RAFAŁ RÓŻEWICZ: Na początek zapytam wprost. Czy Miron Tee nie obraził się, że tym razem to nie on jest autorem okładki do twojej książki?
RAFAŁ RUTKOWSKI: Chyba się nie obraził. Konsultowałem z nim nową okładkę i mówił, że jest skromniej, ale myślę, że mnie za to nie zabije. Chciałem trochę bardziej typograficznie, tak jak teraz jest w modzie, chciałem coś odświeżyć, złapać inny punkt widzenia graficznego. Do Mirona na pewno wrócę, a aktualna okładka ma w sobie również sporo tajemnicy. Widzę w tym trafne wejście w temat moich wierszy przez Artura Skowrońskiego. Faktycznie, kosa jako wskazówka zegara, która kosi zasiany czas.
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale bodajże po raz pierwszy twoja książka jest podzielona na części. To nie znaczy, że wcześniejsze nie miały struktury, po prostu teraz wiersze krążą wyraźnie wokół trzech tematów: czasu, śmierci i ciała. Dziś w tym lesie skojarzeń możemy wyraźnie dostrzec poszczególne gatunki drzew. Co się zmieniło? Masz 35 lat, rodzinę, czas więc na stabilizację, również w poezji?
Bardzo się cieszę, że zauważyłeś to i świetnie te rozdziały podzieliłeś: na czas, śmierć i ciało. Tak jest w istocie. Im jestem starszy, tym lepiej dostrzegam, że tajemnice i dziwy, o których wcześniej pisałem, doświadczają mnie osobiście i przez to stają się nie dziwami, lecz życiem, które po prostu nosi takie barwy. Nie zmienia to mojego podejścia do poezji, poniekąd eschatologicznego, ale przez to doświadczanie dziwności mam wrażenie, że moja poetyka nabiera twardości. Tytuł inny niż poprzednie mówi, abyśmy czas właśnie siali. Czyli, jeżeli byłby to związek frazeologiczny, znaczyłoby tyle co – dbaj o to, co robisz i wykorzystuj swój czas, aby realizować swoje cele. Siej czas! Wiele się zmieniło i wiele się zmieni, jak pisał Ryszard Krynicki. „Świat wokół ciebie się zmienia, zmieniają się pory roku. Świat wokół ciebie się zmienia, przez ciebie płynie niepokój.” Niepokój to też ciekawa emocja, szczególnie pasuje na rockandrollowy utwór.
To teraz porozmawiajmy o tych trzech głównych tematach, które poruszasz w najnowszej książce. Pierwszym jest czas, rozumiany jako coś, co spaja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jednocześnie czas rozumiesz jako proces, ruch. Ruch ten najpierw prowadzi do starości, a potem do śmierci. Jednak czy czas nie jest wynalazkiem człowieka? W świetnym wierszu „Pilnuję pola” siedzisz pośrodku łąki i z tego miejsca próbujesz zmienić świat. Na koniec piszesz: „Ten cały świat/ to tylko ja”. A więc po to są wiersze, żebyśmy pięknie się oszukiwali i łudzili się, że mamy na coś wpływ?
Wiersz, o którym wspominasz, to nic innego niż rozwinięcie porzekadła: „Chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie”. W tej książce jest więcej takich rozwinięć, nie dlatego, że nie mam swoich pomysłów i mądrości, ale myślę, że mądrość warto też przyjąć od innych i się jej uczyć. Lepsze to niż krzyczeć na pierwszym planie, że ja, ja, ja, Że wiem to i tamto.
Czas to może i wynalazek człowieka, ale raczej jego dostrzeżenie to ten przeskok. Czas dotyczy też lwów, które także się starzeją, więc tu nie chodzi jedynie o nas. Doświadczenia śmierci bliskich osób i przemyślenia o tym przypominają mi, że ludzie to także zegary. Kiedyś napisałem nawet o tym wiersz. Dziś myślę, że może warto rozwinąć go, dodać, że ludzie są kiepskimi zegarami. Tak można w nieskończoność. Nazywać, walczyć, próbować ograć tego naszego przeciwnika, z którym trudno się zaprzyjaźnić. Z czasem nie mamy żadnych szans, więc czas to takie perpetuum mobile dla poezji i filozofii. Chyba tego sobie nigdy nie wytłumaczymy tak na sto procent. A śmierć nie stanie się bezbolesnym doświadczeniem. Więc dalej będziemy myśleć i śpiewać. Czy to w muzyce, czy w liryce melodie na miarę „Wind of Change”.
A co do oszukiwania się wierszami. Nie tyle żebyśmy się oszukiwali, ile po prostu uświadamiali sobie nimi naszą pozycję i z tej pozycji zmieniali to, co chcemy zmienić. Aby zasiać coś, trzeba dobrze stanąć, zamachnąć się pewnie – to ciężka praca. Musimy w niej być spokojni, wiedzieć kim jesteśmy, być sobą itp. Wiersze są po to, byśmy byli szczęśliwsi, wrażliwsi, więcej widzieli i wiedzieli, stawali się lepsi. Wiersz i filozofia, a co za tym idzie: przysłowie i porzekadło mają ze sobą wiele wspólnego.
Kolejnym tematem jest śmierć rozumiana jako śmierć ojca. Jednak blisko jej do czasu, który nieubłaganie upływa. Przecież, za sprawą narodzin dziecka, zostałeś również ojcem. Zachodzi tutaj ciekawa rzecz. Twój ojciec jest zastępowany przez ciebie. Miejsce (wybacz za określenie) po starym ojcu wypełniasz ty. I ty z dzieciństwa to teraz twoje dziecko. Znów wszystko dzieje się pod dyktando czasu. Zważając na to, że w twojej książce występuje sporo odniesień do natury, natura rzeczywiście nie znosi próżni? Co chciałeś powiedzieć swojemu zmarłemu ojcu, dedykując mu tę książkę?
Śmierć ojca to trudne doświadczenie, ale jedno z tych, którego doświadczy prawie każdy. Jest to też, myślę, rodzaj doświadczenia, które buduje dojrzałość człowieka. W moim przypadku doszło do tego jeszcze moje własne ojcostwo. Mam więc nadzieję, że ten ktoś, kto mnie pisze, bo załóżmy na potrzebę tego zdania, że ludzie to wiersze, ma ciekawy koncept. Mojemu tacie w tej książce nie chciałem powiedzieć nic. Ja miałem z nim bardzo dobry kontakt. Był moim najlepszym kumplem. Powiedzieliśmy sobie chyba prawie wszystko. Jednak chcę uniknąć opinii, że ta książka to moja terapia. Nie, pisząc o śmierci ojca jako o trudnym doświadczeniu, chcę pokazać, że można ją przekuć w melodię, w osobowość, w rozwój człowieka i w końcu w spokój.
Ostatni temat to ciało. Ciało jest tutaj niedoskonałe, jest najsłabszym ogniwem człowieka. Jednocześnie w tej części książki następuje twoje pogodzenie z losem, z całym tym procesem odchodzenia. Ponieważ śmiertelne ciało skazane jest na porażkę w walce z nieśmiertelnym czasem i nieśmiertelną śmiercią. To bardzo piękne zakończenie. Dlatego zapytam cię, kończąc mój przydługi wstęp, skąd u ciebie ta obsesja śmierci, zauważalna już od debiutu?
Nie wiem, taką mam chyba vanitatywną konstrukcję. I nadzieję, że gdzieś tam czai się jakaś tajemnica. Od dziecka chcę ją odkryć. Piszę nawet w pieszym wierszu, że pustka jest najdotkliwszą i najłatwiejszą tajemnicą. Śmierć personifikowano, przedstawiano zaświaty, kolory mieszano i na ich podstawie tworzono nowy kolor, o śmierci pisano także dramaty. Patrz, jaką ma boską siłę, wszystko pod jej dyktando. Nie mamy z nią szans. W sidła śmierci wpadną kiedyś wszyscy.
To nic innego jak czas. A że czas to zajebisty temat dla poety, nie do przegadania, więc zasuwamy równą frazą coraz to nowsze zdania i na tej podstawie tworzymy obrazy. Dlatego jest to niemożliwy do zakończenia projekt. Pozwalający za każdym razem, kiedy pojedynkuję się z tym wiatrakiem, wpadać na coś nowego. Zresztą popatrz, jak wiatrak Don Kichota podobny jest do zegara ze wskazówkami:)
Wszystkie twoje dotychczasowe książki miały dość barokowe i zarazem tajemnicze tytuły. Począwszy od „Chodzę spać do rzeki”, przez „Wywołuję siebie z ruin”, „Moje oczy to ptaki”, kończąc na „Na drzewach kwitną wielkie okna”. Teraz mamy dość prosty, choć równie intrygujący „Siej czas”. Skąd ta zmiana i czym jest podyktowana? Znudziło ci się „zadziwianie” czytelników?
Dziwność to moja nadrzędna zasada estetyczna, to mi się nie znudzi nigdy. Chciałem razem z okładką trochę spokojniej wprowadzić w tak niespokojny temat i dać czytelnikom nadzieję. Siej czas to zdanie rozkazujące, które ma na celu wywołanie satysfakcjonującego przeżycia u adresata. Być może jestem nim sam i Sieję czas. Bo taki był pierwotny tytuł tejże książki.
„Obce cywilizacje zapragną mnie wskrzesić”, piszesz w wierszu „Spokój”. W debiutanckim tomie zastanawiałaś się, czy „istnieje to cholerne UFO”. W Lublinie nie jesteś jedynym poetą, którego interesuje temat Kosmitów. Kamil Brewiński w „Clubbingu” również poświęcił Obcym wiele wierszy. Co wy w Lublinie macie z tymi Kosmitami? To jakaś forma ucieczki od coraz bardziej przyziemnej poezji, ucieczka od literatury spraw bieżących?
To taka zgrywa, jeżeli chodzi o Kosmitów, to znam wielu. Jesteś jednym z nich, wszyscy jesteśmy Kosmitami, żyjemy w Kosmosie, a nie w chaosie, tak że to tak wygląda. Jeżeli pisałem o Obcych, to był to żart, a nawet kpina z tego tematu. Bo jacy oni obcy, jestem humanistą!
Z drugiej strony chcę dożyć kolejnych wielkich odkryć geograficznych, w tym wypadku międzyplanetarnych. To się ze sobą ne gryzie. O tym pragnieniu także kiedyś w wierszach pisałem. Nie jestem żadnym szurem, nie mam folii na głowie, twardo stąpam po ziemi. Jednakże im jestem starszy, tym, pomimo coraz twardszego stąpania, mój mistycyzm i synkretyzm religijny nie ulega destrukcji, przeciwnie. W wierszach także duchy i dziwy są bardzo ważne i zawsze będą. Te, jak to mówią, światy widzialne i niewidzialne.
Celowo napisałem, że poezja staje się coraz bardziej przyziemna. Jednak ty od początku stoisz na stanowisku, że poezja to przede wszystkim bogactwo obrazów. I takie są twoje wiersze. Niezwykłe, przepełnione niecodziennymi skojarzeniami. Trochę na przekór dzisiejszym czasom. w których liczy się bezpośredniość, prostota i skrótowość. Jednak w „Siej czas” bywa znacznie luźniej niż dotychczas. Jakbyś swoje wiersze odchudził, pozbył się charakterystycznej ornamentyki. To sprawka redakcji, czy może najnowsza książka zwiastuje nowy etap w twojej twórczości?
Ornamentyki jest dalej sporo, mam dosyć barokowy charakter, starej duszy byle Bauhausem nie zadowolę. Prócz doskonałego bauhausowskiego wysmakowania musi być jeszcze jakiś portrecik trumienny, szabla czy sekretera. Nie ma to tamto.
Faktycznie praca z Jackiem Bierutem była dla mnie bardzo ważna i rozwojowa. Pomógł mi wydobyć wiele sensów, a o wielu zbędnych zapomnieć. Przeżyłem naprawdę twórczą redaktorską pracę. Jacek wchodził ze zrozumieniem, zarówno w obrazy, jak i słyszał tę moją melodię, której nie skruszył. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, właśnie dzwonił. Książka już jest wydrukowana, zatem bardzo się cieszę.
Czasy te są nasze, może istnieją piękniejsze, ale musimy być wierni własnej estetyce. Tymi słowami manifestuję się od lat. Nikt nie powie za nas, naszym głosem, tak wiarygodnie prawdy o widzianym świecie. Różnimy się tak, jak różnią się od siebie nasze twarze, jak dwie krople zimnej wody. Ważne w sztuce jest to, abyśmy tę naszą wyjątkowość i oryginalność odnaleźli i osadzili w odpowiednim kontekście. Tak widzę receptę na dobrą sztukę.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „poezja przetrwała tysiące lat, przetrwa i kolejne tysiąc”. Twoje podejście jest bardzo optymistyczne, zwłaszcza że zewsząd dochodzą nas głosy naukowców, że ludzkości zostało kilkadziesiąt, najwyżej sto lat. Jak godzisz to pisanie o śmierci z wiarą w nieśmiertelność poezji?
Już były takie prognozy. Stary, w 2000 roku miał mnie zabić mój własny komputer ważący ze dwadzieścia kilo. Jednak żyjemy i mamy się dobrze, jak sami się nie wykończymy, to nikt nas nie wykończy. Nadzieja tylko w mądrych ludziach, którzy, mam nadzieję, poprowadzą ten świat. Tacy znajdą się zawsze. I nie pozwolą, aby tak pierwotna działalność kulturalna jak np. poezja – przepadła. Może się zmieniać, ewoluować, a my? Cóż, zmieniajmy się razem z nią.
Pisanie o śmierci to takie trochę horacjańskie zdanie. „Non omnis moriar”. I sytuacja, kiedy wiesz, że przegrasz w te szachy ze śmiercią, ale zostaną po tobie zdjęcia, jak z nią grałeś. Przez nie stajesz się nieśmiertelny. 😉
Jesteś poetą o dość rozbuchanej i skomplikowanej frazie. Jak w takim razie oceniasz poezję instagramową, obrazkową (nie mylić z obrazową)? Ten etap rozwoju poezji przyjmujesz ze spokojem, jako naturalną kolej rzeczy, znak czasów, czy jednak jest w tobie jakiś sprzeciw? I twoje książki są przykładem takiego sprzeciwu wobec poezji prostej, jednorazowego użytku?
Lubię taką kompaktowość, lubię też rozbuchanie, jak to nazywasz. Najważniejsza jest jednak jakość, i co za tym idzie: mądrość. Jak jest świetny wiersz, czy to na murach, czy w ustach facetki w trolejbusie, to jest to po prostu świetny wiersz i nie ma znaczenia – jaki. Cieszę się, że pojawiają się nowe nośniki, że świat się rozwija, że sztuczna inteligencja niedługo będzie pracowała tak, że każdy za nicnierobienie będzie dostawał minimum 10000 dolarów pensji. Cieszy mnie to, jestem optymistą. Mimo że tęsknię do roku 1618, 1724 albo 1822 lub 1920, to nie znaczy, że świat, w którym żyję, nie jest cudowny.
Od kilku lat prowadzisz księgarnię Dosłowną, w której gościsz znane postacie naszej literatury, niekiedy wręcz postacie wybitne. Czy twoi goście inspirują cię w jakiś sposób? Tak, że po powrocie do domu, od razu zasiadasz do pisania, mając w głowie ich wypowiedzi lub poglądy na różne sprawy?
Niestety nie umiem tak. Nie inspiruję się innymi. Mam nadrzędną zasadę: nie ulegać wpływom i nie dać się jakiejś charyzmie uwieść. Nauczyłem się wiele od moich gości, na pewno skoczyła mi w górę retoryka. Uważam, że rozmowa to jakaś forma literatury i czasami rozmawiając z moimi gośćmi, naprawdę mam takie poczucie, że tworzymy coś wspólnego. Jednak nijak to się ma do mojej twórczości. Przynajmniej tak mi się wydaje. Kocham rozmawiać, odgadywać i łączyć słowa w niecodzienne byty, w rozmowie prowadzonej na bieżąco. W tym spełnia się moja oratura, to miejsce, gdzie mogę bezczelnie improwizować i powstaje przez to czasem niezłe zdanie.
Swoje wiersze natomiast piszę szybko, w chwili zrywu, czy to w domu, czy w samochodzie. To też dziwna rzecz, prowadzi mnie intuicja, nachodzi zew. Wcześniej czuję, że nachodzi. Niewiele z tych stanów pamiętam, to jak zmiana w wilkołaka. Takiego twórczego.
To na koniec coś luźniejszego. Czy zdarzyły ci się jakieś zabawne sytuacje w trakcie spotkań z twoimi gośćmi? Wysiadł prąd w Dosłownej, ktoś z publiczności wywołał skandal, a może przyjechała policja, bo goście za głośno czytali swoje wiersze?
Kiedyś, podczas napchanego ludźmi spotkania z arcywyborną postacią, pewna kobitka wstała i zaczęła opowiadać, jak to zmarłą matkę oddała studentom do Akademii Medycznej, do nauki sekcji zwłok. Nie mogła przeboleć i gadała od rzeczy, nijak nie szło jej przerwać. W końcu się udało. Czarna sprawa, ale to było tak absurdalne, że nie sposób tego zapomnieć. Wiele jest ciekawych rzeczy, wiele trudnych, wiele śmiesznych. Co tu dużo mówić, dzieje się jak na arenie gladiatorów. Policja na szczęście nie przyjechała. Ci co czytają za głośno, też są dobrzy. To zazwyczaj niedocenieni poeci, pojawiają się takie zrywy. Ale wszystko to jest kończyną poezji, więc poruszam nią, ile mam sił. Non omnis moriar!
Dzięki za rozmowę!
.
.
Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/rafal-rutkowski-siej-czas-16454385306
.
.
.
.
.
Rafał Rutkowski — ur. w 1988 roku. Poeta. Księgarz. Wykładowca akademicki. Wiersze publikował w m.in. w: Akcencie, Arteriach, Dwutygodniku, Odrze, Opcjach, Przekroju, Ricie Baum, Znaku. Jeden z laureatów projektu Biura Literackiego „Połów 2013”. Juror Nagrody „Reflektor”. Autor książek poetyckich: „Chodzę spać do rzeki” (2015), za którą otrzymał wyróżnienie w XII Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki roku, „Wywołuję siebie z ruin” (2018), „Moje oczy to ptaki” (2020) oraz „Na drzewach kwitną wielkie okna” (2022). W roku 2024 ukazała się piąta książka autora nakładem wydawnictwa j — „Siej Czas”. Laureat ogólnopolskich konkursów poetyckich oraz lubelskiej nagrody kulturalnej „Żurawie”. Prowadzi Wydawnictwo Dosłowne, a przede wszystkim autorską księgarnię Dosłowną w Centrum Kultury w Lublinie, gdzie regularnie organizuje spotkania autorskie zarówno z poetami, jak i prozaikami.
.
.
.
Rafał Różewicz – urodzony w 1990 roku w Nowej Rudzie. Twórca tekstów poetyckich, redaktor, recenzent, początkujący prozaik. Autor dwóch książek poetyckich: Product placement (2014) i Państwo przodem (2016). Nominowany do Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut roku (2015) i dwukrotnie do Nagrody Kulturalnej „Gazety Wyborczej” wARTo (2015, 2017). Wyróżniony również w Złotym Środku Poezji (2015). Tłumaczony na języki. Po mrok jest jego trzecią książką poetycką. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.