała. Drzewa usłyszeć nie mogła. Od napotkanego dwa dni temu starca dowiedziała się o świętym drzewie, Palo Santo, silnie przesiąkniętym żywicznym zapachem i gładkiej korze. Wskazane przez schorowanego mężczyznę drzewo, wyjątkowe dla młodej podróżniczki, miało być miejscem spotkania sprzymierzeńca i początkiem najtrudniejszej części podróży. Przejście obok setek zwyczajnych drzew przyćmiło nadzieję Juli. Żadne z nich nie było tym, którego szukała, ale wytrwała wędrówka w końcu dostarczyła oczekiwanego. Dwudziestego siódmego dnia podróży z daleka ujrzała las, a przedtem wyraźnie poczuła jego rozpościerający się lekko niczym koc rzucony na polanę zapach. Widziana połać stanowiła urywek hektarów posłanych ciągiem drzew. Kobieta bała się, sądziła, że teraz niezdolna będzie odszukać drzewa wskazanego przez tajemniczego mężczyznę. Myliła się. Do jej niewielkiego nosa wdarł się silny, słodko cierpki zapach, który skłonił ją do przemyśleń nad uciekającym czasem. Zapach pochodził ze wzgórza, na którym rosło drzewo z pękniętym konarem.

Przy drzewie znajdowała się niska postać.

– Kim jesteś? – Julia zwróciła się do nieznajomej przy drzewie.

           – Opiekuję się tym lasem – odpowiedziała bosonoga staruszka. Miała na sobie zniszczony płaszcz i drewnianą, grawerowaną wzorami w kształt liści laskę. Świdrowała wzrokiem Julię.

            – Co to za drzewo?

– Mówimy na nie Jedne Jedyne. – Bosonoga nie odrywała od Julii szarych oczu.

            – Bo tylko ono mówi zapachem? Czemu nic nie mówisz? Jesteś małomówna. Masz coś do picia? Od dwóch dni nic nie piłam. Umieram z pragnienia.

            Kobieta wyciągnęła zza płaszcza butelkę.

– W tej mam wódkę. Chcesz?

– Wolałabym wodę. – Julia oparła się o drzewo i przykucnęła.

– W tej mam wodę. Masz śliczne oczka kochana. Kiedyś też takie miałam, ale z czasem wyblakły.

– Czy znasz starszego mężczyznę, który ma małą chatkę na południe stąd?

            – Tak, to mój przyjaciel. Tylko przyjaciel, nie było z tej znajomości żadnej wielkiej miłości, a tym bardziej dzieci. – Pociągnęła z butelki pełnej wódki i oblizała usta językiem.

            – Ten twój przyjaciel powiedział mi, że ktoś tu na mnie będzie czekał. Miał na myśli ciebie? – zapytała niepewnie Julia.

            – Nie, nie, nie, nie, na pewno nie. Chociaż już nie pamiętam. Ostatnio ktoś zadał mi podobne pytanie jakieś dwadzieścia lat temu. Stary pryk przekazał ci ważną wiadomość, a ja zapomniałam o swojej roli. Zawsze miał lepszą pamięć, ale na tym jego zalety się kończyły. Już wiem! – krzyknęła i uniosła ręce.

            – Słucham – Julia napiła się wody.

– Mężczyzna.

– Coś więcej?

– Niestety będzie sam. Pomoże ci.

– Kim on jest?

            – Kimś ci przeznaczonym. Będziecie chcieli przejść przez las. Muszę cię ostrzec o czyhającym tam niebezpieczeństwie. W lesie jest ścieżka prowadząca do betonowego muru. – Łyknęła wódki po raz kolejny. – Jeśli będziecie szli ścieżką i nie zejdziecie z niej, znajdziecie drzwi. Po ich drugiej stronie jest lepiej niż tu. Będziecie bliżej celu. I tak już daleko zaszliście.

            – A niebezpieczeństwo?

            – A! Tak, tak, tak. Niebezpieczny będzie głos wołający o pomoc. Jeśli jej udzielicie, to jedno z was straci rozum i oszaleje. Jak ten biedak wołający o pomoc. W przeszłości sam próbował komuś pomóc. Głosy się zmieniają, ale niebezpieczeństwo pozostaje to samo.

            – Ten mężczyzna, znałaś go?

– Tak, to był mój przeznaczony. Teraz pewnie wisi na drzewie. – Bosonoga opróżniła butelkę.

– Chcesz powiedzieć, że…

            – No tak, przecież to oczywiste. Jak się jest szalonym, to znudzenie światem silniejsze i pojmowanie nadziei pokrzywione jak badyle.

            – Przykro mi.

– Eee tam przykro, bajdurzenie, musiało tak być, inaczej nie wiedziałabym co robić dalej.

            Zbliżała się noc. Obie kobiety zrobiły się senne. Julia ze zmęczenia, a bosonoga, no cóż, też ze zmęczenia, podyktowanego wypitym alkoholem. Młoda podróżniczka przed snem myślała o grzebieniu, nie pamiętała, kiedy ostatnio mogła wyczesać swoje blond włosy, a jej towarzyszka o diable, chciała oddać mu swą duszę za butelkę z nigdy niekończącym się trunkiem.

            Następnego dnia o poranku przywitały ich ciepłe promienie słońca i przystojny, acz ochrypły, męski głos. Gdy Julia usłyszała swoje imię nagle poderwała się i wyprostowała niczym struna przy pniu drzewa.

            – Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytała zdziwiona.

            – Pewnie powiedziała jej ta małpa. A uzgodniliśmy kiedyś, że nie będziemy podawać imion – bosonoga wtrąciła. Następnie zaczęła rozglądać się za czymś do picia.

            – To prawda. Kilka dni temu spotkałem starą kobietę, która mówiła, że będziesz za to zła i w ramach przeprosin miałem dać ci jej buty. – Podarował kobiecie drewniane trzewiki.

            – Phi – parsknęła jak kot – niech spieprza. Buty biorę, ale kiedyś mi je ukradła, więc to marny preznet.

            – A ty jak masz na imię? – spytała Julia.

– Muirin.

– Ładnie. Czyli to na ciebie czekałam? Musimy się przygotować. Czeka nas…

– Przeprawa przez las – przerwał Julii. – A tam czeka na nas niebezpieczeństwo. Wszystko już wiem od…

– To też ci powiedziała?! Jak się spotkamy to łeb jej urwę. Zabiera mi robotę.

            – Czy możemy wyruszyć jutro? Jestem jeszcze zmęczona i głodna. Moja podróż była dla mnie wyczerpującą. Widać z tobą los obszedł się łagodniej. – Julia uśmiechając się zerknęła na torbę przewieszoną przez umięśnione ramię Muirina.

            – Nie mogę narzekać. Ktoś musiał nade mną czuwać albo po prostu mam szczęście. Po drodze pomogło mi wielu dobrych ludzi. Mam w torbie trochę jedzenia. Jest tam pieczywo, warzywa i owoce. Niedaleko stąd płynie strumień, przyniosę nam świeżej wody, będziesz mogła ugasić pragnienie i zadbać o stopy.

            – No proszę wybawiciel, ale wódki to już ze sobą nie miał – bosonoga dodała rozgoryczona.

            Dzień wolnym krokiem odchodził w mrok, szum liści kołysał do snu wszystkich obecnych, las komponował z dziewiczych dźwięków przyrody, z których wybijało się huczenie sowy. Trójce bohaterów czas spędzony razem, poświęcony na pogawędki, jedzenie i zaznajomienie się, minął przyjemnie. Śmiali się, opowiadali zabawne historie i przyznawali do obaw. Każdy choć na trochę zapomniał o swojej roli w tej opowieści. Byli razem i mogli tu zostać, chichocząc jak beztroskie dzieci. Bosonoga miała zostać tu jeszcze bardzo długo. Julię i Muirina czekało nieznane.

            Wszyscy wstali o świcie. Julia przeciągała się długo, wyglądała lepiej niż dwa dni temu. Muirin szykował prowiant na dalszą wyprawę. Bosonoga założyła buty, ale szybko je zdjęła, przyzwyczaiła się do bezpośredniego kontaktu z ziemią.

            – Wiecie już co macie zrobić? Nie mogę powiedzieć wam nic więcej, bo sama nic więcej nie wiem. A chciałabym – odparła rozżalona bosonoga.

            – Dziękujemy za gościnę. Jak już dowiemy się, co jest za murem wrócimy do ciebie. – Julia dotknęła ramienia staruszki.

            – Zabawne, że to mówisz. Miej nadzieję moje dziecko. Weźcie to, pomoże wam. – Bosonoga podarowała Muirinowi laskę.

            Skierowali się w stronę lasu. Bosonoga wzrokiem odprowadziła dwójkę nowych przyjaciół. Machała im pustą butelką.

            Po przestąpieniu progu lasu Julia i Muirin odczuli na ciele lekkie mrowienie niby dotyk zimnej kropli, spływającej po plecach. Im głębiej zapuszczali się w las, tym korony drzew stawały się coraz gęstsze i znacznie ubywało promieni słonecznych. Naokoło bohaterów zaczęła unosić się mgła. Na początku niczym puch zdatny odgonić ręką, później jak gęsta maź lepiąca się do wszystkiego.

            W czasie spaceru Julia zapytała Muirina:

– Kobieta, która cię tu naprowadziła była podobna do bosonogiej?

– Wszyscy starzy są do siebie podobni. Nie wiem. Na pewno była mniej szalona.

– Ale czy dostrzegłeś coś podobne w ich wyglądzie?

– Mógłbym powiedzieć, że to siostry. Nie spostrzegłem nic innego. Czemu pytasz?

Nagle ich rozmowę przerwał nieznajomy głos:

– Pomóżcie. – Usłyszeli jękliwe wołanie z oddali.

– Nie boimy się ciebie i nie pomożemy – powiedział pewnie Muirin, wyszedłszy przed Julię.

– Nie próbujcie iść dalej. – Głos był już blisko. – Jesteście tacy sami jak poprzednicy, myślicie jak oni, pachniecie jak oni. Lepiej byłoby wam zostać przed lasem, ale skoro tu jesteście cierpcie to, co ja.

            – Bosonoga mówiła nam o tobie. Pamiętasz ją jeszcze? – spytała Julia.

            – Ledwie. – Głos zawył piskliwie jak człowiek ukłuty szpikulcem. – Nie usłuchałem jej. Chciałem pomóc kobiecie cierpiącej w tym lesie. Teraz jestem mgłą.

            – Czemu się zabiłeś? – pytała dalej.

– Musiałem! Ta kobieta, ona też się zabiła. Nie mogłem zostawić jej samej.

– Czemu się zabiłeś? Odpowiedz! – powtórzyła Julia.

– Żeby dać przykład innym. – Głos szybko zbliżył się do pary bohateró2. Pojawił się przed nimi w postaci wychudzonego mężczyzny. Przypominał towarzysza Julii.

– Jesteś do mnie podobny – odezwał się zaskoczony Muirin.

– Musimy iść dalej. Pragniemy odpowiedzi – dodała Julia.

            – To bezcelowe! Nie będziemy z nim rozmawiać. – Muirin chwycił mocno rękę Juli i wbiegł w zjawę, wymachując drewnianą laską. Widmo chwyciło ją i rozmyło się we mgle. Bohaterowie biegli przed siebie, za sobą słyszeli coraz to słabsze wołanie „pomóżcie”. Biegnąc trzymali się dalej ścieżki. Na ich horyzoncie pojawił się mur. Dostrzegli w nim drzwi. Odczuli ulgę.

            To co zobaczyli po drugiej stronie wywołało w nich zdumienie. Było jak we śnie. Znaleźli się na wielkim tarasie, słońce grzało każdy jego centymetr. Krążyło po nim wiele osób. Wszyscy przypominali Muirina i Julię, różnicował ich wiek i noszone ubranie. Wokół, poza tarasem, znajdowała się głęboka przepaść. Na prawo od wejścia był podniesiony most, blokujący dalsze przejście.

            – Gdzie my jesteśmy? – zapytał Muirin.

            – Witamy. Bardzo się cieszymy. Dawno nikt tutaj nie doszedł, a jeszcze mniej przeszło przez most. Za mojego życia chyba nikt jak dobrze pamiętam. Myśleliśmy, że przestaliśmy już próbować, lecz zjawiacie się wy, niespodziewani jak jaskółcze jajo. Czy podjęliście już decyzję? – Mężczyzna wyglądający jak Muirin zwrócił się do gości.

            – Jaką decyzję – zapytała Julia?

            – Czy zostaniecie z nami, czy spróbujecie przejść przez most? Wszyscy tu obecni postanowili zostać. Dobrze się tu czujemy. Jest tu jak w dobrze urządzonym domu.

            – Czemu wyglądacie jak my?

            – Bo jesteśmy wami głuptasku. Próbowaliśmy kiedyś dotrzeć na koniec naszej podróży, ale ona wiecznie się powtarza. Co prawda czasami coś się zmienia, ale rzadko przełomowo. Żadne z naszych wcieleń jej nie zakończyło. Chyba. Mamy tu dużo czasu do rozmyślań.

Julia i Muirin milczeli. Każde z nich, w mniejszym lub większym stopniu, domyślało się niezwykłości tej podróży. Teraz dowiedzieli się o jej wieczności i powtarzalności. Cóż to dla nich była za wiedza, to jak dostać cegłówką w twarz. Wymalowany uśmiech na ich twarzach, po części owocem zadowolenia i zdziwienia, był wyrazem uświadomienia sobie wielkość roli jaką pełnili w zyciu. Dwa złączone ze sobą losy jak zderzenie planet, wytworzyło cały świat zjawisk, wyborów i ich konsekwencji. Jeśli podróż ciągle się powtarza, to musi w pewnym momencie mieć swój koniec, przynajmniej w obrębie powtarzającego się cyklu. Nie wiadomo czy gdzieś jest jej ostateczne zwieńczenie, kończące ciągłe decydowanie i wędrówkę. Pewny był punkt, gdzie wszystko zaczynało się od nowa. Julia zastanawiała się czy ów punkt da się minąć i wydłużyć podróż lub ją zakończyć. Muirin nie myślał o konsekwencjach, chciał działać, zobaczyć i poczuć na własnej skórze czekające go następstwa.

            Wybawca, jak nazwała go bosonoga, pewny swego skierował słowa do Julii:

– Ja już wiem, co chcę zrobić.

– Też wiem, ale wybór nie przyszedł mi łatwo.

            – A więc wybraliście – powiedział Muirin mieszkaniec tarasu. – Jest tylko kłopot wielkości główki szpilki. Nie jesteśmy pewni jak otworzyć most. Jeden z nas, najstarszy, pamięta jak inni opowiadali mu o wyborach pozostałych. Może to skomplikowane, ale na pewno do pojęcia. Musicie zapytać go, co robić, zaufać mu lub sprzeciwić. Dla nas most się nie opuści, my już wybraliśmy, będziemy was obserwować.

            Długo szukali najstarszego Muirina. Zwiedzili cały taras. Zwrócili uwagę na nietypową rzecz, taras rozszerzał się zauważalnie, choć ciągle wydawał się niewielki. To miejsce było magiczne.

            Po wielu rozmowach z mieszkańcami tarasu znaleźli najstarszego. Prowadzili z nim długą dysputę. Jak wynikało z jego opowieści most mogła przekroczyć jedna osoba. Zmartwiło to Julię, ale nie Muirina. Chciał poświęcić się dla swej współpodróżniczki, w końcu był wybawcą. Zbliżyli się do przepaści, przyglądali się drewnianemu mostowi, Julia drżała, poczuła jak Muirin ściska jej dłoń. To tutaj.

            – Miałam nadzieję zobaczyć coś wyjątkowego. To miejsce jest niezwykłe i po części jestem zadowolona. Jeżeli to zrobisz stracę cię, nie jestem tak silna jak ty. Cokolwiek jest po drugiej stronie, ty masz większe szanse na poradzenie tam sobie. Twoja decyzja jest zbyt ryzykowna. Nie wiemy, co się stanie, jeśli ty skoczysz w przepaść. Najstarszy mówił, że w przeszłości most opadł, gdy ja skoczyłam. Nie powinniśmy tego zmieniać. – Julia spojrzała w dół i zobaczyła nieskończoną głębie studni.

            – Ten stary człowiek może gadać głupoty. Ja chcę to zrobić.

            – Gdybyś chciał, to byś to zrobił, a nie trzymał mnie za rękę. – Julia wyrwała się Muirinowi i rzuciła w przepaść. Muirin znieruchomiał, nie wierzył w to, co się stało. Widział oddalające i zmniejszające się ciało kobiety. Julia opadała cicho, bez żalu, zrobiła, co uznała za słuszne. Most zaczął się opuszczać.

            Po drugiej stronie mostu z radości skakała ciemność. Muirin spojrzał za siebie. Pozostali mieszkańcy tarasu uśmiechali się i bili brawo, nakłaniali go, aby przeszedł most. Ruszył bezrefleksyjnie. Wyprostowany maszerował dalej, wśród cieni, z głową uniesioną dumnie. Ukrywał ból. Jarzące się światło na końcu tunelu zachęcało do przyspieszenia kroku. Zanim dotarł do jego źródła zaczął słyszeć głosy: „witaj”, „dzień dobry panie”, „ach, to znowu ty”, „nareszcie jakiś nowy”. Gdy przybył do miejsca skąd biła jasność, okazała się ona wejściem do oświetlonej jaskini. Jaskini pełnych takich jak on młodych, silnych, ale zawiedzionych mężczyzn. Po drugiej stronie jaskini mosiężny głaz grodził dalszą drogę. Muirin później dowiedział się od innych, że nikt nie pokonał tej przeszkody. Dla tego Muirina historia się skończyła, ale dla innych rozpoczęła na nowo. Kolejna dwójka bohaterów właśnie wyruszyła ku przygodzie. Kto wie, gdzie zajdą?

.

.

Proza współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.
fot. Magdalena Krasuska.

.

Przemysław Głuchowski – absolwent studiów socjologicznych i filozoficznych UMCS. Pracownik Działu Wydawniczego Warsztatów Kultury w Lublinie. Publikował m.in. w Wydawnictwo j, Kulturze Enter, Malkontentach, Przeglądzie Bałtyckim oraz Helikopterze. W wolnych chwilach czyta albo pisze. Zdarza mu się też marnować czas. Pasjonat filozofii J. P. Sartre’a, która jednak wychodzi mu już bokiem. Ostatnimi czasy slamuje.

 

 

PODZIEL SIĘ