RR: Różne bodźce sprawiały, że poeci zaczynali zajmować się poezją. Świetlicki miał podobno sen, który mu przypominał śmierć (śmiech), ktoś inny przeżył ogromny wstrząs. Fundamentalne pytanie brzmi: po co zajmujesz się poezją i skąd wziął się u ciebie pierwszy jej zalążek?
JG:. Czytelniczką poezji stałam się w liceum, a pierwsze wiersze zaczęłam pisać na studiach. Myślę, że wynikało to z intensywnego kontaktu samej ze sobą. Masz nagle tyle myśli, że potrzebujesz je zapisać. A gdy zapiszesz, to widzisz, że to coś ci daje. Może to kwestia głębszego poznania siebie, wglądu w swoją emocjonalność? Tak, u mnie to się zrodziło z emocji, które na pewnym etapie okazały się na tyle silne i poruszające, że zaczęłam pisać. Literatura to inny świat, do którego podświadomie dążę od dawna.
RR: Taki, który masz schowany w swoim wnętrzu? Ciągle powracam do tezy, że każdy poeta ma swój zaczarowany świat i jest nim obciążony.
JG: To chyba szczególna konstrukcja mózgu, która pozwala na taką formę ekspresji. Ktoś maluje, ktoś inny komponuje. Zresztą, będąc dzieckiem, też dużo rysowałam. Rozważałam naukę w liceum plastycznym.
RR: A co rysowałaś?
JG: Martwą naturę, kwiaty, krajobrazy i konie. Koni bardzo się bałam, ale ich anatomia fascynuje mnie do dziś, podobnie jak krajobraz. Tu niedaleko jest drzewo, które ktoś „obudował” czerwoną dłonią ściskającą pień. Gdy to zobaczyłam, długo nie mogłam odejść.
RR: Czarcia Łapa.
JG: Legenda o Czarciej Łapie jest mocno związana z Lublinem, ale to osobliwa instalacja. W pierwszej chwili zrozumiałam ją jako nieokreślone zagrożenie, siłę, która wydobywa się z ziemi i próbuje zdusić życie. Obrazy w przestrzeni często są inspiracją. Moje pisanie zmienia się i staje się bardziej świadome. Na studiach to było jedynie spontaniczne zapisywanie myśli.
RR: Czy sam akt tworzenia to proces długotrwały? Czy piszesz, jakbyś grała impresję na fortepianie, czy podchodzisz formalnie do tematu i np. liczysz wersy?
JG: Nie, nie liczę. Być może taki będzie kolejny etap? W pierwszych wierszach miałam potrzebę ich porządkowania, ale bez głębszej refleksji. Pisałam intuicyjnie, poszukiwałam rymów. Teraz zdecydowanie bardziej zależy mi na puencie niż na rymie, ale zamiłowanie do rymu spełniam, pisząc piosenki, bo one są bardziej rytmiczne. Gdy znajdę melodyjną frazę, zaczynam budować tekst. Mam ich już dosyć dużo, ale wciąż dojrzewają. Dwa przekazałam komuś i podobno mają być śpiewane.
RR: Uważa się, że dobre wiersze składają się z samych puent. Jesteś wychowanką warsztatów poetyckich prowadzonych przez Kamila Brewńskiego. Jak tam trafiłaś?
JG: Najpierw omal nie zderzyłam się z Drzewem Poezji, które ktoś postawił na Starym Mieście (śmiech). Padał deszcz, a ja mokłam i czytałam fragmenty wierszy zapisane na liściach. Wtedy odkryłam Dom Słów, a w nim Laboratorium Słowa. W mailu do Macieja Tuory zapytałam nieśmiało, z trzepotem wielu obaw w głowie, czy można się zgłosić na warsztaty. A on mi odpisał coś w stylu: Jasne, oczywiście! Zapraszamy. I tak, po wielu latach, dzięki otwartości Maćka, zrobiłam kolejny krok. Warsztaty poetyckie u Kamila były ważną lekcją wnikliwości, pochylania się nad wierszami, poszukiwania formy. Dostałam wiele merytorycznych wskazówek i zaczęłam bardziej świadomie czytać innych. Dzięki Kamilowi zrozumiałam też rolę kosza na śmieci. Jest kluczowa (śmiech).
RR: Czytanie też jest ważne, bo daje inną jakość i poezja zaczyna działać. Mówi się, że poezja nie ma czytelników, ale jeśli ktoś wejdzie w ten świat i nauczy się pić poetyckie wino, okazuje się, że wcale nie jest kwaśne, a nawet zostawia przyjemność, prawda?
JG: Zdecydowanie. Zostaje przyjemny posmak. Do niektórych wierszy chcesz wracać. Tak mam z wierszem Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego o przyjacielu. Trafił do mnie z ważnym przesłaniem. Ciągle poszukuję, co mi daje poezja: ta, którą sama piszę i pisana przez innych. Wykroiłam sobie z codzienności czas, aby śledzić nowości wydawnicze, czytać i orientować się, jakie książki zyskują uznanie.
RR: Wiem, że gdy przyszłaś na warsztaty do Kamila, pokazałaś zupełnie inne wiersze niż te, które piszesz teraz.
JG: Spóźnione biedronki pamiętam do dzisiaj (śmiech).
RR: Właśnie, a teraz twoje wiersze są naładowane emocjami, przedstawiają historię, mają swój dramat i swoją ulgę, konstruujesz obrazy, a to wszystko pięknie się łączy w świat przedstawiony.
JG: Nie ujmując niczego biedronkom (śmiech).
RR: Biedronki zostawmy księdzu Twardowskiemu.
JG: Ksiądz Twardowski też ma swoje miejsce w poezji i nikt mu go nie będzie odbierał. Ta łąka jest naprawdę szeroka i każdy może na niej zakwitnąć albo przynajmniej się wychylić. Masz rację. Idąc na warsztaty do Kamila, miałam w kieszeni inne wiersze niż te, które piszę teraz. Podszlifowałam warsztat.
RR: A potem był Kraków?
JG: Tak, a konkretnie Podyplomowe Studia Literacko-Artystyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim.
RR: Ukończyło je wiele znanych dziś osób, które zaistniały literacko np.: Ewa Sonnenberg, Joanna Lech, Weronika Murek i Przemek Owczarek.
JG: To prawda. Studium obchodziło niedawno jubileusz 25-lecia istnienia i z tej okazji wydano Antologię „SLApidarium”, którą miałam przyjemność współredagować. Udało nam się zebrać blisko 60 osób, które ukończyły ten kierunek. Powiedzmy sobie szczerze: nikt nikogo nie nauczy pisać, ale jeśli ktoś ma potencjał i jest wytrwały, to może tam dostać bardzo dużo bodźców, aby rozwinąć warsztat. To tam zyskałam odwagę, aby szukać nowych środków wyrazu i pisać.
RR: Odwaga to jedna z najważniejszych rzeczy w poezji.
JG: Ona jest potrzebna do życia, tak w ogóle, nie tylko do tworzenia.
RR: Od setek lat wiadomo, że każda sztuka to maksymalny ekshibicjonizm.
JG: Jeżeli wierzysz w to, co robisz i zależy ci na tym – będziesz to robił. Chcesz śpiewać – musisz ćwiczyć, chcesz grać – musisz rzeźbić dźwięki, a jeśli chcesz pisać, musisz zastanawiać się nad słowem i szukać najlepszych rozwiązań. Najlepiej codziennie. To jest fascynujące i jednocześnie żmudne, bez gwarancji satysfakcji. Zapisane zostaje, a z upływem czasu działa nawet mocniej. Moje słowa, zapisane około lutego, wróciły do mnie nieoczekiwanie w momencie, kiedy okazało się, że znów ich potrzebuję. To jest zabawne, ale też bardzo symboliczne.
RR: Poezja bierze się chyba nie tylko ze szczególnych predyspozycji mózgu i potrzeby pisania, o czym już mówiłaś, ale też z przeżyć, doświadczeń i dramatów. Znani poeci powtarzają, że poeta dopiero wtedy zaczyna dobrze pisać, gdy mocno odczuwa ból egzystencjalny.
JG: Na pewno jest w tym dużo prawdy. Gdy ocierasz się o skrajności, cudze lub własne, globalne nieszczęścia i tragedie, widzisz wyraźniej, czujesz dotkliwiej, rwie cię za gardło, wtedy zauważasz rzeczy, które inni być może przeoczą…
RR: …a jak im pokażesz, to oni wtedy nagle rozumieją: o, faktycznie, tak jest, i wtedy poezja działa.
JG: W mojej książce „Lekcje rozróżniania” jest wiersz „Pan tu stał”. To przywołanie z pozoru prozaicznej sytuacji, która na zasadzie skojarzeń i retrospekcji powracała do mnie. Zastanawiałam się nad brakiem człowieka i brakiem w ogóle. Ciąg myśli zaowocował wierszem o sprzedawcy biletów. Moim zdaniem rolą poezji jest m.in. wskazywać i ocalać.
RR: Skąd pomysł, aby w twojej książce poetyckiej umieścić fotografie i kim jest autor zdjęć?
JG: Chciałam, aby książka była osadzona w mieście, bliska Lublinowi. Autorem zdjęć jest Patryk Roman. To młody człowiek, który ukończył to samo liceum, co ja, przyjaciel mojego syna. Wiedziałam, że zajmuje się fotografią. Zapytałam, czy weźmie aparat i pójdzie w miasto, aby utrwalić jego niektóre fragmenty. Zależało mi szczególnie na muralach.
RR: Zdjęcie muralu na okładce przedstawia przedwojenną ulicę w nieistniejącej dzielnicy żydowskiej. Czy to trochę podróż w czasie?
JG: Ta fotografia jest bardzo symboliczna. U góry pędzące auta, rowerzysta, a nad rzeką spokojnie stoją wozy z końmi, przed sklepami widać ludzi, toczy się życie. Lublin, którego nie ma. Pamięć zagłady. Fotografie to odrębna ścieżka narracyjna, która, podobnie jak wiersze, ma skłaniać do refleksji. Tym, co nas identyfikuje, jest pamięć. Żyje w niej tylko to, co nadal istotne.
RR: Czy twoje wiersze są rodzajem zdjęć nasyconych emocjami? Muszę to drążyć, bo to pytanie tworzy pewną łupinę, takie perpetuum mobile, w którym się wszystko kręci i nie poddaje destrukcji. Jak się wypełnia wiersze emocjami?
JG: Nie będę udawała, że ja znam jakąś receptę. Nie znam żadnej.
RR: Nie chodzi o receptę, bo zapewne jest niemożliwa. Od tysięcy lat ludzie zastanawiają się, od starożytnych, poprzez Witkacego i innych teoretyków pisarstwa, jaka jest iskra stworzenia. Jak to jest u ciebie?
JG: Muszą chyba istnieć molekuły emocji i myśli. Z ich nagłego przenikania rodzą się zdania i frazy, które muszę natychmiast zapisać. Jeśli tego nie zrobię, stracę je. To jest bardzo impresyjne.
RR: Mam podobnie. Leżę sobie wieczorem i myślę intensywnie z mocnym postanowieniem, że rano zapiszę. A rano nic nie ma.
JG: Jest tylko poczucie straty, które boli. Widzisz, recepty brak.
RR: Wróćmy jeszcze do tego ulotnego momentu. W jaki sposób to się dzieje? Zauważasz coś, czy coś nagle przychodzi ci do głowy? Słyszysz w uszach, wypowiadasz i myślisz: ale zdanie!
JG: Podam ci przykład. Jest poranek, mój syn biegnie do okna, przykleja nos do szyby. To już kolejny poranek jego czekania na śnieg i rozczarowań. Nagle słyszę cichutko wyszeptane zdanie: proszę o śnieg. Dziecięce pragnienie, które mnie chwyta, i wiem, że tej sytuacji nie wolno mi przeoczyć. Wieczorem idę na spotkanie do Domu Słów, tam doświadczam energii innych. Po zmroku czekam na przystanku i zapisuję w telefonie kilka zdań: połączenie szczerej tęsknoty dziecka, emocji po spotkaniu i samotnej obserwacji pustego miasta. Z tego będzie wiersz. Niekoniecznie o śniegu.
RR: Tworzysz i zauważasz stany emocjonalne, które później przekształcasz w wiersz?
JG: Trochę tak, ale to dopiero pierwszy etap. Potem tekst trafia do komputera i na kartkę, musi odleżeć i dojrzeć. Dobrze jest wydrukować wiersz i przyjrzeć się formie. Czuję wielki szacunek do osób, które potrafią spleść formę i treść w małe arcydzieło. Ja skupiam się głównie na treści i na tym, co ten wiersz może zrobić.
RR: Jaki jest kaliber, jaki ma potencjał? Krótko mówiąc, jaką może nam zrobić krzywdę? (śmiech)
JG: (śmiech) I czy ma szansę uderzyć w istotę rzeczy.
RR: To jest ta krzywda, którą wyrządza nam poezja. Nie da się ukryć, że wzruszenie, gdy przeczytamy dobry wiersz, zostaje.
JG: Wobec tego: cieszyć się, czy czuć się winnym, gdy wiersz się uda?
RR: Na szczęście to nie jest siła śmiercionośna, krzywdzi w dobry sposób, trochę krwi upuści. Ale z drugiej strony…
JG: … gdy rzucasz do celu, to chcesz trafić, prawda? Skoro już zapisujesz słowo, zdania, ośmielasz się je wyjąć na światło i zawracasz tym głowę czytelnikom, to chcesz ich emocji. I to się podobno nazywa intencją twórcy i odbiorcy. Gdy się spotkają, jest sukces. Poezja jest kreacją. Ocalasz w niej swoją wolność.
RR: Wolność i osobowość. Mnóstwo piszących robi tak, że można im powiedzieć: człowieku, to jest zdjęte z takiego, a to z innego poety. Wydaje mi się, że w poezji trzeba twardo trzymać się swojej osobowości, swojego języka i tematów. Czy masz wgląd w to, że istnieje niebezpieczna relacja pomiędzy poetą tworzącym, a poetą, który czyta. Tam może się coś spieprzyć. Czy inni są dla ciebie silną inspiracją?
JG: Na zajęciach z kreatywnego pisania niektórzy wręcz radzą, aby na początkowym etapie naśladować innych i traktować to jako wprawkę do własnego pisania, ale …
RR: …ale mi się wydaje, że nikomu bym tego nie poradził. Lekkość podejmowania cudzych dykcji to zabójstwo.
JG: Nigdy nie starałam się świadomie kogoś naśladować. Jeden z wierszy w „Lekcjach rozróżniania” jest wynikiem ogromnego wpływu poezji Juliusza Gabryela. Przeczytałam „Na dobranoc” z tomu „Lustrzane fikcje” i napisałam własny wiersz pod wpływem emocji, które się we mnie zrodziły. Intuicyjnie zdarza mi się czerpać z emocji czytelniczki, ale nie w takim kontekście, że usiłuję napisać wiersz tak jak Miłosz Biedrzycki, czy uwielbiana przeze mnie Justyna Bargielska. To byłby daremny trud…
RR: … moje pytanie było raczej zadziorne.
JG: …a poza tym jestem trochę outsiderką.
RR: O, to chciałem usłyszeć! Chyba to tworzy poetów.
JG: Od dziecka chodziłam własnymi ścieżkami, często blisko zwierząt, wychowywałam się wśród przyrody, roślinności, i to mnie ukształtowało.
RR: Posiadanie osobowości outsidera gwarantuje patrzenie na świat trochę z boku, jak mówił Colin Wilson, jakby przez dziurę w ścianie, z okiem kogoś, kto bardziej obserwuje.
JG: Jeśli zatrzymasz się i obserwujesz, to zauważasz, więc ja się pod tym podpisuję. Mimo wszystko nietypowa ze mnie outsiderka, bo lgnę do ludzi, chętnie wchodzę w kontakty, w spontaniczne rozmowy, ale to się zmieniło w porównaniu do dzieciństwa. Może początkowe trzymanie się z boku miało przygotować mnie do wychodzenia do innych z wierszami? Podczas jednych z pierwszych zajęć poetyckich na studiach Roman Honet podjął z nami temat, po co pisać i jak przestać to robić? Uświadomił nam, że tak naprawdę nikt na nasze wiersze nie czeka. Uważam to za najlepszą lekcję pokory.
RR: Nikt nie czeka, ale jak już się pojawią…
JG: …to ważne, aby wiedzieć, po co je piszemy. Mam nadzieję, że już to wiem.
RR: Podobno poezja to najbardziej elitarny sposób komunikacji.
JG: Mimo wszystko jest z tym trochę tak, jak w przypadku lekarzy: po pierwsze nie szkodzić (śmiech). Chciałabym, aby moje wiersze nie szkodziły, lecz skłaniały do zastanowienia, głębszej obserwacji, zatrzymania się i do refleksji.
RR: Czy interesuje cię także proza?
JG: Chcę się z nią zmierzyć. Z premedytacją zdecydowałam się napisać pracę dyplomową pod kierunkiem pani dr Agaty Tuszyńskiej. Łatwo nie było. To opowieść rodzinna osadzona w początkach XX wieku. Pisanie prozy to proces znacznie dłuższy, wymaga sprawdzenia wielu danych, zwłaszcza, jeśli coś jest zanurzone w historii.
RR: To nie będą prozy poetyckie, lecz książka z konstrukcją powieści? Trzeba zrobić dobry research.
JG: Myślę, że istnieje coś takiego jak odpowiedzialność twórcy za to, co pisze. Jeżeli podasz coś niezgodnego z faktami, narazisz się na zarzuty.
RR: A kto dyktuje te fakty w poezji?
JG: W poezji jest trochę inaczej. Nie chodzi o fakty historyczne, jak ktoś się ubierał i czym uprawiał pole. W poezji najważniejsza jest szczerość przekazu.
RR: Czyli co?
JG: Dla mnie emocje. Jeśli przeczytam twój wiersz, będę myślała o tym, co mi się wybudowało w wyobraźni, a ten obraz zostanie mi na długo, to chyba o to chodzi.
RR: Nie mędrca szkiełko i oko, lecz czucie i wiara?
JG: Zawsze czucie i wiara. Chociaż powiem ci, że studiowałam również prawo. Zdarzyło mi się wchłonąć treści wielu kodeksów i też widzę w tym sens. Jednak tam wszystko jest sztywne, suche, skonstruowane wg. zasady : kto czyni…, ten podlega... A poezja daje wolność przekazu.
RR: To sztuka latania.
JG: Sztuka latania? (śmiech) Podoba mi się! Tylko wiesz, jak to jest z tymi skrzydłami: nie za blisko słońca!
RR: Te skrzydła chyba nie są z wosku, prawda?
JG: Mimo wszystko to ryzykowne zajęcie. Wiersze biorą się z niezgody i bezradności.
RR: A skąd tytuł książki „Lekcje rozróżniania”?
JG: Od pierwszego wiersza, który jest wyrazem mojego olbrzymiego szacunku do słów. Traktuję je jak narzędzie w kontaktach międzyludzkich. Słowem można zranić, zabić, upokorzyć, albo sprawić radość. Wiersz powstał, gdy mój syn uczył się czytać, a ja mu w tym towarzyszyłam. Dla każdego człowieka nie jest to łatwy proces, ale gdy już potrafisz czytać, nagle otwiera się przed tobą cały świat słów, czasem trudnych do zrozumienia. A za nimi stoją wartości lub ich brak, dobro lub zło. Musisz rozróżniać. Język polski mnie fascynuje i chcę ćwiczyć siłę jego przekazu. Poza tym jestem nauczycielką. Codziennie chodzę na lekcje, ale są to lekcje języka niemieckiego.
RR: Czy będziesz tłumaczyć wiersze na niemiecki?
JG: Raczej nigdy się nie odważę. Musiałabym tam żyć. Istotne, aby nie odebrać wierszom kontekstów, które budują się pomiędzy wersami. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy doskonale czujesz język.
RR: To może będziesz tłumaczyła z niemieckiego na polski?
JG: Nie mówię nie. Lubię wyzwania. Niektóre sama sobie narzucam. Pozostańmy jednak przy sztuce latania (śmiech).