Rozmówca: Proponuję, byśmy zaczęli od nawiązania do klasyki. Jeden ze skeczów Monty Pythona opowiada o dwóch braciach o nazwisku Pirania. Drżał przed nimi cały East End. Dinsdale był okrutny, odcinał ludziom kończyny, wyrywał organy, przygważdżał ich głowy i miednice do różnych obiektów. Ale wszyscy i tak o wiele bardziej bali się Dale’a. Nawet Dinsdale się go bał. Co robił Dale Pirania? „Używał sarkazmu. Znał wszystkie sztuczki, ironizował, używał metafor, kalamburów, zmieniał temat, znał się na parodii i satyrze”. Zapewne domyślasz się, czemu akurat ta aluzja…
Autor: Miałem chwilę, że się zastanawiałem, czy najpierw powstał katalog i dzięki temu możliwe było, żeby rozpoczęła się przy jego pomocy opresja, czy to raczej potrzeba ucisku wynajduje i systematyzuje narzędzia, w biegu. Szybko mi przeszło, bo ważniejsza mi się wydaje umiejętność gry na łańcuchu, tworzenia muzyki instrumentem, jakim jest kula u nogi, albo struną powrozu. Język ciągle mocno się trzyma i chyba dlatego ciągle stanowi o sile oporu. Biernego, podkreślam, ale i w bezpośrednim (intymnym) ujęciu, najbliżej serca.
R: Ta odpowiedź pozwala mi przede wszystkim zrozumieć motywację osób, które użyczyły mi tego obuwia. Jedna wolała odgryźć sobie głowę niż… Druga rzuciła tylko: „soki tego labiryntu rozpuszczą każdą nić”. (Nawiasem mówiąc – i aby nie przyczepił się do nas nikt od ochrony ppoż. – z Szewczykiem Dratewką łączy mnie tylko brak warsztatu). Powiedz, czy często Ci się to zdarza: słyszysz dzwonek, który z miejsca kojarzy Ci się z, lekko licząc, setką solówek Zorna, więc pogwizdując, ruszasz w stronę drzwi, otwierasz, a tam stoi gość i zaczyna zasuwać beatboxem We will rock you? Jak reagujesz? Jakie procesy wtedy w Tobie zachodzą? Chodzi mi o także o aspekty immunologiczny i biofizyczny.
A: Te wibracje mi się udzielają i dlatego, że tego pragnę. Pewnie, że wyobrażam sobie inne, najrozmaitsze zestawienia (i tamte drogi nie wydają mi się dłuższe czy dalsze, jakby co), to jednak to, które się odbywa teraz i mnie angażuje, jest… Chciałem powiedzieć, że najważniejsze, a przecież tak nie jest, bo to zestawienie trwa, a innego nie ma.
Można zapytać, co w takim razie z językiem, że miele z resztą słów i to: „ważne”. Można odpowiedzieć, że chodzi właśnie o mielenie tego z tamtymi. Można też odpowiedzieć, że napięcia wewnątrz języka są analogiczne do drgań płyty wszechświata, w dodatku nie języka w ogóle, a mojego języka, nad którym nie mam najmniejszej władzy, ale to wcale nie jest paradoks, jeśli pomyśli się o wszystkich dźwiękach możliwych do usłyszenia tak,
jakby nieustannie podrygiwały na wspomnianej płycie. Stalowa kulka snuje nić, jej filmowy pomruk i tak dalej, a za chwilę i tak okazuje się, że kula wypycha dźwięk, a śladem po niej jest nić. Czuję, że od tego jestem, że bycie od tego jest takim samym doświadczeniem, jak niebycie od tego albo błędne przeświadczenie, że się jest od tego. I że to, czy inne przeczucia nie są kłopotliwe na żadnym poziomie.
Myślisz, że da się nie dojść do podobnych wniosków?
R: Brzmi to jak, hm, jakiś buddyzm implementowany do języka. Myślę, że podobne wnioski wydają się zupełnie na miejscu, jeśli człowiek się otworzy na takie doświadczenie i naprawdę się w nim rozpozna. Ten drugi etap znam póki co raczej teoretycznie. Być może dlatego też tak – z zachwytem i lekką zazdrością – reaguję na to, co wynika z opisanej przez Ciebie postawy, a co stanowi o olśnieniowym charakterze wielu Twoich wierszy. Coś się wydarza, rejestrujesz bodziec, a język odpowiada na to salwą albo snajperskim strzałem: „Rudozłota szypułko, która wtedy spadłaś z drzewa jak święty Efrem z jego 3 000 000 wierszy, żeby radować moje oczy; / w to rozśpiewane popołudnie znów jesteś ze mną i znów się z tobą żegnam” (do Twoich nowych wierszy jeszcze wrócimy, słowo). Doświadczasz takich zdarzeń na poziomie pewnej przedjęzykowej bezbronności – impresji, emocji – czy też ta szypułka spada Ci już w języku?
A: Od pewnego czasu z niespotykaną wcześniej intensywnością przypatruję się psom. To, co się między nami dzieje, trudne jest do opowiedzenia. To zaś, czego jestem świadkiem, w ogóle nie organizuje się przed językiem czy na jego widok, ale żebyśmy mieli mówić o bezbronności, też nie jestem przekonany. Jeśliby pomyśleć o spaniu, tym nocnym po kolacji, jakby było zjadaniem źdźbeł świeżej trawy, o pracy zaś, tej ośmiogodzinnej, jakby była tej trawy rzyganiem – mam na myśli oba ruchy, oba dźwięki czy kształty, kształt snu i kształt pracy – to gotów jestem wejść do obu w roli nie tylko obserwatora, ale i uczestnika. Ośmiogodzinny olśnieniowy szum kserokopiarki… No, ale na takie historie nie ma popytu.
R: To zależy, gdzie ucho przyłożyć. Miłośnicy zjawiska ASMR na YT to całkiem liczna grupa, a nagrania dźwięków odkurzaczy idą w miliony odsłuchań. Wracając zaś do sedna – poprzednie nieco naiwne pytanie było tak naprawdę cyborg-testem. Rozwiałeś jednak moje podejrzenia. Wynikały one nie tylko z nieludzkiej wręcz regularności, z jaką piszesz kolejne książki, i z ich, by tak rzec, nieomylności, ale też np. z faktu, że kojarzę co najmniej pięć Twoich wierszy, w których pojawia się figura kosmity bądź jakiejś podobnej istoty. Twoja twórczość to najjaśniejszy, o ile nie jedyny, punkt na kosmicznej mapie poezji polskiej. Skąd te ciągoty, miałeś kiedyś kontakt?…
A: Zadaję sobie pytanie, czy XX wiek był dla poezji przełomowy i w tym, jak przedstawiła wrażliwość języka, przygotowała się do głębokiego odzwierciedlenia w myślach czytelnika zarówno z dalekiej przyszłości, jak i z głębokiej przeszłości. Dużo mniej wątpliwości mam wtedy, kiedy patrzę na fotografię. Być może tak się dzieje, bo nie poznałem jej wystarczająco dobrze… Tak, mam stały kontakt z kosmitami: „Psuje się pogoda, dwa dni przeczekują, w sumie biwakują pięć nocy w ścianie [7 200 m n.p.m.] bez namiotu, schowani jedynie pod zrobioną z jego połowy płachtą, podpartą jednym masztem…”. Kilkaset okrętów w jednej z wielkich bitew pod Atenami, a tutaj ten krótki maszt. Albo zobacz psa, jak biegnie przez noc. Tylko że on biegnie przez całą noc, a ty go na drugi dzień spotykasz…
I co sobie myślisz?
R: Że szybko, celowo chodzi od sprawy do sprawy i im niżej od linii głowy, tym bardziej jest ruchomy. Dzięki tej fotografii trochę lepiej jednak rozumiem, co miałeś na myśli, mówiąc, że ostatnio przypatrujesz się psom z niespotykaną wcześniej intensywnością. Wspomniałeś też, że trudno opowiedzieć, co się między wami dzieje. Zaczynam podejrzewać, że sprawa jest gruba. Może spróbujesz?
A: Budda zaprosił kiedyś do siebie ziemskie zwierzęta, obiecując tym, które przybędą, prezenty. Nie przyszło ich wiele, w dodatku pośród innych pojawił się kot, znany też jako zając… Na mnie działa małpa i pies. Mówi się, że człowiek może nabyć umiejętność wykradania psom dusz. Tak naprawdę jednak nie kradniemy psom dusz. Psy po prostu tropią zmarłych, czują ich obecność i mogą nam to komunikować. Chodzi więc o to, by nauczyć się te sygnały od psów odbierać i właściwie interpretować. I to nie człowiek powinien mieć swojego psa; swojego psa powinien mieć każdy zmarły. Gdzie więc, pytam, są te wszystkie kundle zaludniające dawniej miasta? Co ja zresztą mówię, że dawniej miasta,
jak mam na myśli przyszłość. „Pióro biegnie popychane tą samą radosną siłą, która każde ci uganiać się po drogach świata”, psie. Pies, figura psa to taki Bóg, co zdążył zapomnieć, że po wymarzeniu wszystkich możliwości wybiera zagadkowe zaraz.
R: Zdarzyło Ci się kiedykolwiek, że ktoś zamiast „imieniem” zwrócił się do Ciebie „wierszu”?
A: W procesie odzyskiwania własnej podmiotowości, a dalej w perspektywie osiągania oświecenia ewentualna „utrata” imienia nie budzi moich obaw, w szczególności po krańcowo stresującym okresie adaptacyjnym do coraz bardziej zniewalających zmian fundowanych przez na sejm posłów, którzy dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, dekada po dekadzie, partia za partią maszerują do pracy, aby poprawiać istniejące akty prawne albo inicjować powstawanie nowych. (Taaak, wiem, że są żarliwymi więźniami bankierskich bandytów, a tamci itd., ale przecież nie musimy się wspinać na szczyt piramidy, żeby odfrunąć, za to możemy z niej zejść, a następnie pójść skrajem cienia i dalej, gdzie oczy poniosą).
Skoro równowaga we wszechświecie jest niezachwiana, a nasze przeznaczenie jest możliwe do podejrzenia we wróżbie, nie lękałbym się przemian. Przeżyliśmy tak niewdzięczne formy, jak bycie mandatowiczem tyrana, harcerzem ojczyzny, dopuśćmy do siebie możliwość pobycia wierszem.
R: Pytam, bo z książki na książkę coraz bardziej mi się mylicie. Skoro zatem dopuszczasz taką możliwość i skoro mam okazję zagadać bezpośrednio z Twoim wierszem, chciałbym nieco zmienić perspektywę tej rozmowy i zwrócić się do niego z paroma kwestiami. Co zaszło, że autor zaczął tak wyrabiać z posłannictwem? Czy zdarza mu się pojawić w niewłaściwym momencie?
A: Chciałbym pierwszy zabrać głos, ponieważ znalazłszy dziś paczkę paluszków, wysypałem ich część do dłoni, ale śmiecąc okruchami, dlatego wszystkie paluszki wróciły do torebki i odezwały się we mnie głosy nienapisanych wierszy, więc w moim przekonaniu one powinny gadać, atoli ich głosy mogłyby nie zostać pośród nas dwojga dobrze zrozumiane.
Znasz ten rozchwytywany podczas szkoleń model monumentu góry lodowej, której szczyt wznosi się nad powierzchnią, i żeby go sławić, trzeba nie lada zuchwałości (albo pokory, do woli), gdy wystarczy stawiać mocne kroki, jak ten niewidomy, którego dziś dojrzałem, jak jego laska obijała barierki stanowisk rowerowych, więc kiedy do niego podszedłem, powiedział, że sądził, iż dotarł do skrzyżowania. Nie widziałem w jego twarzy paniki czy niedowierzania, a tylko uparte dążenie. Coś brzęczało w reklamówce, którą niósł nie za uchwyty tak, jak niesie się kwiaty w celofanie, za przegub; w przegubie Ikarusa stało się najpewniej, prawda?
R: Ostatni raz jechałem Ikarusem bodaj latem 1990. Zjeżdżał stromą ulicą w stronę wybrzeża w Ałuszcie. Nie sięgałem jeszcze wtedy uchwytów, ale na szczęście nie musiałem – stabilizowała mnie masa. I dochodzące z kabiny kierowcy You got it, opera posthuma Roya Orbisona. Ale, ale, czyżbyśmy skręcali?… Rozumiem, że włączyłeś kontrolę rodzicielską, a kwestię odpowiedzi zrzuciłeś na tych, którzy nie umieją mówić, bo są niewidomi. Nice try! Atoli wyobraźmy sobie, że jednak przykładasz ucho do tej podpowierzchni i rodzicielsko zastrzegasz, że nie dasz się łatwo spławić, chyba że jednym zdaniem, byle pełnym, i ono brzmi?…
A: Tak, często zdarza się mi się pojawiać w niewłaściwym momencie, dlatego że dynamikę mojego ruchu korygują sufity konwencji (l.mn.). To znaczy rzeczywiście dopuszczam taką możliwość, że gra, w którą gram, składa się nie tylko z ruchów do przodu, że napotykane przeze mnie utrudnienia mieszczą się we wzorcu, który jednak dopiero powstaje, a potem może sobie zostać odkryty w jakimś rodzaju wewnętrznej rysy widocznej dla obserwatora nieuczestniczącego w zabawie, co chyba nawet nie jest możliwe na gruncie fizyki kwantowej.
Ej, ale myślisz, że spódnicę tego, co miałem na myśli, podwinąłem w ostatnim tomie zbyt wysoko?
Reklama wydawcy: w nowym tomie Autora intensywność językowa, postironia, wyobraźnia, filozofia oraz życie postrzegane jako sztuka i czuła kontemplacja splatają się w solidny i kunsztowny łańcuch. Już teraz można go podziwiać jako jeden z rekwizytów w Muzeum Autonomii Podmiotu. Dla posiadaczy tomu 15% zniżki na bilet.
R: Powiedziałbym, że w poprzednich tomach spod tej spódnicy niewiele było widać i raczej można się było domyślać, że coś tam jest, choć niekoniecznie wcale to, co zwykle. W tym nowym faktycznie czasami uchylasz rąbka spódnicy i ukazujesz dwie ludzkie stopy. Jedna przesuwa się po myślniku łączącym datę 1974 z bielą kartki. Druga co chwila nurza się w kolejnym z niezliczonej ilości tworzących ten myślnik punktów. Składa się to na dość niezwykły, choć płynny układ choreograficzny. Ale skoro pytasz, to chyba znaczy, że czujesz, że Ci podwiewa. Obawiasz się, że ktoś mógłby poczuć się zgorszony widokiem stopy? Albo zapytam wprost: czy Twój projektowany czytelnik jest fundamentalistą?
A: A jak rozumiesz pojęcie „fundamentalizmu”? Czy sarna, która wczuwa się w taką sytuację, że tkwi, drżąc, we wszechświecie jako owoc pierwszego pomruku, czy ona wyświetla się jako mój czytelnik? Skąd się w ogóle wywiódł animizm, jak nie ze wstrzyku obserwacji? Jaki obraz masz przed oczami, słysząc tytuł Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków? Mój to młoda dziewczyna czytająca z książki rozsiadłym dookoła niej krasnalom, ptakom, sarnom. Mam nawet ten obrazek w którejś z książek dla dzieci…
Mój czytelnik to też kawka strącająca płatki śniegu z gałęzi, po której przesuwa się na skraj okna i już jej nie ma, odleciała, jest po wszystkim, do was teraz mówię, uschłe listeczki, słowiańska czułości, miękkości pewnych stanów umysłu, lanco odpowiedniości i ty, roztropności dobieranych słów.
Jaki masz ten obraz?
R: Mam obraz z tabliczki mlecznej, takiej, pewnie kojarzysz, z PRL-u, aż sobie odświeżyłem, jak ona dokładnie wyglądała. Dość niepokojąco, choć do etykiet niektórych piw belgijskich trochę jej jeszcze brakuje.
Zrozumiałem, czy raczej nadbudowałem sobie, że Twoje spódniczne obawy wynikają z jakiegoś radykalnego awangardowego paktu czytelniczego. Dopóki wszystko zostaje pod spódnicą, to jest OK, ale jeśli zdarzy się, że dasz temu projektowanemu czytelnikowi palec (od stopy), to potem zadręczasz się wyrzutami, czy się jednak nie sprzeniewierzyłeś paktowi i co czytelnik na to. Ale widzę, że Twoja myśli idzie w inną stronę: nie awangardowego fundamentalizmu, a radykalizmu etycznego w duchu franciszkańskim (nb. dokonałeś ciekawego zrównania odbiorcy z adresatem; dodajmy też, że tak rozumiany radykalizm przechodzi automatycznie na pozycje miłości). Choć może powinienem powiedzieć: słowiańskim? To bardzo ciekawy trop czytelniczy, mam wrażenie, że dotychczas niepodejmowany wobec Twoich wierszy. Postrzegasz słowiańskość/„słowiańszczyznę” jako określony zestaw cech kształtujący stosunek podmiotu do szeroko pojmowanej przyrody? Siebie jako piewcę słowiańszczyźnianego?
A: W latach dziewięćdziesiątych trzykrotnie przebywałem w Brukseli (opowiada o niej wiersz z najnowszego tomu zatytułowany Amal), m.in. próbując zarabiać pieniądze wedle studenckiego zwyczaju gromadzenia, którego koniec końców nie przyjąłem, ponieważ wmieszywał się weń biegunowo przeciwny zwyczaj młodości – tracenia. W tym drugim za trzecim pobytem bardzo mi pomagał chłopak mojej ciotki (gdzieś tu jesteś, Heniu?), który obnosił mnie po knajpach, proponując swoim znajomym zabawę w darta na piwa. Kiedy wygrywałem, zamawiałem wybrane piwo, i niektóre z nich były tak specyficzne, że należało je pić z naczyń tak nietypowych, jak kamienne dzbany z Laosu… Piwa te za niezłe sumki widuję w sklepach, wolę jednak nie targać się na to kapitalne wspomnienie kandyzowane muzeami i dwukrotnym (w przeciągu jednego dnia!) spotkaniem dziewczyny, w której bez pamięci się kochałem, marząc, że siłą tego marzenia pojawi się w mieście, nie targać się na to wspomnienie sobą dzisiejszym.
„Słowiańszczyzna” pojawiła się w następstwie użycia zdrobnień, jako ich przyczyna, z tym że nie czułbym się komfortowo pośród zdrobnień anglosaskich w moim obecnym ciele, nastrojonym na akcent przedostatniej, względnie trzeciej od końca sylaby. Oraz globalizm, korporacjonizm postrzegam jako zło, któremu dobry język przeciwstawia się ze swojej natury, starając się nie przeoczyć możliwości uskoczeń antysystemowych. Nie określiłbym tej postawy języka jako nieufnej wobec jego użytkownika, lecz jako otwartą na użytkownika. Zatem zarówno franciszkanizm, jak słowiańskość traktuję jako środowisko sprzyjające językowemu wzrostowi.
R: To mogło być piwo corne albo kwak. Podają je w takim szklanym rogu albo w szklanicy o kształcie klepsydry, podwieszonej na drewnianym statywie. Ale piwo lepiej pić, niż o nim gadać. Co innego wiersze. Niemniej pozostańmy jeszcze przez moment w zbliżonej tematyce. W psiej książce bardziej niż w Twoich wcześniejszych rzuciła mi się w oczy taka technika: miksujesz różne literackie czy myślowe -izmy na gładką, homogeniczną masę, która nie traci energii na pokonywanie kolejnych przystanków czytelniczego krwiobiegu, tylko szybko i z całą mocą trafia w punkt docelowy. Albo inaczej: w wyniku zaawansowanego przetwórstwa językowego i intelektualnej obróbki serwujesz produkt końcowy, który wydaje się naturalny i jednolity jak mleko prosto od krowy. W wierszu Żywe wspomnienie pojawiają się właśnie takie obrazy: krowa, mleko, zjazd mleczarzy i pachnąca ciepłym mlekiem jurorka, której bohater wiersza opowiada „historię o samomlecznych krowach”, w którą zresztą wierzy, „uważając znajomość krów i mleczarstwa za niegodną w pewnym sensie mleka” z jego mleczarni. Można w tym upatrywać bardzo śmiałej deklaracji artystycznej. Tyle że bohater wiersza zaraz dodaje: „mleka takiego, jak je rozumiałem w tamtym czasie”. Co się zmieniło w Twoim rozumieniu mleka od „tamtego czasu”? Da się je jeszcze rozumieć na jakiś inny sposób?
A: Wiersz w dodatku zaczyna zdanie: „Ta chwila mi teraz umyka”, chociaż tytuł sugeruje „żywe wspomnienie” i być może nie mlekiem płynie wiersz, a sałatkowymi sosami…
„Jurorka”, którą wspomniałem w „wierszu”, jest piękną – w światach opiewanych takimi dziełami, jak 1983 czy Jak zawsze – kobietą, jednakże historycznie rozumiany „erotyk” nie traktowałby swojego lustrzanego odbicia poważnie, w naszej rzeczywistości. Zastosowałem więc nieznane mi wcześniej chwyty artystyczne tak, jakby wciąż nie były mi znane. To się powinno udawać, robienie rzeczy od nowa, z deklaracją w ustach, że dopóki się czegoś nie zrobi samemu, nie działa prawda, iżby wszystko już było, to znaczy działa, może działa, ale kiedy mówi o przyszłości, czyli o kimś innym, kto pisze wiersz o miłości, w którym pojawia się mleko.
Być może mleko w roli afrodyzjaka przestanie istnieć szybciej, niż ostatni czytelnik tego wiersza, wtedy wolałbym nie zastanawiać się, co miałbym więcej do powiedzenia. A może przeciwnie, może uda mi się wymyślić jakąś wesołą anegdotę, że na przykład wiersz odmalowuje atmosferę zamkniętej społeczności, w której szeregach pojawia się człowiek o wyobraźni przeczącej podstawowej wiedzy. Nie tak powstał kosmita z filmu E.T., że ktoś wziął plastry wędzonego łososia za budulec?
R: Wydaje mi się, że to był tuńczyk, ale głowy nie dam. No ale właśnie przykład z jurorką jest tym, na co też chciałem zwrócić uwagę: w tych wierszach nawet misreading na poziomie alegorii okazuje się wczasami na Marsie all inclusive. Aczkolwiek, skoro wybiegamy tak daleko, nurtuje mnie jeszcze jedno. Mamy 2019 rok, naukowcy już dawno wysłali duszę do lamusa, Harari pisze wprost, że ludzie są biochemicznymi algorytmami, a Ty beztrosko rzucasz: „na nasze nieszczęście o duszy przestaliśmy rozmawiać akurat wtedy, kiedy uwiązana łańcuchem do ciała jak / pies do budy fikała coraz wyższe koziołki”. Według mnie to jeden z najciekawszych i najbardziej intrygujących fragmentów, a nawet wątków psiej książki. Rozwinąłbyś trochę tę myśl?
A: Identyfikację przywołanego przez Ciebie wiersza również powinniśmy zacząć od tytułu, a dokładniej od incipitu, który się nim okazuje nie być i zostaje po raz drugi tej lektury bytem potrafiącym wskazać palcem swoją intencję – tytułem wiersza – ze słowem „człowiek” wymienionym przy pierwszej okazji na „koncepcja”.
Tylko najpierw coś mi się przypomniało: do lamusa to myśliciele odesłali naukowców, i to już bardzo dawno temu, a lektyki ich oparte na chwiejnych słupkach słownikowych terminów.
Ludzie są czymś. Tak postawione zagadnienie staje się jednocześnie obrazami tego wszystkiego, czym ludzie nie są; nie są na przykład myślami o nich i ich myślami, to znaczy nie są tym samym, czym nie są. Dobrze to widzę?
[…]
Tu można kupić psią książkę: https://allegro.pl/oferta/piotr-janicki-psia-ksiazka-poezja-polska-9252530225
A tu „Ćwiczenia muzyczne…”: https://allegro.pl/oferta/piotr-janicki-cwiczenia-muzyczne-poezja-polska-11530614951