Jurek spojrzał na linę, marszcząc czoło. Zastanawiał się, czy wytrzyma. Wolałby, żeby plan się powiódł. Podszedł bliżej i pociągnął za zwisający z sufitu sznur. Specjalnie zdjął ciężki kryształowy żyrandol, który dostał w spadku po matce. Nie mogła dać nic innego? Chociażby tę działkę nad jeziorem. Nie. Cholerny stary żyrandol! Chciał sprzedać, jednak żona była zauroczona antykiem i nie zgodziła się. Tygodniowa awantura zakończyła się jeszcze dłuższym okresem gniewnego milczenia, połączonym z nienawistnymi spojrzeniami. W końcu złamał się i zrezygnował z planów. Jeszcze raz pociągnął za pętlę wiszącą pod sufitem. Wzruszył ramionami i spojrzał na zegarek. Nie ma co się spieszyć, zanim stara wróci z roboty, wyrobi się ze wszystkim. Podrapał się po głowie. W filmach zawsze zostawia się list pożegnalny. I co ma w nim napisać? „To wszystko wasza wina. Mam już dość fałszywych mord, które widuję na co dzień. Zdecydowanie wolę wieczne potępienie, którym straszyła mnie matka, niż życie wśród zdrajców, kłamców i złodziei. Nie jestem nikomu nic winny. Możecie mnie pocałować w dupę”.
– A tam, będę się jeszcze idiotom tłumaczył. Pieprzyć to – wymruczał pod wąsem.
Wyprostował się, z grymasem bólu na twarzy drepcząc do kuchni. Plecy bolały go od szarpania się z żyrandolem. Coś strzyknęło i teraz lazł jak staruszek. Zaczął krzątać się po kuchni. Ostatnia kawa i będzie święty spokój. Usiadł na niewygodnym krześle w kuchni. Kupiła takie barachło, bo tanie, a siedzieć na tym nie można. Sprzedaliby ten brzydki żyrandol i mogliby kupić coś wygodnego. Po co? Przecież takie to ładne, skrzywił się na wspomnienie zachwytu żony. Pił powoli, delektując się smakiem. Mocna, czarna i gorzka kawa to jedna z dwóch rzeczy na świecie, która tak naprawdę Jurkowi smakowała. Jednak jego żona – Agnieszka – marudziła za każdym razem, że ma przecież wysokie ciśnienie i nie powinien przesadzać z kofeiną. Dopił zawartość kubka i odstawił go z trzaskiem.
– Nie umyję! Wściekaj się stara kwoko. – Zaśmiał się głośno. – Teraz jeszcze fajeczek.
Poklepał się po kieszeniach, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu paczki z papierosami. Jak zwykle leżała w kuchni na parapecie. Wyciągnął jednego i zamierzał wyjść na zewnątrz. Zatrzymał się jednak w połowie drogi, podrapał w łysiejącą głowę. Uśmiechnął się złośliwie i skierował ku salonowi. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, zapalił papierosa i zaciągnął z rozkoszą. Jego druga miłość, zaraz po kawie. Żony nie liczył w tym rankingu. Któregoś ranka obudził się, spojrzał na kobietę śpiącą obok niego i uświadomił sobie, że nic do niej czuje. Podobno takie rzeczy się zdarzają. Jednak życie od tej chwili stało się nieznośnie uciążliwe. Nic na to nie mógł poradzić. Lekko stuknął papierosem o brzeg fikuśnego, pomalowanego złotą farbą wazonu. Nadmiar popiołu opadł na dno. Po co trzymać wazon bez kwiatów?
– Głupia baba – wymamrotał pod nosem.
Spojrzał na wiszący na haku od żyrandola sznur. Gruby, kupiony specjalnie na tę okazję. Sprzedawca przysięgał na grób własnej matki, że można tym towarem wciągać słonia na dziesiąte piętro. Niemiecka robota. Kupił pięć metrów, co będzie żałował. Zaciągnął się głęboko, patrząc na pętlę dyndającą na środku pokoju. Spojrzał na niedopałek. Nie ma gdzie go zdusić. Rozejrzał się dookoła, westchnął ciężko i przycisną dymiący się filtr o podstawkę pod kubek, które żona rozkłada wszędzie. Wstał i zdecydowanym ruchem przysunął taboret z promocji tam, gdzie sobie wyliczył wcześniej, po czym wszedł na niego. Wysunął prawą nogę przed siebie i z powrotem postawił na poprzednim miejscu.
– Powinno być dobrze – wymruczał.
Bez zbędnych ceregieli założył pętlę na szyję, zacisnął i powtórzył ruch nogą, nie cofając jej jednak. Zrobił krok w powietrzu i zawisł na starannie wykonanej pętli.
*
Ciemność. Powoli otworzył oczy. Ostatnie co pamiętał to pętla, na której zawisł. Nie wiedział, co się dzieje. Przełknął ślinę. Chciało mu się palić. Ta przejmująca potrzeba, przebijała wszystkie inne. Czyżby to wszystko tylko mu się śniło? Nie. Przecież planował to dokładnie. Robił zakupy, wyliczenia. Specjalnie czekał, aż ta stara krowa pójdzie do pracy, dyskretnie sprawdzając jej grafik. Nie może być mowy o marach sennych. Zamknął oczy, licząc do dziesięciu. Podniósł powieki i spojrzał dookoła. Leżał w ubraniach na łóżku. Łóżko było zasłane, co znaczyło, że nie mógł to być sen. Wstał, rozglądając się za papierosami. Wszedł do kuchni, gdzie na stole stał kubek po kawie. Zajrzał do środka, w środku była reszta jego niedopitej ostatniej w życiu kawy. Automatycznie chwycił paczkę papierosów i wyjął jednego. Nie myśląc o tym, co robi, wsunął jednego w usta, podpalił i zaciągnął się.
– Powoli, chłopie, powoli – mówił do siebie. – Musi być jakieś wytłumaczenie.
Napięty jak getry na tyłku żony postanowił sprawdzić salon. Na podkładce pod kubek wciąż jeszcze dymił się niedbale zduszony niedopałek poprzedniego papierosa. Jurek zamrugał kilkukrotnie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Spojrzał na sufit, jednak w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą wisiała pętla, teraz pysznił się znienawidzony żyrandol.
– Jasna cholera – wymamrotał niewyraźnie, trzymając papierosa w ustach.
Biegiem skierował się w stronę kuchni, gubiąc najpierw popiół, a następnie połowę niedopalonego papierosa, który upadł na biały dywan z długim włosiem, wypalając dziurę. Dopadł szuflady ze sztućcami, jakby ukryty był tam skarb. Szybko wysunął ją i chwycił widelec, który bez zastanowienia wbił sobie w udo. Powietrze przeszył skowyt bólu, jaki wydał z siebie Jurek, utwierdzając się w przekonaniu, że nadal żyje. Rzucił sztuciec na stół, jednak zrobił to z taką furią, że koniec końców wylądował on na podłodze pod oknem. Mężczyzna miał wrażenie, że przeklęty widelec leży teraz i śmieje się z niego. Nawet zabić się nie potrafi.
– Nie… – powiedział z drżeniem w głosie. – Tak być nie może.
Znów biegiem, jakby kończył mu się czas, ruszył do sypialni. Wyszarpnął szufladę ze stolika nocnego żony i wysypał zawartość na łóżko. Nie bawił się w odkładanie rzeczy na miejsce, rzucił ją na ziemię i nie przejął się tym, że coś ewidentnie pękło przy nagłym kontakcie z panelami. Szukał zapamiętale, otarł rękawem kropelki potu na czole. Gdy znalazł to, czego szukał, pociągnął nosem, uśmiechając się szeroko.
– Mało – po raz kolejny pociągnął nosem.
Przeszedł na drugą stronę łóżka i to samo zrobił z drugą szafką nocną i komodą stojącą w nogach łóżka. Gdy uznał swoje poszukiwania w sypialni za skończone, nadal pociągając nosem i wycierając czoło rękawem, pobiegł do salonu. Tam trzymając swoje zdobycze jedną ręką, drugą wyszarpnął z segmentu butelkę wódki, trzymaną dla gości. Wrócił do kuchni. Na blat stołu rzucił wszystkie opakowania z lekami, jakie udało mu się znaleźć. Zaczął wyciągać wszystkie blistry z opakowań. Drżącymi dłońmi wyłuskiwał tabletki. Nie patrzył nawet, co to za leki. To było nie ważne. Kiedy ilość drażetek na blacie wydała się odpowiednia, odkręcił butelkę i zaczął łykać po kilka, popijając alkoholem. Bez zagryzki, wódka paliła w gardło. Krzywił się, jednak nie zrezygnował. Kiedy skończył, odstawił w połowie wypitą butelkę bursztynowego płynu i poszedł położyć się do sypialni. Z dezaprobatą spojrzał na bałagan, jaki zrobił.
– Trudno. Zrobię ci stara krowo niespodziankę!
Chwycił za rogi kapy i ściągnął ją na ziemię ze wszystkim, co leżało na niej. Zadowolony z efektów swojej pracy położył się i spokojny, czekał na to co ma się stać.
– Zmęczyłem się tym lataniem. Chyba się zdrzemnę.
Zamknął oczy i powoli odpłynął z tego świata.
*
Ciemność. Ocknął się z bólem głowy. Chyba był na jakiejś imprezie, bo takiego kaca nie miał już dawno. Ogromna ochota na papierosa kazała mu otworzyć oczy. Pierwsze co zobaczył to bałagan na podłodze. Pamiętał, że sam go zrobił. Powoli wracały wspomnienia.
– Znów? – Wycharczał z niedowierzaniem.
Podniósł się z łóżka i omijając rozrzucone przedmioty, powoli szedł w stronę kuchni. W głowie mu huczało jak po naprawdę wielkim piciu. Dłońmi przetarł oczy, nie wierząc w to co widzi. Na stole stała po połowy opróżniona butelka, jednak ani śladu po tabletkach.
– Co do diabła? – Zapytał ze wściekłością.
Nie wierząc w swoje ciągłe niepowodzenia, chwycił niewygodne krzesło za wysokie oparcie i rzucił nim w stronę kuchennego segmentu. Mebel uderzył w drzwiczki szafki, które pękły z trzaskiem. Dolna część odpadła i z hukiem uderzyła o kafelki, górna zawisła krzywo na zawiasie, bujając się lekko. Wściekle wyszarpał papierosa z paczki. Podpalił go i nic nie rozumiejąc, zaciągnął się. W głowie huczało mu podwójnie. Był wściekły i na gigantycznym kacu. Chodził więc po kuchni, w te i z powrotem. Zaciągał się, nie przejmując się opadającym na podłogę popiołem z papierosa. Czuł narastającą panikę. Coś jest nie tak, to zwykły koszmar. Tylko kiedy zły sen skończy się? Kiedy będzie mógł nieodwołalnie skończyć ze sobą? Teraz musi zrobić to tak, jak powinien. Wyszedł z domu i skierował się w stronę samochodu. Musiał jednak zawrócić, gdyż zapomniał kluczyków. Miał wrażenie, że wszystko jest przeciwko niemu, kiedy kilka razy musiał podnosić je z ziemi. Co gorsza nie mógł też trafić do stacyjki. Przeklinał więc wściekle pod nosem, marudząc, że to wszystko wina Agnieszki, która na pewno śmieje się z niego, siedząc w robocie. Jak na złość samochód nie chciał odpalić. Kiedy udało mu się uruchomić auto, odetchnął z ulgą. Rękawem przetarł spocone czoło. Nos wydmuchał w znalezioną w kieszeni chusteczkę. Ruszył. Na początku jechał bez planu, jednak z czasem zaczął przyspieszać i skierował się ku obwodnicy. Był przekonany, że tym razem mu się uda. Swoje zamierzenia realizował bez wahania. Najpierw wjechał pod prąd na drogę szybkiego ruchu, a następnie widząc tira, przyspieszył. Kierowca z naprzeciwka zjechał na drugi pas, widząc wariata jadącego niezgodnie przepisami. Do tego przekraczając dozwoloną prędkość dwukrotnie. Jurek zawsze chwalił się swoim nieziemsko drogim i szybkim samochodem. Teraz kiedy wiedział, że nie cofnie się, spokojnie docisnął pedał gazu. W ostatniej chwili zmienił pas, wbijając się pod samochód ciężarowy.
*
Ciemność. Otworzył oczy, czując zagrożenie. Oddychał płytko i szybko. Rozejrzał się dookoła. Siedział w samochodzie zaparkowanym na poboczu. Spojrzał na swoje ręce.
– Znów nic z tego? – Zdziwił się. – Już nie mam siły.
Oparł głowę na kierownicy w poczuciu porażki. Cały dzień próbował się zabić i nic z tego nie wyszło. Będzie tak żył w poczuciu, że musi żyć? Przecież to bez sensu. Zaczął więc myśleć o swoim życiu. Podobno ludzie przed śmiercią widzą swoje życie. Przelatuje im przed oczami jak film. On przed decydującym momentem czuje spokój. Powiedzieć może, że to wręcz euforia, że oto w końcu uwolni się od tego popieprzonego świata. Jednak nie. Za każdym razem budzi się jak po koszmarze. Teraz zrobi to tak jak powinien. Spokojnie odpalił silnik, włączył się do ruchu i postanowił jechać do parku, gdzie poznał żonę. Po raz pierwszy spotkał ją przy wodospadzie. Zażartował, że powinna uważać, bo spadnie, a dno kanionu jest skaliste. Szkoda, że wtedy nie spadła. Nie zmarnowałby życia. Po kwadransie staranował zakaz wjazdu. Ochroniarz pilnujący szlabanu, wybiegł za nim ze swojej budki, krzycząc coś do krótkofalówki, jednak Jurek nie przejmował się tym. Gnał ku swojemu przeznaczeniu. Wiedział już, ze tego nie zepsuje. Tym razem mu się uda. Rozpędzone auto wjechało na wyboistą polanę a następnie wzbiło się w powietrze i w końcu zaczęło spadać w stronę skał na dno zbocza. Spojrzał na zachodzące słońce i przez chwilę nawet zachwycił się pięknem świata. Jednak drzewa szybko zasłoniły widok i ostatnie co zobaczył Jurek, to skaliste dno, a raczej nicość, bo zbocza gór faktycznie były zagrażające życiu.
*
Ciemność. Mężczyzna otworzył oczy. Rozejrzał się dookoła. Okazało się, że leży na piaszczystym poboczu. Samochód stał po drugiej stronie drogi. Usiadł, opierając się o drzewo. Twarz ukrył w dłoniach i zaczął płakać. Kiedy już uspokoił się, wytarł oczy rękawem, żałośnie pociągając nosem. Spojrzał na podziwiany przed momentem zachód słońca. Cały dzień próbował się zabić i nic z tego nie wyszło. Może to jakiś znak? Oddech zaczął uspokajać się. Jerzy siedział tak, aż zaczęło się ściemniać. Samotna latarnia stojąca nieopodal zabłysła mdłym światłem. Nie miał już pomysłów na skończenie ze sobą. Zresztą jaki sens w takiej zabawie, jeśli po wszystkim obudzi się w pełni sił? Bo nawet plecy naciągnięte od ściągania tego cholerstwa z sufitu przestały go boleć. Myślał. W końcu zerwał się na nogi.
– To znaczy, że będzie dobrze! – wykrzyknął pełen nadziei.
Postanowił, że wróci do domu. Posprząta cały bajzel, jaki zrobił, próbując się zabić, i na pewno coś zje, bo burczało mu w brzuchu od prób samobójczych. Zdecydował, że kiedy Agnieszka wróci, powie jej, że żąda rozwodu. Sam będzie miał na pewno więcej radości z życia niż z tą starą zrzędą. Odda jej wszystko, chce mieć tylko święty spokój. Otrzepał spodnie i pełen optymizmu ruszył w stronę samochodu. Nie rozglądał się nawet, przechodząc przez jezdnię. Był tak zajęty swoimi myślami, że nie zauważył jadącego samochodu. Szkoda, bo kierowca pędzącego auta nie zauważył Jurka. Raczej, zauważył, jednak było już za późno na hamowanie, bo Jerzego otoczyła ciemność. Ta jednak była już na zawsze.
Kamila Ciołko-Borkowska
urodzona w 1985r. na Mazurach, gdzie spędziła całe dotychczasowe życie, teraz poszukuje trolli w krainie lodu. Nieuleczalna optymistka. Zakochana w słowach, tak pisanych, jak i mówionych. Nieidealna matka i żona. Wielka fanka pasztetu i rękodzieła. Uczestniczka warsztatów Biura Literackiego „Pracownia otwarta wierszem” 2018. Swoją twórczością dzieli się na blogu oraz w audycji radiowej Bibliotekarium.pl. Jej opowiadania można też znaleźć w antologiach: „Rubieże rzeczywistości” oraz „Nie otwieraj na stronie sigma”. Wydała także tomik wierszy: „Wszystko już było” oraz powieść „Przezwykłe przygody nieboszczki Marysi”.