– Bywa tak, że nagle znajdujesz się w sytuacji, w której nigdy się nie spodziewałeś, że się znajdziesz, i dociera to do ciebie w momencie, gdy stoisz osłupiały i nie wiesz, co masz robić. Ja tak miałem z komisją wojskową. Stałem tam, patrzyłem na tych ludzi w nieskazitelnie białych kitlach, a oni wpatrywali się we mnie. Chcieli mnie, pacyfistę, wziąć do armii.
– Jak się pan czuje? – zapytał jeden z nich, starszy, łysiejący facet w okularach z wielkim pieprzykiem na lewym policzku. Zapytał, po czym splótł dłonie i oparł się o biurko, przy którym siedzieli. Było ich pięcioro: dwie kobiety, trzech mężczyzn.
– To zależy – odpowiedziałem. – Zależy, czy pyta pan o zdrowie psychiczne, czy fizyczne.
– A któreś z tych zdrowii, zdrowiów, ekhem. A czy pod którymś względem czuje się pan niezdolny do pełnienia służby wojskowej?
– Ciężko mi powiedzieć. Mam drobne problemy psychiczne – odparłem.
Przepytujący mnie jegomość zmarszczył brwi, obejrzał się za swoje lewe ramię, spojrzał na mnie, po czym zapytał – A cóż panu dolega w takim razie?
– Nie jestem pewien. Coś w rodzaju fobii. Boję się klamek w domu. Na swój sposób boję się wszystkiego, co jest później dotknięte po dotknięciu tych klamek. To się wzięło od tego, że kiedyś przestałem jeść prawą ręką, bo prawą ręką dotykam rzeczy, które są skażone, lewą zostawiam sobie do jedzenia. To czego się boje, to nie są bakterie, to coś innego. Boję się o swój mózg, że nie będę zdolny intelektualnie. Wiem, że to dziwnie brzmi, ja czasem mam o tym pojęcie, że głupio mówię, ale też boję się, że będę jeszcze głupszy. Co zrobić.
Wszyscy w komisji się żywo zainteresowali. Nikt jednak nie zadawał pytań, prócz tego lekarza z pieprzykiem.
– Czy ma pan jakieś dowody na to, że leczy się pan, cokolwiek, na przykład zaświadczenie od psychologa?
– Teraz przy sobie nie mam, ale chodzę do psycholożki. Mogę poprosić.
– Dobrze. Niech pan przyniesie. Wtedy zadecydujemy. Proszę przyjść za tydzień o 11, dobrze?
– Dobrze – odpowiedziałem, ubrałem się i wściekły wyszedłem. Wściekły, bo źle to zrobiłem, nie powinienem mówić o tym z takim dystansem, przecież ja, kurwa, cierpię na jakąś być może schizofrenię, a wypowiadam się, jakbym sobie z nich drwił. Czułem, ze nawet jak ta pani psycholożka wypisze mi to, o czym jej opowiadałem, to i tak mnie wezmą. Musiałem wykombinować coś innego. Co? Platfus by nie przeszedł, już ponoć nie przechodził. Wiedziałem, że nie mogę wymyślać czegoś nowego, bo to by mnie przekreśliło. Myślałem. Myślałem tak intensywnie, że czasem zapominałem, żeby nie brać jedzenia prawą ręką. Przypominałem sobie o tym parę godzin po jedzeniu, leżąc w łóżku, i dostawałem szału. Szedłem myć zęby jeszcze raz, co chwilę piłem wodę, żeby to gdzieś tam szybko spłynęło, żebym to wreszcie wydalił.
W końcu wymyśliłem. Wiesz, jak mnie duma rozpierała? Wymyśliłem, że pójdę tam bez tego zaświadczenia i będę rżnął głupa, że nic nie wiem o żadnym zaświadczeniu. Tak zrobiłem. Patrzyli na mnie jak na debila i o to chodziło. Wzrok kierowałem na dół, skuliłem się w sobie. A oni krzyczeli wręcz:
– Mówiliśmy ci, że masz przynieść to zaświadczenie. Nie dotarło do ciebie? Nie pójdziesz do wojska, proszę tylko przynieść cokolwiek, żebyśmy mieli podstawy wystawienia kategorii D.
Mieszali rejestry, pamiętam to dobrze, raz mówili do mnie na ty, raz na pan, masz przynieść, proszę przynieść, a ja się w środku cieszyłem jak głupi, że jednak nie wezmą mnie do wojska.
Maciej Bobula – poeta, prozaik, nauczyciel, czasem śmieszek, czasem płaczek, stały bywalec lasów i łąk. Bardziej niż w Boga wierzy w demaskulinizację społeczeństw, homoobcowanie, socjalizm i – wzorem ukochanego Dereka Jarmana – w to, że niedługo świat pełen będzie puszystych kaczuszek. Mieszka w Szalejowie Górnym, gdzie przygotowuje różne rzeczy pisemnie.