Tarnina. Marta Kucharska.

Tajemnica czy droga mają tę moc
Z Martą Kucharską rozmawia Jacek Bierut

Jacek Bierut: Marto, powiedziałaś kiedyś, że napisanie powieści Cię przerasta, i nie minęły wcale długie lata, a napisałaś potężną powieść. Jak? Dlaczego? Skąd ta potrzeba? Skąd ta umiejętność?

Marta Kucharska: Tak, to było zaskoczenie również dla mnie. Przez lata uważałam, że powieść nie jest dla mnie, że jej nie podołam, a już na pewno nie napiszę 300 stron historii. Że nie poradzę sobie z nią choćby przez dość zróżnicowany i zdynamizowany tryb życia i pracy. Okazało się inaczej i pisanie powieści przyniosło mi wiele radości, również na poziomie „technicznym”. Nie obyło się oczywiście bez upadków, kryzysów, zwątpień, samej powieści poświęciłam wiele czasu i pracy. Ale to na razie pomińmy. Do czasu „Tarniny” wydałam trzy zbiory opowiadań i jeden tom poezji. Wiedziałam, że posiadam już pewne umiejętności i doświadczenie w pracy z językiem, że stać mnie na nieegzaltowany liryzm, że umiem tworzyć nastrój i domknięte, krótkie historie. Ale fabuła i myślenie fabularne nie było moją mocną stroną. I tu z pomocą przyszły mi twoje, Jacku, zajęcia, na które mnie zaprosiłeś, gdzie w ramach pracy Stajni poznawaliśmy narzędzia, niezbędne w pisaniu powieści, tworzeniu ciekawych bohaterów, wyborze narratora. Więc warsztaty to było jedno, a potem już poszło – samoedukacja, książki dla dramatopisarzy, kursy z pisania scenariuszy. Bo powieść to również wielość narzędzi i technik, gdzie sama wypróbowałam tylko niektóre z nich, to całkiem spory obszar wiedzy, wiążący się z koniecznością ćwiczeń. Samo ich posiadanie nie sprawi, że napiszemy wyjątkową opowieść, ale na pewno może wpłynąć na jej kształt, że może będzie lepiej przyswajalna, spójna albo ciekawsza dla odbiorcy.

JB: Nigdy nie byłem w Nowej Ziemi, ale sprawdziłem, ona istnieje. I na pewno się tam wybiorę. Jest taka, jak w Tarninie? Nie pytam tylko o miejsce, bardzo zachęcająco przez Ciebie rozpisane, pytam także o mieszkańców. Bo to naprawdę niezłe grono, aż mi się skojarzyło z galerią postaci ze starego serialu Przystanek Alaska, choć przecież z drugiej strony są tacy polscy.

MK: Nowa Ziemia faktycznie znajduje się na Pogórzu Kaczawskim, ale przyznam ci się, że jej dobrze nie znam. Przejeżdżałam przez nią raptem kilka razy, również wtedy, gdy szukałam nazwy miejscowości, w której miałaby toczyć się powieść. I uznałam, że ta nazwa bardzo dobrze się nadaje. Sama w sobie zwiastuje nowy, odmienny świat, choć ułożony wzdłuż starych dróg i mostów, a bohaterka „Tarniny” w taki świat wpada – niby jej znany, ale odmienny, w którym będzie mogła doświadczyć czegoś zupełnie nowego. Podobnie było z innymi miejscami powieści, bohaterami i mną samą. Kilka lat temu pojechałam na Pogórze Kaczawskie i tak zostało, że żyję trochę we Wrocławiu, a trochę tam. Poznałam wiele miejsc i ludzi, którzy stali się dla mnie inspiracją. Pisząc powieść, bawię się w fikcję i zwykle unikam precyzji i wierności faktom godnej reportażysty, ale bliskie mi osoby na pewno mogą znaleźć miejsca, postacie i zdarzenia, które w jakiś sposób zostały przetransformowane do powieści. A co do galerii postaci, faktycznie osobliwości na Pogórzu nie brakuje. I było to dla mnie uzdrawiające.

JB: Realizm magiczny w wydaniu dolnośląskim ma się całkiem nieźle. Nie wiem, czy Tarninę powinno się wkładać to tej szufladki, ale są w niej wątki i sceny, które niechybnie będą się tak odbiorcom kojarzyć. Ale są też niemal naturalistyczne sceny zupełnie inne w charakterze. Na przykład mistrzowska scena z rysiem na deskorolce albo zbierania kani podczas pogrzebu. O ciałach zabitych zwierząt nawet nie wspominam. Albo o smrodzie przy nęciskach pod ambonami. Jak Ty myślisz o Tarninie i szufladkach, do których mogłaby pasować?

MK: Realizm magiczny był i jest mi bliski. O tym sam dobrze wiesz, bo znamy się nieco dłużej i w poprzednich zbiorach opowiadań realizmu magicznego też nie brakowało. Operowanie tym co dziwne i niezwykłe, odwoływanie się do wyobraźni, daje wiele możliwości, w tym ułatwia przemieszczenie się na nowe płaszczyzny. Czemu akurat ten nurt jest dla mnie tak ważny i otwierający, trudno mi jednoznacznie wytłumaczyć. Może to konieczność odskoczni, bo moja praca zawodowa wymaga sporej dozy racjonalnego myślenia i korzystania z nauki opartej na faktach? A może to podskórne przeświadczenie, że realizm jest jeszcze większym kłamstwem, niż świat zmieszany z faktów i mitów? A może jest to swego rodzaju bunt przeciw chłodnej logice, bo nic nie jest do końca takie, jak być powinno, i warstw w nas i w świecie jest znacznie więcej, niż jesteśmy w stanie to pojąć? Wierzę w naukę, ale kluczem go głębszego zrozumienia jest nierzadko pokora i zwątpienie. A kończąc ten wątek, dodam tylko, że uwielbiam realizm magiczny w wydaniu środkowoeuropejskim. Lekko niewydarzonym i niespełnionym. Jak u Bohumila Hrabala. Inne szufladki? Może powieść drogi. Ale drogi polskiej, zarosłej, z pokrzywami po kolana. Gdzie jest się prowadzonym przez licho rodem z romantyzmu i młodopolską syrenę, choć też taką byle jaką, z pokrzyw. Co z innymi? Cieszę się, że nie muszę określać swojej powieści czarno na białym, bo jest to swego rodzaju mozaika. Gdzie znajdują się elementy opisane w sposób naturalistyczny i daleko wykraczający poza to, co może dostrzec samo oko.

JB: Opowiadałem dziś w pewnym zacnym gronie o Twojej książce i entuzjazm wzbudził już sam koncept. Do tego stopnia, że wszyscy zamówili książkę. Jedna z dwóch głównych bohaterek nie żyje. Żyła życiem raczej statecznym, uporządkowanym, w gronie bliskiej rodziny (choć była samotna), choć trudno powiedzieć, że to było zwykłe życie. Ale po jej śmierci okazało się, że przez lata prowadziła drugie, równoległe, właśnie na Pogórzu, o którym najbliżsi nic nie wiedzieli. I druga główna bohaterka, jej siostrzenica, wyrusza śladem ciotki. W tajemnicę. W nieznane. To nie jest nowy w literaturze motyw, ale Ty go realizujesz od początku do końca niemal po nowemu. Skąd ten temat? I dlaczego tak go zrealizowałaś?

MK: Masz rację, że nie jest to nowy motyw, ale tych nowych motywów nie jest wcale aż tak wiele. Ciągle sięgamy po te same historie, przeżywamy te same doświadczenia. A tajemnica czy droga mają tę moc, że łatwo nas uwodzą, pociągają za sobą. Zaczynając pracę nad powieścią wiedziałam, że chcę napisać o umieraniu i utracie, ale również o tym, ile daje przyroda. Zależało mi też na przemianie bohaterki, a to bardzo pociągająca wizja – wrzucić ją w nieco inny świat, rozbić trochę przekonań i poczekać na zmianę. A że chciałam przyrody, to wysłałam ją – na wieś, w las, nad rzekę, w której kąpią się utopce i wiesiołki. W ogóle to całkiem romantycznie wyszło, tak myślę, patrząc z perspektywy czasu. Ale to może właśnie będzie czas, dla równowagi od pospiesznego świata, na romantyczne powieści.

JB: Tarnina to także powieść o miłości. Dla obu głównych bohaterek to sfera życia, w której raczej kiepsko sobie radzą. Co jest nie tak z miłością?

MK: Oj, to pytanie jest tak trudne… Nie wiem, co jest nie tak z miłością, ale to na pewno uczucie złożone, wymagające, obnażające nasze słabe strony. Pewnie stąd tyle niepowodzeń, pomimo pragnienia miłości, kochania i bycia kochanym, które nosi w sobie większość z nas.

JB: Powieść ma ponad 400 stron, czytałem ją bardzo uważnie kilkukrotnie, niejako zawodowo, a za każdym razem miałem wrażenie, że odpoczywam w tych pejzażach, jakbym sam tam trochę pomieszkiwał, w tym niespiesznym rytmie wydarzeń, choć są one w dużej części dramatyczne, jakbym się osmagał tym słońcem, tymi zapachami. Pisałaś ją tam? Czy tu, w Mieście (jak nazywasz Wrocław)? I czy chodziło Ci o to, żeby czytelnik mógł odpocząć w tym swoim intensywnym rytmie?

MK: Tak, większość powieści powstała na Pogórzu Kaczawskim. Bardzo dobrze mi się tam pisze, szczególnie latem, gdy mogę przenieść się z kawą i komputerem pod altanę z winorośli albo nieco kryjącą mnie wierzbę. Więc tak – większość powieści powstała tam – na werandzie, w ogrodzie, a gdy było zimno – w poniemieckim domu przy kozie z termoforem, a potem już własnym, małym, drewnianym, z oknem na niebo. W przerwach szłam w las albo na łąki, z atlasem roślin, robić zdjęcia najmniejszym – bodziszkom i firletkom. Tak, to była i jest dla mnie przestrzeń, gdzie udaje mi się zatrzymać, odpocząć nieco i zainspirować. Przyroda daje mi wiele po dniach pracy, biegu i obowiązków. I chciałam się tym podzielić. Dlatego cieszy mnie, że czytając, też nieco odpocząłeś.

JB: Czy to pytanie ma jakieś podstawy? Bo mam wrażenie, że Tarnina jest w jakimś stopniu podręcznikiem medycyny ludowej. I jak to się ma do tego, że jesteś poważnym lekarzem?

MK: Jako poważny doktor mam w sobie na tyle pokory, by wiedzieć, że nie wszystko można wytłumaczyć, bo są granice poznania. Korzystam oczywiście ze źródeł, jakimi są podręczniki, rekomendacje, medycyna oparta na faktach, ale nie jestem zdolna przewidzieć wszystkiego. Dobrze, że mam poczucie humoru, bo jako poważny lekarz jestem tak samo śmieszna jak reszta ludzi wokół. Dlatego nie miałam problemu, by wrzucić bohaterkę w świat rządzący się innym prawami niż jej znane. Niech się uczy, że może być inaczej. I że można się rozwijać przez wicie wianków i bajania.

JB: Sporo śmierci w Tarninie. Ale to nie jest powieść o śmierci, prawda?

MK: Tak, wyszło, że nie jest to powieść o śmierci, a zdecydowanie bardziej o życiu. Ale w pierwszym przebłysku miała być to powieść o umieraniu, odchodzeniu, pożegnaniu. Gdy ją pisałam byłam świeżo po doświadczeniach związanych z ciężką chorobą bliskiej mi osoby i jej umieraniem. Rozpoznanie glejaka IV stopnia jest dla lekarza podwójnie bolesne. Nauka bowiem nie daje szans na wyleczenie i bezwzględnie skraca życie do kilkunastu miesięcy. A lekarz jest oddany nauce. Pamiętam jakie to było trudne – opłakiwanie kogoś, kogo za chwilę braknie. A potem liczne, ważne doświadczenia, wiele miłości, towarzyszenia. Dzięki temu, że był czas na pożegnania i że nie okłamywaliśmy się przysłowiowym „będzie dobrze”, gdy odeszła, nie pozostawiła wiejącej pustki. Często o niej myślę, w jakimś stopniu czuję jej obecność…

Tak, umieranie jest ważne – dla obu stron. Pożegnania są ważne. To była dla mnie fundamentalna lekcja. Która potem przydała się podczas pandemii.

JB: Zapytam jeszcze o wątek Kliniki Lalek, miejsca niezwykłego. U Ciebie to inny teatr, inna Stacja, bo w Leśnej. A może historia tego miejsca, tego teatru albo tej trupy teatralnej błędnie mi się kojarzy z Wolimierzem? I od razu drugie pytanie o Twoją znajomość sceny punkowej i ruchów alternatywnych z lat osiemdziesiątych. Jesteś za młoda, żeby to Cię mogło obchodzić, a poruszasz się w tej tematyce bardzo swobodnie.

MK: To prawda, gdy królował punk i ruchy alternatywne, miałam niebieski, aksamitny dres i uczęszczałam do wczesnej podstawówki. Nie mogłam tej rzeczywistości doświadczyć. Tyle co z historii, filmów, książek. Ale na Pogórzu poznałam wiele osób, którym zarówno bycie punkiem jak i pomieszkiwanie na Stacji w Wolimierzu nie było obce. Tym sposobem wysłuchałam wielu opowieści. Pokazywali mi zdjęcia, jak te z Klubu Remont, podczas przeglądu, gdzie w jednej z kapel grał pierwowzór Gustawa. Albo z występów Teatru Lalek. A potem ruszyło dalsze odkrywanie. Jeździłyśmy samochodem słuchając Sedesu „wszyscy pokutujemy za to, że żyjemy.” Filmy dokumentalne, artykuły i te sprawy. A wracając do pierwszej części pytania – faktycznie Stacja w powieści była inspirowana tą w Wolimierzu. Zdarza mi się odwiedzać to miejsce, czy jechać tam na festiwal. Jest to jednak już inna rzeczywistość niż ta opisywana w powieści. I wysnuta trochę ze snów i bajań. Dlatego celowo nie chciałam używać nazwy Wolimierz, wydała mi się zbyt mocna, zbyt dużo niosąca ze sobą.

JB: Muszę zapytać o wątek polowań. Skąd wzięłaś postacie tych myśliwych? Oni naprawdę tacy są?

MK: Kiedyś wyszłyśmy na spacer. Wyskoczył na nas postawny jeleń, a gdy zniknął w zaroślach, przeszłyśmy kilka kroków i… okazało się, że otacza nas grupa średnio przytomnych panów z wymierzonymi w naszą stronę lufami. Było polowanie, a my znalazłyśmy się w jego centrum. Nikt nie zawiadamiał o takich uciechach, bo nie było obowiązku. Kiwnęli, w którą stronę mamy iść. Pod przykryciem leżał już zastrzelony dzik a panowie wyglądali na mało trzeźwych. To takie doświadczenie. Widziałam też cuchnące nęciska przy ambonach. W odległościach, że niewidzący na jedno oko by trafił. Jacy są myśliwi? – wolałabym uniknąć oceny, ale istoty polowań w obecnych czasach nie rozumiem. Nie chodzimy głodni, wręcz przeciwnie, codziennie wyrzucamy spore ilości jedzenia. Nie potrzebujemy nabitych śrutem kaczek. A wymówki o regulacji przyrody śmierdzą fałszem. Sami, własną zachłannością, chciwością, rozregulowaliśmy przyrodę. A potem, że niby chcemy to posprzątać? Zabijając najbardziej dorodnego jelenia w stadzie? Drapieżnik by tak nie zrobił. Nie rzuciłby się na najbardziej wartościowego, w tym pod kątem genetycznym, osobnika. Kończąc wątek dodam tylko, że pisane kursywą w jednym z rozdziałów zaproszenia na polowania, są bezpośrednio zaczerpnięte z forów myśliwskich. Zainteresowanym proponuję je przejrzeć. Wielość ogłoszeń i wysokie ceny za uczestnictwo za polowania też obrazują jaki to krwawy biznes.

JB: Kraina Wygasłych Wulkanów jest niejako wciąż nieodkryta. U Ciebie wygląda na coś w rodzaju raju, coś w rodzaju, bo ludzie jednak robią z niej coś przeciwnego. To miejsce naprawdę takie jest? Te zakola Kińca są aż tak dzikie i urokliwe?

MK: Przyroda jest dzika i urokliwa. Nie brakuje tu liściastych wąwozów, płytkich strumieni, stojących w słońcu wzgórz, bukowych lasów, zapadniętych wiosek i poniemieckich kapliczek. Zioła o nic nie proszą, nie krzyczą, pokrzywy już się pozwijały w łagodne półłuki i niebawem będą dźwigać na swych łepkach kępy śniegu. A tak poza tym najlepiej sam sprawdź – tylko wybierz się na spacer bez oczekiwań. Bo tu nie ma zapierających dech w piersiach atrakcji. Jest za to przestrzeń na oddech, zgubienie, zapomnienie, zapamiętanie, odnalezienie.

JB: Nie obejdzie się bez pytania o tych ludzi. Skąd wzięłaś postacie Sołtysa i Nadleśniczego? Niezłe gnojki z bardzo ciekawymi historiami.

MK: Jak większość bohaterów uplotłam ich z fragmentów innych ludzi, historii, z tego co dane było mi zobaczyć i czego doświadczyć, no i oczywiście z wyobraźni. Przerzuciłam na nich sporo polskich przywar, zachowań, które są stosunkowo powszechne w naszym społeczeństwie. Myślę, że wielu z nas ma w swoim otoczeniu takiego Nadleśniczego czy Sołtysa. Któremu nieobce będą: chciwość, bezwzględność, nieumiarkowanie, obłuda. Ale jak sam wiesz, tych bohaterów nie przestawiłam też w sposób czarno-biały. Starałam się tego uniknąć. Bardziej piętnując zachowania niż postaci. Bo również w Sołtysie i Nadleśniczym można znaleźć coś dobrego, choć na pierwszy rzut oka może być to trudne. Chciałam pokazać, że ich zło bierze się z ich własnej rany. Przeczuwam też, że w większości z nas potrafi być coś z Sołtysa i Nadleśniczego.

JB: Wspomniałaś o przemianie bohaterki. Przemiana nastąpiła u obu, u Tośki/Tarniny i u ciotki. Choć to przemiany innego rodzaju, są właściwie głównymi osiami tej powieści. Czy z Twojej strony były to tylko literackie zagrywki, czy kryje się w tym coś znacznie więcej? Wiem, że to drugie. Opowiesz o tym?

MK: Już trochę opowiadałam o tym przy pytaniu dotyczącym śmierci. Doświadczenie umierania bliskiej mi osoby było mocno kształtujące. Więc wpierw ja towarzyszyłam odchodzącej osobie, a potem to doświadczenie wrzuciłam w powieść. Na własnej skórze odczułam, jak umieranie i pożegnania są ważne, i chciałam się tym podzielić z innymi osobami. To ważny temat, zbyt często zmiatany pod dywan. Ale jak wiesz, przemiana Tośki dzieje się w różnych obszarach. Podobnie jak Tośka trafiłam kilka lat temu na Pogórze, w inny świat, bliższy naturze, między innych ludzi i wpłynęło to na mnie podobnie jak na nią. Ale nie jest to, zaznaczam, powieść autobiograficzna. I nie chcę zradzać wszystkiego, bo coś trzeba jeszcze zostawić na spotkania autorskie.

JB: Czy napiszesz kolejną powieść? Myślisz o tym?

MK: Chciałabym, myślę o tym, ale teraz przyszedł czas na celebrowanie „Tarniny”. Bardzo jestem ciekawa jej odbioru i spotkań z czytelnikami. Mam nadzieję, że „Tarnina” dostarczy i radości, i wzruszeń. Czekam z niecierpliwością na komentarze.

Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/marta-kucharska-tarnina-proza-polska-12933600252

Tarnina. Marta Kucharska.
fot. Róża Bierut
Tarnina. Marta Kucharska
fot. Róża Bierut

PODZIEL SIĘ