In amplexu. Jakub Kornhauser.

Przywarcie (do) słów
Z Jakubem Kornhauserem rozmawia Magdalena Piotrowska-Grot

 

Magdalena Piotrowska-Grot: Zanim podrążymy wnętrze, chciałabym, żebyśmy skupili się na cytatach, mottach, otwierających Twoją nową książkę. Dokonujesz mariażu dwóch, pozornie, odległych światów, odległych dyskursów: literackich gier barokowego jezuity i wypowiedzi współczesnego herpetologa, badacza zajmującego się różnorodnością biologiczną i ewolucją, która zresztą brzmi niezwykle poetycko. Dlaczego akurat tak odległe od siebie głosy, poza nawiązaniem do tytułu, wybrałeś na te, które mają wprowadzać nas do tekstów zebranych w In amplexu?

Jakub Kornhauser: Rzeczywiście, chciałem zarysować podwójną perspektywę – w skrócie: groteskowo-poważną, pomiędzy buffo i serio, angażującą w słowo i w problem, a przy tym bijącą w konwencjonalność odczytań tego, co ważne tu i teraz. Pozorna naiwność w stylu Baki (powiązana z przaśnością z jednej i dziecięcością z drugiej strony) wpuszcza czytelnika do środka tekstu; perspektywa Browna (sytuująca się po stronie faktograficznej szczegółowości) podaje nam zaś pomocną dłoń w ciemnościach poetyckiego labiryntu. A jednak oba głosy mówią to samo: jesteśmy in amplexu – równocześnie w niekończących się objęciach miłosnych, ale i w uścisku świata, dojmującym klinczu, z którego nie sposób się wydostać. Figura ampleksusu – przywarcia do siebie organizmów w celach reprodukcyjnych (a więc, jakby nie było, akcji o erotycznym zabarwieniu), które często kończy się śmiercią samicy z powodu uduszenia lub zmiażdżenia – ewokuje ów paradoks istnienia: im bardziej lgniemy do przyjemności (tekstu i poza-tekstu), tym większa szansa, że skończymy złamani, podeptani, wywiedzeni w pole.

M.P.-G.: Na chwilę zatrzymam się jeszcze przy Uwagach o śmierci niechybnej. Aleksander Nawarecki w swojej, kanonicznej już, książce, Czarny karnawał, stwierdza, że Józef Baka: „Ćwiczy umiejętność przechwytywania z języka literatury ukrytych pokładów potoczności i kolokwialności […]. Zabiera jedynie to, co anonimowe lub zabarwione zwyczajnym, codziennym, trywialnym kontekstem. Wabią go formy sprawdzone, utarte i wytarte”. Trudno nie zauważyć, że Twoje eksperymenty językowe, zdecydowanie wyraźniej inspirowane tekstowymi działaniami awangardy niż barokiem, rozbijają, dekonstruują i tworzą nowe semantyczne jakości właśnie w oparciu o „formy sprawdzone, wytarte i utarte”. Jest to swego rodzaju kontynuacja literackiej aktywności, którą pokazałeś przy okazji książki Brzydko tną twoje noże? I zapewne moglibyśmy długo rozmawiać o wpływie awangardy, ale czy te podejmowane przez Ciebie działania nie są po pierwsze przepracowywaniem tego, co wybrzmiewa w różnych okresach historycznoliterackich, a po drugie aktywnym lub retroaktywnym słuchaniem tego, co dzieje się w języku tu i teraz?

J.K.: Owszem, interesuje mnie palimpsestowa struktura języka – i tekstu, który rozumiem właśnie w kategoriach wycinka językowej grzybni. Nakładające się na siebie warstwy słów, zdań, rejestrów, stylów i dykcji traktuję jednak nie tylko po montażowemu; wolałbym, żeby wymykały się moim celom o konstruktywistycznym charakterze i rozprzestrzeniały się swobodnie, zaskakując się nawzajem, podkładając sobie nogi (lub świnie), pędząc w nieznane. Różnicą w odniesieniu do ostatniego tomu jest tu także ustrukturyzowanie tekstów; tam chodziło raczej o spoetyzowanie komunikatów nieliterackich, wypożyczanych z forów internetowych, spamu i ulotek ze skrzynki pocztowej, tu mowa o sprozaizowaniu „czynników lirycznych” z różnych parafii (literackiej od Mickiewicza po Białoszewskiego, malarskiej od Utrilla po Rouaulta). Natomiast stawką w tej grze, zarówno tam, jak i tu, jest wybicie zębów ustandaryzowanym refleksjom na temat samotności i bliskości; oraz – koniec końców – przyjrzenie się możliwościom życia w dobie schyłku antropocenu.

M.P.-G.: Upieram się przy słowie „działania”, bo trudno mi myśleć o tych tekstach w kategoriach klasycznej literackiej genologii. Na pierwszy plan wysuwa się ich performatywność i jest to „aktywność” podwójna – ta, która skupia się na przetworzeniu realnego języka, redaguje zasłyszane i przeczytane, wyłaniając nowe i podskórne znaczenia, frazy oraz ta, która jest już po stronie odbiorców i odbiorczyń. A może jest tak, że wszyscy tutaj – piszący i osoby, które tekst czytają uczestniczą poniekąd we wszystkich tych etapach?

J.K.: Również widziałbym to w ten sposób. Zawsze odpowiadały mi te propozycje, które wpisywały aktywność czytelniczą w plan twórczy; poezja destatyczna Jiříego Kolářa, oferująca wiersze-partytury performance’ów, byłaby tego dobrym przykładem; ale także rozmaite formy spięte wspólnym hasłem action poetry. Owa akcja odbywa się, rzecz jasna, na wielu poziomach równocześnie, wywodząc się z językowych nieoczywistości, które same z siebie mają wywołać określoną reakcję czytelnika (tak jak reakcję wywołują intruzi grasujący po wypielęgnowanych rabatkach); do tego dochodzi praca tekstu, to, że trudno przyszpilić go i włożyć w ramkę. Ta specyficzna ruchomość każe nam skakać między presumpcjami, łapać się przypadkowych punktów odniesienia i szukać ratunku tam, gdzie wcale nie powinniśmy. I dobrze: baza interpretacji się dzięki temu poszerza, a my możemy zwieść czytelnicze przyzwyczajenia i iść na rympał w gąszcz tekstu.

M.P.-G.: Oczywiście, tym, co zapewne okaże się najistotniejsze dla osób czytających poszczególne teksty, będą nowe jakości, rozpleniające się znaczenia, wynikające z procesu lekturowego i wnikające w niego afekty, ale zatrzymajmy się na chwilę przy „narzędziu”. Co Ciebie, jako autora, ale też czytelnika, słuchacza, najbardziej interesuje, pociąga w języku, co przykuwa Twoją uwagę?

J.K.: Egalitarność znaków. Używamy tych samych znaków, by tworzyć komunikaty o różnej randze i różnym znaczeniu, kierowane do zróżnicowanego grona odbiorców, chcąc osiągnąć najrozmaitsze cele. W momencie gdy znakom przydarza się kryzys, a niechby i jakaś rewolucyjka, tryby języka zakleszczają się w niespodziewanym miejscu, a cały mechanizm idzie w rozsypkę; zaczynają się dziać dziwne rzeczy, ogniwka wskakują nie na swoje stanowiska, racjonalna kontrola nad procesem wytwarzania i dystrybucji komunikatów ulega zachwianiu, czasem nawet całkowitej anarchizacji. W tekstach szukam przejawów tej anarchizacji, której przecież można zaufać: mówi o rzeczywistości więcej aniżeli dobrze skrojone wypowiedzi sączące się ze złotych ust.

M.P.-G.: Przyjrzyjmy się więc tej rzeczywistości. Zanurzając się już w bardziej szczegółowej lekturze, w podejmowane tematy, muszę przyznać, że trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że zastawiasz na nas sidła. Zwierzęcy bohater skompilowany ze specyficznie zbudowaną frazą łatwo może „zapędzić” odbiorczynie  i odbiorców w kozi róg kulturowych schematów – alegorii, bajek Ezopa i la Fontaine’a, pozornej lekkości infantylizujących odczytań, które są poniekąd pokłosiem szkolnej edukacji, w dużej zaś mierze ludzkiej dominacji – nieuświadomionemu często wrażeniu, iż zwierzęta są po to, by ich użyć – dosłownie lub w celach symboliczno-moralizatorskich. Nie da się bowiem nie pomyśleć o „Ptasim radiu” (zwłaszcza kiedy dojdziemy do części zatytułowanej „Ptasi budzik”), czy nawet odważniejszych, ale wciąż „oswojonych”, eksperymentach, jak „Zwierzydełka” Roberta Stillera i Daniela Mroza. Ale zaraz wytrąca nas z tej bezpiecznej ramy tekst, w którym czai się groza, niepokój, „zastój na rynku nieruchomości”, polowania, podstępy i rozłąka. Łagodność, którą mogłyby sugerować tytuły i swego rodzaju lekkość frazy jest przecież zupełnie tutaj niedostępna, nawet jeśli zamienimy godzinę wilka na „Porę jamnika”. Groteska, jak wiadomo, nie osłabia grozy. Tworzysz więc bajki à rebours.

J.K.: Bajki, że wejdę  Ci w słowo, w sensie klasycznym, ale i współczesne bajki, w tym horoskopy, hasła z atlasów zwierząt, opisy z filmów dokumentalnych czy przewodników dla zwierzolubów. Fascynujące, w jak pozbawiony dystansu sposób odbywa się w tych modelach przenikanie odmiennych oczekiwań; przez warstwy informacyjnej urawniłowki przesiąka potrzeba afektu, zaś pod autorytatywnymi stwierdzeniami czai się gryząca niepewność, obawa o płynną tożsamość lub strach przed końcem dominacji Homo sapiens. I, naturalnie, samo demistyfikowanie tych oczekiwań bywa groteskowe, choć to groteska – przyznajmy – dość łatwa i nudnawa na dłuższą metę. Dlatego zestawia się ją tu z tonacjami mroczniejszymi, jak gdyby wziętymi z zakamarków nieświadomości, które w towarzystwie kłębów absurdu od razu awansują do roli symptomów krachu dotychczasowych porządków, zwiastują złe.

M.P.-G.: Dlaczego taka akurat ścieżka? Poprzez obrazy zwierząt  i zezwierzęceń, docierasz przecież do języka, ludzi, ich codzienności i… sztuki. Nie jest to więc próba przekroczenia antropocenu, wyjścia poza dostępną nam perspektywę i formę poznania, choć metafora uścisku mogłaby jakoś sugerować takie interpretacyjne kierunki. Czasami idiomatyzowane i ukryte pod surrealnym kostiumem, innym razem odwrotnie – wywołują efekt absurdu tym, jak bardzo wprost zostają wyrażone, ale nie brakuje tu zaangażowania, oddania głosu Innemu, sporo w tych tekstach realnych, dotykających nas tu i teraz problemów.

J.K.: Zgodzę się, ale i nie zgodzę. Wprawdzie nie silę się na przekraczanie antropocenu, bo jestem świadom utopijności wielu współczesnych idei sygnalizujących (lub, mocniej: postulujących) konieczność przemeblowania relacji człowieka z bytami nie-ludzkimi, zasypania szczelin między naturą i kulturą, związania wizji przyszłości z tym, co heterogeniczne, heteromorficzne i heterotopiczne, lecz zależałoby mi jednak na zdegradowaniu mocnej podmiotowości, ludzkiego „ja”, które dopycha butem wszelkie, w tym całkiem nieantropocentryczne, koncepcje. To wątek obecny w wielu moich książkach i choć realizowany na wiele sposobów, nadal mocno mnie frapujący; staram się, na ile mogę, zacierać prywatną obecność w tekście, dawać głos tym, którzy głosu się nie dopominają, bo dopominać się nie bardzo mogą (także odległym przestrzeniom i zapomnianym obiektom).

M.P.-G.: Chciałabym jeszcze dopytać Cię o czas i o to, jak ważną rolę odgrywa w tej książce. Ta temporalna perspektywa, jak zwykle w Twojej twórczości zaburzona, niechronologiczna i nieprzewidywalna, mam wrażenie, że pierwszy raz tak wyraźnie przebija się na pierwszy plan. Co ciekawe, czas nie ukonkretnia, rozmywa się wręcz, nawet nie tyle ucieka, co pokazywany jest z innej perspektywy, jest nieliniowy, postrzegany zupełnie inaczej niż znana nam odmiana jego dość użytkowego odmierzania. Jakby nie upływał, nie przemijał, a przeplatał różne i tylko z pozoru czasowo odległe fragmenty.

J.K.: O tak, zgoda; to zainteresowanie bierze się z samej idei materializowania czasu, na której jedziemy jak na ulubionym koniku, wplatając w arbitralne układy miar wizerunki przeobrażających się zwierząt (jak w menażerii zodiakalnej) lub obsadzając je w głównych rolach ewolucji świata, a więc i naszej jako gatunku (np. epoka dinozaurów i epoka po dinozaurach). Za wszelką cenę staramy się dążyć do ujęcia czasu w karby cykliczności, żeby zagłuszyć bolesne myśli o przemijaniu; włączamy więc trochę buddyjską, a trochę Nietzscheańską melodię o wiecznym powrocie rzeczy. Niestety, nic bardziej mylnego: żadnych powrotów nie ma, jest pustka, wilgoć i głucha cisza.

M.P.-G.: Wobec tej ciszy pozostaje nam jedynie zamilknąć lub zapaść się w ów uścisk lektury, który nam proponujesz. Uścisk, jak sam doprecyzowałeś, graniczny – łączący Erosa z Tanatosem, ale także: to, co ludzkie, z możliwością przekroczenia tej jednostronnej perspektywy; groteskę z powagą. Rozbijając językowe konwencje, zwracasz uwagę jednak nie tylko na ów akt złączenia, ale także (a może przede wszystkim) na możliwości połączeń i zerwań prowadzących do tego, co całkowicie niekonwencjonalne. Stąd moje ostatnie już pytanie – co dalej? Co może nastąpić po owym godowym tańcu, przeobrażeniach, przemeblowaniach i zatrzaśniętych uściskach (sidłach?) słów?

J.K.: Mówisz o rytmie połączeń i zerwań – to trafna diagnoza, choć poszedłbym jeszcze dalej; zamiast o połączeniach wolałbym myśleć o jakiejś formie hybrydyzacji; na poziomie tekstu odbywa się to w wyniku różnych zabiegów kolażowych, w warstwie problemowej opiera się na montażach (jak mówiłem – o swobodnym charakterze) wyjętych z kontekstu informacji, często podawanych zgodnie z naukową terminologią, lecz celowo zubożonych o szerszą perspektywę. Owszem, mogłoby to nas prowadzić w stronę refleksji transhumanistycznych, lecz i w innym kierunku, kierunku retro, w ostępy praświata, do momentu kształtowania się form i gatunków, ewolucyjnej pulpy, wyłaniania się czegoś z niczego. Choć czym to coś jest – nie sposób określić.

.

.

Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/jakub-kornhauser-in-amplexu-13041583869

.

In amplexu. Jakub Kornhauser.
fot. Róża Bierut

.

.

Jakub Kornhauser
fot. Rafał Latoszek

.

Jakub Kornhauser (1984) – poeta, eseista, tłumacz, redaktor, literaturoznawca. Współzałożyciel i pracownik Ośrodka Badań nad Awangardą przy Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt na Wydziale Filologicznym UJ. Opublikował książki poetyckie: Niebezpieczny paragraf (2007), Niejasne istnienia (2009), Drożdżownia (2015), Dziewięć dni w ścianie (2019), Krwotoki i wiewiórki (2021), Brzydko tną twoje noże? (2021), In amplexu (2022). Autor i redaktor kilkunastu monografii naukowych, ostatnio Niebezpieczne krajobrazySurrealizm i po surrealizmie (2022), a także książek eseistycznych, ostatnio Premie górskie najwyższej kategorii (2020). Redaktor wielu antologii i opracowań, ostatnio wyboru poezji Mirona Białoszewskiego Zaskok na uwięzi. Wiersze (2022). Przekładał na polski m.in. książki Dumitru Crudu, Gherasima Luki, Henriego Michaux, Gellu Nauma, Miroljuba Todorovicia, ostatnio kobalt Claudiu Komartina (2022). Zastępca redaktora naczelnego czasopisma naukowego „Romanica Cracoviensia”, redaktor prowadzący czterech serii wydawniczych (awangarda/rewizje – Wydawnictwo UJ; Rumunia Dzisiaj – Universitas; wunderkamera – Instytut Mikołowski; Najnowsze Literatury Romańskie – scriptum). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2016) za Drożdżownię, Nagrody Znaczenia (2021) za Premie górskie najwyższej kategorii, nominowany do wielu innych nagród (Nagroda Literacka Gdynia – dwukrotnie, Europejski Poeta Wolności, Nagroda Orfeusz). Mieszka w Krakowie.

.

.

Magdalena Piotrowska-Grot. In amplexu.
fot. Barbara Jendrzejczyk

.

Magdalena Piotrowska-Grot – 

doktorka nauk humanistycznych, literaturoznawczyni i krytyczka literacka. Autorka książek W głąb. Szkice o współczesnej poezji Śląska i Zagłębia oraz Przemeblowanie (w) wieczności. Wizje zaświatów w polskiej poezji współczesnej. Redaktorka działu Prezentacje oraz sekretarzyni redakcji dwutygodnika kulturalnego „artPAPIER”. W godzinach pracy (i poza nimi) zajmuje się współczesną poezją i innowacjami w dydaktyce, natomiast popołudniami, podczas spacerów w psim towarzystwie, rozmyśla o tym, co ostatnio przeczytała.

PODZIEL SIĘ

Do góry