Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Samotność wiewiórki
Z Tomaszem Ważnym rozmawia Dagmara Pułaczewska

 

Koleje Dolnośląskie. Trochę się zmieniło, choć zapach ten sam i szyby wciąż brudne. Zamknięta przestrzeń. Niby razem, a każdy osobno.

 

Dzieciak wcinający batony. Męski głos. Kobieta w czerwonym swetrze. Ukradkowe spojrzenie.

 

Stacja: Jelenia Góra…

 

 

Jesteś lektorem języka angielskiego w Jeleniej Górze, choć może nie powinnam o tym wspominać, bo w piątki, jak mówisz, nie chcesz myśleć o pracy. Dlaczego zatem zajmujesz się poezją? Czym dla Ciebie jest pisanie?

 

W zasadzie pisanie jest próbą mierzenia się z czymś, o czym nie mogę pisać i mówić w sposób otwarty. Pożytkuję bohaterów, żeby mierzyć się z samym sobą. Korzyść jest obopólna: przestrzeń wiersza spożytkowana jest na rzecz kogoś, kto nigdy o sobie nie mógłby w taki sposób opowiedzieć oraz dla mnie. Całe to myślenie o wierszu jest zawarte w słowach podmiotu z cyklu Deutschen Erd – und Steinwerke: „Mówić to, co widać. Widzieć to, co nic nie powie.”

Mówienie poprzez innych ludzi daje mi możliwość opowiadania o sobie, ale nie w sposób bezpośredni, ponieważ nigdy bym tego nie chciał. Może dlatego nie przepadam za poezją konfesyjną jako czytelnik. Bardziej imponuje mi poezja, w której poeta (nie lubię tego słowa) nie stawia się w centrum przedsięwzięcia, kiedy ewentualna zdolność pisania przekłada się na coś więcej, na otaczający nas świat, pozwala temu światu mówić. Przykładem może być Derek Mahon, który potrafi odnosić się do rzeczywistości poprzez bohaterów z pozoru zupełnie nieciekawych, bo to są zwykli ludzie, zwykłe doświadczenia. Z drugiej strony, co jest ciekawszego od zwykłych ludzi i zwykłych doświadczeń?

 

Czyli takie wycofanie ego autora? 

 

Tak, generalnie rzecz ujmując. Dobrze jest, kiedy w wierszu czuć osobowość autora, ale nie do końca jego własne istnienie. 

 

A sam proces pisania?

 

Pisanie poezji postrzegałbym raczej jako działanie rozumu. Emocje mogą być pewnym przyczynkiem, ale kiedy piszemy wiersz czy prozę, układamy jakąś kompozycję, a kompozycja wymaga postrzegania logiczno-strategicznego, tzn. mówimy tu o strukturze wiersza, o doborze środków. Myślałbym raczej o wierszu jako o kompozycji malarsko-muzycznej i choć muzyka jest dla mnie najbardziej emocjonalną formą sztuki, to jednak odgrywamy ją z zapisu, a zapis jest konsekwencją pracy rozumu.

Przykładowo, będąc na Bałkanach, spotykam człowieka, który doświadczył krzywdy przed 20 laty i mi o tym opowiada. Nie jestem w stanie nie reagować emocjonalnie, ale kiedy chcę o tym napisać, a w Godzinie wychowawczej są wiersze odnoszące się do doświadczeń tamtego czasu, byłbym nie w porządku, gdybym pisał swoimi emocjami. W związku z tym muszę ten filtr rozumu zastosować, ale reakcja wstępna jest emocjonalna, na pewno.

 

Zatem emocje, według Ciebie, inicjują proces, a potem…

Pisanie to ciężka praca, a wielu z nas ma wizję pisarza, który siada i pisze w natchnieniu…

 

I się strasznie cieszy z tego…

 

A to często „rodzi się w bólach”…

 

Generalnie rodzi się w bólach. Już sam fakt, że osoba pisząca emocjonalnie doświadcza więcej rzeczy, intensywniej niż człowiek, który się nad nimi nie zastanawia, nie zawiesza na nich oka, ucha, itd., stanowi raczej dotkliwe doświadczenie. Po drugie przypuszczam, że większość autorów świadomych dąży do określonej perfekcji, której się nigdy nie osiąga – to też doskwiera. Nie uda się napisać idealnego wiersza, idealnej powieści, nawet eseju. A trzecia rzecz – autor musi myśleć przez wielość głosów, wielość bohaterów, to jest wyczerpujące. Normalny człowiek ma jedną osobowość, boryka się z samym sobą. Autor boryka się z wielością bohaterów, podmiotów. Jest to niekiedy przyjemne, ale w całościowym procesie jest to rzecz nieco uciążliwa.

Nie umiem wyobrazić sobie jednak zbyt wielu tak satysfakcjonujących chwil w życiu, jak ta, kiedy człowiekowi wydaje się, podkreślam – wydaje się, że skończył wiersz. To jest chyba najbardziej emocjonalny moment w całym procesie, ale ta radość jest krótka, przynajmniej w moim przypadku. Poza tym pisanie to tortura. (śmiech)

 

To czemu to robisz?

 

Wydaje mi się, że każdy człowiek jest autodestruktywny. Czy jednostkowo, czy zbiorowo, generalnie dążymy do jakiejś destrukcji.

 

Dlaczego?

 

Budujemy, burzymy, budujemy, burzymy…

 

Chcąc się doskonalić…

 

Trzeba coś zburzyć. Większość ludzi żyje w autodestruktywny sposób, większość ludzi wie, że gros rzeczy, które robią, szkodzi im, ale je robią. Dążymy do doświadczania rzeczy negatywnych. Banalna sprawa: związki międzyludzkie. W wielu związkach jest źle z powodów trywialnych, a ludzie to lubią, w kulturze języka i w myśleniu o relacjach awantury mają właściwości oczyszczające. Według mnie to bzdura.

Historia świata jest jednym wielkim placem destrukcji i budowy. Na 2019 lat mieliśmy może z 30 – 40 lat względnego pokoju na świecie. Niewiele. Przyjmijmy dążenie do zniszczenia jako element ludzkiej natury. Wydaje mi się, że wybieramy sobie różne sposoby realizacji: udany – nieudany związek, udany – nieudany wiersz, dobra albo kiepska książka, zrealizowane albo niezrealizowane zamierzenia zawodowe, co by to nie było. Ale to cały czas ten sam mechanizm. Nawet we wszelakich wymiarach aktywności twórczej jest to ten sam proces: podważania, burzenia, budowania i wciąż to do niczego nie prowadzi. Tak jest dobrze.

 

Wspomniałeś Dereka Mahona. Czytujesz literaturę z Wysp, choćby z racji wykonywanego zawodu?

 

Nie. Jeżeli chodzi o prozę, to bliżej mi jest na południe: Czechy, Słowacja, Węgry, Bałkany. Nie wiem, jak jest z popularnością literatury bałkańskiej w Polsce. Do dziś nie został przetłumaczony taki tomik, który nazywał się Sarajevo Blues, opisujący doświadczenie wojny w latach 92-95.

Proza bośniacka ma tę zaletę, że nie zgubiła cechy języka mówionego, może dlatego, że kultura bośniacka w zasadzie nie wytworzyła języka tzw. wysokiego. Czesi też mają zmysł snucia opowieści, a w Polsce tego trochę brakuje. Posiadamy tę cechę, która mnie irytuje – dążymy do fajności, do wywołania wrażenia. Ktoś musi napisać jakieś takie super fajne zdanie, językową eksplozyjkę, która ma powalić, sam aspekt opowieści przestaje być istotny, ważne jest ego autora, a jak wspomniałem wcześniej, ja lubię czuć jego osobowość i autorytet, ale nie jego samego. Oczywiście są wyjątki.

A poezja brytyjska? W moim przypadku jej pozytywny odbiór też jest związany z jej narracyjnością. Tacy poeci jak Douglas Dunn, Simon Armitage czy wspomniany Derek Mahon to są poeci, którzy skupiają się na materii troszkę bardziej zewnętrznej. Lubię ich czytać i pewnie to się też przekłada na moją formułę myślenia o wierszu.

 

W najbliższym czasie, w lutym, ukaże się Twój tomik poetycki Godzina wychowawcza. Poza arkuszem poetyckim w ramach projektu „Połów 2006” i publikacjach w czasopismach tematycznych, można powiedzieć, że to jest Twój debiut.

 

Tak, choć był gotowy już dawno temu. Ja w ogóle nie brałem udziału w konkursach poetyckich, rzeczy się pisały, ale nigdy nie byłem związany potrzebą, żeby gdzieś to wysłać, próbować wygrać. Zdarzyło mi się raz posłać parę wierszy do „Połowu” Biura Literackiego. Jurorem tego przedsięwzięcia był Jerzy Jarniewicz i podchwycił ten mój zestaw, to było bardzo miłe oczywiście. Znalazłem się w czwórce finalistów, nagrodą miało być wydanie debiutu, ale ja nie miałem materiału. Poza tym nastąpił taki moment w moim życiu, że pisanie przestało być ważne. Straciłem entuzjazm do całego procesu pisania, a przynajmniej do pokazywania tego, co zapisałem. Trwało to ze dwa lata, potem ponownie zacząłem to i owo spisywać i ta książka jakoś się zebrała.

 

Wspomniałeś, że Godzina… była ukończona 8 lat temu.

 

Tak. W 2011 roku była w zasadzie skończona, w międzyczasie dorzuciłem jeszcze ze dwa, trzy teksty i to zostawiłem. W 2017 roku książką, za sprawą Karola Maliszewskiego (spotkałem go raz w życiu), zainteresowało się Wydawnictwo Warstwy, ale zmienił się plan wydawniczy na 2019 rok i książka została wycofana z planu druku. Wtedy pojawiła się możliwość wydania jej przez wydawnictwo j i Jacka Bieruta (spotkałem go trzy razy w życiu). Zatem Karol Maliszewski jako akuszer, Jacek Bierut – redaktor, Grzegorz Hetman – korektor, Artur Skowroński odpowiedzialny za projekt szaty graficznej. Czego więcej mogłaby sobie życzyć książka? Szczególnie, że jest to debiut!

 

Tytuł – Godzina wychowawcza, tak jak w szkole?

 

Tak, to jest godzina wychowawcza dla dorosłych, w zasadzie tylko dla dorosłych. W tej książce jest dużo treści, które próbują wywołać zmianę w postrzeganiu pewnych spraw. Może przez sam fakt, że pojawiają się tutaj wiersze dotyczące wojny bałkańskiej. Uważam, że kultura, przynajmniej zachodnioeuropejska, nie przetrawiła tej tragedii w należyty sposób, nie odniosła się do niej. Oddaję w Godzinie… przestrzeń pewnym problemom, pochylam się nad nimi, ale nie uzurpuję sobie praw do nauczania czegokolwiek. To byłoby śmieszne. Wydaje mi się, że w tej książce dzieje się bardzo dużo rzeczy, z których można wyciągać wnioski będące kontrapunktem do dotychczasowego myślenia o wielu zjawiskach i to chyba tyle. Taka godzina wychowawcza, tylko dla dorosłych.

 

Godzina wychowawcza zbudowana jest na powracających motywach. 

 

Jest kilka motywów bazowych, jak wspomniałem, doświadczenie wojny, tej na Bałkanach, ale też II wojny światowej, doświadczenie skrajnej traumy, strachu, rozmaitych strat: straty dziecka, straty osoby bliskiej, doświadczenie rozkładu relacji międzyludzkich. Jest tu również próba mówienia poprzez pewien wielogłos. To są takie rzeczy, które są zwykle, pomijając doświadczenie wojny, esencjonalne dla większości ludzi. One mnie w jakiś sposób ciekawią, silnie je odczuwam, dlatego stały się treścią tego wszystkiego.

 

Jak wspomniałeś wcześniej, odnosisz się w Godzinie… do wszelkiego rodzaju strat, traum, do wojen.

 

Wydaje mi się, że pokolenie naszych roczników zbyt łatwo zarzuciło aspekt II wojny światowej, doświadczeń obozowych, itd. W Godzinie… pojawia się Europa, ale nie w ujęciu tej czystej kultury zachodniej, wygodnej, katedralnej, tylko brud tej Europy. Oczywiście całe szczęście, że my tego nie doświadczyliśmy, ale to nie znaczy, że nie możemy się do tego odnieść. Takie dramaty i tragedie cały czas się toczą, być może ubraliśmy to inaczej w słowa, być może udajemy, że przyczyny są trochę inne, ale nic się nie skończyło. Zmienia się nazwa, zmienia się terytorium, ale te wszystkie rzeczy cały czas istnieją. Dlaczego mówiłem o naszych rocznikach? Dlatego, że mamy to szczęście, że nie posiadamy założycielskiej traumy, która skupiałaby nas wokół pewnej dramatycznej idei. Roczniki wojenne posiadają traumę wojny, a roczniki peerelowskie posiadają traumę komunizmu.

 

Ale mówi się o naszym pokoleniu jako o ludziach stojących na rozdrożu przemian systemowych.

 

Dla mnie to nieciekawe, ogniskowanie uwagi wokół naszych przemian systemowych, kiedy w tym samym czasie przypadła trauma wojny w Bośni, Serbii i Chorwacji. Myśmy stali w rozkroku, zastanawiając się czy będziemy handlować kapustą czy samochodami, a oni musieli walczyć o życie. Powstał we mnie wewnętrzny protest, dlatego wybrałem coś, co moim zdaniem zasługiwałoby na większą uwagę – II wojna światowa, wojna na Bałkanach jako istota straty wszelakiej. Bardzo świeża istota. Nie chciałbym pisać o naszym pokoleniowym rozkroku. Niech oczywiście piszą się wiersze o doświadczeniu korporacyjnym, niech ten zapis dokona się w artykułach. On się zresztą dokonuje. I dobrze. Jest taka znakomita książka Dominika Bielickiego Pawilony wydana dwa lata temu, ona wystarczy, ona jest tą poezją pokoleniowego rozkroku. Zresztą, to są sprawy dyskusyjne, ja przyjąłem taką perspektywę, zupełnie subiektywną.

 

Jednym z moich odczuć, w trakcie czytania Godziny… była samotność. W Umowności napisałeś: „przez chwilę jestem cudzą bliskością”.

 

To zdanie definiujące moje myślenie o wierszu. Pożyczam sobie ludzi, ale pożyczając ich sobie, oddaję siebie im. Obopólna korzyść.

 

W Post Festum pojawia się taki fragment:

 

„Mówić o samotności to przyznać się

do grzechu, wywlec swoją rutynową słabość

po kilku głębszych. Wtedy wyłazi ta cała

ludzkowatość i wszelkie tak lub nie

następnego dnia zdają się na nic.”

 

Generalnie wydaje mi się, że samotność to bardzo niedoceniane zjawisko. Zanim zamkniesz oczy przed snem, jesteś samotna, kiedy się obudzisz, jesteś samotna. Samotność jest w gruncie rzeczy synonimem ludzkiego istnienia. Najbardziej gnębi mnie chyba samotność pszczoły i wiewiórki.

Andrzej Niewiadomski napisał w K Eseju podróżnym, wydanym przez wydawnictwo j, że podróż ma sens tylko wtedy, kiedy człowiek odbywa ją samotnie. Nie jesteś już sobą, kiedy wiesz, że za tobą są ludzie. Próbujesz się zachować w jakiś sposób, być może robiący wrażenie określone przez ciebie – na innych.

Samotność jest zjawiskiem bardzo budującym i potrzebnym, bo w niej człowiek nie jest skażony cudzością. Może doświadczyć samego siebie, a ludzie w dzisiejszych czasach mają niewiele takich okazji w życiu społecznym. Wydaje mi się, że rozpoznanie samego siebie może się wydarzyć właśnie w intymności tej samotności.

 

Podbudowało mnie to, co mówisz o samotności, bo generalnie ma ona raczej pejoratywny wydźwięk. Obecnie istnieje tendencja do ucieczki od niej…

 

Przeciwko temu też protestuję, bo to jedno z najzdrowszych doświadczeń. Jest bardzo czyste, obrane z rozmaitych skażeń. Ludzie boją się samotności z powodu intensywnej promocji życia gromadnego w dzisiejszych czasach. Zostali nauczeni tego przez kulturę. Bycie samotnikiem jest passe. Spójrzmy na kulturę mediów społecznościowych, musisz tam być, musisz mieć znajomych, musisz mieć ekscytujące życie towarzyskie. Nie możesz siedzieć w piątek na sofie z butelką wina i płakać, masz się bawić, masz być z ludźmi, nie sama ze sobą. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, ale nie ciągle, nie bez końca.

Podobnie jest ze śmiercią. Ludzie boją się mówić o niej, to jest temat tabu, odchodzenie bliskich, „na razie o tym nie myślmy”, ale to jest naturalny składnik naszego życia. Nie da się przed tym uciec. Może to jest tak, że myślenie o samotności, śmierci nie ma w sobie cechy fajności, bo można dojść do poważnych wniosków, a tutaj trzeba żyć w tej kulturze fajności, witalności, młodości.

 

Wspomniałeś, że najbardziej gnębi Cię samotność pszczoły i wiewiórki, dlaczego?

 

To taka metaforyczna rzecz, że pszczoły i wiewiórki. Jako mały chłopczyk zastanawiałem się, co się dzieje z pszczołami w czasie wojny, czy mogą żyć razem, czy nie mogą, czy muszą zostać rozdzielone? Nikt nigdy się nad tym nie zastanawiał. Zastanawiałaś się nad tym? W tym pytaniu jest zawarta ta ich przemożna samotność, samotna praca pszczoły, chociaż w gromadzie. To jest aż przerażająco piękne. To samo tyczy się wiewiórek, które obserwuję w parku, widzę je na co dzień, one zazwyczaj są samotne: samotnie siedzą, samotnie jedzą, samotnie obserwują, choć ganiają się czasami po drzewach. Może to jest jakieś lustrzane działanie, w jakiś sposób w wiewiórce widzę siebie i daje mi to pocieszenie. Ja istnieję, ona istnieje – samotność jest naszym wspólnym mianownikiem.

 

W Godzinie… często wypowiadasz się poprzez kobietę. Nazywasz to kobiecym „czuciem”.

 

Godzina… to książka zmierzająca w kierunku jakiegoś przedziwnego femininum, do którego mnie zaciągnęło. Kobiecego „czucia”. Kobiecych uwikłań jest tam więcej niż męskich. Tak chciałem. Sam sobie dałem popalić. Ciekawiej mi się myśli poprzez metaforyczny głos kobiety niż mężczyzny, paleta możliwości mówienia, postrzegania, odczuwania jest znacznie szersza.

Czucie poprzez mężczyznę oferuje dość ubogi wachlarz możliwości. Problem z męskim widzeniem jest taki, że odnosi się ono przede wszystkim do natury, jej atrybutów poznawczych. Mężczyzna naprawdę intensywnie czuje tylko zło i manifestuje agresję. To są te najbardziej korzenne uczucia, z nimi jest nam dobrze. Kultura nam przeszkadza w pełnej swobodzie tej manifestacji. Konflikt natura – kultura zresztą w ogóle jest kluczowym problemem cywilizacji. Kobieta natomiast potrafi zwrócić się w inne strony. W zasadzie we wszystkie. Jest ciekawsza. Istnieje najbardziej w sferze psyche, która jest również związana z naturą, ale nie tylko i nie na tym samym nizinnym pułapie. Dlatego właśnie zazdroszczę kobietom tej przewagi, mogą patrzeć na siebie z wyższych pięter niż mężczyźni.

 

Jednym z wierszy, w którym mówisz ustami kobiety, jest Scalenie.

 

Zabawne, że o tym wierszu wspominasz. W styczniu, na finale „Dorzeczy” czytałem ten wiersz i dostałem prośbę przez media społecznościowe o udostępnienie go. Kogoś też zatrzymał – kobietę oczywiście, więc to jest niezamierzony komplement dla mnie.

Ten wiersz jest przejawem kobiecego, szerokiego pojmowania wielu spraw. Mężczyzna tak by tego nie powiedział, zrobiłby to w jednym zdaniu. Jakim? Najprawdopodobniej wulgarnym albo prymitywnym, czy wręcz agresywnym, a kobieta poddała to doświadczenie wielowarstwowej analizie. Końcowy fragment: „Ty nagle otworzysz // za mną drzwi.” jest pewnym odwróceniem porządku. Myśląc o relacjach, myślimy raczej o otwieraniu drzwi dla kogoś, a moim zdaniem głębszy przekaz ma otwieranie drzwi za kimś. Kiedy ktoś zamyka za tobą drzwi, ale jeszcze je otwiera, żeby popatrzeć, spojrzeć, żeby coś powiedzieć, to wyraża tym głębsze pokłady przywiązania. Tak sobie wtedy o tym myślałem.

Przypominam sobie okoliczności powstania. To jest przykład wiersza, który powstał ze słuchania historii, będącej wynikiem doświadczenia – rozczarowania relacją. Z tego procesu słuchania wynikła możliwość bardzo szerokiego myślenia o całym zjawisku, ale właśnie poprzez umysł kobiety, choć skrzy się w nim od rozmaitych emocji.

 

Mam wrażenie, że w Godzinie… podejmujesz próbę zatrzymania czegoś: przeszłości, zdarzeń, obrazów.

 

Tak, w Godzinie… próba zatrzymania ludzi, czasu, miejsc i zdarzeń jest motywem istotnym.

Poddaję rzecz, rozumiejąc, że nie tylko taka próba pozostaje skazana na niepowodzenie, ale jest tak naprawdę zupełnie nieistotna, dlatego można już tylko „opowiadać o tym komuś do siebie”. Wszelkie istnienie skazane jest na swoją dojmującą daremność. Tak jak każdy człowiek skazany jest na swoją samotność.

Obrazy składają się na naszą pamięć, musimy je przywołać, wywołać, ale nie istnieje dla mnie coś takiego jak wspomnienia. Moje myślenie o rzeczywistości zakłada, że jest ona otwartą przestrzenią, kręgiem, takim hula hop bez czasu mechanicznego. Jeden wielki tygiel wydarzeń, doświadczeń, do którego wpadają rozmaite kamienie. Wspomnienia są teraźniejszością, dzieją się.

 

Jednym z takich obrazów jest postać kataryniarza Greinera. Czy to jakaś znacząca postać?

 

To jest takie odniesienie się do historii, w ujęciu perspektywy jednostkowej, dotyczy II wojny światowej. Ten wiersz jest uniwersalny, bo każde zdarzenie wojenne niesie za sobą konkretne konsekwencje, konkretne dramaty i przemiany społeczno-geograficzne. Pomysł na niego zdobyłem, redagując pracę magisterską, dotyczącą przesiedlenia ludności stąd do miast północnych Niemiec. Ta historia zaintrygowała mnie na tyle, żeby się na jej temat wypowiedzieć, żeby ją uwiecznić. Odnosząc się do zdarzeń historycznych, możemy dowiedzieć się bardzo dużo, czytając o konkretnych wydarzeniach, bo tło ogółu zdarzeń jest tłem ogółu, ale konkretni ludzie niosą ze sobą konkretne doświadczenia i emocje, konkretne dramaty, szczęścia. To w zasadzie jedyny wiersz, który udało mi się napisać w odniesieniu do tej lokalności tutaj. Taki obraz pożegnania się z tym miejscem.

 

Nad czym teraz pracujesz? Wspominałeś w mailu, że Schizemka otwiera przed Tobą inne myślenie o wierszu.

 

Tak, w kolejnych wierszach jest więcej autobiografizmów, choć oczywiście nieklarownych, oraz więcej odautorskiego myślenia. Wiersze, które zdarzyło mi się napisać, mogą się zacząć układać w nową książkę, ale ja nie jestem pewien czy chciałbym, aby się ukazała… Wiesz, dwie książki poetyckie na całe życie to i tak, moim zdaniem, za dużo, jeżeli się zastanowić nad tym logicznie. Ja bardzo lubię takie, w których każdy wiersz będę czytał przez tydzień (statystycznie rzecz ujmując), czyli każdy z nich musi mnie na różnych pułapach dotknąć. Dlatego sam nie chciałbym pisać takich książek, z których pamiętałoby się co czwarty wiersz.

Pracuję również nad zbiorem opowiadań. Trudność jest taka, że brakuje mi trochę samodyscypliny, proza jest jednak… Ja raczej pracuję takimi wybuchami energii, dwa tygodnie intensywniejszej pracy, a potem dwa miesiące niczego, to jest pewna okoliczność utrudniająca proces.

 

A tematyka opowiadań?

 

Trochę podobna do motywów z Godziny…, tylko rozwinięta. Rozkład, rozpad, strata i określona trauma z tym związana, bardzo konkretna. Jedna historia jest historią na poły wręcz kryminalną, również odnoszącą się do doświadczeń zła. Czyli nic o szczęściu.

 

Po dość egzotycznych miejscach poruszasz się w Godzinie…. Podróżujesz?

 

Boję się latać, więc jestem ograniczony do tych przestrzeni, które można pokonać samochodem. Lubię zmieniać miejsca, moim marzeniem jest żyć co miesiąc w innym. Miesiąc tu, miesiąc tam. Lubię zmiany, w zmianach można poczynić regularne i różne obserwacje, ale nie lubię powrotów, nie lubię wracać do miejsc, które już widziałem, nawet jeżeli bardzo mnie poruszyły, ponieważ… To jest właśnie ta kalka wspomnienia. Drugi kontakt jest już doświadczeniem jałowym, bo te pierwsze odczucia, najbardziej naturalna reakcja, kiedy nie wiesz, co cię czeka, kiedy nie wiesz, na co się nastawić, jest najczystsza i najuczciwsza. Ta druga już nie, bo wiesz, dokąd zmierzasz.

 

Za oknami przesuwały się obrazy: ceglane mury, wybite okna, zdewastowane budynki. Z każdą chwilą nikły w zapadającym zmroku. Rozbłysły światła, a w szybie zarysowały się twarze współpasażerów…

 

Stacja: Wrocław Grabiszyn

Dagmara Pułaczewska
Dagmara Pułaczewska
Tomasz Ważny
Tomasz Ważny

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry