Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Trzy czwarte
Alicja Regiewicz

Zastanawiając się, gdzie jest początek i koniec tej historii, trafił donikąd. Wrócił do miasta, na twarzy kłębiły się kropelki potu, w oczach błyszczała iskra, słoneczny promień, choć dzień w Kamienistej był wyjątkowo pochmurny. Nie wyrażała nic, w porównaniu do bystrych spojrzeń mieszkańców, którzy w oknach, na werandach, balkonach, w wełnianych szlafrokach wypatrywali jego powrotu.

Pierwszy krok postawił o godzinie dziesiątej. Wszedł do znajomej knajpy i usiadł przy barze, barman odwrócony plecami wycierał szklankę. Czekali na jego powrót od dawna. Nim zdążył otworzyć usta, by zamówić szklankę wody z cytryną, poczuł mocny chwyt na swoim ramieniu.

Odwrócił powoli głowę, a jego oczom ukazała się niewyraźna, lecz znajoma twarz.

– Antonio Huczybroda! – zawołał, gdy w mętnej kartotece nazwisk znalazł to właściwe.

– We własnej osobie – odparł Antonio i usiadł tuż obok na barowym krześle z kiwającą się nogą.

– Lepiej nie siadaj, jeszcze się zawali – mruknął przybysz, jednak Huczybroda nawet na niego nie spojrzał. Gładząc się po pokaźnym wąsie, rzekł po chwili:

– Wolisz, żebym nie wstawał, chłoptasiu.

Przybysz uśmiechnął się.

–  Dobrze cię widzieć – zaczął, przerywając charakterystyczną dla każdego małego lokalu katastrofę. – Milutki, jak zawsze.

– Wiesz, ja na ciebie nie czekałem – mruknął Huczybroda – Całe miasto o tym mówiło, a ja nie.

Przybysz rozpromienił się, oczy zaświeciły dawnym blaskiem.

– W takim razie mamy trzy czwarte – wyciągnął rękę, podając barmanowi banknot. – Poproszę podwójną whisky dla tego pana.

Huczybroda parsknął.

– Nie baw się lepiej w matematykę dzieciaku, bo przez takie zero jak ty nic się nie dzieli.

Przybysz podał Antoniemu whisky, przesuwając szklankę po marmurowym blacie. Huczybroda wziął wielki łyk, kaszlnął i wytarł zmęczoną twarz rękawem skórzanej kurtki.

– Gdzie ty byłeś, tak nawiasem mówiąc?

– Ponoć wszyscy o tym mówią – przybysz wodził palcem po brzegach szklanki, przyglądając się zaciekom. – Powinieneś wiedzieć – uśmiechnął się pod nosem.

 – Wszyscy mówią, ale ja ich nie słucham, idę własną drogą – kolejny łyk sprawił, że Antonio brzmiał bardziej gardłowo. – Mówią na to droga na skróty, zakręty, autostrady i chodniki są dla idiotów, ja zawsze chodzę na przełaj.

– Musisz być bardzo wyjątkowy, Antonio – przybysz uśmiechnął się ponownie.

Wąsaty mężczyzna podrapał się po wystającej jak wierzchołek góry lodowej brodzie.

– Nie podlizuj się – w oczach miał coś dzikiego, coś, co jeszcze przed chwilą wydawało się zapadać w zimowy sen. – Tacy jak ty, wracają tu i uważają się za lepszych od nas, ale ja wiem, o co wam chodzi, już dawno was rozgryzłem, w przeciwieństwie do tych miejscowych ciemniaków.

Przybysz wziął łyk wody.

– To musiało mieć naprawdę gorzki smak – pogładził się po ręce bogatej w biel i gąszcz drobnych blizn.

– O czym ty mówisz, do jasnej cholery? – pytanie zawisło w powietrzu, parując jak pot miejscowych biesiadników. Huczybroda pozwolił mu ulotnić się całkowicie, wypełniając tym samym jego przeznaczenie.

– Chciałbym być pytaniem retorycznym – pomyślał barman. – Nikt wtedy nie podważyłby istoty mojego zawodu.

Antonio poruszył się na chybotliwym krześle.

– Chodzi o to, że już nie jesteś tu mile widziany.

– Przez kogo? – odparł przybysz głosem bezbarwnym jak woda, którą właśnie wylewał za kołnierz.

Do Kamienistej przyjechał w świeżo wypranej koszuli, włosach ułożonych w kształtną czuprynę i z lakierowanymi butami o szerokiej podeszwie, nie wspominając już o perfekcyjnie wyprasowanych spodniach.

Matka zawsze o niego dbała, choć jak sam uważał, nie powinna była. Może gdyby wyssał z jej mlekiem brud, szybko nauczyłby się podstaw rynsztokowych porachunków i pisałby prozę krwistą, prosto z bruku ulic, o potyczkach mafijnych, narkotykowych przekrętach, ale w taki sposób, jaki jeszcze nikt nie pisał, bo zawsze chodziło mu o to, by pisać tak, jak nikt nigdy nie pisał, zachowanie własnego stylu było dla niego pierwszą zasadą pisarskiego dekalogu.

– Przez kogo? – przybysz powtórzył pytanie, nie wierząc w to, że mógłby wylądować w szponach społecznego wykluczenia.

– Przez wszystkich. – Antonio odpowiedział po chwili, powieki opadły już kilka milimetrów, zbliżając się do krainy snów. Ożywił się jednak po chwili jak pod wpływem cudownego olśnienia. – Powiem ci, jak zamówisz mi podwójną whisky.

Nie czekając, przybysz machnął ręką w stronę barmana, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

– Może jakieś proszę? – oburzył się barman. Pan lakierowany uśmiechnął się, obnażając przy tym łagodne rysy swojej twarzy.

– Wiesz, kim ja jestem?

Barman rzucił ścierkę na podłogę.

– Nieszczególnie.

Pan lakierowany westchnął.

– Naprawdę rozumiem, nie musisz się przyznawać. Potrzebujesz autografu? Ostatnio wydałem…

– Waria. – mruknął pod nosem barman i zniknął na zapleczu.

– Może być problem z tą podwójną whisky, barman uciekł… – przybysz odwrócił głowę w stronę Antoniego. Ten spał już w najlepsze, głośno przy tym pochrapując.

Pan lakierowany, bo tak mówili na niego miejscowi, lubił mawiać do swoich kolegów po pracy na piwie o smaku stu tysięcy banknotów, stu tysięcy dni gorzkiej prawdy, gorzkiej jak jego samotność.

Do środka weszła kobieta o bystrych jak nurt rzeki oczach i haftowanej chustce na szyi. Na karku widniał tatuaż przypominający skupisko znaków interpunkcyjnych i…

– Alfabetycznie – zaczęła, przysiadając się do Pana lakierowanego. – A ten co, śpi w obecności mistrza? – w prawym oku przybysza pojawił się blask, w lewym chętka na alfabet wytatuowany na jej smukłej, żyrafiej szyi.

Barman wrócił z zaplecza.

– O, Honorata, dobrze cię widzieć.

– Ciebie również. – odparła, nie spuszczając z oczu dłoni pana lakierowanego. Wydawały się miękkie jak pieluszki, obok kościoła w ziemię wbijali krzyż, ona wolała wbijać wzrok w te delikatne dłonie, ile by dała, by ich dotknąć, by dotknąć ich…

– Geniuszu, co ciebie tu sprowadza? – w jej głosie pojawiła się nutka świeżości i zdenerwowania.

Pan lakierowany poruszył się nerwowo. Kobieta dłonią poprawiła chustkę.

– Gdybym miał taką szyję, też bym nosił chustkę. – pomyślał barman, mimochodem tłucząc na jej widok jeden z piwnych kufli. – Nikt jeszcze piwa nie zamawiał, a już szkło się buntuje.

Honorata otworzyła notatnik i zasłaniając się ręką, przygotowana do notowania jego jeszcze niewypowiedzianych słów. Pan lakierowany uniósł brwi.

– Co też panienka robi? – zapytał zmuszony swoją profesją do nieustannego wytężania zmysłów.

Zmieszała się i w mgnieniu oka schowała notatnik do swojej torebki.

– Bardzo się cieszę, że pana geniusza widzę, a to wielki zaszczyt móc…

– Jestem Alfa – przerwał jej, wyciągając chudą dłoń. Jego policzki zaczerwieniły się, jak zawsze, gdy serce wybierało się na partyjkę pokera.

– Trudno mi uwierzyć, że przeszliśmy na ty. Alfa od Alfabetu?

– W rzeczy samej.

Barman zwrócił się do Honoraty, uśmiechając się pierwszy i ostatni raz tego wieczoru.

– Co dla Pani?

– Poproszę lampkę czerwonego wina półwytrawnego.

– Na mój koszt. – wtrącił się Alfa. – Mogę się mylić, bo alfą i omegą nie jestem, ale doszły mnie słuchy, że jest pani najpiękniejszą dziewczyną w mieście.

Honorata zachichotała, poprawiając ponownie haftowaną chustę.

– Niech już ten barman poleje to wino, bo zaraz tutaj… – Alfa szturchnął śpiącego Antoniego. Bezskutecznie. Spał jak zabity.

– On tak zawsze. – rzekł barman, skręcając papierosa, tytoń przypominał ciągnące się makaronowe nitki. Alfa pierwszy raz widział coś takiego, choć papierosami nie wzgardzał od lat kilku, głównie towarzysko, ale lubił czasem, jak to mawiał – zadymić się w czasie.

– Co tam masz? – zapytał odruchowo Alfa.

Barman nawet na niego nie spojrzał, wychodząc z założenia, że pewnych pytań lepiej nie słyszeć, udawał więc, że się przesłyszał, pod nosem nucąc melodię zasłyszaną deszczowego poranka na stacji znanej tylko wybrańcom. Podał Honoracie lampkę wina, chwyciła ją w dłoń i uśmiechnęła się odruchowo, co zdarzało jej się stosunkowo często.

Trzasnęły drzwi. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, przemknęła przez knajpę bezszelestnie, nie dostrzegł jej nawet barman, prowadząc nieustanną walkę w dziale dla niepalących, który znajdował się przy barowym śmietniku.

– Jak chce się pan truć, to proszę mnie w to nie mieszać.

Kobieta w różowym kapelusiku była jak wiatr, nikt jej nie widział, ale kiedy naprawdę tego chciała, nawet ślepiec ze zdziwienia przetarłby oczy.

Podeszła i chwyciła Pana lakierowanego za ucho.

– Auuć – jęknął głośniej, niż wymagałaby tego sytuacja.

– Wszystko w porządku? – Honorata wytrzeszczyła oczy, co zdarzało jej się równie często, jak uśmiechanie. – Nic ci nie jest?

Alfa nadal trzymał się za ucho.

– Po prostu mnie wzywa i muszę iść, zawsze jest tak samo, mam starannie wypracowany plan dnia, specjalny grafik i chyba nie zauważyłem, że zrobiło się tak późno, więc przyszła i chce mnie ukarać, bo…

– O czym ty mówisz? – Honorata nie wytrzeszczała już oczu, wino sprawiało, że niewiele rzeczy było w stanie ją zaskoczyć. – Jesteśmy tu sami.

Przemknęła tuż obok Antoniego, śniącego o potrójnej whisky. Prawą pięścią uderzyła prosto w prawy policzek Alfy.

– Ty… – Honorata duszkiem dopiła resztkę wina – krwawisz… jak to… – rozglądała się wokół, nasłuchując napastnika, jednak do jej uszu docierały tylko barmańskie przyśpiewki.

Alfa wstał i chwiejnym, choć trzeźwym krokiem ruszył w stronę drzwi. Dzisiaj oberwał mocniej niż zwykle.

– Może to dlatego, że pisałem dzisiaj od dziesiątej, a powinienem…

– Od ósmej! – nieznajomy głos wypełnił zakurzoną przestrzeń niewielkiej knajpy w Kamienistej.

Padł kolejny cios, tym razem Alfa poczuł ból w okolicach krocza.

– A to za co? Przecież nic nie zrobiłem!

– Ale wiem, o czym myślałeś, północ, kobieta z długą szyją, wino, mam mówić dalej?! – głos nie przestawał wrzeszczeć.

– Proszę, nie krzycz już, boli mnie głowa.

– Trzeba było nie pić!

– Piłem tylko wodę, barman mi świadkiem.

Barman wszedł beztrosko i stanął za barem.

– Ja tam nic nie pamiętam, barmani mają krótką pamięć, opróżnia się szybko jak butelki wódki po kilku zmianach.

–  W tej chwili do domu!

Wstał z kolan. W głowie wirowało mu całe życie, uniósł dłoń ku górze i zwrócił ją w stronę Honoraty.

– To był naprawdę miły wieczór.

Wtedy padł kolejny cios. Prosto w nos i samo sedno.

– Auuuuuć! – jęknął Alfa, tym razem adekwatnie do sytuacji.

– Niedobry Alfa, do domu spać i rano do pisania marsz.

Pan lakierowany ruszył w stronę drzwi. Honorata poderwała się gwałtownie, łokciem strącając pustą lampkę. Szkło rozbiło się, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, nawet barman przyzwyczajony do stłuczonego szkła i rozbitych nocy.

– Powiedz chociaż, dokąd tak ciągle znikasz, gdzie teraz zmierzasz? – zapytała Honorata.

– Donikąd – odparł zgodnie z prawdą Alfa.

– To o donikąd to całe zamieszanie?

Alfa wyszedł bez słowa. Po drodze wdepnął w kałużę, nieszczęście podwójne, bo były to buty do codziennego biegania.

– Nowe pisobiegi – warknął pod nosem, zmierzając w stronę betonowego blokowiska.

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Alicja Regiewicz (ur.1997) – absolwentka Dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Współpracuje z agencją Frame Media. Redaktor naczelna magazynu internetowego Pismo Prywatne. W wolnym czasie pisze prozę i piosenki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ