Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Sonic Youth (fragment)
Maciej Bobula

 

 

Wyszedłem ze szkolnej ubikacji, żeby umyć ręce, i zobaczyłem tę dziewczynę z klasy maturalnej, która miała na sobie koszulkę Sonic Youth. Pomyślałem wówczas: – Wow, ktoś w tej szkole też uwielbia Sonic Youth. Przypomniało mi się wówczas, jak rozwaliłem sobie głowę na koncercie Sonic Youth, bo zagrali „Brother Jamesa”, a ja, kurwa, przecież uwielbiam „Brother Jamesa”, a nic nie wskazywało na to, że zagrają ten utwór, bo na poprzednich setach z tej trasy nie było „Brother Jamesa”. Ba, zdaje się, że w cholerę dawno go nie grali na żywo. I tak się rozszalałem, że wskoczyłem na barierki pod sceną, ale pośliznęła mi się stopa, runąłem w dół na głowę i straciłem przytomność. Po chwili się ocknąłem i ten chory riff z „Brother Jamesa” wył mi wtedy w głowie z podwójną mocą, a krew mi tę głowę zalewała. To było chyba moje najintensywniejsze doświadczenie słuchacza, bo miałem wrażenie, że krew leci mi z uszu.

No i ta dziewczyna miała koszulkę z Confusion is Sex/Kill Yr. Idols, z której to płyty jest „Brother James”. Już chciałem zagaić i zapytać, jaki jest jej ulubiony utwór z Confusion, licząc po cichu, ze też będzie to „Brother James”, ale ona zagaiła pierwsza. Zapytała, co to był za utwór, który puszczałem wczoraj na przerwie między lekcjami. W momencie, kiedy jej klasa pisała pracę klasową i nauczycielka wyszła powiedzieć mi, żebym ściszył. Zamyśliłem się i próbowałem sobie przypomnieć, bo mam słabą pamięć. W pierwszym momencie wydawało mi się, że to było coś z Public Image Ltd., może „Theme”, bo wczoraj puszczałem coś z ich jedynki przecież, pamiętam to. Ale nie, wtedy mnie olśniło, że nie, na pewno nie, już wiem, co to było. Trochę zacząłem się w międzyczasie pocić i ręce zaczęły mi drżeć, bo ona czekała, a ja nie mogłem sobie przypomnieć, i co tu robić. Takiej okazji, żeby pogadać, już może nie być. A co, jeśli to mógł być początek pięknej przyjaźni, a ja go właśnie zawalałem swoją słabą pamięcią. Ale nie, jednak nie, wszystko gra jak orkiestra Sun Ra.

– To był cover Black Sabbath – powiedziałem drżącym i piskliwym, bo lekko przestraszonym głosem i od razu się zawstydziłem, bo to musiało wyglądać chujowo, jak ja, ubrany w czarną, motocyklową skórę i skórzane sztyblety, mówię takim piskliwym i przestraszonym głosem.

– A – powiedziała ona i wyjęła komórkę. Wpisała w youtube „cover black sabbath”, ale tam wyskoczyły jakieś amatorskie kawałki, jak np. Paranoid grany na weselu w jakiejś salce na plebanii, no i Type O Negative wyskoczyło, i milion innych zespołów coverujących każdy jeden kawałek Black Sabbath z każdej jednej ich płyty.

– To ten? – pyta dziewczyna, pokazując na Paranoid coverowany przez band weselny.

– Nie, nie – mówię. – To był ten muzyk, co go niedawno odkryli, jak był już stary.

Ona patrzy na mnie, jak na idiotę. Nie wie, o co mi chodzi. Przecież nie ma tam na youtubie muzyka, co go odkryli, jak już był stary, a kazałem jej wpisać cover Black Sabbath. Daje mi telefon. Próbuję coś wpisać, ale ręce mi się pocą okrutnie i zostawiają mokre plamy na wyświetlaczu. Jak oka tłuszczu w rosole.

– Przepraszam – powiedziałem, a on się uśmiechnęła tak, że serce zabiło mi strasznie szybko i pomyślałem, że zejdę. Do końca życia będę pamiętał ten uśmiech, był bardzo piękny. Jak uśmiech mojej babci ze zdjęcia zrobionego w dniu, w którym rozwiodła się z moim dziadkiem. Niemniej wcale mi ten uśmiech i to wspomnienie nie ułatwiły sprawy z rękami, które dalej zostawiały mokre ślady. W końcu nerwowo wytarłem je w spodnie i pomogło. Wtedy też zobaczyłem, że z tyłu telefonu naklejona jest jakaś głowa starego rozczochranego gościa. Nie mogłem sobie przypomnieć, jak się ten gość nazywa, a przecież znam go skądś. Nieważne. W końcu dopisałem do tego „cover black sabbath” „charles bradley” i jako drugi wynik było „Changes” Charlesa Bradleya, bo mi o typa przecież chodziło.

– O – mówię. – To ten utwór. I chciałem jeszcze powiedzieć milion innych rzeczy, ale się na to nie zdobyłem.

Uśmiechnęła się tym uśmiechem, a ja poczułem się rozbrojony po raz drugi. – Dziękuję bardzo – powiedziała i poszła, a ja zostałem z milionem myśli w głowie, scenariuszami tego, co mogłem powiedzieć, a chciałem w jednej chwili, desperacko, z pocącymi się dłońmi, powiedzieć wszystko, co wiem, żeby zrobić wrażenie, że coś wiem, przede wszystkim zaś powiedzieć więcej o tym dobrym człowieku, Charlesie Bradleyu, który niedawno przecież umarł, 6 lat po tym, jak zaczął być znany na świecie, o tym, jak bardzo jest to piękna i smutna historia, jaki to jest wspaniały gość i jak piękny i smutny jest ten film dokumentalny o nim, na którym płakałem chyba z 5 albo 6 razy. No i myślałem o tym, jak to będzie dziś wieczorem, kiedy i ja, i ona będziemy siedzieć na łóżku i słuchać w tym samym momencie tej jednej zapętlonej piosenki, i jakie to będzie kurewsko romantyczne. Jak w serialach dla młodzieży, kiedy naprzemiennie pokazują dwie osoby, które tęsknią za sobą w dwóch różnych miejscach, a w tle leci smutna piosenka. Na przykład „Changes”. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że wzięli ten utwór na czołówkę Big Mouth na Netflixie.

Ale właśnie skończyła się przerwa i ona poszła na lekcję. A ja, spiesząc się do pokoju nauczycielskiego, zapomniałem umyć rąk. Wziąłem dziennik i wtedy olśniło mnie po raz drugi tego dnia: Kurwa, przecież to był Bernie Sanders. Ten typ z tyłu telefonu. Wtedy z kolei jakiś ciąg myśli pociągnął za sobą moment, jak w internecie czytałem jakieś wspomnienie o Berniem Sandersie, gdzie jakaś jego znajoma pisała o tym, jak Sanders wstawiał się za czarnoskórymi w czasach segregacji, czyli jeszcze przed sześćdziesiątym czwartym. To było piękne i ścisnęło mnie za serce. Jak ten moment epifanii przed chwilą, gdy ta dziewczyna do mnie zagadała i mogłem wpatrywać się w jej uśmiech.

I było to smutne, bo nie powinienem tak robić, być tak emocjonalny w stosunku do ludzi w koszulkach Sonic Youth. Bo wieczorem na łóżku będę cierpiał i płakał w poduszkę. Cierpiał, jak gąbka z wiersza Miłosza, która nie może napełnić się wodą. Bo nauczyciel powinien być indyferentny w stosunku do uczniów w koszulkach Sonic Youth.

Wszedłem do klasy i powiedziałem „Hello darkness, my old friend”, i wszyscy dziwnie na mnie popatrzyli. Po tej lekcji podszedł do mnie młodszy ode mnie kolega z pracy i powiedział, że jechał za naszą koleżanką, starszą już panią. Ta w pewnym momencie się gwałtownie zatrzymała i ten ledwie za nią wyhamował. Potem powiedział, że jak już byli razem w szkole, powiedział do niej jowalnie: – Ale bym pani wjechał w tyłek.

Ta dziwnie na niego popatrzyła.

– No, że puknąłbym panią.

W rozświetlonym późnowiosennym słońcem pokoju nauczycielskim jego zaczerwieniony policzek mienił się jak miąższ z dojrzałego arbuza. I ugryzłbym go może, gdyby nie to, że policzek, jak arbuz pestkami, poprzetykany był dorodnymi wągrami.

 

Maciej Bobula

 

Zerknijcie też tu:

Maciej Bobula Szalejów

 

Maciej Bobula – poeta, prozaik, nauczyciel, czasem śmieszek, czasem płaczek, stały bywalec lasów i łąk. Bardziej niż w Boga wierzy w demaskulinizację społeczeństw, homoobcowanie, socjalizm i – wzorem ukochanego Dereka Jarmana – w to, że niedługo świat pełen będzie puszystych kaczuszek. Mieszka w Szalejowie Górnym, gdzie przygotowuje różne rzeczy pisemnie.

PODZIEL SIĘ

Do góry