Niegłośno. Sergiej Timofiejew.

Powtórzenie, krążenie, spirala
Z Sergiejem Timofiejewem rozmawia Tomasz Pierzchała

 

 

 

 

W tych niełatwych czasach, kiedy szare strefy stają się punktami zapalnymi, nieustanne wstrząsy i katastrofy – osobistymi przeżyciami, a własne doświadczenie przeradza się we wspólną podróż poza widzialne granice, kiedy ważne jest, aby być żywym na wszystkich poziomach – wiersze mogą być spokojnym i wyartykułowanym działaniem, ogniskami nierzucającego się w oczy sprzeciwu, obszarem bezwarunkowej wolności nad lokalną rzeczywistością, gdzie nie trzeba wrzeszczeć wprost do ucha śpiącemu, pukać do każdych otwartych drzwi. Wydaje mi się, że „Niegłośno” to dość trafny i pojemny tytuł dla książki z wyborem twoich wierszy, który, jak sądzę, całkiem nieźle oddaje nastrój nowego przewodnika-partyzanta, eksponuje stany pośrednie i starania o uważniejsze i ostrożniejsze wzajemne przysłuchiwanie się sobie,  powietrzu, połączonym morzom, wszystkim bez wyjątku falom, bez zagłuszania niczyjego (każdego znaczącego) głosu.

Tak właśnie jest. Czas na ciebie wrzeszczy, zagłusza cię. I tu ważne jest, aby nie zgubić obranego kierunku. Nie zaczynaj wrzeszczeć w odpowiedzi. Postaraj się mówić niegłośno, ale stanowczo o tym, co naprawdę wiesz, będąc świadomym własnego, choćby niewielkiego, ale konkretnego sensu. Pracuj nad nim, twórz go. Łap rzeczy, rozpuszczone w powietrzu, ale które tu i teraz wychwytujesz właśnie ty.

Wojna przyniosła ze sobą atmosferę kardynalnie zmieniającej się wspólnej przyszłości. Jest to coś, co jest większe od ciebie. Ale są jeszcze rzeczy, na które możesz mieć wpływ. Trafić im do przekonania.

 

Czy jesteś podobny do swoich wierszy?

I tak i nie. Wiersze bez wątpienia noszą piętno osoby piszącej, nie da się od tego uciec, ale z definicji powinny być czymś doprawdy większym i bardziej uniwersalnym (jeśli te teksty są w ogóle coś warte). Z drugiej strony i autor też przypomina swoje wiersze, może tylko w tych chwilach, kiedy je pisze. Moje życie składa się z wielu procedur, rytuałów, obowiązków, interakcji, a część z tego trafia do tekstów. Ale w większości przypadków tak nie jest. Są to różne strumienie.

Jak postrzegasz magię spontanicznego, niespodziewanego, przypadkowego, spójnego cudu mikrozdarzeń? Jak ona często wpływa na przepływ tekstów, ich strukturę molekularną?

Struktura to ważne słowo. Podoba mi się, gdy teksty poetyckie zapożyczają swój układ od tekstów zupełnie innego rodzaju. To technika, którą szeroko stosowali także konceptualiści. Ale ciekawe jest dla mnie nie tylko konceptualne przeniesienie formy, ale próba dość lirycznego jej nasycenia, opanowania. Podoba mi się stylistyka ogłoszeń i instrukcji, ich profanum; to jest ta przestrzeń, w której rzeczywiście można osadzić jakieś poetyckie znaczenia.

 

W ogóle w przypadku wierszy uważam, że prawie nic nie dzieje się przypadkowo; za każdym „przypadkowym” tekstem stoi jakaś rozciągnięta w czasie intensywna praca wewnętrzna. Której autor zazwyczaj nie jest nawet świadomy. A potem nagle wszystko to się krystalizuje w określoną strukturę o pewnej liczbie wersów.

 

Innym ciekawym wątkiem jest wyprowadzenie poezji z przestrzeni literaturocentrycznej. Bezpośrednie wszczepienie jej w pewne struktury i obszary życia. Kiedyś we współpracy z kolegami z naszego projektu „Orbita” (orbita.lv) uruchomiliśmy w Rydze piracką radiostację poetycką, która w trybie losowym nadawała liczne nagrania tekstów poetyckich w trzech językach (łotewskim, rosyjskim, angielskim). Nadawaliśmy na falach FM 103,7. To była wolna częstotliwość, nikomu nie przeszkadzaliśmy, a ludzie przestrajający swoje odbiorniki nagle, z jakichś tam reklam, wiadomości czy piosenek pop, trafiali do zupełnie innej bajki i spotykali inną intonację. W Rydze wieszczyliśmy przez sześć dni, aż urzędnicy znaleźli nas i naszą stację (nie skonfiskowali nam sprzętu i skończyło się na stosunkowo niewielkim mandacie). W zeszłym roku powtórzyliśmy ten eksperyment w małym łotewskim miasteczku nad morzem, w Pāviloście, tamtejszej rezydencji artystycznej. Nadawaliśmy przez cały tydzień i nie było żadnej reakcji ze strony władz.

 

Staramy się wprowadzać poezję do przestrzeni wystawienniczych w postaci obiektów, na platformy video hostingu, jako małe filmy poetyckie, a ostatnio zrealizowaliśmy pięćdziesięciominutowy film w formie koncertu Motopoiesis, który miał swoją premierę w październiku bieżącego roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rydze (Riga IFF). Ludzie słuchali poezji w sali kinowej i oglądali na dużym ekranie nasz performens, w którym kompozycje dźwiękowe ożywają dzięki głosowi czytającego poety. Głos wysyła tu dosłownie sygnał elektryczny, który uruchamia różne mechanizmy dźwiękowe. Następnie przetwarzamy ten dźwięk na wszelkie sposoby i zamieniamy go w kompozycję… A jeszcze wcześniej próbowaliśmy tworzyć poezję z rzeczy – taki właśnie był nasz obiekt „Dwa sonety z wyspy Laputa”, który zaprezentowaliśmy w weneckim Arsenale w programie równoległym do tamtejszego Biennale Sztuki Współczesnej. Albo też próbowaliśmy spojrzeć na miasto jak na wiersz (o tym był nasz projekt „Poemat Čiekurkalnsa). Mieszamy gatunki i języki, formaty i pomysły, bo przecież sama „Orbita” to kolektyw poetów i artystów medialnych, pracujących razem od ponad dwudziestu lat. To także mieszanka czterech (z powodu stałej liczby uczestników) bardzo różnych intonacji i podejść.

 

Wiersz jest częścią spaceru-eksploracji-oddechu, zestawu didżejskiego, stworzenia „warunków do wyłonienia się czegoś nowego”, czy też czymś zupełnie innym, inną fizyką, nowym utworem? Co to za rodzaj formy życia?

Wiersz jest wszystkim tym, co wymieniłeś. I mnóstwem innych rzeczy i koncepcji razem. Coś, co wyłamuje się z utartej narracji życia i sposobów ich werbalizacji – na podobieństwo człowieka, który decyduje się wbiec na górę po ruchomych schodach poruszających się w dół. Może to wyglądać bezsensownie albo jawić się jako akt wolności – w zależności od tego, kto, jak i skąd patrzy.

Czy podoba ci się zmieniać?

Tak, ale jednocześnie ze zdziwieniem odkrywam niezmienny ton tego swojego „niegłośno”. Coś się zmienia, pojawiają się nowe struktury, ale one wypełniają się dźwiękiem, z którym pracuję od tego czasu, gdy skończyłem dwadzieścia lat. Być może ta spójność wyrasta również z połączenia z miastem, w którym cały czas mieszkam – nigdy nie wyjeżdżałem z Rygi na dłużej niż miesiąc. Ryga to duże miasto, ale ten rozmiar nie przytłacza; lasy i morze są niedaleko, jest w nim wiele warstw historycznych, wiele różnych współistniejących narracji, są tu miejsca, w których można pospacerować i przemyśleć wiele kwestii.

Na samym początku ceniłeś doświadczenie beatników, L=A=N=G=U=A=G=E, amerykańskich obiektywistów, Waginowa, wczesnego Dragomoszczenki, włączanie wszystkich poziomów i receptorów, pewne praktyki jednoczące, w których literaturocentryzm ustępuje na dalszy plan. Jakie są twoje nowe inspiracje, co sprawia, że (być może) wszystko ma sens, poświata na koniuszkach palców, pojawia się chęć dzielenia się energią, zadowolony uśmiech w oswojonej nieważkości?

Życie, jak wiadomo, to dar. Możliwość odczuwania i bycia świadomym tego doświadczenia to dar. Poezja zasiedla najnudniejsze i najbardziej nienasycone przestrzenie z nie mniejszą radością i zainteresowaniem niż życie kulturalnych i politycznych stolic. I zdaje się, ostatnio takie doświadczenia wydają się być coraz bardziej znaczące – w tym sensie można by pomyśleć o białoruskiej poetce Tatianie Skarynkinie, opisującej konkretne małe miasteczko, w którym mieszka, Smorgonie, jako rodzaj absolutnego wszechświata, w którym codzienność ma drugi, drżący i migotliwy sens. Taka optyka jest mi bardzo bliska. Najbardziej napędza mnie sama rzeczywistość, jej odcienie i dźwięki, jej przerwy na refleksje, i wybuchy energii. Właśnie ona jest tym samym filmem, który nigdy się nie nudzi.

S. T. – przyjaciel Słowa. Tłumacz. Jeden z redaktorów Arterritory. Jeden z założycieli tekst-grupy i kolektywu artystów medialnych „Orbita”. DJ. Tata swoich dzieci. Podróżnik-badacz. Kim oni wszyscy są?

 

Człowiek z laptopem i z naciągniętym na czoło kapturem sportowej bluzy, który teraz to pisze w takt melodii Anderson .Paak & The Free Nationals Come Down (Live) dochodzącej z domowych kolumn w sypialni mieszkania przy ulicy Gertrudes. Odkąd oddałem synowi swój gabinet na jego pokój, częściutko piszę, leżąc na różnych łóżkach i kanapach w naszym mieszkaniu. Za oknem jest szary dzień, w nocy padał deszcz. Rano pograłem w badmintona w starej sali gimnastycznej, gdzie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych trenowali łotewscy koszykarze z klubu VEF. Z tamtych czasów pozostały jeszcze, zawieszone pod wysokim sufitem duże głośniki S-90, osiem sztuk lub więcej. Jednak one zawsze milczą. Potem razem z żoną wróciłem na rowerze do domu, zjadłem śniadanie, wypiłem kilka filiżanek kawy i zająłem się swoimi sprawami. Od tego czasu minęły jakieś trzy, cztery godziny. Już myślę o obiedzie. Dziś jest niedziela, 24 października. Czy teraz mnie widzicie?

 

Opowiedz mi o swoim morzu. Co cię z nim łączy?

 

Morze jest stałym elementem naszego życia tutaj. Ryga jest oddalona o około pół godziny od najbliższego wybrzeża – Jurmały czy też Vecāķi. Ale ja często bywam w Saulkrasti, niedużym nadmorskim miasteczku o jednorodzinnej zabudowie i z domkami letniskowymi, nieco dalej od miasta. Udaje nam się tu mieszkać i pracować latem, a wtedy morze widzimy prawie codziennie. A jesienią, zimą i wiosną odwiedzamy je od czasu do czasu. Może niezbyt często. Ale wiemy, że ono tam jest, że można do niego dojechać. Pospacerować i pooddychać ogromem przestrzeni i wiatrem. To wpływa na wiele rzeczy. Daje pewnego rodzaju rezon, układ odniesienia. Na Łotwie nie ma gór, ich funkcję (wizualną obecność zupełnie innej, nieludzkiej perspektywy) spełnia morze.

 

Twój imperatyw powtórzenia. Loop jako technika. Czy nie jest to echo praktyk szamańskich, kiedy podczas kamłania rozbieżne fragmenty łączy powtarzająca się formuła-wezwanie?

 

No właśnie, tautologia, mamroczące powtórzenie, wirowanie, gdy z każdym obrotem fraza nieco się zmienia, choć wydaje się, że pozostaje taka sama… Niewiele wiem o szamanach, nie interesowałem się bezpośrednio ich praktykami. Ale niewątpliwie jest to jakaś forma pracy z rzeczywistością. Być może jest to spirala „perswazji”? Forma troski i jednocześnie strukturyzacji – jak masaż, za pomocą którego kształtujemy ciało. Masaż również się składa z wielu podobnych powtarzalnych czynności, prawda? Albo jak wyrabianie ciasta – mniej więcej jest to ta sama fizjologia.

 

Czy jest czas na oglądanie się za siebie? Czy w tekstach występuje czas jako taki? Czy wszystko współistnieje obok siebie (to co było, jest, to co się pojawia), a może wszystko jest za każdym razem nowe?  

 

To dobre pytanie. W tekście oczywiście wszystko istnieje razem, to co w nim się znalazło. W życiu, nie wiem… Patrząc wstecz jak dotąd okazuje się, że to czysty przypadek – z powodu jakichś nagłych przyczyn. A może, gdy jakiś zapach uruchamia maszynkę pamięci. No, ale to znana historia, zapachy to potrafią.

 

Około ośmiem lat temu wraz z kolegami z „Orbity” zrobiliśmy serię projektów pod wspólną nazwą „Poetycka mapa Rygi”, a pierwsza wystawa odbyła się w wynajętym dla tego celu mieszkaniu w Rydze. Każdy z nas miał swój własny pokój. W moim stworzyłem „aromatyczną instalację”, poświęconą pewnej, nieistniejącej już piekarni w Rydze. Ta piekarnia – ważne dla mnie od dzieciństwa miejsce – najpierw została zamknięta, a potem budynek został wyburzony. Zajmowała ona jego parter jeszcze od lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku (był to wówczas sklep „Chleb / Maize”). Miejsce to do dziś stoi puste i niczego na nim nie wybudowano. Instalacja wyglądała mniej więcej tak: rzutnik z jednym slajdem (zdjęciem właśnie tego budynku) i tekst o nim odtwarzany ze starego radia po rosyjsku i łotewsku. Do tego zapach świeżo upieczonego chleba – nie mogliśmy wtedy znaleźć sztucznego zamiennika, więc kupiliśmy parę wypiekaczy do chleba, które pracowały na zmianę. Gości również częstowano świeżo upieczonym korowajem. W ogóle historia piekarni, która zniknęła z krajobrazu miasta, została opowiedziana wszystkimi zmysłami. Powstał w ten sposób rodzaj wagnerowskiego Gesamtkunstwerk (syntezy sztuk), jakieś totalne dzieło sztuki (zresztą Wagner przez kilka lat mieszkał i pracował w Rydze, i być może właśnie tu wpadł na pomysł mieszania formatów). Jednocześnie ten Gesamtkunstwerk był absolutnie bezpretensjonalny, lekki jak aromat chleba.

 

Łotewska poezja. Jak intensywnie ukazują się zbiory autorskie, czasopisma? Festiwale poezji? Które z wyróżniających się projektów chciałbyś wymienić?

 

Poezji łotewska ma się świetnie. Może się poszczycić silną i wszechstronną tradycją. I ta poezja ma swoich czytelników / słuchaczy, nie wisi w powietrzu, jest zakorzeniona w tej przestrzeni i jej metafizyce. Ciągle pojawiają się nowi autorzy, ukazuje się kilka czasopism literackich, zarówno internetowych jak i drukowanych.

 

We wrześniu na całej Łotwie odbywają się Dni Poezji – wszelkiego rodzaju imprezy i wydarzenia. Internetowy magazyn Punctum orgznizuje swój festiwal. Z kolei łotewski poeta i wydawca Dmitryj Kuźmin wraz z poetką Jeleną Głazową organizują festiwal „Poezja bez granic”. W zeszłym roku nowy mieszkaniec Łotwy, turecki poeta Efe Duyan oraz jego przyjaciółka, łotewska poetka Madara Gruntmane, byli gospodarzami Międzynarodowego Festiwalu Page Break w Jełgawie (mieście położonym około 40 minut jazdy od Rygi).

 

Myślę, że Łotwa w ogóle jest bardzo poetycka zarówno jako kraj, jak i przestrzeń. Istnieje dystans między ludźmi, ponieważ, zrozumiałe jest, że muszą istnieć jakieś ważne granice osobiste. Jednocześnie tutaj na wsi bardzo często się zdarza, że poszczególne domy-chutory dzieli odległość kilometra lub dwóch. Nieduży kraj? Z pewnością, ale to także wiele małych, odrębnych uniwersum pod jednym wspólnym niebem. A gdy jest dystans, może dojść do swoistej wymiany przesłań, „puk-puk o sobie” (tak nazywała się pierwsza książka łotewskiego poety Martsa Pujātsa wydana w pierwszej dekadzie XXI wieku).

 

I tu, w tym kraju, jest jeszcze małe grono autorów, którzy piszą na Łotwie po rosyjsku. Od lokalnych autorów łotewskich dzieli ich dystans z powodu języku (a od piszących po rosyjsku z Rosji – ze względu na inną rzeczywistość, w której istnieją, i którą opisują). Ta „odmienność” pozwala też na dystans widzenia, na możliwość wyłonienia się poetyckiego sensu w wyniku pewnego rozróżnienia, odjęcia siebie od prostych, automatycznych narracji życia. I tu również istnieje potencjał ciągłej wymiany – możliwość wzajemnych tłumaczeń i wpływów. Ale oczywiście jest to też sytuacja na swój sposób krucha, taka, którą 2022 rok stale testuje. Mimo to mam nadzieję, że łotewska poezja po rosyjsku i w ogóle rosyjskojęzyczna poezja w krajach europejskich, może mieć swoją misję (na przykład całkowicie nieimperialną optykę), i swoje miejsce pod wspólnym europejskim niebem.

 

Niektóre gatunki muzyki są szczególnie dobre o poranku, inne akompaniują w podróży, kolejne nadają się do spotkań z przyjaciółmi, jeszcze inne idealne do tego, żeby się zatrzymać, skupić, coś przemyśleć, odetchnąć z ulgą, uśmiechnąć się i pójście dalej. I można być muzyką.

 

Muzyka działa na nas inaczej, zwłaszcza taka, którą można uporządkować według nastrojów i funkcji. W przedmowie do mojej książki „Sdiełano” z 2003 roku ryski pisarz Andriej Lewkin napisał tak: „Przyszedł wirus, wytatuował mózg temu, kto przeczytał tekst, i odszedł”. To chyba wystarczająco trafny opis tego, jak w ogóle poezja na nas wpływa. Teksty nie zmieniają nas jako ludzi i charaktery, ale zmieniają naszą świadomość otoczenia, nasz sposób „montowania” tego świata. No tak, rzadko czytam kolejny raz jakieś ważne dla mnie teksty poetyckie, czy to utwory beatników, Bukowskiego, francuskich surrealistów czy też greckich i włoskich poetów z lat siedemdziesiątych, one już są we mnie, po prostu stały się częścią sposobu, w jaki żyję.

a

a

Niegłośno Sergieja Timofiejewa w wyborze i przekładzie Tomasza Pierzchały jest dostępne tu: https://allegro.pl/oferta/siergiej-timofiejew-nieglosno-12865375965

a

Niegłośno. Sergiej Tomofiejew.
fot. Róża Bierut

.

.

Sergiej Timofiejew

Sergiej Timofiejew urodził się w Rydze na Łotwie w rodzinie o rosyjskich korzeniach. Pisze po rosyjsku, ale wydaje swoje książki także po łotewsku i uważa się za łotewskiego poetę. Siergiej opublikował 10 zbiorów poezji, z których część ukazała się poza Łotwą, m.in. w Gruzji, Włoszech, Macedonii Północnej i Estonii. Na początku lat 90. był jednym z pionierów twórców poetyckiego wideo w postsowieckiej przestrzeni. W 1999 roku współtworzył łotewski multimedialny projekt poetycki „Orbita” (orbita.lv)Szeroko zajmował się również tematem wzajemngo oddziaływania poezji i innych mediów – gier komputerowych, teledysków, instalacj interaktywnych itp. Wraz z kolegami z „Orbity” w 2013 roku uruchomił piracką radiostację poetycką na falach FM w Rydze. Obecnie pracuje w redakcji łotewskiego portalu sztuki współczesnej Arterritory.com, gdzie od czasu do czasu publikuje wywiady z polskimi artystami oraz właścicielami galerii.

a

a

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Tomasz Pierzchała
Poeta, tłumacz. Zajmuje się współczesną polską, rosyjską, ukraińską oraz anglojęzyczną poezją i małą prozą. Zajął II miejsce w XXIV edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka, Mikołów (2016 r.). Dwukrotnie wyróżniony i nominowany do Nagrody Głównej Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina, Łódź (2016 i 2017). Wyróżniony w XXVI Ogólnopolskim Konkursie im. Marka Hłaski, Chorzów (2018). Nominowany w VI Ogólnopolskim konkursie na tomik wierszy Duży Format (2018) oraz w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. K. Ratonia, Olkusz (2018). Nominowany do Nagrody „Poezja” w kategorii „Przekład poetycki” (Moskwa, 2019). Przekłady oraz wiersze w czasopismach i projektach literackich (m.in. Wakat, Helikopter, Obszary Przepisane, Drobiazgi, Fraza, Inter-, Wizje, Tlen Literacki, Die Piard, Kontent, Arterie, lyrilkline, Soloneba, Лиterraтура, Paradigma, Four Centuries (Essen), Wozduch (Moskwa), Translit (Sankt Petersburg), Łystok (Kijów), Russkaja Poeticzieskaja Riecz (Czelabińsk), Kontekst (Charków), Zazor, Cyrk: Olimp + TV (Samara), Artykulacja, F-pis’mo.
https://tompierzchala.wordpress.com/

PODZIEL SIĘ

Do góry