– W lesie się nie spotkamy teraz.
– Zostaje nam tylko galeria.
A w galerii, o dziwo – cicho i spokojnie.
O tej porze podają tylko kawę.
Dagmara Pułaczewska: „Nie interesuje mnie, czym się trudzisz. (…)
Nie interesuje mnie, ile masz lat. (…)”
Tą wypowiedzią starego Indianina rozpoczyna się zbiór Twoich opowiadań. Chciałabym rozpocząć tak naszą rozmowę…
Marta Kucharska: Ten fragment usłyszałam w magicznym miejscu, do którego jeżdżę regularnie. Jest dość wyjątkowe, taka baza, sposób na weekend, gdzie udaje mi się pewne rzeczy wyciszyć bez dodatkowych bodźców. Jest tam trochę indiańsko, sporo jest obrazów psów, nie ma prądu. Kilka domów pośrodku łąk i lasów, i tyle. Jedna z bliskich mi osób, z którymi się tam spotykam, znalazła ten cytat i przeczytała. Bardzo mi się spodobał i stwierdziłam, że go gdzieś umieszczę. Podobnie zresztą powstał tytuł książki Irga karmiona przez lawinę. Irga i Lawina to imiona psów stamtąd. Lawina jest przybraną matką Irgi, karmiła ją. To zdanie powstało podczas jednego z twórczych wieczorów, tak słowo do słowa i wyszło. Wtedy sobie pomyślałam: „Łał, jakie piękne, może coś z nim zrobić.”, w sumie jako tytuł może być mocno metaforyczne.
Myślałam, że nawiązuje ono bezpośrednio do opowiadania o Irdze. W ogóle natura jest obecna w Twojej książce, mocno wyczuwalna.
W tym opowiadaniu faktycznie występuje pies, który mógłby wyglądać jak ten z mojej bazy. Irga natomiast jest rośliną i narratorem, a lawina? To różnego rodzaju doświadczenia, które nas kreują, mogą nas prowadzić, w tę albo tamtą stronę.
Ja zawsze miałam możliwość być blisko natury, bo tam gdzie rodzice moi mieszkali, był dom, sad, pory roku. Natura była zawsze gdzieś obok i doceniam jej moc. Pozwala złapać balans, bo jest niezwykle piękna, niezwykle stabilna wbrew pozorom. Patrząc z jej perspektywy można sobie pewne rzeczy uświadomić, naświetlić. Lubię być blisko niej. Idę do lasu, siadam w jednym miejscu i spędzam tam 20 minut. To fajne, jak można zauważyć jej wpływ na siebie. Ona daje uważność, spokój, cierpliwość, daje dodatkową siłę na kolejne godziny. Myślę, że można spokojnie reklamować spacery do lasu, zamiast do centrum handlowego, prawda?
W swojej książce bardzo często nawiązujesz do malarstwa, pojawiają się farby, freski, obrazy. Czy interesujesz się tą dziedziną sztuki?
Jakieś zainteresowanie jest, ale tylko i wyłącznie hobbystyczne. Mam wielką przyjemność z oglądania obrazów, choć nie posiadam wielu narzędzi do ich odbioru. Moja wiedza jest też pewnie wybiórcza i chaotyczna, więc jestem raczej przeciętnym odbiorcą. Chociaż marzy mi się zrobić historię sztuki, ale często mamy wiele pomysłów w głowie i nie wszystkie realizujemy.
Malarstwo jest w ogóle fantastyczne, jest inspirujące. Narzędzia, możliwości jakie ma. Można posługiwać się abstrakcją, kolorem. Malarz może sobie pozwolić, by drzewa były żółte, niebo zielone, nikomu nic do tego. Lubię okres ekspresjonizmu i troszkę wcześniejszy, co widać w moich opowiadaniach. W literaturze też wiele rzeczy jest umownych, ale czasami mam wrażenie, że w niej mniej się działo, jeśli porównamy ją do sztuk plastycznych czy muzycznych. Ona nie jest aż taka zmienna. Posługujemy się zdaniami, które muszą mieć określony porządek: czasownik, rzeczownik, przymiotnik… Musimy być bardziej posłuszni takiemu tradycyjnemu myśleniu, bo wpisane jest to w nasze ograniczenia, aby funkcjonować, musimy tworzyć sobie jakieś porządki. Z drugiej strony literatura jest sztuką, a sztuka niekoniecznie musi nas ograniczać, nie do końca jest rzeczywistością. Dlatego w tych opowiadaniach trochę pozwalałam sobie na dość swobodne podejście do tych „dekoracji” i „rekwizytów”, nie zawsze jest na przykład zachowana chronologia.
Posługujesz się słowem, a nie pędzlem, ale odnoszę wrażenie, że obrazy, które tworzysz w swoich opowiadaniach, mimo, że poruszają trudne tematy, mają w sobie dużo ciepła i spokoju.
To mnie cieszy. Duża część literatury jest oparta o bodźce negatywne. Jak pójdziemy do księgarni, to będziemy mieć ze cztery półki z horrorami, thrillerami czy historiami opartymi na tych niekorzystnych emocjach.
Czasami złoszczę się na media, bo jest to mocne narzędzie. Mocno wpływa na to, jak my się zachowujemy, jak myślimy itd. I póki co jest cały czas taki trend, że aby coś się dobrze sprzedało, musi być poparte silnym bodźcem. Im bliżej przemocy, im bliżej patologii, dewiacji, tym lepiej. Wydaje mi się, że za mało mówimy o tych dobrych emocjach, schodzą do strefy tabu, a to powinno być coś powszechnego, skoro gniew, agresja są tak powszechne. Czasami wystarczy tylko zmienić podejście do tego, co nas spotyka. Możemy skupić się na tych trzech nieudanych momentach w ciągu dnia i w tym tkwić, a możemy spojrzeć na to z innej perspektywy. Prócz przeszkadzajek, które się gdzieś pojawiają, mamy też przecież powody do radości, wdzięczności. Oczywiście nie zawsze jest nam łatwo na różnych etapach i w różnych momentach życia.
Pisząc swoje opowiadania, czytałam książki z różnych kręgów kulturowych, jedną z nich była Wielka księga radości. To rozmowa Dalajlamy z arcybiskupem Tutu, który walczył z rasizmem. Poruszane są w niej tematy, o których mało myślimy, mało mówimy, a czasami warto sobie takie rzeczy zapodać, takim słowem passé może być na przykład wdzięczność. Nikt nie mówi nam, że mamy być wdzięczni za dobre emocje i dobre rzeczy, które nas spotykają. A ja bym chciała rano otworzyć Internet i przeczytać: „Temat dnia – wdzięczność”, byłoby super.
Poruszyłaś temat mediów, w pewnym sensie to one produkują w nas te negatywne emocje.
Nie unikniemy mediów, one są w naszej rzeczywistości, każdy z nas zdaje sobie sprawę, ile czasu spędza na telefonie, w różnych mediach społecznościowych, nawet jeśli niektóre rzeczy chce ograniczyć. Ten świat wirtualny na tyle się rozprzestrzenił, na tyle weszliśmy do niego bezmyślnie i głęboko, że teraz pojawia się pytanie, jak z niego trochę wyjść albo nauczyć się korzystać, a nie brać wszystkiego z góry, z wierzchu. To co ma dla nas do zaoferowania technika, to nie są złe rzeczy. Trzeba nad tym tylko świadomie pracować.
W paru moich opowiadaniach wątek pewnego szumu medialnego, który niekoniecznie prowadzi nas w dobrym kierunku, był wyłuszczony. W naszej przestrzeni obecna jest trochę taka era konsumpcjonizmu, jesteśmy zasypywani różnego rodzaju informacjami, które nie zawsze są nam potrzebne, nie zawsze wnoszą coś dobrego. Cały system generuje nam różne potrzeby – powinniśmy odczuwać potrzebę tego czy tamtego, powinniśmy coś mieć albo czegoś nie mieć. Czasami, jak rano posłuchamy 5 – 10 minut radia czy telewizji, to później przez 40 minut jesteśmy źli – w pracy, na kogoś, bo na początku dostaliśmy taki bukiet niekoniecznie korzystnych emocji, a one się rozprzestrzeniają, nie zamykają się w jakimś ziarenku.
W jednym z opowiadań – Koper i Lea (ono jest straszne, okropne, ja nawet nie wiem, jak to się stało, że je napisałam) bohaterowie są zmanierowani, ulegli całemu wirtualnemu światu i grom komputerowym, poszukują coraz silniejszych bodźców i nie mogą ich znaleźć, więc robią rzeźnię… Oczywiście to jest przerysowane, ale chciałam zasygnalizować taki problem. Przemoc staje się rozrywką, bo wszystkie inne rozrywki stały się dla nas nudne. Jest ich tak wiele, że szukamy coraz bardziej wyszukanych, jedną z nich może być przemoc, zwyczajna, okrutna przemoc.
Myślę, że równie dobrze media mogłyby sterować nami w dobrym kierunku. My mamy w sobie dobre emocje, potrafimy coś z siebie wyłuskać, na przykład w ramach jakieś akcji. Dlatego w swojej książce podejmuję próbę poszukania czegoś więcej, czegoś głębiej.
Twoi bohaterowie nie tylko podróżują w czasie i przestrzeni, ale również w głąb siebie.
Tak, to chyba jedna z takich przewodnich myśli w tych opowiadaniach, które dzieją się w różnych miejscach, w różnym czasie. Miałam taką potrzebę, zrobić próbę takich małych podróży, trochę do wewnątrz siebie. Ci bohaterowie wychodzą z czegoś, rezygnują, próbują przekraczać jakieś granice, poszukują swojej ścieżki albo na którymś etapie życia przestają się zgadzać na coś i podejmują określone decyzje. To jest też ważna umiejętność, aby na danym etapie życia podjąć określone decyzje i podjąć próbę ich realizacji.
Te punkty zwrotne w moich opowiadaniach są bardzo widoczne, bo na tych paru stronach trzeba to wyłuszczyć, podkreślić. A w życiu to kim jesteśmy na danym momencie, to zazwyczaj nie jest efekt wczorajszego popołudnia, a nawet tego co było pół roku temu, tylko określonych działań, decyzji na różnych etapach.
Odnoszę wrażenie, że fascynujesz się trochę kulturą wschodu. W Twoich opowiadaniach pojawiają się wątki buddyjskie, ale też arabskie.
Ten wschód na pewno jest inspirujący. Miałam przyjemność być w Azji południowo-wschodniej i na pewno odczuwa się tam pewien spokój w ludziach, często związany z buddyzmem, ale ja nie jestem żadnym ekspertem od kultury wschodu, to znowu jest na zasadzie takiej fascynacji.
Czasami poczytuję sobie książki w tym klimacie, jakichś przewodników duchowych, jak np. ta rozmowa Dalajlamy. Myślę, że każdy z nas może ją przeczytać bez względu na poglądy. Wydaje mi się, że warto. Wiele religii opiera się o te same wartości, choć mogą one być różnie wyłuszczone, prawda? Mam wrażenie, że w naszym polskim systemie ten wątek martyrologii, cierpienia jest mocno rozwinięty, dlatego w tych opowiadaniach trochę dyskutowałam z tym naszym podejściem. Ja jestem urodzona tutaj, w rodzinie tradycyjnej, katolickiej itd. i nie chcę się kłócić z różnymi wartościami, ani ich negować. Natomiast myślę, że do pewnych rzeczy możemy podejść lepiej, inaczej.
Świat arabski celowo pojawił się w mojej książce, bo znamy go najmniej, a czasem ulega takiej negatywnej deformacji z powodu fanatyzmu, a my przekładamy to na całą społeczność, całą bogatą kulturę, a wszędzie są ludzie i tacy, i tacy, mamy takie same serca, takie same potrzeby, a inne są tylko dekoracje.
Wróćmy jeszcze do tematu mediów, wspomniałaś, że „generują w nas potrzeby”. Czy ta „moda” na kulturę wschodu, nie jest kolejnym balastem?
Myślę, że to kwestia świadomości. Owszem może stać się modą, egoistyczną zachcianką: „Teraz przyszedł nurt z nowego świata, to teraz wszyscy mamy medytować, itd.” Jeśli robię coś, bo wszyscy dookoła to robią, to faktycznie jest to trend, ale jeżeli podchodzę do tego tak, że ma to dać mojemu ciału, umysłowi jakiś relaks, odpoczynek, skupienie, uważność, to wtedy jest zupełnie inaczej. Zdobywasz energię, z którą możesz zrobić coś dobrego. Ja z racji mojego zawodu, mam dużo relacji z ludźmi, potrafię być nawet tym zmęczona, dlatego w niedzielę idę do lasu, nie chcę mieć kontaktu ze światem, chcę złapać jakiś balans i mieć siłę na kolejne interakcje.
Mówisz, że jest to kwestia świadomości. Jak Ty sobie z tym radzisz?
To jest wyćwiczone, wypracowane. Po pierwszych dwóch latach pracy z ludźmi miałam etap pewnego zdołowania, bo nikt nie uczy cię, co robić z emocjami, które gromadzisz, jak radzić sobie z pewnymi tematami trudnymi i jak później nie odreagowywać tego na bliskich, jak się zdystansować, aby nie stać się jakimiś zimnym typem.
A jak sobie radzę? Jadąc do pracy, staram się pracować nad umysłem i melodią, która otacza mnie dokoła. To pewna dyscyplina – nie zrobić w sobie jakiegoś Armagedonu – myślotok, natrętne myśli, które i tak mnie do niczego nie doprowadzą, bo w danym momencie nie mogę nic z tym zrobić. Myśląc o czymś w kółko, pozbywam się energii, właśnie tej dobrej. Gdyby każdy z nas starł się, brał większą odpowiedzialność za to, jak się zachowuje, to myślę ze świat mógłby być nieco lepszy, mimo wszystko.
Poza tym patrzę na świat trochę z przymrużeniem oka, pozbawiam go tego patosu, bo nie ma co udawać, że jesteśmy jakimiś fantomami. W tych opowiadaniach też staram się tak podchodzić do różnych tematów. Mam nadzieję, że niektóre wątki będą zabawne, bo pozwalałam sobie na czasem dość abstrakcyjne poczucie humoru, jak jakaś kapibara z łopatką, która kopie tunel, itd. Teraz przyszło mi na myśl, że to jest takie moje narzędzie, które gdzieś tam z przyjemnością stosuję i w pisaniu, i w życiu.
Praca nad sobą, to chyba niekończąca się droga, warta tego, żeby ją podejmować, bo efekty widać, nawet jak nasze próby nie zawsze kończą się sukcesem. To cały proces, który dzieje się cały czas i kiedy myślisz sobie, że posiądziesz narzędzie, „o już jestem taki mistrz”, to następnego dnia okazuje się, że tak nie jest. Dlatego myślę, że pokora jest bardzo ważna, a w ogóle nie jest w cenie. Pokora nie pozwala oceniać zerojedynkowo. Wydaje nam się taka „słaba i beznadziejna”, a to jest prawdziwa siła. Ona jest bliższa odwadze niż np. rezygnacji. To duży temat, o którym można by zrobić całą piękną książkę, ułożyć całe story.
Miałam nie pytać Ciebie o to, czym „się trudzisz”, ale sama zahaczyłaś o ten temat. Często się mówi, że w pracy, którą wykonujesz naturalnym etapem jest – uniewrażliwienie się.
Takich pytań akurat się spodziewałam. Zawód, który wykonuję – praca lekarza, ma to do siebie, że w ciągu dnia zbieramy różne żniwo. Spotykamy się z czyjąś chorobą, frustracją, czyimś bólem psychicznym i fizycznym, z tematem śmierci, który jest tematem tabu (to przykre, bo to jedyna rzecz pewna). To praca ze specyficznymi ludźmi, bo są oni w trudnej sytuacji, a pacjenci są bardzo różni. Niektórzy będą pokorni i współpracują, niektórzy wyrzucają swoje różne złe emocje. Myślę, że pracując z cierpieniem, musimy mieć troszkę taką zbroję, to znaczy nie możemy odbierać każdej historii zbyt personalnie, musimy traktować to zadaniowo. Ja mam działać, zastanowić się, co mogę danej osobie zaoferować, poszukać różnych rozwiązań. Nie znaczy to, że my tego nie przeżywamy, prócz działania czysto medycznego, każdy z nas ma jeszcze zachowany kawałek duszy, emocji, taki zupełnie czysto ludzki, że zwyczajnie nam kogoś żal, bo wiemy, że on umiera… Znam wiele osób, które naprawdę się starają.
To złożony temat. Na pewno w zawodach, gdzie pracuje się z ludźmi, brak jest w kształceniu sposobów na radzenie sobie z emocjami, sposobów na przekazywanie pewnych informacji. Często posługujemy się metodami gdzieś podpatrzonymi, które czasem mogą być zawodne. Wiele podręczników do komunikacji z pacjentem jest opartych na szablonach, tam nie ma odpowiedzi na bardzo trudne sytuacje. Zajęcia z psychologii są na pierwszym i szóstym roku, ale my nie pracujemy wtedy jeszcze jako praktycy, nie wiemy z czym się zetkniemy. Oczywiście można zrobić sobie rzeczy dodatkowe, ale trzeba za to zapłacić, to już jest własna inicjatywa. Ja zrobiłam sobie kurs medycyny paliatywnej, gdzie miałam przyjemność spotkania się z niezwykłymi osobami pracującymi w hospicjum. Przy okazji, pracując w punkcie testowania na HIV, miałam zajęcia, jak mówić ludziom o zakażeniu. Były bardzo wartościowe, rozmawialiśmy z terapeutami, psychologami. Myślę, że przydałoby się (może to mrzonki, bo jest szereg rzeczy bardziej potrzebnych) raz na jakiś czas spotkanie z doświadczonym terapeutą, aby pewne rzeczy przepracować.
Czy pisanie jest dla Ciebie jakąś formą odreagowania, odskocznią?
Jest moją odskocznią przez to, że ja tam nie jestem realna. Mam tyle realizmu na co dzień, że nie mam ochoty być realistą na papierze, tym bardziej, że w książce ten świat nie jest do końca rzeczywisty, wkracza na inny wymiar. To nie jest płaska tafla, płaski obrazek.
Z tą medycyną i z tym pisaniem, to jest taka zależność, która ma zalety i wady. Wadą medycyny jest to, że zabiera bardzo dużo czasu i energii. Po pracowitym dniu nierealnym jest usiąść i napisać jakiś fajny rozdział czy parę stron. Ja lubię też pracować rano, dlatego pracuję na ¾ etatu, żeby mieć tydzień wolnego w miesiącu i pracować w dzień. Z wykształcenia nie jestem humanistą czy polonistą, co powoduje, że mam pewne luki. Po korekcie mojej książki było mnóstwo błędów, z których sobie nie zdawałam sprawy. W związku z tym mam pewne trudności, pewien kompleks. Tak czasem ubolewam, kiedy siedzę między różnymi pisarzami – ten przeczytał tyle książek, ten tyle, a u mnie? Dwadzieścia książek pozaczynanych i żadnej nie mogę skończyć, bo ciągle nie ma czasu.
Natomiast z drugiej strony, to co mówisz, takie życie praktyczne, gdzie spotykamy się z wieloma różnymi historiami, z różnymi grubymi rzeczami, to też troszkę głowę moją przestawia, daje dużo pokory, zmusza do takiej naturalnej filozofii.
Czasami mam dość tej nietrwałości, bo tyle jej widzę naokoło. Potem idąc rynkiem, zastanawiam się, w jakim wirtualnym świecie się znalazłam, ludzie idą zadowoleni, zdrowi, uśmiechnięci. I tak sobie myślę, że ten świat parę ulic dalej, w którym pracuję, to jest jednak prawdziwe życie, pozbawione masek. Ono uczy, że nie ocenia się tak łatwo. To, że widzę ten świat od tej drugiej strony, traktuję jako wartość dla mnie i dla mojego pisania, bo w sposób naturalny spotykam się z tematami, które nie zawsze są proste i mam ochotę je w sobie przerobić. Dzięki tej pracy nie muszę się zastanawiać nad jakimś wysublimowanym tematem, bo tych tematów mi nie brakuje, co nie znaczy, że każdy spisuję i analizuję, ale zdarzają się historie jak z Almodovara, czasem skomplikowane, ale dające takie świeże spojrzenie na różne tematy. Zastanawiam się nad nimi, składam po kawałku, szukam… Czasami przychodzi jakaś myśl, będąca czymś zarejestrowanym w głowie i staje się początkiem historii, która później się rozwija. W ten sposób pisanie faktycznie mi pomaga. Daje rodzaj takiego oczyszczenia.
Obecnie bierzesz udział w warsztatach „Potencjały”, organizowanych przez Jacka Bieruta. Pracujesz nad powieścią. Opowiesz o swoim pomyśle?
Tak, biorę udział w tych warsztatach, na które Wydział Kultury Gminy Wrocław przyznało środki. Jacek Bierut zaproponował, że mi pomoże. I w tym miejscu chciałabym wyrazić mu wdzięczność. To pomoc jest cenna dla autora, niekoniecznie bywającego w różnych środowiskach literackich, któremu trudno jest się przebić, trudno wydać książkę. Efektem naszej pracy ma być to, że każdy z uczestników warsztatów napisze powieść. A dla mnie powieść jest czymś, co do tej pory mi nie wyszło, z racji mojego chaosu, bałaganiarstwa i braku czasu. Może przyszedł czas, na takie wyzwanie.
Pomysł mam, ale zastanawiam się, ile chcę powiedzieć…? Akcja na pewno będzie się działa blisko natury, ta książka zainspirowana jest tą moją bazą, ale więcej nie powiem.
Na zakończenie chciałabym powrócić raz jeszcze do wypowiedzi starego Indianina. „Czy śmiesz marzyć o spotkaniu z tym, za czym tęskni twoje serce?”
O czym marzę? Ja nie wiem, czy ja aż tak dużo marzę. Te rzeczy gdzieś się tam zmieniają w trakcie życia. Jak byłam dzieckiem, to pierwszym moim marzeniem było zostać pisarzem, a drugim podróżnikiem.
Teraz mam takie życzenie, żeby te opowiadania wniosły coś dobrego dla tych, którzy się w nich odnajdą. Chciałabym, żeby ta książka, to był okruszek na rzecz lepszego świata, żeby dawała świadomość możliwości wyjścia z trudnych sytuacji. Pokazała, że w sumie wszyscy myślimy podobnie, że warto być tolerancyjnym, że nie warto oceniać.
Chciałabym, aby moja powieść powstała, żebym temu sprostała i żeby ona faktycznie wniosła coś dobrego.
Chciałabym też zrobić sobie taką kilkumiesięczną podróż do Azji i to jest takie marzenie, którego nie udało mi się jeszcze zrealizować. Podróże to coś, czego chciałabym doświadczać, coś, co jest przyjemne, co daje mi radość, ale czy pojadę w tę daleką podróż, czy nie, to nie ma tak naprawdę znaczenia.
Marzę, żebyśmy rozwijali swoje ścieżki w dobre strony.
„Czy gotów jesteś wyjść na głupca (…) dla przygody, jaką jest życie?”
Na jakiejś drodze jestem. Nie ma co z siebie robić supermena, bo życie pokazuje dość szybko nasze ograniczenia i słabości, ale tutaj chyba po to jesteśmy, żeby tę podróż, przygodę podjąć. Podejmować codziennie.
Galeria budziła się do życia, ale tym razem nie czułam potrzeby ucieczki, szłam spokojnie swoją drogą.
Marta Kucharska – rocznik ‘84. Poetka, pisarka, lekarz, doktor nauk medycznych. Autorka dwóch zbiorów opowiadań: Kino objazdowe (Papierowy Motyl, Warszawa 2012) i Saudade (Mamiko, Nowa Ruda 2016) oraz tomu wierszy Abisynia (Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2014). Finalistka jednego w Połowów organizowanego przez Biuro Literackie, wyróżniona drugą nagrodą w konkursie TVP2 Dolina kreatywna oraz drugą nagrodą w ogólnopolskim konkursie Złoty Środek Poezji za debiut poetycki. Irga karmiona przez lawinę jest jej trzecim, i jak zapowiada, ostatnim zbiorem opowiadań, przed napisaniem powieści. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.