Krzysztof Śliwka Babilon

Daj się ponieść cudownej codzienności
Z Krzysztofem Śliwką rozmawia Dagmara Pułaczewska

 

 

Rozmowę przeprowadzono w styczniu 2022 r.

 

 

Często wpisuje się Pana twórczość w nurt zenpunk. Czy te dwa nurty można ze sobą połączyć? 

O ile dobrze łączą mi się styki, termin zenpunk uknuł jeden kolo z Rybnika. Nie trawię szufladkowania i dorabiania gęby, ale to trafne zdefiniowanie moich tekstów. Tekstów i osobowości. Zen i punk to idealny melanż. Zdaje się, że wiedziałem o tym już jako kilkuletni szczyl (śmiech). Nie miałem wtedy oporów, żeby chodzić od sąsiadki do sąsiadki i sępić o chleb z masłem. Któregoś razu jednak poniosła mnie fantazja. Sąsiadka, która tonami zwoziła od Ruskich kryształy i złoto, zrobiła mi kromala i zatrzasnęła przed nosem drzwi. Zapukałem ponownie. Kiedy mnie zobaczyła, podkurwiła się z deka i zapytała: „Czego jeszcze?” Wtedy poprosiłem, żeby mi tę kromkę posypała cukrem. Czy było to bezczelne z mojej strony? Nie. Raczej przekonanie, że wszyscy żyjemy w cudownej harmonii i symbiozie. Że jesteśmy jedną wielką rodziną. Że cały świat jest jak nasze blokowisko. I tak będzie zawsze. Wiadomo, życie dokonało weryfikacji. Trzeba było twardo stąpać po ziemi. Teraz już wiem, kiedy mam być jak buddyjski mnich, a kiedy jak bezpański wojownik.

 

Umiejętność osiągania balansu. Jest bardzo przydatna.

Przydatna i prosta. Jak głosił Mistrz Lin-czi: „Sraj i szczaj, i po prostu bądź ludzki; kiedy jesteś głodny, jedz; kiedy czujesz zmęczenie, śpij; bądź panem w każdej sytuacji”.

 

Kryształy, złoto, kromal z masłem i grubym cukrem, przywołują inne czasy. Kiedyś ludzie byli bardziej społeczni. Teraz… Teraz nastąpiła wielka zmiana obyczajowa i światopoglądowa. Ludzie się izolują, lansują, przedstawiają takimi, jakimi chcieliby być.

Ten świat podoba mi się coraz mniej. Jebie się wszystko. Na globalną skalę. Czy tego chcemy, czy nie. Niektóre pola działalności ludzkiej pogrążają nas i pchają ku przepaści. Oddychamy coraz bardziej syfiastym powietrzem. Zanika arktyczny lód. Pierdolony faszyzm rośnie w siłę. Politycy dzielą nas na lepszy i gorszy sort. Narasta społeczny wkurw. Potrzebna jest zatem jakaś mentalna rewolta.

Nie ma we mnie zgody na wiele rzeczy. Robię, co mogę. Oczywiście są to skromne działania. Porządkuję syf od własnego podwórka. Od podstaw. Barykady będą w następnej kolejności.

 

Na ile to, że ten świat coraz mniej nam się podoba, wynika właśnie z pewnej dojrzałości i dystansu, a na ile jest to wpływ tej zmiany globalnej?

Dojrzałość pozwala widzieć pewne sprawy z mikroskopijną dokładnością. Dostrzegamy szczegóły, które wcześniej nie były widoczne gołym okiem. Dodając do tego chujnię globalizacyjną, totalną inwigilację i inne syfy, to jesteśmy w czarnej dupie. Jednak to nie współczesność mnie przeraża. Przerażają mnie ludzie. Źli ludzie.

 

Z drugiej strony coraz częściej pojawiają się tendencje do ucieczki od globalizmu.

Od globalizmu nie ma ucieczki. Niestety. System wzajemnych powiązań zaszedł już za daleko. Można jedynie starać się minimalizować straty. Oczywiście, nie ma mojej zgody na rozpierdol planety, dewastację środowiska naturalnego, podsycanie nienawiści na tle narodowo-etnicznym, nierówności społeczne, a co za tym idzie nadmierne bogacenie się korpodemonów kosztem biedniejszej części świata. To boli.

 

W jednym z wywiadów wspomina Pan, że jedną z rzeczy, z którą Pan walczy, są własne słabości. Czy Pana punkowska dusza nie buntuje się przeciw ograniczeniom, które sami na siebie nakładamy?

Zależy jakie ograniczenia ma Pani na myśli. Wychodzę z założenia, że nic na siłę. Siedzę, jaram gibony, słucham regasów i czekam. Nie wiem na co. Obecnie moim największym wrogiem jest lenistwo. Generalnie ludzie są leniwi. To system zmusza ich do bezsensownego ruchu. System i chore ambicje. Czyż nie lepiej siedzieć przy ognisku, wpatrywać się w tańczące ogniki, zamiast codziennie dymać do korpo-tyrki? Dla mnie sprawa jest oczywista.

 

Jak Pan uważa – iść z prądem czy pod prąd, walczyć czy dać się nieść?

Niech każdy rozstrzyga sam. Nic mi do tego. Wiem jedno: całe życie biłem pustą łepetyną o mur. Miałem wrażenie, że robię pozytywny ferment. Ale to gówno prawda. Teraz znalazłem się w punkcie wyjścia. W międzyczasie. Kumuluję energię, żeby tylko nie stracić impetu. I jasności umysłu. A że jestem już stary, przychodzi mi to z coraz większą trudnością. Na starość człowiek nabiera dystansu do wszystkiego. Jest systematycznie pożerany przez cień. To znaczy, ulatuje z nas młodzieńcza dzikość. Idee, za które jeszcze nie tak dawno człowiek dałby się pochlastać, wydają się śmieszne i mało ważne. Walką jest przetrwanie z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Ofensywne zagrywki zdarzają się sporadycznie. Niestety. Można na ten temat mnożyć banały. Ale po co?

 

Oprócz własnej twórczości, prowadzi Pan magazyn Helikopter, gdzie mają możliwość zaistnieć twórcy, z różnych dziedzin – słowa, obrazy, dźwięki. Czy mógłby Pan coś o nim opowiedzieć?

Helikopter to magazyn wydawany przez Ośrodek Postaw Twórczych we Wrocławiu od 2003 roku. To otwarta przestrzeń, w której znajdzie się miejsce dla początkujących twórców i tych z większym dorobkiem. Od października 2011 roku magazyn ukazuje się w sieci w regularnych, comiesięcznych odstępach. Chętnych zapraszam na stronę: https://opt-art.net/helikopter/

 

Na stronie magazynu pojawił się projekt ZPPZT (Zagubiony Przewodnik po Zaminowanym Terenie). Proszę, aby przybliżył Pan pokrótce ideę projektu?

Pomysł był bardzo prosty: wyjść do ludzi z wierszami. Usytuować je w miejscach, w których ich znacznie zostanie spotęgowane. A co za tym idzie, zadziała emocjonalnie na przypadkowych odbiorcach. Punktem wyjścia do zrozumienia idei Zagubionego przewodnika jest swoisty dialog kulturowy tworzący nową jakość na mapie Wrocławia, jak również próba odczytania współczesnej literatury w kontekście burzliwej historii miasta. Jest to zarazem zaproszenie do szeregu intelektualnych gier oraz wiara w płynną wymianę energii z tym, co było, co jest, co będzie świadectwem naszego współudziału w tworzeniu wspólnej płaszczyzny porozumienia.

Pomysł na „rzucenie” w miasto wierszy pojawił się zaraz po opublikowaniu antologii Przewodnik po zaminowanym terenie w 2016 roku. Oprócz mnie w projekt były zaangażowane jeszcze cztery osoby: Jarek Jachimowicz, Maciek Wlazło, Paweł Janczarek i Michał Mrożek. Wykorzystaliśmy cztery wiersze: Ilony Witkowskiej Ty nie dostaniesz obróżki, jesteś tylko kobietą, Róžy Domašcyny Co robić, Mariusza Grzebalskiego Łódka i Sławomira Elsnera Wiersz cielesny. Ten ostatni został wykuty na kamiennej płycie i zatopiony w rzeczce, która przepływa przez Park Wschodni we Wrocławiu. Ludzie mogli go odczytać stojąc na mostku, który do dzisiaj nosi ślady II wojny światowej. Uważny przechodzień bez trudu zauważy ślady po kulach na metalowych barierkach. Niestety, kamiennej płyty w Parku Wschodnim już nie ma. Ktoś ją zajumał. Zostały po niej tylko archiwalne zdjęcia.

 

Pod koniec 2021 r. ukazała się również druga antologia.

W pewnym sensie była dla mnie dużo ważniejsza od pierwszej, bo wybrzmiał w niej ostry wkurw na obecną degrengoladę. Przy jej składaniu razem z Markiem Śniecińskim uzmysłowiliśmy sobie, jak w ciągu kilku ostatnich lat wszystko uległo przewartościowaniu. Pojawiają się w tej antologii teksty mocno zaangażowane, obłapiające Polskę tu i teraz. Stąd dobór autorów, którzy żywo reagują na wszechobecną chujozę, takich jak: Ilona Witkowska, Wojtek Wilczyk czy Szczepan Kopyt. To ich między innymi zaprosiłem na promo w stylu punky reggae party. Całość zakończył genialny koncert Positive Thursdays in Dub. Mam nadzieję, że za pięć lat ukaże się trzecia część antologii i będzie równie ciekawa, bo wciąż żyjemy w kiepskich czasach.

 

Wspomniał Pan o wkurwie na obecną degrengoladę. Co miał Pan na myśli?

Sprawy społeczne, które są niewątpliwie powiązane z polityką. Pamiętam czasy, kiedy skinheadzi rządzili na stricie. Rzecz jasna, były mordobicia, ganianie po zaułkach. Teraz naziole pozwalają sobie na dużo więcej. Ich ruchy są zalegalizowane, co więcej, dofinansowywane przez rząd i wspierane przez kościół. Jak żyć w państwie, w którym faszyści dochodzą do głosu? Jak żyć w państwie, w którym kościół wchodzi nam w buciorach do łóżka i dyktuje swoje chore standardy?

 

Wróćmy do tematu literatury. Twórca jest osobą, która powinna być szczególnie wrażliwa na bodźce, osobą, która w jakiś sposób jest emocjonalna.

Z emocjami zawsze jest ten problem, że uzewnętrzniane ich w zbytnim pośpiechu często doprowadza do efektu odwrotnego niż zamierzaliśmy. Musiały minąć lata, żebym to zrozumiał. Dlatego zanim przystępuję do jakiegokolwiek działania, wolę je wyciszyć, na spokojnie dokonać oględzin całości, a dopiero potem przejść do konkretów. Oczywiście, nie zawsze to się udaje. Czego efektem może być zły wiersz albo ostra napierdalanka z dresami przed sklepem monopolowym.

 

Hmm…, aż mam ochotę zapytać, co się częściej zdarza?

Zły wiersz.

 

Co oznacza dla Pana „zły wiersz”?

Zły wiersz to taki, który nie boli.

 

A dlaczego ma boleć?

Szkoda mi czasu na letnie pierdy. Jeśli konsumuję dobry staf, to zostaje we mnie jakiś ślad. A jak na dodatek jeszcze coś zaboli, to jest to dla mnie wyznacznik, że to jest coś wybornego, bo ja się nad tym pochylam, ja z tym chodzę, ja o tym myślę.

 

Swoją drogą myśli Pan, że działania artystyczne mają sens, czy są czytelne dla zwykłego człowieka?

Chciałbym, żeby tak było. Obawiam się jednak, że sztuka już od dawna straciła poważanko na stricie. Wszyscy pozamykali się we własnych bańkach. Odlepili się od realu. Mielą te swoje wykwity w kółkach wzajemnej adoracji. Oczywiście coś tam buzuje, ale czy nie szkoda na to energii? Czy nie warto jej wykorzystać na działanie w poważniejszych sprawach?

 

Czyli doświadczać życia namacalnie, być w nim – tu i teraz.

Stanowczo tak.

 

Pan dotykał mocno życia, o czym można przeczytać w najnowszej Pana książce Babilon.

Może to kwestia mojego charakteru. W wieku czternastu lat wyprowadziłem się z kwadratu. Przeszedłem przez piekło, oczywiście na własne życzenie. Bujałem się po świecie. Jak smród po gaciach. Chciałem na własnej skórze doświadczać, poznawać. I to było gites. Jest tylko jeden warunek: musisz przetrwać.

 

Wracając do tu i teraz. Tak sobie myślę, że niesie ono ze sobą pewne ryzyko, braku odpowiedzialności, takie trochę carpe diem.

Takie frikowanie ma sens do pewnego czasu. Teraz przyziemne sprawy walą mnie po łbie. Wiem, że tak ma być. Taka kolej rzeczy. I się nie stawiam. Przyjmuję to na klatę. Daję się ponieść cudownej codzienności.

 

 

 

 Babilon Krzysztofa Śliwki do kupienia tu: https://allegro.pl/oferta/krzysztof-sliwka-babilon-proza-polska-11806391543

 

 

Krzysztof Śliwka

 

Babilon. Krzysztof Śliwka
fot. róża g

 

Dagmara Pułaczewska
Dagmara Pułaczewska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry