Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Rzeczy ostatnie (fragment)
Piotr Lenarczyk

Dojeżdżam do wyznaczonej stacji. Drzwi ustępują, tłum wylewa się na zewnątrz. Przepuszczam wszystkich. Nawet frajera, który zajął ostanie wolne miejsce, prawie taranując mnie po drodze. To było trzy stacje temu, ale jestem dość pamiętliwy. Byłem. Normalnie przyblokowałbym cwaniaka tak, że by musiał wychodzić ostatni. Zmieniałem się w bestię w komunikacji miejskiej. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Dziadek w drzwiach postanowił, że jednak rozpadnie się już na zewnątrz. Wysiada. A gdzie ja się rozpadnę? Wysiadam. Zanim tłum z peronu zacznie szturmować drzwi. Zanim odetną mi drogę wyjścia.

Zanim zmienię zdanie.

Robię krok. Przez chwilę zastygam w powietrzu, wreszcie opadam całym ciężarem ciała na ziemię. I czuję się jak olbrzym. I rozglądam się, nasłuchując, czy to moje tąpnięcie wywołało wstrząsy. Ale nie. Żadnej syreny alarmowej, zero ewakuacji metra. Nie poruszył się nawet żul ani pies na żulowych kolanach. A przecież zwierzęta czują więcej. Muszą czuć. Ale ten widocznie akurat nie. Mimo to rzucam mu łagodne spojrzenie, niech ma, niech wie, może zrozumie coś po fakcie. Kurwa, już sam nie wiem, co mówię, co myślę. To przez brak kofeiny. Ostatnia kawa była w piątek, a ja bez kawy… a ja za dużo kombinuję, zamiast patrzeć i chłonąć. Chłoń, człowieku, pamiętaj, notuj. Wyryj sobie tę dziewczynę z wyrytym na ramieniu tatuażem. Latawiec na jej lewej ręce. Sznurek od latawca gubi się gdzieś pod bluzką. Dokąd prowadzi? Gdzie się kończy? Pewnie już się nie dowiem. Brodacz w garniturze z ogromną skórzaną torbą na ramieniu. Przycisnął ją do siebie mocniej. Co on tam ma takiego cennego? Zapasową brodę? Pistolet? Tymczasem to prawie już. Światło na końcu tunelu. Kobiecina sprzedająca kwiaty. Zawsze chciałem wyjąć stówkę i kupić cały bukiet, żeby szybciej wróciła do domu. A teraz za późno. Tylko uśmiechnąłem się idiotycznie, ale co jej po tym. Więc jednak na końcu zgrzyt. Więc jednak nie da się pozamykać wszystkiego. Wyjść suchą stopą. Wychodzę. Odpalam papierosa. Odtąd już wszędzie z buta. Niby nic, a jednak trochę uwiera.

W biurowej kuchni jest zawsze za dużo ludzi. Czekałem do pierwszej, żeby zjeść późne śniadanie, i do piątej na późny obiad, który, zważywszy na porę śniadania, wcale nie był już późny. Ale dzięki temu cisza, czasem ktoś wejdzie, powie „smacznego”. Tym razem Sandra. Zamknęła drzwi, siada naprzeciwko. Odgarnia rude włosy do tyłu.

– Przyjdziesz dziś?

A więc od razu do celu. Przyzwyczajenie z pracy. Brać, co się należy, wyszarpać, jeśli trzeba. Szarpię zębami kawałek mięsa, usprawiedliwiam milczenie przeżuciem. Ale co więcej mówić? Krok, na który się zdecydowałem, ma swoje dobre i złe strony. Dobry jest detoks. Rzucasz palenie, alkohol, dragi. Pozbywasz się trucizny z krwiobiegu.

– Przecież już ci mówiłem, jak to wygląda – rozłożyłem bezradnie ręce.

– Zawsze tak mówisz. I zawsze wracasz.

Oczy jej się zaświeciły. Jak podczas imprezy pożegnalnej Marcina. Dwa miesiące temu była prawie północ. A ona przyszła spóźniona, wbiegła. Nigdy wcześniej, przy żadnej innej okazji nie przywitała się ze mną z taką czułością. Kiedy później ją o to pytałem, nie potrafiła wytłumaczyć. „Jakby nam planety sprzyjały” – powiedziała. Jasne. Jeśli już, to Mars może, krwawy księżyc, wrogie satelity, konstelacje zwiastujące wojnę. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Krok, na który się zdecydowałem, ma swoje dobre i złe strony.

– Będziesz żałował – powiedziała i wyszła.

I czasem nie wiem, która jest która.

Wieczorem siedzę w domu i obracam w dłoni papierosa. Powinienem to zrobić na balkonie, tam gdzie najczęściej, na pamiątkę. Wychylam się i patrzę, czy dookoła spokój, ale nie – akurat dzisiaj do sąsiadów przyjechała rodzina z dzieckiem. Mały wyje, kręci się, leżak stuka o posadzkę. Głuchy dźwięk. Tępy. Miarowy jak odliczanie, wskazówka zegara, dwudziesta pierwsza trzydzieści. O której bachory chodzą spać w tych czasach? Nie mogę w takich okolicznościach. Wracam do środka i opadam na fotel. Papieros zgniótł mi się w dłoniach. Niedobrze, ten był ostatni, połamałem resztę, żeby nie kusiło. Przypomina się Ewelina. Byliśmy razem pół roku, a ona uparła się, żebym rzucił. Kiedyś nocą połamała mi wszystkie fajki. A potem kochaliśmy się na starym tapczanie, chciała wynagrodzić. Dosiadła mnie, przylgnęła, ale ja przez ramię widziałem tylko podłogę i ten rozrzucony tytoń. Czasem jej falujące piersi migały przed oczami. Pierś. Szlug. Pierś. Szlug. Pierś. Szlug. Szlug. Szlug. Nie patrzeć, nie dochodzić, to nie będzie się chciało palić. Przeżyje się tę noc, a potem się zobaczy. Wtedy, jestem pewien, dałem jej najlepszy seks. Nigdy nie dowiedziała się, że to dlatego, że panicznie bałem się skończyć. A właściwie bałem się tej pustki, która miała nastąpić potem. Potem wyrzuciłem to z pamięci.

Dziwne rzeczy przychodzą do głowy, kiedy robi się coś ostatni raz.

Prawie północ, za długo czekałem, przysnąłem i zamknęli sklepy. Wyścig do nocnego. Ale jest – nowa paczka. Tyle że teraz już muszę szybko i gdziekolwiek. Przystaję w jakiejś bramie. Odpalam. Czuć swojski zapach obcej szczyny. Zaciągam się.

W dziwnych miejscach robi się rzeczy ostatnie.

 

 

Rzeczy ostatnie Piotr Lenarczyk

 

https://allegro.pl/oferta/piotr-lenarczyk-rzeczy-ostanie-proza-polska-9251786248

PODZIEL SIĘ