Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Żywe mumie (fragmenty)
Maciej Melecki

***

Między przedziałami pogrzebów, w coraz bardziej zawężonej już perspektywie toczy się aktualnie bieżące życie – stygmatyzowane tą właśnie ostatecznością, jako finałem – które staje się przez to jeszcze silniej, jeśli chodzi o jego postać, dyfuzyjne. Jego przyziemność to stadium kompletnego spętania. Jarzmienie  zaś jego przejawów wynika ze spiętrzenia uzależnień od opresyjnych form zawiadujących sferą użyteczności oraz szeregu wikłań w narzucane konieczności ich bezpośrednich realizacji czy też prędkich wdrożeń. Spychany jest przez nie na coraz odleglejszy tor drugi wymiar tejże egzystencji, stanowiący istotę świadomego przeżywania, bezpośrednio wyrosły z konfrontacyjnej natury samego życia. Konfrontacja ta dotyczy przede wszystkim całej sfery zewnętrzności oddziałującej w swych rozlicznych stałych przebiegach na uwewnętrznione stany mentalno – psychiczne, które, poprzez ów napór, są poddawane bieżącej galwanizacji, reakcją na co jest wytwarzanie przeciwciał pozwalających, choćby cząstkowo, na pozostanie w napiętej relacji będącej w istocie przejawem samoobrony. To właśnie w niej, jako elementarnej odpowiedzi, buzuje ów wymiar – wielowarstwowa analityczność istotowego traktowania życia. Jest nią namysł nad wartością nadrzędną, którą stanowi krytyczny odbiór oraz stosunek do tego, czym ono właściwie jest – indywidualnie postrzegane – w swych newralgicznych przejawach, na które składają się: niekończący się odpór, natychmiastowa odraza oraz nieustanne eksplorowanie swego kresu. Życie, dzięki takiemu aktywnemu podtrzymaniu samoświadomości tego, co skryte, a przez to wypadkowo prymarne, może opierać się stałym próbom anektowania go na potrzeby czynienia zeń wymiernej praktyczności oraz celowego zaprzęgania do postaci – w efekcie iście wymaganej – służalczej użyteczności.

***

Każda dowolna chwila jest przepastną rozpadliną, w której panuje taki sam mrowiący przeciąg, jak wtedy, kiedy zatrzaskują się na skutek niego drzwi, i przepada się na moment w luce wstrzymanego bicia.

***

Ogołocony byt. Przełamany cień. Wykopany pod domem rów. Zostajemy w przesmyku, nieustannie nadwyrężani przez bolesne ściągania w przeciwstawne strony naraz, bez jednej chociażby niezbutwiałej belki, po której można by było przejść o zmroku w kierunku dogasających odgłosów, jakby zastygło się w tej przerzutni niczym nawis.

***

Dookoła są osinowe palisady. Wygarbowana skóra nieba nisko zwiesza się nad skamieniałym nurtem.

***

Szeroka procesja pustki. Bezwolny chód jej niewidocznych stóp po wnętrzu żrącego wciąż kręgu, przepalonego ostatnimi dniami, w których przeczołgiwało się między użytecznymi pachołkami, wydającymi polecenia i kierunkującymi służalczy rozrost dalszych wdrożeń. Komunikowalne mary, konfliktujące jak największe rzesze uzależnione od ich sterowanych potrzebą panowania poczynań, wypełnionych spiętrzonymi iluzjami dbania o ogólne dobro i rozwój, podtrzymują takimi zabiegami wzmożone napięcia. Dzięki temu mogą swobodnie zawiadywać otępiałymi masami, które nie potrafią niczego kontrapunktować w swej bierności, jako podstawowego warunku spełniającego nienaruszalny stan wygody, aby podtrzymywać w nich uzależnienie od bezpośredniej sprawczości i natychmiastowej zaradności, jakimi, rzekomo, dysponują.

***

Okazało się, że bohater najważniejszej powieści nie tylko XX wieku – „Procesu” Franza Kafki – Józef K. nie został jednak zamordowany. Zamieszkał przed II Wojną w Mikołowie, w dzielnicy Reta. Po latach pojawia się – choć tylko wzmiankowany – jako mikołowski rolnik – Józef Kafka – w najnowszej książce Ryszarda Szendzielarza pt. „Mikołowskie Mity i Fakty”

***

Utrata możliwości bezpośredniego transmitowania głosu wynika z odbioru coraz bardziej pokawałkowanego świata, doznawanego w enigmatycznych, dotkliwie znikliwych fragmentach, dlatego też w Cudzych pieśniach Grzegorza Marcinkowskiego, właściwie w każdym wierszu, poruszamy się w sferze niedocieczonych rozpoznań, ledwo uchylonych kulis absorbujących autora sytuacji lub stanów, natrafiając na ścieśnione oznajmienia, które tylko sugerują – jak ma to miejsce w kapitalnym rozdziale O wypadkach – co dany wgląd konkretnie może nam przynieść w swej momentalności przedstawienia, wikłającego się w daremnej i, na swój sposób, tragicznej komunikacji z drugim. Taki krój poetyckiego głosu bardziej mrowi niż pokazuje. Dlatego Marcinkowski odrzuca mielizny realistycznego uwidocznienia, koncentrując się na dłuższych lub krótszych, ale zawsze rozstrajających, relacjach z doświadczania niewiadomego. Rodzaj autorskiego signum wywodzi się z konieczności wyławiania ukrytych znaczeń za pomocą języka – kodującego częstokroć pleniący się sens w metaforycznym układzie – który dobywa ich mocno sfatygowaną postać, czyniąc zeń szereg ruchliwych wyjawień. Spiętrza się przez to tok samej wypowiedzi, co wiąże się z potrzebą prędkich zmian planów akcji wywiedzionych z ostrych kątów załamującej się raz po raz narracji albowiem Trop na powierzchni, reszta się wyjaśni/ Reszta nastąpi, gdy wysiedzisz zmrok. Dzięki temu cudze staje się bardziej oswojone, nie tracąc nic ze swego złowieszczego charakteru, i daje się przeto odczytać jako suma własnych zmagań z bezwładem obcości, gdyż kołowacieje cisza, a ten co mnie szuka, wwierca się w śpiew.

***

O nowych wierszach Tomasza Hrynacza: Uderzyły mnie nie tylko po oczach, ponieważ momentalnie zostałem wessany przez wędrujące w nich wiry, które w konsekwencji okazały się niewypowiedzialnością wypowiedzianego – każdy z tych wierszy jest bowiem wypełniony zbitkami lub odłamkami słownymi, które stają się zarazem powidokami fragmentów świata mocno już uwewnętrznionego, niedającego się przedstawić w sposób ciągły czy kolisty, lecz właśnie jako sumę danych rozbić spajanych tylko samorzutną narracją. Każda fraza jakby mocno to okazywała – pierzchnięcia treści, które mają postać skurczonych oznajmień, a które stają się przez to matrycą wiedzy rozpadu. Do takiego odbioru skłania również zastosowany – jako pochodna takiego stanu rzeczy – język, dobywający raz po raz zgubione czy też wytracone dawno słownictwo, które jest wobec siebie mocno kolizyjne. Stąd, być może, uczucie porywistości mrowiących wirów, które ni stąd ni z owąd nagle się zawiązują w trakcie lektury, i tak samo nagle się rozpływają. Zapowiada się mocna książka – nie tylko w samym tytule zasugerowana – widmontologiczna.

***

Jedyna już możliwa postać szczęścia – szczęście w nieszczęściu.

***

Nieustannie gdzieś na przecięciu, w okulałym mgnieniu jakiś kwestii czy bieżących spraw, jakby każda z nich była chromym widziadłem, wypełnionym pęknięciami czy głębokimi rysami, w które można wejrzeć tylko z ukosa, aby dostrzec ich zbędny ciężar, który ściąga na ruchome dno. Rozpłatanie zardzewiałymi szprychami przypadku każdej wypukłości wtrąca w osunięcia na tej zwiększającej swą stromiznę skarpie, gdyż każdy przejaw swej samoczynności jest tylko decentrowanym kręgiem, w którym panuje stłoczenie rachitycznych poletek, uprawianych przez aktywne chochoły. Jestem w migocie swobodnego przedziału nie mniej złudny, niż w stuporze energicznej reakcji. Balansuje mnie nicość.

***

Nieustanny rozrzut mgnień, koślawych powidoków wirujących na dnie danego wejrzenia w przechylony ciąg pokancerowanych kadrów. Kamień graniczy przeciążenia ryglujący dostęp do innego. Odmęt grążenia każdym przepadkiem.

***

Zaburzony kraj. Plejady rozjuszonego ludzkiego mrowia, sterowalnego płaskimi rzutami obietnic i zapewnień. A wśród nich sporadycznie wyjątkowi, niekiedy też rozważni. Przy takim tempie miażdżenia i coraz większego przyduszenia, jakie ma miejsce w bieżącej wydarzeniowości, za sprawą rządzących, każdy inny naród już dawno za sprawą masowych protestów dokonałby ich obalenia, kierując się gwałtowaną niezgodą na piramidalną aferalność, którą obecna władza się odznacza. Ale konformistyczny gen niewolnika, jaki u większości ewidentnie dominuję w jej psychiczności, odpowiada za utrzymującą się stagnację i oportunistyczną obojętność. Owe jakoś to będzie, które chroni przed naruszaniem swego drobnostanu, jest prostacką emanacją wypierania wszystkiego, co kładzie się cieniem na rytmie bieżącego życia, i wytwarza iluzoryczne poczucie otuliny chroniącej przed wielorakimi zapędami opresyjnej władzy. Narastająca drożyzna, która jest następstwem wielomiesięcznej, zbagatelizowanej od początku, kiedy pojawiały się pierwsze syndromy, inflacji,  skutecznie wciąż jest tłumaczona propagandowo, jako efekt wojny w Ukrainie i każącej postawy UE. Ma to zapewnić, w przekonaniu rządowego aparatu, poziom stałego poparcia, sprowadzając ten drastyczny fakt do sloganu – tak dobrze znanego z czasów minionego reżimu komunistycznego – że są to przejściowe kłopoty, albowiem, jak mówi chóralnie wierchuszka rządzących, jesteśmy najbardziej dynamicznie rozwijającym się krajem. Taki przekaz tubalnie zmasowanych kłamstw, fundowany codziennie, oparty na dychotomicznym ujęciu, niewątpliwie przyczynia się do lasowania percepcyjnych resztek w ichniejszej biomasie wyborczej, który od czasu do czasu materializuje się figuralnie np. w postaci Ławki z Polską flagą w kolorach biało – czerwono – niebieskich.

***

Nie maleją wciąż zastępy symetrystów. Po ponad siedmiu latach rządów PiSu nadal odzywają się głosy tych, którzy uważają, że wszystko to, co się wydarza, z ich strony może być oceniane lub odbierane jako przejawy działań w ramach – funkcjonującej dla nich nieprzerwanie – demokracji. Najwidoczniej, świadomie wypierają elementarne fakty mówiące o likwidacji ustroju demokratycznego w postaci zniesienie jego fundamentu, czyli trójpodziału władzy, albo, na skutek swej tępoty, nie są w stanie tego zauważyć lub pojąć, żyjąc sobie w uświęconym swym narcyzmem porządku własnego bytowania. Może, po prostu, usiłują się mścić za swoje wcześniejsze niepowodzenia lub błędy jakoweś, wpadając tym samym w pułapkę resentymentu, przypisawszy winę za nie poprzedniej władzy, która, jak ma to miejsce w ustroju demokratycznym, stwarzała pod każdym względem warunki dla swobodnego funkcjonowania, oferując liczne możliwości wyboru obrania swoich życiowych lub zawodowych dróg, za który ponosi się indywidualną odpowiedzialność. Tamta władza nie dawała bezpośrednio pieniędzy za to, że się jest, jak obecna, która od samego początku tak właśnie czyni, ażeby uzależnić jeszcze bardziej od siebie swój elektorat. Takie przekupstwo większości się podoba, gdyż w dużej mierze wtrąca w poczucie nie tylko finansowego dowartościowania i wywołuje, niejako automatycznie, wdzięczność. Być może więc haczyk tkwi w samej odpowiedzialności? W reżimie totalitarnym – do ziszczenia którego bezwzględnie PiS parł i prze nadal – jednym z bardziej konstrukcyjnie istotnych jego elementów jest tzw. odpowiedzialność zbiorowa, gdyż jednostka jest tylko składnikiem masy społecznej zawiadywanej przez Pana. Ten despotyzm stajenny, jak to określił ongiś Bakunin względem komunizmu Marksa, polega na zniesieniu odpowiedzialności jednostkowej na rzecz bezpieczeństwa zbiorowego, zapewnieniem którego zajmuje się właśnie wszechpanujący Pan, który pod pretekstem dbania o pożądane tak wielce bezpieczeństwo, całkowicie uzależnia jednostkę od swojej – najczęściej paranoidalnej – wizji takiego właśnie Państwa, którym on bezpośrednio zarządza. Przeniesienie oraz wdrożenie owych mechanizmów dokonało się w okresie rządów PiS-u. Symetryści są emanacją i efektem niepostrzeżonych zabiegów odbierania wolności obywatelskiej, przy jednoczesnym zachowywaniu fasadowych struktur państwowych, które rzekomo nadal służą jednostce, utrzymując w niej iluzyjne wrażenie, że żyje w wolnościowym wymiarze i podlega sprawiedliwie funkcjonującemu prawu. Sęk w tym, że wprowadzone przez PiS prawo jest skrajnie zideologizowane pod kątem partyjnej wykładni. Mniemanie więc, że rządy PiS–u są relatywnie współbieżne do rządów poprzedników, kiedy panowało niezawisłe od woli politycznej danej ekipy prawo, jest kompletną semantyczną aberracją. Doszukiwanie się zaś jakiś uchybień lub pojedynczych przewinień – jako dowodów na to, że tak było zawsze – w okresach poprzednich rządów, jest ewidentnie przejawem samo oszustwa oraz fałszowania faktycznego wymiaru bieżącej rzeczywistości. Skala 1 do 100, proporcjonalnie rzecz ujmując, jest przez nich kompletnie ignorowana. Wolą bowiem myśleć o rzeczywistości, w jakiej żyją, jako o przestrzeni swego własnego komfortu – a de facto ich notorycznego konformizmu. Wygodnictwo zawsze było atrakcyjnym azymutem, względem którego podążało wielu. Szczególnie tych, którzy żyją z innych.

***

Bezmiar ustania. Nawisy siecznych niwelujących kierunki. Mętnienie okapów. Poszerzanie i pogłębianie rowów. Wywóz i przewóz odpadów. Rozprzęgnięcia załomów. Łomot pobliskiej przędzalni.

***

Nieustannie jesteśmy przestawiani na pola cudzych chciejstw, ażeby mogli nami uwierzytelniać swoje mikre, kierowane w istocie podłością, zamiary bycia bardziej uznanym w czyichś oczach, niż sami za takowych mogliby się uznać. Jesteśmy im potrzebni dla ich wewnętrznych matactw. Nasza rola kończy się przed ich metą, którą nieustannie oddalają na swej pokrętnej drodze ku osiąganiu założonego przez siebie celu, którym, zazwyczaj, ma być jakiś konsumpcyjny totem. Najpewniej jesteś dla nich kimś tak samo odbieranym.

***

Kolejny błędny rok. Skracanie odległości i jej oddalanie. Wstawianie kolejnych zastawek w chrypiące tryby czasu. Ścieśnianie możliwości. Kurczenie się ekspandujących wizgów. Sekwencje przerw i przyspieszony tok reagowania na coraz bardziej rozchylany dookolnie obłęd. Gnilny jego miąższ. Wybór między konkretną pustką a wijącą się znikąd rozpaczą. Nadstrzępiane obrzeża środka ziejącej nicości. Na nic nie będzie za późno w tym poniewczasie.

***

Przybór masy upadłościowej w każdym zagonie wyznaczanej ci demarkacji. Wątlenie narastającymi rozziewami. Rachityczny opór przed brejowatym wirem, jaki pojawia się znienacka na ścieżkach komunalnego przechodzenia w stan coraz bardziej lotnych przejawień, jakby rozwidlenia miały prowadzić do założonego punktu, w tym bezczasowym zniknięciu w oczodole przypadku, na pylonach porosłych glonami obmierzłych już spraw. Tu, w niecce, między blokami biegnie zamachowe koło utraty, dzięki któremu większość może żyć swobodnie w jego koleinach, ignorując swe stałe marnienie, ubywanie tkanki cienia.

.

.

Maciej Melecki

Maciej Melecki – ur. 1969 w Mikołowie. Autor tomów wierszy: Te sprawy (1995), Niebezpiecznie blisko (1996), Zimni ogrodnicy (1999), Przypadki i odmiany (2001), Bermudzkie historie (2005), Zawsze wszędzie indziej wybór wierszy 1995-2005 (2008), Przester (2009), Szereg zerwań (2011), Pola toku (2013), Inwersje (2016), Prask (wybór wierszy w języku czeskim, 2017), Bezgrunt (2019), Trasa progu – wybór wierszy 1995-2020 (2020), Druzgi (2021) oraz tomów prozy: Gdzieniegdzie (2017), Nigdzie indziej (2021). Mieszka w Mikołowie.

PODZIEL SIĘ

Do góry