Bartosz Suwiński Terpentyna

Na marginesach „Terpentyny”
Z Bartoszem Suwińskim rozmawia Michał Książek

 

Michał Książek: Bardzo poruszająca lektura. Płakałem. Nie było mnie z tobą wtedy. Siedziałem w tej puszczy, sądach i na policji…

Bartku, cieszę się, że żyjesz. Długi czas byłeś niebezpiecznie blisko umierania i życia. Dużo bliżej niż przeciętny/a z nas.

Jak tam jest?

Bartosz Suwiński: Jak dowiedziałem się o chorobie, to pierwszy raz miałem wrażenie, że przyglądam się sobie z bliska, oglądam siebie stojącego piędź w piędź.  Jakbym patrzył na kogoś obok. To wrażenie w pierwszych dniach bardzo intensyfikowało. Czas gwałtownie przyspieszył, a ja musiałem wyrywać za nim do przodu. Gwałtownie i po omacku. Tak jakby ruch myśli, którym jestem, nie został otamowany żadnym sprawdzonym kontekstem. Potem pojawiła się refleksja, że nie zobaczę własnego dziecka i nie przeczytam tylu książek, za które próbowałem zabrać się w ostatnich latach, ale jakoś nie wychodziło (chociażby Pod wulkanem Malcoma Lowry’ego czy O bohaterach i grobach Ernesto Sabato). W ogóle pamiętam, jak wracałem miejskim autobusem z Witosa z histopatologią w ręku, patrzyłem w szybę i zastanawiałem się, co, jeśli to już koniec? Jak wiele książek nie doczytam. Jak moje dziecko poradzi sobie beze mnie. Czy Dominika szybko kogoś pozna, bo samotność jest dobra dla anachoretów. I pomyślałem sobie, że zawsze wygrażałem się przeciwko życiu, natomiast teraz, odwołałbym wszystkie złorzeczenia, jakie na przestrzeni minionych lat kierowałem pod adresem istnienia w ogóle. Takie egzystencjalne sprowadzenie do parteru. Tak to sobie wizualizowałem.

 

Michał Książek: Kiedy przez 9 miesięcy walczyłeś z rakiem, właściwie umierałeś, w brzuchu twojej Żony rozwijał się synek. Piszesz, że w 72 dniu twojej chemoterapii waży 1,4 kg, że serce bije mu 151 razy na minutę.

Bartosz Suwiński: Tak. Syn został poczęty na wyspie Pag, w wiosce Bošana, na klifie. Przy urwisku. W księżycowych pasmach pustki, pośród mocnych aromatów rozmarynu, obok ciepłych akcentów moreli i brzoskwiń. Dziś wiem, że ma gwałtowny temperament i nie odracza siebie, aby poczekać na gratyfikację. Jest w tym do mnie bardzo podobny. Ale jak chodziliśmy na kolejne badania, słyszałem bicie serca (wszystko kojarzyło mi się z muzyką Pink Floyd z Dark Side Of The Moon), wyobrażałem go sobie, to na początku miałem poczucie, że się nie spotkamy. W sumie to myśleliśmy, że będziemy mieli córkę, wybraliśmy nawet imię – Jagoda. Ale nagle przyszła myśl, że w Dominice rośnie życie, a ja mam dokładnie tyle samo czasu na powrót. Wiedziałem, że nie mogę rozczulać się nad sobą. W pewnej chwili to głównie pocieszałem innych i zapewniałem, że wszystko będzie dobrze. Od początku, bardzo szybko, nie dopuszczałem do siebie żadnej defetystycznej myśli. Nietracenie ducha to ważna umiejętność, którą należy repetować dzień po dniu.

 

Michał Książek: Wstrząsająca jest ta paralela bycia i niebycia. Równoległość bios i tanatos, Nie wiadomo, co mówić, co powiedzieć..

Bartosz Suwiński: Też mnie to krępowało. Postanowiłem, że będę leczenie traktował zadaniowo, trzymając się reguł, robiąc swoje. I nade wszystko nie złożyłem się do łóżka i nie pozwoliłem sobie wchodzić w podmywanie. Podmywanie, czyli stan, kiedy woda gwałtownie wyrywa twojemu brzegowi kolejne spłachetki ziemi. Nie projektowałem siebie na potem. Kurczowo trzymałem się pojedynczego widoku, wizyty w szpitalu, rozmów między ludźmi, zasłyszanych słów. Ratowałem się, słuchając muzyki. Nie byłem w stanie skupić się na czytaniu. Tak jakby nagle zerwały się niewidzialne nici sensu między słowami. Wszystko było niezborne i nieskładne, ciążyło i powodowało pikowanie w dół. Miałem wrażenie, że osiadam na jakichś wewnętrznych mieliznach i skończył się wiatr. Czułem się zakładnikiem własnych wymiarów. Często wtedy myślałem o pustelnikach. Ale i o wróblach, Odrze, zostawiając zakładki w bardzo niewielu miejscach. W gruncie rzeczy cały czas sobie obiecywałem, że jak wyzdrowieję,  to tylko Mann, Beckett, Joyce, Camus, Dostojewski, Proust, Prus, Jabès, Witkacy, Stendhal, Sienkiewicz i Szekspir, i trele morele. Że zwolnię tempo, odpuszczę, bardziej będę szanował swoje ograniczenia.

 

Michał Książek: Jak dałeś radę nie ochujeć?

Bartosz Suwiński: Pomagała mi jedna płyta. Nazywam ją od tamtej pory chemiczną. Mam na myśli Blackstar Davida Bowie. Nie wiem dlaczego akurat ta. Słuchałem wtedy (wiem z diarystycznych zapisów): Kate Bush (50 Words for Snow), Marillion (Clutching at Straws), Dead Can Dance (Within the Realm of a Dying Sun), The Cure (Faith), King Crimson (In the Court of the Crimson King), Davida Sylviana (Secrets of the Beehive), Nicka Cave’a (Push the Sky Away), a nade wszystko Black Sabbath z Tony Martinem. Szczególnie trzech płyt: Headless Cross, Tyr (jedna z pierwszych kaset w dzieciństwie obok R.E.M. I Judas Priest), Cross Purposes. Doskonała trylogia. Motoryka tej muzyki trzymała mnie w pionie. Ta muzyka nie pozwalała mi na zapadanie się, na załamywanie świateł, na miraże ciemnych świecideł. A wracając do Bowiego: stąd ziemia wygląda jak nikłe ziarno, które kiełkuje chmurą. W stacji kosmicznej, zwanej w tej nieskończoności – gdzie przyszłość spotyka przeszłość – Czarną Gwiazdą, rezydujemy niecałą godzinę. Jestem sam, skazany na siebie albo zdany na krótkotrwałe światło komety, w gwiezdnej ciszy, gdzie muzyka dalekich mgławic i sfer jest opowieścią o nieskończonej samotności. Ma na imię Bartosz. W spojrzeniu pali się świeca, zaś oko pociągnięte jest kreską wypalonej gwiazdy. Wynosi światło poza kres, w samo centrum niekończącego się teraz. Czas rozlał się w wielkie dale. Czasami zastanawia go, jak poradziłyby sobie tu ptaki?

 

Michał Książek: Istnieje „rzeczywistość, której nikt nie pamięta”?

Bartosz Suwiński: Chciałbym w to wierzyć. Myślę, że tak. Aż mnie korci, aby teraz streszczać platońskie anamnezy. Ale zostawmy to. Wiesz, jak zachorowałem, mój przyjaciel, Bartek Małczyński, podarował mi Księgę psalmów. Znakomicie je zna, mógłby opowiadać o niuansach i różnicach w tłumaczeniach Romana Brandstaettera, Czesława Miłosza, Leopolda Staffa czy Wojciecha Bąka. Czasami podczytywałem ją, kiedy czekałem, aż zleci kroplówka. Mam niestety taką przypadłość, że najlepsze partie kojarzą mi się z Anhellim Słowackiego („Ciemność będzie towarzyszem moim i krajem moim”). Ale kilka fragmentów mocno we mnie rezonowało. Jeden z nich szczególnie: „Między zmarłymi mam swoje łoże, / [jestem] jak pobici, którzy leżą w grobie… Oddaliłeś ode mnie przyjaciół i bliskich, / ciemność jest mi towarzyszem”. A jak to brzmi genialnie w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego z Psałterza Dawidów. Inna część tego samego psalmu: „Zmocniły się nade mną Twe zapalczywości, / Przywiodłeś na mię swe nawałności. / Odraziłeś ode mnie przyjacioły wszytki, / Jestem w ich oczu na podziw brzydki”. Wydaje mi się, że refleksy tego miejsca odbijają się może od tych wersów: „Kiedy się idzie – idzie się płacząc, / niosąc ziarno do siewu; / a gdy się wraca – wraca się z radością, / dźwigając swoje snopy”.

 

Michał Książek: 27 marca 2018 piszesz list z podziękowaniami dla szpitala w Opolu. Jesteś zdrowy. Miesiąc później rodzi się Twój syn. Gdzie pomieściłeś te emocje?

Bartosz Suwiński: Nie wiem, Michale. Pamiętam swoją styczniową wizytę na onkologii, za niecały kwartał ma się urodzić Jan. Ma imię po moim pradziadku, spoczywającym na cmentarzu w Wołczynie (trafił tam z Ciechanowa). I naraz słyszę, że wszystkie markery opadły, lekarze zdziwieni, czwarta transza chemii na horyzoncie, a tu komórki rakowe spacyfikowane. Nie lubię używać militarystycznej nomenklatury na nazywanie chorowania. Ale nie znajduje lepszego określenia. Po prostu komórki przestały tańczyć swój liryczny taniec, będący wyrokiem dla człowieka, którego te komórki traktują jak swoją scenę. To nie jest żadna walka. To jest życie. Cały czas. Nie musisz nic zapierdolić, niczego zajebać, tylko chcesz wyzdrowieć. Każdy próbuję na własną modłę. Nie ma lepszego czy gorszego sposobu radzenia sobie z własnymi chorobami, ograniczeniami, zmartwieniami. Nikt z nas nie wie, co życie ma dla nas w zanadrzu. Nigdy nie rozumiem ludzi utyskujących na to, że zostali oszukani. Niby przez kogo? We wtorek byłem w szpitalu, a w piątek siedziałem w pociągu nad Bałtyk. Ledwo żywy. Wyczerpany fizycznie. Ale szczęśliwy. Spuchnięty od sterydów, łysy, nalany, szczęśliwy gość. Żałowałem tylko, że nie mogę napić się z bratem Tomkiem i przyjaciółmi, Sebą i Czachą. A chłopaki rozrabiały! Całą noc nie spałem w kuszetce.

 

Michał Książek: Czy pozbieraliście butelki po szampanie, znad Odry?

Bartosz Suwiński: Pewnie. Pamiętam jak strzelaliśmy całą zgrają. Świętowaliśmy urodzenie Janka. Ostatnie dni kwietnia, miesiąca który „podnieca gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz”. Była znakomita pogoda. Odra niosła troski daleko, a w lustrach wody odbijały się wiry i sny. Nie odstępowała mnie myśl, że życie powiększyło się o życie. Że kolejny oddech został zapisany po stronie niewyczerpalnego powietrza. Do Odry mam stosunek więcej niż osobisty. Od początku darzę ją mocnym uczuciem. Mamy swoje sprawy. Zimowe zamieranie nurtu. Trudno dać imię temu, co w dalekość płynie… Leśmian. Łąka. Rzeka. Nikt nie zna jej nazwiska ni snu, co ją stworzył… Czuję się przy tych nurtach bezpieczny. Jak utwór Swans grany przez Goat.

 

Michał Książek: A korki?

Bartosz Suwiński: Mam w szafce. W biurku przy którym na co dzień pracuję. Leżą obok czterech książek, z którymi się nie rozstaję. W tych tomach mam zaznaczone wersy. One powiedzą więcej niż ja, odpowiadając na każde pytanie. Również na te niepostawione. „Kto raz spadł z niebios, już się nic nie lęka, / Mniejsza, gdzie spadnie, wie, że wszędzie męka”. To Byron. Giaur w przekładzie Adama Mickiewicza. Dalej taki wers: „patrzę w te obrazy bez wyjścia bez dojścia które sam bieg trzyma” – to Krystyna Miłobędzka w Wykazie treści. Najważniejszy tomik lat osiemdziesiątych. Jeszcze: „Żelazny jest klucz żywota, / Żelazne jego zgrzyty, / Gdy bronę ciosem młota / Rozwala wprost na świty” (Maria Konopnicka). Czwarta niech sobie spokojnie leży. Nie wolno niepokoić pewnych głosów.

 

Michał Książek: Wiersz zatrzymuje czas? Jak ? Jak mit albo legenda?

Bartosz Suwiński: Wiersz jest chwilą teraźniejszą. Wciąż aktualną. Zawsze żywą w percepcji czytającego. Obecną w każdym snopie światła świadomości. Poezja musi sięgać głęboko, aby dosłyszeć swojego daimona, czerpać z korzeni. To lunatyczna muzyka. Jest taki fragment w Georgikach Wergiliusza, dotyczący Orfeusza, kiedy zimne ciało Eurydyki popłynęło styksową łodzią, a on sam siedem miesięcy płakał pod wysoką skałą, na brzegu Strymonu „i żalił się tylko zimnym gwiazdom; pieśnią swą obłaskawiał tygrysy i poruszał dęby” (przeł. R. Turasiewicz, S. Stabryła). Poezja dotyka czegoś najgłębszego w nas. Jak widać, może ona obłaskawiać atawizmy i chucie, zorientowane tylko na czynienie zadość swoim instynktom, ale również poruszać ludzi i rzeczy niewzruszone o wrażliwości twardej jak pień. Może separować nas ode złego, ale również sabotować granicę między światłem, a ciemnością. Wiersz jest pamięcią wewnętrzną, integrującą wszystkie głosy, które w nas mieszkają. Poezja to partycja imienia, którego treść jest przypisana tylko Tobie. Dalej Wergiliusz, tylko w miejsce słowika umieszczamy poetę: „Tak smutny słowik w cieniu topoli opłakuje swe dzieci, gdy bezlitosny oracz wypatrzywszy gniazdo wybrał mu jego pisklęta, a on siedząc na gałązce skarży się nocy, wciąż na nowo zawodzi żałosną pieśń i daleko rozlega się rzewne kwilenie”.

 

Michał Książek: O czym mam myśleć, kiedy będę umierać? Mam przygotować sobie ulubione wiersze?

Bartosz Suwiński: Nie mam pojęcia. Pewnie życie będzie podsuwało jakieś widoki. Kompulsje będą projektować swoje widma. Nie zorientujemy się, kiedy przyjdzie ta pora. Natomiast warto mieć zawsze przy sobie swoje wiersze. Ja od kilkudziesięciu lat nie rozstaję się z tymi, które mam w głowie (Norwida, Różewicza, Stachury, Yeatsa). W portfelu (Broniewski, Pessoa). Przy łóżku: Rilke, Eliot. Zwykle blisko: Franciszka Karpińskiego, Stanisława Trembeckiego. Michale, zgadzam się, trzeba przestawać z energią słów, która promieniuje na nasze. Trzeba znaleźć sobie w wierszach kąt, w którym nikt wcześniej nie stał.

 

Michał Książek: Dziękuję za rozmowę.

Bartosz Suwiński: To ja dziękuję.

 

 

 

Terpentyna. Bartosz Suwiński.

 

Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/bartosz-suwinski-terpentyna-proza-polska-12002679509

 

 

 

.

 

 

 

.

 

 

 

 

.

 

 

 

.

PODZIEL SIĘ

Do góry